Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-09-2011, 21:51   #102
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację


APACZ, TÖLGY, SPOOK

Czerwień. Kolor krwi. Od wieków kolor zagrożenia dla ludzkiej rasy.

Takie właśnie lampy świeciły na korytarzu, na którym trójka więźniów zatrzymała się, aby opatrzyć ranę Cygana. Nie zajęło to wiele czasu, bo też wiele czasu nie mieli. Nadal byli na terytorium STRAŻNIKA i zapewne wszystkie jego oczy – sensory, czujniki, kamery i różnorakie gówna techniczne – skierowały się w ich stronę, sondowały, namierzały.
Przed oczami trójki skazańców nadal pojawiała się głowa Razora rozpadając się w krwawą sieczkę. To dodawało skrzydeł. Wcześniej za grożeniem dla zbuntowanych więźniów było schwytanie i ponowne osadzenie. Teraz ... Teraz koniec był bardziej definitywny. Szybki, brutalny i ostateczny – jak widzieli sami.

Gorączkowa pierwsza pomoc do wtóru czerwieni lamp alarmowych oraz wycia odległych syren. Priorytetem było opuszczenie terenu STRAŻNIKA w jednym kawałku, jak najszybciej. Tym bardziej, że Apacz już przebierał nogami.
Nie marnowali więcej czasu, niż to było absolutnie potrzebne i ruszyli pędem korytarzem, którym prowadził ich Razor. Pamiętali, że za chwile dotrą do technicznego tunelu w górę i po drabince wejdą na kolejny korytarz. Prowadził Apacz, ponieważ to on pierwszy zrezygnował z pomocy Cyganowi. Tölgy i Spook zostali odrobinę z tyłu. Spook nadal lekko oszołomiona gazem obezwładniającym, a Dębowy ze względu na ranę. Napędzała ich jednak adrenalina. Napędzała chęć wyrwania się z matni.

Cała trójka biegła jak szalona. Gdzieś za ich plecami zapewne maszyny STRAŻNIKA rozpoczęły pościg.

* * *

Zatrzymali się kilkanaście minut później w ciemnym, opuszczonym korytarzu. Identycznym, jak tysiące innych korytarzy na GEHENNIE. Odgłosy alarmu i czerwone światła zostawili za sobą już dawno temu. Płuca domagały się oddechu. Siedzieli na metalowej kratownicy, opierali się plecami o wilgotną i zimną ścianę lub o grube rury przy niej.

Nie musieli nic mówić. Nie poznawali terenu wokół siebie. Gdzieś, podczas ewakuacji z zagrożonej strefy, musieli się zgubić. Skręcić nie w tą odnogę, co należy. Kodowe oznaczenia na ścianie niewiele im mówiły. Nie mieli ze sobą czytnika, który pozwoliłby im odkodować napis. Nie mieli mapy. Medykamenty zapodane Tölgyemu przez Spook zrobiły swoje. Podobnie jak opatrunek z synt-skóry na ranę. Cygan nie czuł już bólu, jedynie intensywne swędzenie gdy zawarte w opatrunku substancje odkażały ranę, czy co tam robiły.

Apacz usłyszał to pierwszy.

Jękliwy, metaliczny dźwięk zbliżający się od strony korytarza, którym tutaj przyszli. Dźwięk kojarzył się z maszyną, a to był jedyny bodziec, jakiego potrzebowali. Szybie spojrzenie po okolicy. Poza korytarzem, którym się tutaj dostali mieli trzy inne drogi. Mogli iść dalej przed siebie korytarzem z rurami na boku, licząc że ten doprowadzi ich gdzieś na tereny zajęte przez więźniów. Mogli skorzystać ze schodów prowadzących w dół lub w górę – które widzieli za zakrętem korytarza, na którym się zatrzymali – to w zasadzie były dwie, a nie jedna droga. Naprzeciwko schodów widzieli także standardowe drzwi do kolejnego korytarza, pomieszczenia czy nawet sekcji. Metalowe grodzie zamykane standardowym zamkiem magnetycznym.

Dźwięk przybliżał się. Narastał. Trójce uciekinierów wydawało się, ze słyszą klekot gąsienic, ale nie mogli być tego pewni. Równie dobrze akustyka korytarza mogła płatać im figla.





DOUBLE B


Początek wyprawy na terytorium STRAŻNIKA wcale nie był przyjemny.
Na szczęście generator szumów działał nadal i woda nie zaszkodziła mu ani trochę. Ciężkie ustrojstwo znalazło się z powrotem na plecach Double B. Nikt jakoś nie kwapił się, aby mu pomóc. Najwyraźniej najemnicy z The Punishers woleli mieć wolne dłonie.
John prowadził. Po kilku minutach obserwacji BB utwierdził się w przekonaniu, że tylko ten nieprzyjemny więzień zna cel ich wędrówki. Informatyk zauważył też, że taki stan rzeczy nie pasuje za bardzo ochroniarzom. Najemnicy rzucali w swoją stronę ukradkowe spojrzenia. To też nie podobało się programiście. Z każdym pokonywanym ostrożnie zakrętem, z każdym pustym korytarzem, zaczynał uzmysławiać sobie, że to być może nie STRAŻNIK czy Pokraki będą stanowiły największe zagrożenie dla powodzenia ich misji.

John jednak zdawał się nie dostrzegać tego, jak jego milczenie działa na resztę grupy. Szedł, co chwila oblizując usta, zatrzymując się i nasłuchując wokół. Brownowi przewodnik kojarzył się z jakimś tunelowym drapieżnikiem. Z polującym po ciemnych, zapomnianych korytarzach stworem, który uwielbia mrok i smak krwi. Za każdym razem, kiedy zatrzymywali się na moment i John w milczeniu wybierał dalszą drogę pośród plątaniny korytarzy i szybów pomocniczych Double B obserwował go z rosnącym niepokojem.

Szli dość długo, powoli, ostrożnie, klucząc i zatrzymując się na każdym zakręcie. W końcu jednak dotarli do jakiejś kraty. John przyklęknął przy niej, z torby niesionej przy boku wyjął małą przecinarkę plazmową.

- Pod nami biegnie wąski tunel techniczny – wyjaśnił. – Będziemy musieli pełzać, ale dzięki temu zejdziemy z głównych tuneli. Dotrzemy nim do pomieszczeń Stacji Utylizacji Odpadów Organicznych numer 52. Z tego, co wiemy SUOO jest na terenach niczyich, na styku z Zakazanymi Rejonami. Przejdziemy tamtędy na magistralę 52, potem Węzeł 52 a na koniec infostrada.

Double B poczuł dreszcz. Infostrada. Główna linia przesyłu wiadomości pomiędzy STRAŻNIKIEM i poszczególnymi sekcjami GEHENNY. Kiedy siedział w celi marzył o tym, aby móc podłączyć się pod ten szeroki strumień danych. Teraz los stawiał przed nim taką okazję.

Błysnął płomień plazmowej przecinarki. W chwilę później korytarz zasypały jaskrawe iskry. John ciął stalową kratownicę otwierając im skrót do wymarzonych regionów statku. Charakterystyczny smród przecinanego metalu wypełnił korytarz. Wokół więźniów zaczął unosić się ciemny dym, kłębiąc niczym szalone węże w godowym tańcu.

- Mamy towarzystwo – mruknął Cyklop mierząc w ciemny korytarz ze swojej dwururki. – Pośpiesz się, mister John z tą zapalniczką.

Huk strzału zawtórował słowom The Punishersa. Zagrzmiał w tunelu, niczym grom.
Danter rzucił do przodu więziennej roboty racę. Petarda syknęła i zapłonęła w głębi tunelu czerwienią. W rozedrganym świetle Double B ujrzał Pokraka czy też Hybrydę. Żołądek przewrócił się w jego ciele.



Kreatura nie była duża. Z grubsza wielkości dziesięciolatka. Groteskowe połączenie pająka i człowieka. Nie była jednak sama.

Tuż za nią po ścianach, suficie i podłodze, zgarbione pędziły kolejne kształty. Humanoidalne, powykrzywiane, straszliwe, nieludzkie.



Teraz Double B mógł docenić dopiero, jak śmiertelnie niebezpiecznym przedsięwzięciem był wypad na Zakazane Regiony, gdzie zapewne dotarli znanymi Johnowi skrótami. Przewodnik torował im przejście, a ochrona otworzyła ogień prując do nacierających potworów ze wszystkiego, co więzienna manufaktura dała.




FLAT LINE

Serce bije jak szalone.
Czy zawsze to robi, na kilka sekund przed potencjalnym, brutalnym zejściem z tego świata? Jakby chciało wykonać limit, nim nagły zgon pozbawi je możliwości wyrobienia zaplanowanej dla niego normy?
Absurdalne myśli przebiegały przez głowę Flat Line, kiedy szykował się do konfrontacji zeskakując w dół, w cień tunelu.

Pokrak zasyczał, jak przerośnięty wąż, i jednym, płynnym ruchem skoczył w dół. Zadziałał prosty impuls – imperatyw. Jeśli coś ucieka, znaczy jest słabsze, jeśli jest słabsze, trzeba to dopaść, zabić i zjeść. Flat Line wiedział jak pracują tego typu umysły.

Więzień widział Pokraka. Zarys jego sylwetki. Błysk światła z góry odbity na pancerzu lub w koku poczwary. Syk wydany ponownie – zapewne przed skokiem.

Huk, kiedy palec zwalnia spust broni. Zdobyczna na trupach kamratów przez Flat Lina samoróbka jest czymś w rodzaju dubeltowego obrzyna. Dwa cyngle. Ściągnięte jednym ruchem palca. Oddech spokojny, serce zwalnia rytm.
Grzmot wystrzału huczy w uszach. Wibruje. Wraca echem do ogłuszonego więźnia.

Ale Pokraka już nie ma. Przynajmniej nie ma znacznej jego części. Ta broń w wąskich tunelu okazuje się być morderczo skuteczna, a śrutowa amunicja dosłownie urywa głową napastnika. Mimo, że Flat Line celował w środek celu, to jednak odrzut poderwał mu rękę w górę.

Szybkie przeładowanie „armaty”. Dwa pociski. Zostały jeszcze cztery w zapasie. Niewiele. Ale lepsze to niż nic.

Flat Line nie tarci czasu. Upewnia się, że nie ma na górze innego Pokraka i zaczyna ponownie wspinaczkę. Dolne stopnie oblepia śliska masa. Pozostałość z napastnika.

Kiedy jest już na górze, a w uszach nie dzwoni mu aż tak, słyszy hałas z dołu. Nie musi czekać, by wiedzieć, co on oznacza. Pokraki go ścigają. Te z dołu.

Flat Line ląduje na brzuchu, podrywa się, napiera na klapę włazu technicznego i zatrzaskuje ją z hukiem. Jednym z noży po dawnych kamratach klinuje wyjście. Taki miał plan. To da mu kilka cennych chwil, by zdystansować i zgubić pościg.

Przez chwilę rozglądał się wokół. Znajdował się obecnie na zwykłym, ale mocno zniszczonym korytarzu.



Takim, jakich wiele na GEHENNIE. Nie ma pojęcia, czy biec nim w prawo, czy w lewo, ale musi zdecydować się na którąś ze stron. Musiał zdecydować o kierunku szybko, nim Pokraki znajdą sposób na sforsowania lub ominięcie przeszkody.




KRISTI J. LENOX

Była zmęczona. Brak snu i praca w kilku miejscach na raz dawały o sobie znać. A może to był efekt przyjmowanego lekarstwa? Pewnie wszystko po trochu.

- Wyglądasz, jak tłuczone gówno – powitał ją Graf Zero, jak zawsze uprzejmie i miło. – Jeśli coś spierdolisz, narobisz sobie kłopotów, Krist, wiesz o tym?

Kiwnęła głową, bo nie chciało jej się gadać z tym napuszonym, niekompetentnym, lecz niebezpiecznym fiutkiem. Przebrała się i weszła do hali z zaczynem zajmując się pracą.
Miała tego samego pomocnika, co podczas stabilizowania zaczynu.

- Słyszałaś o tej, co pracowała tutaj z tobą wcześniej? Raina jej chyba było, tak?

- Nie.
- Znaleziono ją blisko naszej sekcji. Ktoś chyba wciągnął ją w zasadzkę. Niektórzy szepcą, że to jej kumpel - Jacko, koleś, którego wynajęła, by załatwił jakiś Desperado. Zgwałcili ją, pobili i na koniec poderżnęli gardło. A może kolejność była odwrotna? – przez chwilę roztrząsał ten problem w myślach i zrobiło się cicho. - A potem porzucili jej truposzczaka na głównym korytarzu. Pewnie, jako przestrogę dla innych. Nie wiem ile w tym prawdy, ale Bee wspominał, że ten cały Jacko ostatnio zgarnął kilka ciekawych fantów. Ponoć palił z Kogucikiem, no wiesz, którym - tym od kompostowników.

I trajkotał tak dalej. Kristi wyłączyła się. Była zbyt zmęczona, by przejmować się dramatem dziewczyny, z którą udało się jej zamienić jedynie kilka słów. Nie myślała, gdzie teraz trafi trup, ale mimowolnie spojrzała w stronę sąsiedniej sekcji, gdzie produkowano „koryto” wysoko proteinowe – z domieszką mięsa. Jakoś nikogo nie zastanawiał fakt, że na GEHENNIE nie było zwierząt, a pojawiały się mięsne batoniki. Ot. Naiwność.

* * *

Pot ściekał jej po całym ciele. Można powiedzieć, że pływała w swoim własnym pocie. Było jej duszno i miała lekkie zawroty głowy. Spojrzała na wyświetlacz. Czas wlókł się niemiłosiernie. Przetarła pot dłonią i zmartwiała.
Na skórze pozostał krwawy ślad.

Poczuła na sobie czyjś wzrok. Odwróciła się szybko. Greg spoglądał na nią z nieco wystraszoną miną. Cofnął się dwa kroki, aż plecami trafił na barierkę. Za nim był już tylko zbiornik z zaczynem.
Ku przerażaniu Kristi przerażony Greg wszedł na barierkę i wrzeszcząc coś, w nieznanym jej języku, co brzmiało jak - „Den bore- na e-nai al-̱theia ! Sas skotó̱sei akóma!”.

Potem skoczył z pluskiem zanurzając się w zaczynie.

Kristi spojrzała ze zgrozą na zbiornik. Wyglądało na to, że coś w jej wyglądzie sprowokowało Grega do skoku w kadź.




JAKUB SZKUTNIK

Wielki Q.
Twarz wypacykowanego socjopaty. Oczy błyszczące złośliwą inteligencją. Baka został na zewnątrz, po tym jak zaprowadził Jakuba Szkutnika przed oblicze szefa „dystryktu”.
Kiedy Szkutnik został wpuszczony do celi Wielkiego Q – uprzednio przeszukany przez jego ochronę – Wileki Q właśnie chował do szuflady dość rzadko widziany przedmiot. Dream trip. Zabawka, za którą wielu oddałoby swoją duszę. Za którą wielu na GEHENNIE zabiłoby bez mrugnięcia okiem.
Baka, siląc się na pozę twardziela, zaanonsował Jakuba, ale potem został wyproszony z celi.

- Więc jesteś księdzem, tak? – zapytał Wielki Q Jakuba, gdy zostali sami.

- Pasterzem. Duchownym – wyjaśnił Szkutnik.

- Spowiadasz grzeszników?

- Tak.

- Więc wysłuchaj moich grzechów, klecho – drwina w głosie Wielkiego Q była niczym zapowiedź czegoś niedobrego. – A kiedy już dasz mi rozgrzeszenie, możesz zająć sobie celę po Wieszczu. Sporo ich teraz jest pustych, po jego ostatnim występie. Zgoda?

- Zgoda – powiedział Szkutnik.

Kwadrans później żałował swoich słow.


* * *

Tylko idiota nazwałby opowieść Wielkiego Q spowiedzią. Była to raczej chora próba ... chełpienia się. Jeśli to był jakiś test, któremu Wielki Q podał swojego gościa, to zaiste, okrucieństwo Wielkiego Konstruktora nie miało sobie równych. Usta Rippersa opuszczały słowa, od których normalny człowiek zwyczajnie by oszalał. Historia tak nieprawdopodobnego okrucieństwa, że aż trudno było w nią uwierzyć. Różaniec ofiar. Ofiar uśmiercanych w tak wymyślny sposób, tak sadystycznie, że tylko z najwyższym trudem dało się tego słuchać. Dzieci, kobiety, mężczyźni. Dziesiątki. Jak baranki prowadzone na rzeź. Wielki Q opowiadał to wszystko tonem beznamiętnym, pozbawionym ciepła, pozbawionym jakichkolwiek uczuć. I dlatego Jakub Szkutnik mu uwierzył.

Wyszedł z celi szaleńca spokojnie, ale na zewnątrz, kiedy nikt nie patrzał, musiał podeprzeć się ręką ściany, by nie upaść. Opowieść psychopaty poruszyła wyobraźnię Szkutnika. Widział sceny, które zabójca mu opowiadał. Widział gwałconych chłopców, męczone na śmierć kobiety, palonych kawałek po kawałku kwasem mężczyzn, ludzi zmuszanych przez Wielkiego Q do zjadania swoich bliskich, kiedy ci jeszcze żyli. Ludzi zabijanych tylko dlatego, że mieli nieszczęście jechać tą samą kolejką co psychopatyczny zabójca.

- Czy teraz dasz mi rozgrzeszenie, klecho?

Ostatnie pytanie zawisło w powietrzu. Szkutnik podjął decyzję. Miał wybór i dokonał go.

Teraz stał na korytarzu i zastanawiał się czy i jakie konsekwencje będzie miała ta decyzja.
I wtedy raz jeszcze przekonał się, że Wielki Konstruktor ma dla niego jakieś plany.

- Szefie, szefie – jakiś Rippers w czerwonym kombinezonie przebiegł obok oddychającego ciężko duchownego. – Cela Wieszcza! Totalna masakra, szefie! Kilkunastu więźniów pozabijało się w niej! Sami! A teraz coś w niej siedzi. Kurwa! Szefie! Coś w niej siedzi!

Wielki Q wyszedł z celi. Sceniczny makijaż – maska demonicznego błazna – zwrócił się w stronę Szkutnika.

- Chyba ktoś cię uprzedził, klecho – zarechotał Wielki Q. – Idziesz sprawdzić kto?





PASTOR / SZEKSPIR

Cyrk. Hałaśliwe miejsce, w którym Pastor nie za dobrze się czuł. Blade, pomalowane twarze Rippersów, zapach tanich fajek i jeszcze tańszego alkoholu. Osobliwe miejsce pełne osobliwych osobników. Wylęgarnia przemocy. Kocioł emocji. Swoistego rodzaju katharsis dla tego, co siedziało w ludziach.
Tutaj Rippersi mogli się urżnąć. Tutaj mogli sprawdzić, kto ma większego świra, tutaj mogli pokazać swoje zdolności, lub stoczyć pojedynek o władzę, dupę, fajki czy urazę.
Cyrk. Miejsce, w którym krew lała się tak samo często, jak bimber.

Pastor nie czuł się w Cyrku dobrze, ale Szekspir pływałby w nim, jak ryba w stawie.

Szukał. Pytał dealerów. Czysty sen. Tak. Czysty sen.

W końcu mu ją wskazali. Siedziała w kącie, obok trzech rozanielonych jej towarzystwem Rippersów. Jeden trzymał łapę między jej udami, drugi pakował język do prawego ucha, a trzeci dogadywał jakieś interesy. Głośna muzyka uniemożliwiała podsłuchanie rozmowy.
Ale Pastor bez trudu poznał tatuaż na twarzy gotki. To była córa marnotrawna, której szukał.
Teraz wystarczyło wyczekać odpowiedni moment. aby ....

Los nie był dla niego łaskawy. Głowa dziewczyny opadła na blat stolika. Rippersi podnosili się ze swoich miejsc. Pan „zwinne place” schował nóż. Pan „gaduła” zabrał torbę zdrajczyni. Pan ‘języczek w uchu” coś powiedział i cała trójka zaśmiała się wesoło.

Najwyraźniej trzej wesołkowie uprzedzili Pastora w jego zadaniu.




FILOZOF

Filozof wyrwał się z transu czując, jak policzek piecze go po ciosach zadanych przez nieznanego mu człowieka. Umysł Filozofa jeszcze błądził pomiędzy kolejnym omamem, tak realistycznym, jak żaden do tej pory. Zaklął.
Zaczynał rozumieć. Przynajmniej tak mu się zdawało. Wizje. Krwawe omamy. Zaczęły się od momentu, kiedy dal sobie zabrać krew. Ponury! Ten sukinsyn musiał mieć coś wspólnego z tym, co się z nim działo.

Kolejny policzek otrzeźwił go zupełnie.

W jego celi było dwóch facetów. Najwyraźniej jakimś pierdolonym cudem udało im się sforsować niby solidne zabezpieczenie. Kolejna rozmowa z pieprzonym Łapką, który kiedy zakładał rygiel, zarzekał się, że wytrzyma nawet szarżę tabunu wkurwionych więźniów.

Filozof zakaszlał, czując w ustach smak krwi. Policzkujący go facet wcale nie starał się być delikatny.




JAMES THORN, ALAN MELLO, FILOZOF


Filozof odzyskał kontakt z rzeczywistością. Wzrok, wcześniej mętny i nieobecny, w jednej chwili stał się czujny, taksujący. Wręcz złowieszczy. Tak patrzyli tylko najwięksi twardziele na GEHENNIE. Psychole, których wyroki opierały się na kilkudziesięciu segregatorach zarzutów wypełnionych drobnym maczkiem.
Zarówno Mello, jak i Thorn poczuli siłę tego spojrzenia. Filozof nie należał do ludzi, którymi się pomiatało. To był wilk w owczarni. Prawdziwy, zimnokrwisty skurwiel, którego lepiej było nie mieć za wroga.

Na korytarzu przed celą Filozofa rozpętał się harmider. Wściekłe okrzyki ludzi, dźwięk repetowanej broni i nawoływania sugerowały tylko jedno. Filozof miał na swoim korytarzu nielichą ochronę i teraz przynajmniej kilkunastu więźniów leciało do jego celi, by zabić frajerów, którzy wtargnęli do człowieka, dzięki któremu ich życie stało się o wiele prostsze.

Filozof uśmiechnął się pod nosem. To rozdanie zdecydowanie należało do niego. Jedno jego słowo i ludzie z korytarza zrobią sieczkę z dwóch nieproszonych gości. Oczywiście istniała szansa, że przy okazji robienia tej sieczki oberwie Filozof. Musiał więc to rozegrać w jakiś naprawdę finezyjny sposób.

- Jeśli Filozofowi chociaż włos spadnie z głowy, to was zapierdolimy, chójki! – wrzeszczał najbliższy z biegnących, uzbrojony w siekierę mięśniak.

Mello, który stał bliżej wyjścia mógł oszacować powagę zagrożenia. Filozof okazał się mieć całkiem sporo popleczników na swoim korytarzu.
 
Armiel jest offline