Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-09-2011, 16:51   #106
Fabiano
 
Fabiano's Avatar
 
Reputacja: 1 Fabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumny
Otworzył oczy. Był w dużym pomieszczeniu, ciemnym i o dziwo czystym. Nie było żadnych zbędnych mebli czy śmieci. Zdrętwiała tyłek świadczył, że Junior siedział już dość długo na drewnianym krześle. W ręce uwierały kajdanki. Na przeciw siedziała latynoska. Kawałek dalej kucał facet koło trzydziestki w kevlarze i ze stenem na pasie. W ręce opartej o kolano trzymał papierosa. W pomieszczeniu nie było okien, za to od cholery dymu z pochodni. Mężczyzn było jeszcze trzech, dwóch z bronią krótką, jeden z peemem, wszyscy trzymali pochodnie. Ten z rozpylaczem miał chyba indiańskie korzenie.

- Obudziłeś się. - Kobiecy głos. Rush zogniskował na nią. Uśmiechnęła się, miło, miała ładny uśmiech. I niezły backhand. Uderzyła w twarz z dużym zamachem. Zabolało. Głowa Juniora mało nie wyleciała z orbity - tak przynajmniej początkowo myślał. Dziewczyna odsunęła się.

- Popatrzcie jaki milczący. - rzuciła sucho. - A wcześniej... Myślałam, że i teraz pogadamy. Co Justin?

Justin nie odpowiedział. Rozejrzał się dokładnie, coraz bardziej wracając do żywych. Co raz bardziej ogarniając to, co się dzieje. Strach przybrał postać prostokątnego dołu na środku. W sam raz na ciało. No bo co by robili przy kanale w warsztacie mechanicznym?

- Gdzie jestem? - samo się wyrwało. Bał się odezwać. Boże, znowu?

- W Nowym Jorku, - znowu kobiecy alt. - Ale masz w perspektywach wycieczkę. Daleką i tylko w jedną stronę. Chyba, że zaczniesz odpowiadać na pytania.

- Zadaj mu je może. - Kolo w kamizelce wstał, zdusił niedopałek, po czym spojrzał na kobietę. Dziewczyna obrzuciła go jadowitym spojrzeniem.

- No dobra, - rzuciła ciągle patrząc się na mężczyznę - coś prostego. Co planuje Twój przełożony? - wróciła wzrokiem na Juniora. Nie było to miłe spojrzenie. - Co się stało z Travissem i Grantem?

- To chyba będzie długa rozmowa - rzucił cicho Rush. - Sęk w tym, że ja żadnego przełożonego nie ma. A, o tych dwóch nawet nie słyszałem. Przykro mi, ale nie mogę wam pomóc. - Wiedział, że prawda nic nie da. Przygotował się na drugi strzał z backhenda.

Dziewczyna skinęła palcami na jednego z tych z pochodnią, metysa. Koleś podszedł i bez śladu emocji uderzył w splot słoneczny. Bez zamachu ale znacznie mocniej niż szczupła latynoska. Ciszę, która zapadła, przerywał tylko kaszel w głośnym akompaniamencie haustów powietrza.

- Jej długość zależy od Ciebie. - Mówiła powoli, jakby bojąc się, że Junior nie zrozumie. - Co planuje Schrapnel? Czemu odsunął Serriesa od akcji?

- A kim jest do diabła Schrapnel? - wychrypiał, gdy już przepona pozwoliła mu mówić. Bał się reakcji. Zmusił się do szybkiej odpowiedzi zanim... - Do cholery, nie znam nikogo takiego. Najpierw tamci mnie wiążą i przesłuchują teraz wy. Co to za miejsce? Sodoma?

Dziewczyna przykucnęła. Rush odsunął się odruchowo. Bez efektu. Zbliżyła twarz a głos stał się inny, monotonny, bez emocji.
- Co się stało z drużyną Callesa?

- A co to za drużyna? Zaszła tu jakaś cholerna pomyłka. Mogę powiedzieć wam wszystko, ale wy mnie pytacie o jakieś pieprzone dziwactwa. Nie znam tych ludzi. A jeśli znam, to nie wiem o których mówicie.

- Co się stało z drużyna Callesa? Grupą najemników w Findlay pod wodzą latynosa?

I znowu to samo. Czy oni do reszty zgłupieli? Rozejrzał się, szybko, by nie pomyśleli, że coś ukrywa. Pochodnie robiły piorunujące wrażenie. Mimo, że Rush był tego świadom, płomienie, zdawały się całą resztę trzymać w mroku. Zdawały się dodawać mroku w większym stopniu niż go ujmowały. Nad dołem wisiał hak. Ciemny, żelazny, na łańcuchu. W sam raz do zawieszenia tuszy świńskiej.
Albo truchła jakiegoś, nikomu nie znanego, człowieczyny.

- W Findlay? - Z ogromnym wręcz trudem oderwał wzrok od haku i spojrzał na kobietę. - Nie przypominam sobie żebym widział w Findlay jakiegoś Callesa.

- Co się stało z drużyną Callesa? - Nie ustępowała.

- Męczy mnie to. - Co było zgodne z prawdą. - Nie znam żadnego pieprzonego Callesa. Wy tak na co dzień napadacie ludzi w barach i wypytujecie o głupoty? - Rush powoli zapomina o pulsującym policzku i o zduszonym oddechu wywołanym silnym uderzeniem. Szybko sobie jednak przypomniał gdy jeden z dryblasów poprawił się. Zapewne niewygodnie było tak kucać. Rush przełknął ślinę z ironią uzmysławiając sobie, jak musiało to wyglądać. - Jedyne co łączy mnie, puki co, z waszym Callesem, to to, że oboje byliśmy w Findlay. A skoro wiecie, że tam byłem to pewnie wiecie więcej. - Zaczął nabierać kolorów. - Nie znam żadnego Callesa!

- Justin... - Nie uderzyła. - Zrozum nas. Musimy to wiedzieć. W Findlay była twoja grupa i oddział Callesa. Wyjechaliście tylko Wy. Znam Carlosa. Zombiaki by go nie wszamały. Powiedz nam co wiesz, a skończymy to żenujące przedstawienie.

Ton się zmienił. To dobrze, czy źle? Rush nie był pewien. Hak wisiał dalej, a dół jakby stał się głębszy.
- Problem w tym, że w Findlay byłem sam. Wyjechałem tylko z garstka nieznanych mi ludzi. Wyjechałem... porwany zostałem. - pożalił się. - Zwiazali mnie jak psa. Takie to prawa przestrzegacie w Wielki Jabłku? - Spuścił wzrok. Po chwili spojrzał z powrotem na kobietę. - Ten ton nie pasuje do ciebie. Skoro taka łagodna, to po co był ten liść? Na otrzeźwienie?

- Na otrzeźwienie Justin. Ja naprawdę nie chcę Ciebie krzywdzić, takiego miłego faceta, ale muszę to wiedzieć. Co twoja grupa zrobiła z Carlosem i jego ludźmi. Ja wiem, ze to nie ty, ze to te zabijaki. Boone, Traviss i Grant. Ja to wiem, ale co oni zrobili z ludźmi z Zwiadowczego?

- Nie mam pojęcia. - pokręcił głową Rush. - Możecie mnie bić. Ale nie znam tych ludzi. Nie znam tych nazwisk.

- Czemu jesteś im taki wierny? Statek Nowy Jork tonie, nie idź na dno razem z nim. Możemy dać Ci wszystko, co oni dają, a nawet jeszcze więcej. Powiedz nam tylko, co wiesz o Ragnaroku, planach Schrapnela i o tym co się stało w Findlay. Powiedz to, Justin, a już nikt więcej Ciebie nie uderzy.
Justin był już całkiem rozluźniony. Nawet do tego stopnia, że poczuł burczenie w żołądku. Był głodny? W takiej sytuacji? Odchrząknął. Rzeczy, o które się go pytają są jak wyciągnięte z bajki. Całkiem nierzeczywiste. Czy choć raz nie mógł wpaść na jakichś miłych bandziorów? Spojrzał na walory kobiety, która go przesłuchiwała. No dobra, nie było tak źle, ale i tak mogła być milsza.

- Moja wiara jest moją wiarą. - rzucił mało zrozumiale. - Ale ja ich naprawdę nie znam. Do Findlay trafiłem przypadkowo uciekając od gangersów. Tytłałem się wycieńczony tam przez jakieś dwa dni. Może mniej. Spaliłem kilku mutków i ukryłem się w hotelu, by przetrwać kolejną noc. Tam natrafiłem na Federatę. Nie pamiętam jak się nazywał. Długie włosy w kucyku. - Zrobił dłuższą pauzę. Musiał rozważyć o czym mówić a o czym nie.. - Pojawił się Morgan i wyszli. Poszedłem spać. Musicie zrozumieć, byłem zrozpaczony i wycieńczony. I jeszcze ten, ten... to coś. Bestia jakaś. Spaliłem ją. Udało mi się. Później przyszli ludzie. Bob, Morgan inni. Opatrzyłem ich. Poszliśmy zająć się gościem, który nie chciał wypuścić ich z miasta. Z Findlay. Później zapakowali mnie skutego do samochodów. - Zwiesił głowę.

- Biedaku... -Caroline wstała, podeszła, pogładziła Juniora po twarzy. - Opowiedz mi o tym Federacie i tym Morganie

Rush wzruszył ramionami.
- A co mam mówić? Federata. Na początku mnie postraszył karabinem, później dał wody i jedzenie. Dzięki niemu mogłem się przespać choć trochę. Miał kolegę. Łysego, nic nie mówiącego, olbrzyma. A Morgan, to w porządku facet. Ci ,co mnie skuli, później rozkuli i wsadzili do sali przesłuchań. Nie mam pojęcia, co ode mnie chcieli. O szpiegostwo oskarżyli. Nie wyjaśniając nawet kogo miałbym szpiegować i po co. Morgan mnie wyciągnął z tego bajzlu.

- Widzisz kotku. Jednak coś wiesz. Przypomnij sobie co mówił ten Federata. Dokładnie wszystko, a cała ta sytuacja się skończy. Będziemy się z niej śmiać.

- Co mówił do mnie? Nic. znaczy mówił. Ale tylko no takie normalne rzeczy. Wypytywał się mnie kim jestem. Powiedział, że jest snajper, który nie pozwala uciec z miast. No nie wiem. - zwiesił głoś zastanawiając się.

- Jus. - Była prawie piękna. Piękna i jadowita, jak żmija. - Musisz sobie przypomnieć. Wszystko, tylko tak będziemy mogli to zakończyć. Mówił coś o służbach bezpieczeństwa? Szarych, FSB, FBI?

- Służbach bezpieczeństwa? Bo ja wiem. Chyba nie, ale wspominał coś, o zostawieniu go przez kolegów.

- Nieładnie zostawiać przyjaciół. Opowiedz mi o tym.

- Nie zwierzał mi się. - powiedział wręcz smutno. - Powiedział, że ma jakieś porachunki. Że ci jego byli koledzy nie są wcale mili. Mnie tam to mało obchodziło, nie miałem zamiaru wcale się w cokolwiek mieszać. O świcie miałem opuścić te piekło.

Kobieta spojrzała na Jusitna, jej twarz straciła miły wyraz. Burza zbierała nad Adriatykiem. Cholera, pomyślał.
- Kurwa mać! Serries dał nam jakiegoś wafla. Kurwa. Wystawił nas!

Mężczyzna w kamizelce spokojnie spojrzał na nią.
- Uspokój się i nie krzycz. Kropnijmy go i spływajmy.
- Dobra chłopcy. - Zawołała - Przypalcie go, może coś jeszcze wie. A może któryś z Was chce go wydymać? Taki śliczny chłopiec. Co? Nikt? Ech...

Dwóch jej towarzyszy dopadło Rusha, jeden przytrzymał, a metys wyjąwszy kosę, zaczął rozcinać wierzchnie ciuchy. Krzyk, śmiech, rechot. Justin poczuł ból w zaciśniętych zębach i w przecinanych mięśniach. Metys, gdy skończył, sięgnął po pochodnie.

Huknęło. Wszyscy spojrzeli w kierunku drzwi. Resztki jednego z zawiasów zalegały na podłodze. Huknęło i drugi z zawiasów przestał istnieć a drzwi upadły na podłogę. I zaczęło się piekło.
 
__________________
gg: 3947533

Fabiano jest offline