Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-09-2011, 14:47   #26
necron1501
 
necron1501's Avatar
 
Reputacja: 1 necron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodze
Anne wypadła na świeże powietrze z głębokim oddechem ulgi. Mieli przeogromne szczęście. Jednakże po tym co widziała na drodze, ich los nie należał do najprostszych. Stado wielkich ptaków pikowało na czwórkę osób próbujących bronić się przed ostrymi niczym szable szponami.

- Ehh, wiedziałam że nie warto tu było przyjeżdżać - mruknęła cicho, przeciągając się - Ari, szybka decyzja pilnujesz dzieci żeby nic im się nie stało, czy wolisz trochę się pobawić? - zapytała, coraz bardziej się nakręcając. To było to, do czego została stworzona.
- Eeee... - zająkał się Arivald zszokowany widokiem jaki go zastał po wyjściu z krypty. Myślał że dziś już nic nie może potoczyć się gorzej niż w tamtym sierocińcu - Ruszaj, będę cię osłaniać! - rzucił tylko przygotowując się do pierwszego strzału - Dzieciaki, na mój znak pobiegniecie na wóz, zrozumiano?
- No dobrze, bierz się za łuk, ptaszek widocznie pikuje w naszą stronę - Anne nie zbyt przejmowała się zagrożeniem. Była pewna że zdoła uskoczyć, widziała też jak Arivald strzela.
Kiedy Arivald sięgnął po łuk wielki kruk właśnie pikował, celując wyraźnie w kobietę. Wystrzelona strzała świsnęła w powietrzu i przebiła głowę ptaszyska dosłownie o paręnaście centymetrów od głowy Anny. Kobieta uskoczyła w ostatniej chwili, ale ciało ptaka z rozpędem uderzyło w jej klatkę piersiową pozbawiając ją na chwilę oddechu. Ptaki były diabelnie szybkie, jakby coś dodawało im prędkości. I nadlatywało ich więcej...
- Myśl! Myśl! - karcił sie na głos Arivald. Nie lubił działać bez planu a w tym momencie musiał improwizować. Wystrzeliwywał jedną strzałę za drugą nie starając się nawet mierzyć do ogromnych ptaszysk mimo ich nienaturalnej szybkości i zwinności - niebo powoli zdawało się być zasłaniane przez wielkie, opierzone skrzydła tych...
- Niech cię szlag! - zakrzyknął zaskoczony przez jedną z bestii, która zaatakowała go od tyłu raniąc pazurami w kark i niemal wydziobując oko. Odpłacił się jej pięknym za nadobne i silnym ciosem lewej dłoni uzbrojonej w pazurzasty kastet, odesłał ptaszysko spowrotem w powietrze.
- Anne! Musimy jak najszybciej dostać się na wóz i pomóc tamtym ludziom! - wykrzyknął myśliwy nie przerywając ostrzału. Miał nadzieję, że oni pomogą także im. W każdym razie razem będzie łatwiej uciec. Poza tym, on nie dysponował żadnym środkiem transportu, a ucieczka na nogach, z trójką małych dzieciaków byłaby samobójstwem. Przez chwilę Arivaldowi przeszła nawet przez myśl samolubna próba ucieczki w las... ale szybko z niej zrezygnował uznając, że w takich okolicznościach samotna wędrówka byłaby zbyt ryzykowna.
Anne przyglądała się staraniom Ariego, ciekawa, czy strzały zrobią wrażenie na ptaszkach. Sama czuła jedynie podniecenie, wiedziała, że ptaki nie mają szans poważnie jej trafić. Zaczęła swój taniec. Uniki, piruety, przeplatane z wymierzonymi ciosami mieczem, powodowały że była w ciągłym ruchu, powoli posuwając się w stronę wozu. Ptaki kotłowały się w powietrzu irytowane przez strzały Wiewióra, jednocześnie próbując trafić wirującą Ann.
Arivald po chwili zrozumiał podejście Rudej, zwracała na sobie uwagę, podczas gdy on mógł posuwać się za nią i celniej szyć w kierunku kotłującej się masy, a dzieciaki mogły bez przeszkód przekraść się do wozu. Osoby na nim zebrane stawiały zacięty opór, jednak bez osoby z bronią dystansową jedyne co mogli robić to się bronić i próbować się odgryźć. Mężczyzna z tarczą bronił siebie i kobiet siedzących obok niego, drugi wojownik głośno i szumnie bronił flankę. Widać było że to żołnierz, klnąc systematycznie siekał wszystko co podlatywało, samemu jednak odnosząc rany. Głęboka szrama na plecach wskazywała na luki w jego obronie.
Mozolna wędrówka dziewczyny i łucznika okazala się jednak korzystna, po ciągnącym się niemiłosiernie momencie, dotarli do wozu.
- Widzę, że macie mały problem który przeleciał też na nasze głowy - krzyknęła w ich stronę nadal kontynuując taniec, jednakże trochę zwalniając, chciała usłyszeć odpowiedź.
- Cholerne ptaszyska - wrzasnął mężczyzna w sile wieku - Jakem Bizon nie dam się tałatajstwu pożreć żywcem. Ulmenetho zapal pochodnie, przysmażymy opierzonym potworom kupry. - wołał dalej machając wielkim okrwawionym toporem. A wy osłaniajcie wóz. Nie mogą uszkodzić jego zawartości. W porządku? - dodał do przybyłych.
- Zrobi się! - odparł uradowany Arivald, który ledwo co dotarł do wozu i usłyszał tylko ostatnie słowa Bizona - Dzieciaki, wskakujcie na wóz, prędko! - Rozkazał po czym sam wskoczył na pojazd, skąd miał doskonałe pole widzenia i rozpoczął ostrzał. Wiedział, że nie mogą zbyt długo sterczeć w miejscu, w końcu jego kołczan nie był artefaktem, który sam zapełniałby się strzałami.
Kapłanka odpaliła dwie pochodnie, którymi zaczęła wymachiwać do nadlatujących ptaków. Kruki zareagowały paniką na widok ognia. Zwiększyły swój dystans do broniących się i nie podlatywały w miejsca, w które siegał ogień. Ani stal ani strzały nie miały na nie takiego wpływu.
Dziewczyna, która siedziała obok kapłanki chwyciła za lejce i ruszyła wóz z miejsca.
Zaskoczony Arivald ledwo utrzymał równowagę, lecz ucieszony tym, że w końcu ruszyli rzucił łuk na dno wozu i dobył miecza, którego teraz mógł używać znacznie efektywniej. Mimo iż stal nie robiła na krukach wrażenia, czuł się pewniej z bronią w dłoni.
Wóz pomału toczył się brukowaną drogą. Pojedyncze ptaszyska, które decydowały się na atak padały usieczone przez uciekinierów. Wkrótce wóz znalazł się poza obrębem cmentarza i powoli tracili ptaki z oczu...

Myśliwy odetchnął z ulgą gdy ostatnie ścigające ich ptaszysko padło ze skrzekiem w pył drogi. Otarł pot z czoła i zerknął na grupkę ludzi znajdującą się na wozie licząc wszystkich i starając się dostrzec ewentualne uszkodzenia. Dwóch mężczyzn z przodu, którzy teraz powozili, wyglądało na zdrowych i nietkniętych przez ptaszyska. Anne miała kilka zadrapań ale nie było to nic poważnego. Dzieciaki, chociaż przestraszone, trzymały się nieźle, tuż koło niego siedział jakiś jegomość a obok niego kapłanka, ta sama która parę chwil wcześniej wymachiwała w stronę kruków pochodnią.
- Cholerne ptactwo - mruknął Fanrath, po czym dokładnie obadał spory kawał stali. - Porysowały mi tarczę! - Wojownik sam nie wiedział co plecie. Długotrwały efekt zastrzyku adrenaliny, zmieszany z niejakim szałem bojowym, znacznie pogorszyły pracę jego umysłu. Potrafił myśleć tylko jedno wątkowo i bez takich wrażeń. Niedocierało to jeszcze do niego: oto właśnie uciekają z tego przeklętego miasta. Być może tylko z pomocą jakiś niebiańskich sił, udało im się wyrwać z łapsk śmierci. W ogóle zapomniał, że nie znajduje się tu sam. Lekko otrzeźwiał dopiero wtedy, kiedy jakaś dziura w drodze potrząsneła całą karetą. Obok niego siedział mężczyzna ogromnej postury, twarz nawet wydała się mu znajoma. Jednak teraz nie mógł sobie przypomnieć, gdzie już ją widział. Na resztę towarzyszy już kompletnie nie zwracał uwagi. Patrzył bez większego zainteresowania przed siebie, z jedną myślą w głowie.
Trzeba uciekać... Trzeba uciekać... - choć nawet nie był świadom po co.
Czerwony księżyc wisiał już wysoko nad lasem przez który prowadziła ubita wiejska droga.
- Za około trzysta metrów zjedźmy w lewo - powiedział Arivald podchodząc do siedzących z przodu Mężczyzn.
Czyjś głos znowu wyrwał Fanratha z otchłani nieświadomości. Uważnie spojrzał po reszcie kompanów. Teraz dopatrzył się kolejnej znajomej osobistości. Był to ów trzeci współwiężień.
- Kobieta! - krzyknął, jakby właśnie sobie coś przypomniał. Przecież jeszcze niedawno walczył o życie jednej nieznajomej. Zachowanie wojownika napewno zwróciło uwagę innych.
Zdezorientowany myśliwy spojrzał z politowaniem na twarz wojownika. Miał nadzieję, że chłopak nie zwariował od nadmiaru wrażeń, widać było, że w tej chwili nie jest sobą. Zerknął z obawą na Anne chociaż wiedział, że rudowłosa potrafi się obronić. Pokazała co umie w walce z krukami. Teraz siedziała przy dzieciakach cicho z nimi rozmawiając.
Otumaniony wojownik spojrzał w końcu Arivaldowi w oczy. Dzięki czerwonej poświacie, którą dawał tej nocy krwawy księżyc, myśliwy dostrzegł twarz blondwłosego mężczyzny. To był ten sam gość, którego widział na polanie, tuż przed przybyciem do Usy. Tam wydawał się całkiem normalny. Może mu przejdzie.
- Musisz teraz się położyć. Prześpij się - powiedział powoli Arivald patrząc tamtemu w oczy z nadzieją, że cokolwiek do blondasa dociera.

Ponownie ten głos się odezwał i jak już zdołał wywnisokować, należał do mężczyzny z łukiem.
Ciekawe czy potrafi się tym posługiwać? - pomyślał. Zawsze był gotów docenić biegłych wojowników posługujących się różnym typem broni.
- Tak, tak... - Ostanie słowa wypowiedział całkiem już nieświadomie. Przymknął oczy i oparł się o osobę siedzącą obok. Teraz nie czuwał nad własnym bezpiezeństwem.
- Niech to szlag - zaklnął cicho Arivald po czym wziął wojownika pod ramiona i przewlókł na tył wozu, kładąc go na wznak na tarczy.
- Hej, łuczniku - zwrócił się do niego Bizon.
- Jestem Arivald. A dla przyjaciół po prostu Wiewiór - odparł myśliwy zajmując miejsce koło Bizona.
- A mnie zwą Bizon. Tak więc Arivaldzie, dlaczego mam cię posłuchać i skręcić za... 50 metrów w prawo?
- Znam tą okolicę - odparł myśliwy - Jadąc na wprost wystawiamy się na ewentualne zasadzki ze strony bandytów. Ten szlak jest najpopularniejszym skrótem wśród kupców z Usy i każdy rzezimieszek w okolicy o tym wie.
- Mrgpfh! - za ich plecami rozległo się głośne mamrotanie śpiącego na tarczy wojownika.
- A na lewo, w samym środku lasu będziemy bezpieczniejsi? - z powątpiewaniem w głosie zapytał Bizon.
- Jak już powiedziałem. Znam te okolicę. Jestem myśliwym. Las jest moim domem. Zaufaj mi.
Wielki mężczyzna spoglądał w ciszy na Arivalda, jednak myśliwy nie potrafił nic wyczytać z jego twarzy, która w czerwonej poświacie księżyca wyglądała wprost przerażająco. Wiewiór przeklnął w duchu swoje nikłe umiejętności perswazji po czym wypalił...
- Jeśli zamierzasz dalej jechać głównym traktem, to ja wysiadam i idę na piechotę.
- Cicho bądź Ari, dzieciaki nigdzie więcej nie pójdą, to małe kłębki nerwów, a ja ich dźwigać nie będę. Do tego marna z ciebie ochrona, kobieta musiała się sama bronić - powiedziała, szczerząc zęby - Ty tam, byk czy jak ci tam, rób jak on mówi. Nie narażaj trzech niewinnych kobiet na niespodzianki w postaci bandytów - kontynuowała, wycierając miecz i chowając go w pochwie przylegającej do pleców. Nie przeszkadzał, nie hałasował i dobrze się nosiło.
- Jam jest niewinna niewiasta i chce odpocząć - mruknęła na koniec. Chciałaby się przespać jak ten wór mięsa z tarczą.
 
necron1501 jest offline