Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-09-2011, 16:41   #17
SoWhiskey
 
SoWhiskey's Avatar
 
Reputacja: 1 SoWhiskey jest godny podziwuSoWhiskey jest godny podziwuSoWhiskey jest godny podziwuSoWhiskey jest godny podziwuSoWhiskey jest godny podziwuSoWhiskey jest godny podziwuSoWhiskey jest godny podziwuSoWhiskey jest godny podziwuSoWhiskey jest godny podziwuSoWhiskey jest godny podziwuSoWhiskey jest godny podziwu
Drwal siedział spokojnie na metalowym krześle przy niegdyś pięknej Michell. Po ostatnich przeżyciach wolał nie rozstawać się z siekierą, toteż jej trzonek leżał wygodnie w dłoni Kanadyjczyka. Spał chyba najdłużej ze wszystkich domowników, ale Morfeusz nadal wołał go w swoje gościnne progi. Nasłuchując wszelkich hałasów jakie dochodziły z okolicy White przymknął oczy. Jedno dłuższe mgnienie wystarczyło. Obraz zanikł nagle, ale tak samo nagle wrócił. Tyle, że Wartownik był na zewnątrz, podczas pięknego, słonecznego dnia. Jasne światło najbliższej nam gwiazdy przyjemnie ogrzewało Drwala, a przed nim, w odległości zaledwie metrów stała jego ukochana. Bez namysłu zaczął biec ku Niej, jednak kobieta oddalała się śmiejąc zalotnie. Duncun pobiegł najszybciej jak mógł by wziąć Ją w ramiona i przytulić do piersi, kiedy znienacka między nimi pojawiła się jakaś dziwna istota. White widział ją dokładnie. Wyglądała z grubsza jak człowiek, jednak cała była koloru smoły, miast dwóch posiadała tylko jedno, za to znacznych rozmiarów oko, poza tym była znacznie większa niż jakikolwiek znany mu człowiek. Stwór rozwarł paszczę jakby miał zacząć coś mówić lecz wartownik usłyszał jedynie jęk. Głośny i powodujący, że ciarki zaczęły biegać na plecach. Otworzył zmęczone oczy, zobaczył, że nadal, wraz z żywym trupem siedzi w pracowni Carrie. Sąsiadki, której choć mieszkała zaledwie kilkadziesiąt metrów dalej nie widywał na spokojnym osiedlu domków w New Jersey, sypialni Nowego Yorku, miasta, które nigdy nie zasypiało, a możliwe, że miało zasnąć na zawsze. Drwal szybko zorientował się, że zasnął na warcie. Za niewielkim oknem padał deszcz ze śniegiem, z zewnątrz dochodziły pojedyncze dźwięki, które mogła wydawać tylko jedna żywa, a właściwie już nieżywa istota. Reanimowany trup, który szuka czegoś na ząb, o ile jeszcze takie posiada. Ranek choć nie należał do najpiękniejszych i nie miał wiele wspólnego z rutyną wymagał pewnych rutynowych czynności. Kanadyjczyk oprócz porannej toalety i kawy miał jeszcze jeden obrządek. Chorował na cukrzycę i wymagał codziennej dawki insuliny. Dolegliwość pojawiła się kilka lat temu, ale poważnie dała Drwalowi w kość. Zwłaszcza ta przeklęta dieta. Teraz nie miał za bardzo w czym wybierać, ale hormon przyjmować musiał. Poprzedniego wieczora przyniósł apteczkę z domu i zostawił Ją w samochodzie, który stał teraz zaparkowany przed domem sąsiadki. White poszedł na górę by obudzić gospodynię. Schody nieznacznie skrzypiały pod ciężarem dobrze zbudowanego męża zombie. Zawiasy drzwi do sypialni były za to odpowiednio nasmarowane i przy pracy nie wydały najmniejszego dźwięku.
- Pani doktor, czas podnieść swoje zgrabne 4 litery, muszę wyjść na chwilę do samochodu. - Powiedział oznajmującym tonem. Zszedł na dół i odblokowawszy wyważone kilka godzin temu drzwi opuścił dom. Jęki, które słyszał wcześniej stały się wyraźniejsze. Po przeciwnej stronie ulicy włócząc lewą nogą przechodził dawny sąsiad Duncuna. Ted nie należał do osób lubianych. Zwłaszcza teraz gdy w swym nieco już zakrwawionym, świątecznym sweterku mierzył około 3 metrów wzrostu, a wyraz twarzy przypominał rozdeptanego ziemniaka. Drwal wolał nie doprowadzać do konfrontacji. Schował się za samochodem. Otworzył cicho drzwi i wyciągnął apteczkę z kabiny. ~Co to kurwa jest? Nażarł się sterydów przed śmiercią?~ Ted nie przypominał siebie z okresu przed pandemią. Bliżej mu było do stwora ze snu, ale miał chyba oboje oczu. ~Dobrze by było gdyby Carrie rzuciła na niego okiem, najlepiej przez lornetkę...~ Pomyślał. White spojrzał pod podwoziem Pickupa. Dawny sąsiad musiał go zauważyć, bo zaczął przekraczać ulicę. ~No pięknie...~ Atak mógł się zakończyć nieciekawie dla Kanadyjczyka więc lepszym wyjściem byłaby ucieczka. Ale z kolei nie do domu. Trzeba było jakoś przerośniętego umarlaka odciągnąć do schronienia. Duncun wskoczył do wozu i odpalił silnik w nadziei, że kilka rundek po jednym z osiedli w New Jersey zgubi pościg potwora.
Pech chciał, że coś co kiedyś zwane Tedem zatarasowało drogę i choć czarny Ford wbijał się w niego z maksymalną mocą, to ten ledwie drgnął nieznacznie przesuwając się jednak do tyłu. Duncun wrzucił wsteczny i pełnym gazem wycofał wjeżdżając na trawnik Pani Doktor. Uchwyt zombie jednak nie puszczał, a paszcza była niebezpiecznie blisko przedniej szyby. Teraz dopiero dało się zobaczyć wielkie, krzywe kły i masę ostrych niczym szpilki, mniejszych zębów. Duncun zatrąbił by obudzić domowników na pomoc. Adrenalina osiągnęła krytyczny poziom. Drwal nie tyle martwił się o siebie czy nowopoznanych, a o żonę zarażoną tą przeklętą plagą...
 
__________________
Drinking doesn't make you fat, it makes you lean...
Agains tables, chairs and poles...
SoWhiskey jest offline