Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 16-09-2011, 18:49   #101
 
woltron's Avatar
 
Reputacja: 1 woltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumny
Teatrzyk Czerwona Gehenna
Ma zaszczyt przedstawić
Czternastu Martwych Wiernych


Pierwszy wierny (stoi w celi Gabora, śpiewająco):

Ojcze nasz, któryś jest w niebie
święć się imię Twoje;

(przykłada sobie gnata do skroni i strzela. Mózg rozbryzguje się na ścianie.
Szekspir zagryza wargę, Pastor się budzi)

Drugi wierny (stoi w celi Gabora, śpiewa):

przyjdź królestwo Twoje;
bądź wola Twoja jako w niebie tak i na ziemi;

(bierze nóż, otwiera sobie gardło. Pada martwy. Pastor krzyczy w myślach i przeklina Szekspira)

Trzeci wierny (stoi w celi Gabora,śpiewa):

Give us this day our daily bread,
And forgive us our debts

(podnosi nóż drugiego wiernego i wsadza sobie w bebechy. Pada martwy. Pastor odsuwa się od drzwi. W pomieszczeniu pojawia się lekka, czerwona mgiełka)

Czwarty wierny (stoi przy drzwiach, wewnątrz celi Gabora, śpiewa):

wie auch wir vergeben unsren Schuldigern;
(wyjmuje z kieszeni długi, metalowy kolec i wsadza sobie w oko. Umiera. Mgła gęstnieje. Szekspir staje na końcu kolejki. Śpiewa)

Szekspir:

Kurwa!

Piąty wierny i szósty wierny (bracia syjamscy, albinosi, śpiewają):

i nie wódź nas na pokuszenie;
ale nas zbaw ode Złego.

(ten z wymalowanym na czole krzyżem wyjmuje samopał. Padają dwa strzały, bracia leżą martwi, uśmiechają się, we mgle pojawia się kształt)

Pastor (do siebie, cicho):

Czas uciekać, czas uciekać, czas uciekać...

(Odwraca się na pięcie, zaczyna biec jak najdalej od celi Wieszcza. Inni nie zwracają na niego uwagi)

Siódmy wierny (śpiewa głośniej niż pozostali):

Albowiem Twoje jest Królestwo i moc, i chwała na wieki wieków.
(Słychać: strzał, dźwięk metalowej kuli odbijającej się od ścian, jęk umierającego)

Pozostali wierni (jednocześnie, w głosach słychać nerwowość i podniecenie):

Amen.

(Atmosfera gęstnieje, Pastor zaczyna się pocić, mgła znika. Panuje cisza, która zostaje przerwana ludzkimi krzykami przepełnionymi strachem i bólem. Pastor nie odwraca się, brak mu odwagi, biegnie dalej do najbliższej grodzi)

Pastor
(modlitewnie):

Narkotyk dla Ślepca, dziewczyna z batmanem na policzku, Yakuza.
Narkotyk dla Ślepca, dziewczyna z batmanem na policzku, Yakuza.
Narkotyk dla Ślepca, dziewczyna z batmanem na policzku, Yakuza.

(Dopada grodzi, wali w przycisk je zamykający. Stalowe, grube na parę centymetrów, drzwi zamykają się. Coś dużego wali w nie z całej siły)
Narkotyk dla Ślepca, dziewczyna z batmanem na policzku Yakuza.
(Pastor kieruje się w stronę Cyrku)

Kurtyna
 
__________________
"Co do Regulaminów nie ma o czym dyskutować" - Bielon przystający na warunki Obsługi dotyczące jego powrotu na forum po rocznym banie i warunki przyłączenia Bissel do LI.

Ostatnio edytowane przez woltron : 16-09-2011 o 19:16. Powód: drobne błędy językowe
woltron jest offline  
Stary 17-09-2011, 21:51   #102
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację


APACZ, TÖLGY, SPOOK

Czerwień. Kolor krwi. Od wieków kolor zagrożenia dla ludzkiej rasy.

Takie właśnie lampy świeciły na korytarzu, na którym trójka więźniów zatrzymała się, aby opatrzyć ranę Cygana. Nie zajęło to wiele czasu, bo też wiele czasu nie mieli. Nadal byli na terytorium STRAŻNIKA i zapewne wszystkie jego oczy – sensory, czujniki, kamery i różnorakie gówna techniczne – skierowały się w ich stronę, sondowały, namierzały.
Przed oczami trójki skazańców nadal pojawiała się głowa Razora rozpadając się w krwawą sieczkę. To dodawało skrzydeł. Wcześniej za grożeniem dla zbuntowanych więźniów było schwytanie i ponowne osadzenie. Teraz ... Teraz koniec był bardziej definitywny. Szybki, brutalny i ostateczny – jak widzieli sami.

Gorączkowa pierwsza pomoc do wtóru czerwieni lamp alarmowych oraz wycia odległych syren. Priorytetem było opuszczenie terenu STRAŻNIKA w jednym kawałku, jak najszybciej. Tym bardziej, że Apacz już przebierał nogami.
Nie marnowali więcej czasu, niż to było absolutnie potrzebne i ruszyli pędem korytarzem, którym prowadził ich Razor. Pamiętali, że za chwile dotrą do technicznego tunelu w górę i po drabince wejdą na kolejny korytarz. Prowadził Apacz, ponieważ to on pierwszy zrezygnował z pomocy Cyganowi. Tölgy i Spook zostali odrobinę z tyłu. Spook nadal lekko oszołomiona gazem obezwładniającym, a Dębowy ze względu na ranę. Napędzała ich jednak adrenalina. Napędzała chęć wyrwania się z matni.

Cała trójka biegła jak szalona. Gdzieś za ich plecami zapewne maszyny STRAŻNIKA rozpoczęły pościg.

* * *

Zatrzymali się kilkanaście minut później w ciemnym, opuszczonym korytarzu. Identycznym, jak tysiące innych korytarzy na GEHENNIE. Odgłosy alarmu i czerwone światła zostawili za sobą już dawno temu. Płuca domagały się oddechu. Siedzieli na metalowej kratownicy, opierali się plecami o wilgotną i zimną ścianę lub o grube rury przy niej.

Nie musieli nic mówić. Nie poznawali terenu wokół siebie. Gdzieś, podczas ewakuacji z zagrożonej strefy, musieli się zgubić. Skręcić nie w tą odnogę, co należy. Kodowe oznaczenia na ścianie niewiele im mówiły. Nie mieli ze sobą czytnika, który pozwoliłby im odkodować napis. Nie mieli mapy. Medykamenty zapodane Tölgyemu przez Spook zrobiły swoje. Podobnie jak opatrunek z synt-skóry na ranę. Cygan nie czuł już bólu, jedynie intensywne swędzenie gdy zawarte w opatrunku substancje odkażały ranę, czy co tam robiły.

Apacz usłyszał to pierwszy.

Jękliwy, metaliczny dźwięk zbliżający się od strony korytarza, którym tutaj przyszli. Dźwięk kojarzył się z maszyną, a to był jedyny bodziec, jakiego potrzebowali. Szybie spojrzenie po okolicy. Poza korytarzem, którym się tutaj dostali mieli trzy inne drogi. Mogli iść dalej przed siebie korytarzem z rurami na boku, licząc że ten doprowadzi ich gdzieś na tereny zajęte przez więźniów. Mogli skorzystać ze schodów prowadzących w dół lub w górę – które widzieli za zakrętem korytarza, na którym się zatrzymali – to w zasadzie były dwie, a nie jedna droga. Naprzeciwko schodów widzieli także standardowe drzwi do kolejnego korytarza, pomieszczenia czy nawet sekcji. Metalowe grodzie zamykane standardowym zamkiem magnetycznym.

Dźwięk przybliżał się. Narastał. Trójce uciekinierów wydawało się, ze słyszą klekot gąsienic, ale nie mogli być tego pewni. Równie dobrze akustyka korytarza mogła płatać im figla.





DOUBLE B


Początek wyprawy na terytorium STRAŻNIKA wcale nie był przyjemny.
Na szczęście generator szumów działał nadal i woda nie zaszkodziła mu ani trochę. Ciężkie ustrojstwo znalazło się z powrotem na plecach Double B. Nikt jakoś nie kwapił się, aby mu pomóc. Najwyraźniej najemnicy z The Punishers woleli mieć wolne dłonie.
John prowadził. Po kilku minutach obserwacji BB utwierdził się w przekonaniu, że tylko ten nieprzyjemny więzień zna cel ich wędrówki. Informatyk zauważył też, że taki stan rzeczy nie pasuje za bardzo ochroniarzom. Najemnicy rzucali w swoją stronę ukradkowe spojrzenia. To też nie podobało się programiście. Z każdym pokonywanym ostrożnie zakrętem, z każdym pustym korytarzem, zaczynał uzmysławiać sobie, że to być może nie STRAŻNIK czy Pokraki będą stanowiły największe zagrożenie dla powodzenia ich misji.

John jednak zdawał się nie dostrzegać tego, jak jego milczenie działa na resztę grupy. Szedł, co chwila oblizując usta, zatrzymując się i nasłuchując wokół. Brownowi przewodnik kojarzył się z jakimś tunelowym drapieżnikiem. Z polującym po ciemnych, zapomnianych korytarzach stworem, który uwielbia mrok i smak krwi. Za każdym razem, kiedy zatrzymywali się na moment i John w milczeniu wybierał dalszą drogę pośród plątaniny korytarzy i szybów pomocniczych Double B obserwował go z rosnącym niepokojem.

Szli dość długo, powoli, ostrożnie, klucząc i zatrzymując się na każdym zakręcie. W końcu jednak dotarli do jakiejś kraty. John przyklęknął przy niej, z torby niesionej przy boku wyjął małą przecinarkę plazmową.

- Pod nami biegnie wąski tunel techniczny – wyjaśnił. – Będziemy musieli pełzać, ale dzięki temu zejdziemy z głównych tuneli. Dotrzemy nim do pomieszczeń Stacji Utylizacji Odpadów Organicznych numer 52. Z tego, co wiemy SUOO jest na terenach niczyich, na styku z Zakazanymi Rejonami. Przejdziemy tamtędy na magistralę 52, potem Węzeł 52 a na koniec infostrada.

Double B poczuł dreszcz. Infostrada. Główna linia przesyłu wiadomości pomiędzy STRAŻNIKIEM i poszczególnymi sekcjami GEHENNY. Kiedy siedział w celi marzył o tym, aby móc podłączyć się pod ten szeroki strumień danych. Teraz los stawiał przed nim taką okazję.

Błysnął płomień plazmowej przecinarki. W chwilę później korytarz zasypały jaskrawe iskry. John ciął stalową kratownicę otwierając im skrót do wymarzonych regionów statku. Charakterystyczny smród przecinanego metalu wypełnił korytarz. Wokół więźniów zaczął unosić się ciemny dym, kłębiąc niczym szalone węże w godowym tańcu.

- Mamy towarzystwo – mruknął Cyklop mierząc w ciemny korytarz ze swojej dwururki. – Pośpiesz się, mister John z tą zapalniczką.

Huk strzału zawtórował słowom The Punishersa. Zagrzmiał w tunelu, niczym grom.
Danter rzucił do przodu więziennej roboty racę. Petarda syknęła i zapłonęła w głębi tunelu czerwienią. W rozedrganym świetle Double B ujrzał Pokraka czy też Hybrydę. Żołądek przewrócił się w jego ciele.



Kreatura nie była duża. Z grubsza wielkości dziesięciolatka. Groteskowe połączenie pająka i człowieka. Nie była jednak sama.

Tuż za nią po ścianach, suficie i podłodze, zgarbione pędziły kolejne kształty. Humanoidalne, powykrzywiane, straszliwe, nieludzkie.



Teraz Double B mógł docenić dopiero, jak śmiertelnie niebezpiecznym przedsięwzięciem był wypad na Zakazane Regiony, gdzie zapewne dotarli znanymi Johnowi skrótami. Przewodnik torował im przejście, a ochrona otworzyła ogień prując do nacierających potworów ze wszystkiego, co więzienna manufaktura dała.




FLAT LINE

Serce bije jak szalone.
Czy zawsze to robi, na kilka sekund przed potencjalnym, brutalnym zejściem z tego świata? Jakby chciało wykonać limit, nim nagły zgon pozbawi je możliwości wyrobienia zaplanowanej dla niego normy?
Absurdalne myśli przebiegały przez głowę Flat Line, kiedy szykował się do konfrontacji zeskakując w dół, w cień tunelu.

Pokrak zasyczał, jak przerośnięty wąż, i jednym, płynnym ruchem skoczył w dół. Zadziałał prosty impuls – imperatyw. Jeśli coś ucieka, znaczy jest słabsze, jeśli jest słabsze, trzeba to dopaść, zabić i zjeść. Flat Line wiedział jak pracują tego typu umysły.

Więzień widział Pokraka. Zarys jego sylwetki. Błysk światła z góry odbity na pancerzu lub w koku poczwary. Syk wydany ponownie – zapewne przed skokiem.

Huk, kiedy palec zwalnia spust broni. Zdobyczna na trupach kamratów przez Flat Lina samoróbka jest czymś w rodzaju dubeltowego obrzyna. Dwa cyngle. Ściągnięte jednym ruchem palca. Oddech spokojny, serce zwalnia rytm.
Grzmot wystrzału huczy w uszach. Wibruje. Wraca echem do ogłuszonego więźnia.

Ale Pokraka już nie ma. Przynajmniej nie ma znacznej jego części. Ta broń w wąskich tunelu okazuje się być morderczo skuteczna, a śrutowa amunicja dosłownie urywa głową napastnika. Mimo, że Flat Line celował w środek celu, to jednak odrzut poderwał mu rękę w górę.

Szybkie przeładowanie „armaty”. Dwa pociski. Zostały jeszcze cztery w zapasie. Niewiele. Ale lepsze to niż nic.

Flat Line nie tarci czasu. Upewnia się, że nie ma na górze innego Pokraka i zaczyna ponownie wspinaczkę. Dolne stopnie oblepia śliska masa. Pozostałość z napastnika.

Kiedy jest już na górze, a w uszach nie dzwoni mu aż tak, słyszy hałas z dołu. Nie musi czekać, by wiedzieć, co on oznacza. Pokraki go ścigają. Te z dołu.

Flat Line ląduje na brzuchu, podrywa się, napiera na klapę włazu technicznego i zatrzaskuje ją z hukiem. Jednym z noży po dawnych kamratach klinuje wyjście. Taki miał plan. To da mu kilka cennych chwil, by zdystansować i zgubić pościg.

Przez chwilę rozglądał się wokół. Znajdował się obecnie na zwykłym, ale mocno zniszczonym korytarzu.



Takim, jakich wiele na GEHENNIE. Nie ma pojęcia, czy biec nim w prawo, czy w lewo, ale musi zdecydować się na którąś ze stron. Musiał zdecydować o kierunku szybko, nim Pokraki znajdą sposób na sforsowania lub ominięcie przeszkody.




KRISTI J. LENOX

Była zmęczona. Brak snu i praca w kilku miejscach na raz dawały o sobie znać. A może to był efekt przyjmowanego lekarstwa? Pewnie wszystko po trochu.

- Wyglądasz, jak tłuczone gówno – powitał ją Graf Zero, jak zawsze uprzejmie i miło. – Jeśli coś spierdolisz, narobisz sobie kłopotów, Krist, wiesz o tym?

Kiwnęła głową, bo nie chciało jej się gadać z tym napuszonym, niekompetentnym, lecz niebezpiecznym fiutkiem. Przebrała się i weszła do hali z zaczynem zajmując się pracą.
Miała tego samego pomocnika, co podczas stabilizowania zaczynu.

- Słyszałaś o tej, co pracowała tutaj z tobą wcześniej? Raina jej chyba było, tak?

- Nie.
- Znaleziono ją blisko naszej sekcji. Ktoś chyba wciągnął ją w zasadzkę. Niektórzy szepcą, że to jej kumpel - Jacko, koleś, którego wynajęła, by załatwił jakiś Desperado. Zgwałcili ją, pobili i na koniec poderżnęli gardło. A może kolejność była odwrotna? – przez chwilę roztrząsał ten problem w myślach i zrobiło się cicho. - A potem porzucili jej truposzczaka na głównym korytarzu. Pewnie, jako przestrogę dla innych. Nie wiem ile w tym prawdy, ale Bee wspominał, że ten cały Jacko ostatnio zgarnął kilka ciekawych fantów. Ponoć palił z Kogucikiem, no wiesz, którym - tym od kompostowników.

I trajkotał tak dalej. Kristi wyłączyła się. Była zbyt zmęczona, by przejmować się dramatem dziewczyny, z którą udało się jej zamienić jedynie kilka słów. Nie myślała, gdzie teraz trafi trup, ale mimowolnie spojrzała w stronę sąsiedniej sekcji, gdzie produkowano „koryto” wysoko proteinowe – z domieszką mięsa. Jakoś nikogo nie zastanawiał fakt, że na GEHENNIE nie było zwierząt, a pojawiały się mięsne batoniki. Ot. Naiwność.

* * *

Pot ściekał jej po całym ciele. Można powiedzieć, że pływała w swoim własnym pocie. Było jej duszno i miała lekkie zawroty głowy. Spojrzała na wyświetlacz. Czas wlókł się niemiłosiernie. Przetarła pot dłonią i zmartwiała.
Na skórze pozostał krwawy ślad.

Poczuła na sobie czyjś wzrok. Odwróciła się szybko. Greg spoglądał na nią z nieco wystraszoną miną. Cofnął się dwa kroki, aż plecami trafił na barierkę. Za nim był już tylko zbiornik z zaczynem.
Ku przerażaniu Kristi przerażony Greg wszedł na barierkę i wrzeszcząc coś, w nieznanym jej języku, co brzmiało jak - „Den bore- na e-nai al-̱theia ! Sas skotó̱sei akóma!”.

Potem skoczył z pluskiem zanurzając się w zaczynie.

Kristi spojrzała ze zgrozą na zbiornik. Wyglądało na to, że coś w jej wyglądzie sprowokowało Grega do skoku w kadź.




JAKUB SZKUTNIK

Wielki Q.
Twarz wypacykowanego socjopaty. Oczy błyszczące złośliwą inteligencją. Baka został na zewnątrz, po tym jak zaprowadził Jakuba Szkutnika przed oblicze szefa „dystryktu”.
Kiedy Szkutnik został wpuszczony do celi Wielkiego Q – uprzednio przeszukany przez jego ochronę – Wileki Q właśnie chował do szuflady dość rzadko widziany przedmiot. Dream trip. Zabawka, za którą wielu oddałoby swoją duszę. Za którą wielu na GEHENNIE zabiłoby bez mrugnięcia okiem.
Baka, siląc się na pozę twardziela, zaanonsował Jakuba, ale potem został wyproszony z celi.

- Więc jesteś księdzem, tak? – zapytał Wielki Q Jakuba, gdy zostali sami.

- Pasterzem. Duchownym – wyjaśnił Szkutnik.

- Spowiadasz grzeszników?

- Tak.

- Więc wysłuchaj moich grzechów, klecho – drwina w głosie Wielkiego Q była niczym zapowiedź czegoś niedobrego. – A kiedy już dasz mi rozgrzeszenie, możesz zająć sobie celę po Wieszczu. Sporo ich teraz jest pustych, po jego ostatnim występie. Zgoda?

- Zgoda – powiedział Szkutnik.

Kwadrans później żałował swoich słow.


* * *

Tylko idiota nazwałby opowieść Wielkiego Q spowiedzią. Była to raczej chora próba ... chełpienia się. Jeśli to był jakiś test, któremu Wielki Q podał swojego gościa, to zaiste, okrucieństwo Wielkiego Konstruktora nie miało sobie równych. Usta Rippersa opuszczały słowa, od których normalny człowiek zwyczajnie by oszalał. Historia tak nieprawdopodobnego okrucieństwa, że aż trudno było w nią uwierzyć. Różaniec ofiar. Ofiar uśmiercanych w tak wymyślny sposób, tak sadystycznie, że tylko z najwyższym trudem dało się tego słuchać. Dzieci, kobiety, mężczyźni. Dziesiątki. Jak baranki prowadzone na rzeź. Wielki Q opowiadał to wszystko tonem beznamiętnym, pozbawionym ciepła, pozbawionym jakichkolwiek uczuć. I dlatego Jakub Szkutnik mu uwierzył.

Wyszedł z celi szaleńca spokojnie, ale na zewnątrz, kiedy nikt nie patrzał, musiał podeprzeć się ręką ściany, by nie upaść. Opowieść psychopaty poruszyła wyobraźnię Szkutnika. Widział sceny, które zabójca mu opowiadał. Widział gwałconych chłopców, męczone na śmierć kobiety, palonych kawałek po kawałku kwasem mężczyzn, ludzi zmuszanych przez Wielkiego Q do zjadania swoich bliskich, kiedy ci jeszcze żyli. Ludzi zabijanych tylko dlatego, że mieli nieszczęście jechać tą samą kolejką co psychopatyczny zabójca.

- Czy teraz dasz mi rozgrzeszenie, klecho?

Ostatnie pytanie zawisło w powietrzu. Szkutnik podjął decyzję. Miał wybór i dokonał go.

Teraz stał na korytarzu i zastanawiał się czy i jakie konsekwencje będzie miała ta decyzja.
I wtedy raz jeszcze przekonał się, że Wielki Konstruktor ma dla niego jakieś plany.

- Szefie, szefie – jakiś Rippers w czerwonym kombinezonie przebiegł obok oddychającego ciężko duchownego. – Cela Wieszcza! Totalna masakra, szefie! Kilkunastu więźniów pozabijało się w niej! Sami! A teraz coś w niej siedzi. Kurwa! Szefie! Coś w niej siedzi!

Wielki Q wyszedł z celi. Sceniczny makijaż – maska demonicznego błazna – zwrócił się w stronę Szkutnika.

- Chyba ktoś cię uprzedził, klecho – zarechotał Wielki Q. – Idziesz sprawdzić kto?





PASTOR / SZEKSPIR

Cyrk. Hałaśliwe miejsce, w którym Pastor nie za dobrze się czuł. Blade, pomalowane twarze Rippersów, zapach tanich fajek i jeszcze tańszego alkoholu. Osobliwe miejsce pełne osobliwych osobników. Wylęgarnia przemocy. Kocioł emocji. Swoistego rodzaju katharsis dla tego, co siedziało w ludziach.
Tutaj Rippersi mogli się urżnąć. Tutaj mogli sprawdzić, kto ma większego świra, tutaj mogli pokazać swoje zdolności, lub stoczyć pojedynek o władzę, dupę, fajki czy urazę.
Cyrk. Miejsce, w którym krew lała się tak samo często, jak bimber.

Pastor nie czuł się w Cyrku dobrze, ale Szekspir pływałby w nim, jak ryba w stawie.

Szukał. Pytał dealerów. Czysty sen. Tak. Czysty sen.

W końcu mu ją wskazali. Siedziała w kącie, obok trzech rozanielonych jej towarzystwem Rippersów. Jeden trzymał łapę między jej udami, drugi pakował język do prawego ucha, a trzeci dogadywał jakieś interesy. Głośna muzyka uniemożliwiała podsłuchanie rozmowy.
Ale Pastor bez trudu poznał tatuaż na twarzy gotki. To była córa marnotrawna, której szukał.
Teraz wystarczyło wyczekać odpowiedni moment. aby ....

Los nie był dla niego łaskawy. Głowa dziewczyny opadła na blat stolika. Rippersi podnosili się ze swoich miejsc. Pan „zwinne place” schował nóż. Pan „gaduła” zabrał torbę zdrajczyni. Pan ‘języczek w uchu” coś powiedział i cała trójka zaśmiała się wesoło.

Najwyraźniej trzej wesołkowie uprzedzili Pastora w jego zadaniu.




FILOZOF

Filozof wyrwał się z transu czując, jak policzek piecze go po ciosach zadanych przez nieznanego mu człowieka. Umysł Filozofa jeszcze błądził pomiędzy kolejnym omamem, tak realistycznym, jak żaden do tej pory. Zaklął.
Zaczynał rozumieć. Przynajmniej tak mu się zdawało. Wizje. Krwawe omamy. Zaczęły się od momentu, kiedy dal sobie zabrać krew. Ponury! Ten sukinsyn musiał mieć coś wspólnego z tym, co się z nim działo.

Kolejny policzek otrzeźwił go zupełnie.

W jego celi było dwóch facetów. Najwyraźniej jakimś pierdolonym cudem udało im się sforsować niby solidne zabezpieczenie. Kolejna rozmowa z pieprzonym Łapką, który kiedy zakładał rygiel, zarzekał się, że wytrzyma nawet szarżę tabunu wkurwionych więźniów.

Filozof zakaszlał, czując w ustach smak krwi. Policzkujący go facet wcale nie starał się być delikatny.




JAMES THORN, ALAN MELLO, FILOZOF


Filozof odzyskał kontakt z rzeczywistością. Wzrok, wcześniej mętny i nieobecny, w jednej chwili stał się czujny, taksujący. Wręcz złowieszczy. Tak patrzyli tylko najwięksi twardziele na GEHENNIE. Psychole, których wyroki opierały się na kilkudziesięciu segregatorach zarzutów wypełnionych drobnym maczkiem.
Zarówno Mello, jak i Thorn poczuli siłę tego spojrzenia. Filozof nie należał do ludzi, którymi się pomiatało. To był wilk w owczarni. Prawdziwy, zimnokrwisty skurwiel, którego lepiej było nie mieć za wroga.

Na korytarzu przed celą Filozofa rozpętał się harmider. Wściekłe okrzyki ludzi, dźwięk repetowanej broni i nawoływania sugerowały tylko jedno. Filozof miał na swoim korytarzu nielichą ochronę i teraz przynajmniej kilkunastu więźniów leciało do jego celi, by zabić frajerów, którzy wtargnęli do człowieka, dzięki któremu ich życie stało się o wiele prostsze.

Filozof uśmiechnął się pod nosem. To rozdanie zdecydowanie należało do niego. Jedno jego słowo i ludzie z korytarza zrobią sieczkę z dwóch nieproszonych gości. Oczywiście istniała szansa, że przy okazji robienia tej sieczki oberwie Filozof. Musiał więc to rozegrać w jakiś naprawdę finezyjny sposób.

- Jeśli Filozofowi chociaż włos spadnie z głowy, to was zapierdolimy, chójki! – wrzeszczał najbliższy z biegnących, uzbrojony w siekierę mięśniak.

Mello, który stał bliżej wyjścia mógł oszacować powagę zagrożenia. Filozof okazał się mieć całkiem sporo popleczników na swoim korytarzu.
 
Armiel jest offline  
Stary 19-09-2011, 16:30   #103
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
"Mściciele coś dziwnie po sobie patrzą. Widocznie naprawdę nie tylko mi nie przypadł do gustu milczący John. Idzie, prowadzi, ale nie uronił póki co ani słowa. Oby tylko nie doszło do przepychanek wewnątrz naszej ekipy. Tym bardziej, że pewnie tylko terrorysta zna drogę powrotną przez to bagno..."

***

Przewodnik budził nie tylko w programiście mieszane uczucia. Jego cichy chód oraz dziwne, łapczywe oblizywanie ust świadczyło nie tylko o całkowitym odjechaniu, ale i w swym sensie pewności na tych, nieopanowanych przez więźniów, terenach. Stąd też wzięło się skojarzenie Johna z dzikim, nieokiełznanym stworem polującym w mrocznych czeluściach ziemi niczyjej. Jego pewne wskazywanie dalszej drogi powiększało jedynie w Double B niepokój. Jak człowiek może tak dobrze znać te tereny? Sam tu chodził czy jak? Droga zaczynała się wszystkim dłużyć. Widać było, że Punisherzy nadal utrzymują czujność. Przy każdym zakręcie wodzili po ciemnościach lufami jakby do końca nie ufając swoim zmysłom. Nawet Carter wydawał się tutaj już mniej pewien siebie. Ten nieustraszony i niepozorny skurwiel dorabiający jako paser.

W końcu wszyscy dotarli do kratki, przy której John się zatrzymał. Klękając wyciągnął przecinarkę plazmową i zaczął kroić stalową przeszkodę. Pozwolił sobie tym razem nawet na krótką informację. Powiedział, że dalej przejdą tunelem technicznym. Będzie trzeba pełzać. Co więcej droga przez Stację Utylizacji Odpadów Organicznych doprowadzi ich ostatecznie do infostrady. Miejsca, w którym biegnie główna linia przesyłu danych pomiędzy STRAŻNIKIEM a poszczególnymi sekcjami Gehenny. Na taką okazję informatyk czekał całe życie! Będzie mógł nie tylko dowiedzieć się czemu silniki zostały włączone, ale i znacznie więcej. Dobrze, że niedawno opróżnił dysk swego komputera z zaśmiecających go plików. Teraz przyda mu się dodatkowa pamięć…

Przecinarka plazmowa nie dawała żadnych szans metalowi, z którego skonstruowana była kratka. Rozmarzonego Double B z letargu wyrwał nagle basowy głos Cyklopa. A potem zaczęło się piekło... Pierwszy strzał oddał Cyklop, później nastąpiła cała kanonada strzałów innych ochroniarzy. Danter oświetlił korytarz racą. Gdy Double B zobaczył pokraka wielkości koła ciężarówki niemal nie wypróżnił swojego żołądka. To było obleśne. Połączenie pająka i człowieka świeciło wieloma parami oczu w oświetlonym czerwonym światłem petardy tunelu. To jednak nie było wszystko. Po ścianach w kierunku drużyny ruszyły bowiem całe zastępy następnych powykręcanych kreatur. Każda inna. Każda przerażająca i budząca lęk. Double B by krzyczał gdyby mógł. Stał i czekał schowany za plecami członków The Punishers. Czekał na moment aż będzie mógł zejść do tego wąskiego tunelu technicznego. Nienawidził pełzać, ale tym razem zrobi to z rozkoszą. Strzelanina zdawała się trwać godzinami. Zmarnowany Ben skulił się tuż przy Johnie czekając aż to wszystko się skończy. Albo dostanie się do tunelu albo wszystkie kreatury padną. O jego śmierci nie było mowy. Bał się strasznie, ale nie chciał umierać - nie teraz. Kiedy był w drodze ku jednemu ze swych największych, najpotężniejszych marzeń...

Nagle kratka puściła i ze zgrzytem upadła na dno tunelu, którym mieli ruszyć najemnicy. John wszedł do środka. Nie. Wszedł to było złe określenie. Wpełzł tam płynnie niczym najzręczniejszy kot. Nie przeszkadzał mu brak światła ani huk strzałów. Zrobił to szybko i płynnie. Popisał się niesamowitą gibkością i zdecydowaniem. Drugi wszedł Double B. A raczej próbował. Plecak z Generatorem Szumów się nie mieścił. Informatyk zaczął paniczną walkę o życie. Bał się, że zaraz na dół spadną jego nogi a plecak i ochłapy tego co zostanie z korpusu osiądzie na górze. W końcu jednak plecak puścił lekko się rozpruwając. Programista się zmieścił w momencie, gdy do dziury pakował się Carter. Za nim powinna iść cała reszta. Cyklop, Erni i na końcu Danter. Tej trójki uczony już nie widział. Przeczołgując się w tunelu widział lekko oddalonego Johna i słyszał siarczyście klnącego za nim Cartera. Paser chyba oberwał, bo rzucał mięsem jak nigdy. Zwykle nie okazywał emocji. Tym razem było inaczej...

Po długim i ciężkim czołganiu się wąskim tunelem John wybił jakąś klapkę. Wyszli kolejno terrorysta, Double B i Carter... a po nich cisza. Pozostałej trójki ani śladu. Nagle Double B chwyciło coś za serce. Nie wierzył, że to tak niebezpieczna wyprawa. Spojrzał na Punishera. Współczuł mu. Odruchowo wyobraził sobie jakby sam stracił znanych od lat kumpli. W sumie nie miał takich wielu. Za dużo przebywał sam zajmując się jedynie komputerami i programowaniem. Jak pił to przeważnie z Twixem. Lubił tego mechanika. Wiedział, że może na niego liczyć i mimo iż na Gehennie liczyło się przeżycie to ten człowiek nie byłby mu obojętny. A Carter stracił aż trzech kumpli. Trzy, znane mu od lat, osoby. Double B milczał. Spojrzał na Johna już ruszającego w dalszą drogę.

Terrorysta zatrzymał się przed końcem tunelu - rozkręconym śmigłem wentylacji. Do czytnika tuż obok konstrukcji wiatraka podłączył prosty łamacz kodów i zatrzymał mechanizm. Double B miał do tego lepszy sprzęt. Zrobiłby to szybciej i sprawniej, ale to John był przewodnikiem. To on miał z tego zysk. Informatyk zrobiłby to z radością, ale nie chciał przerywać mężczyźnie pracy. Cała trójka weszła za śmigło, które po chwili John na nowo włączył. W korytarzu było słychać jakieś sapania i ryki - niezbyt ludzkie. Korytarz ukazujący się przed pozostałościami ekipy wypełniony był okropnym smrodem resztek - resztek mięsa, flaków, gówna. Double B zatkał nos. Zatrzymał się patrząc na ociekające rdzą i wilgocią ściany.

- Czekajcie. - powiedział cicho ściągając plecak.

Informatyk sprawdził dokładnie Generator Szumów oraz jego własny sprzęt. Wszystko grało. Wszystko działało i nie zapowiadało się aby miało się to zmienić. Po założeniu plecaka programista ruszył dalej. John doprowadził ekipę do sporych, solidnych drzwi.


- Daleko jeszcze? - zapytał informatyk.

- Przejdziemy przez Stację, potem magistrala 52, potem węzeł. - odpowiedział beznamiętnie przewodnik.

Carter milczał skupiając się na drzwiach. Informatyk spojrzał na niego z widocznym przejęciem. Współczuł mu. Nieświadomie robił to o czym większości z więźniów może jedynie poczytać w sentymentalnych pismadłach.

- Jesteś cały? - zapytał uczony chcąc jakoś zagadnąć pasera.

- Nic mi nie jest. Ale chłopaki nie zdążyli. - odpowiedział Carter.

- Kurwa. Przykro mi stary. Pewnie znałeś ich jakiś czas... - powiedział informatyk zwieszając wzrok.

- No. Równe chłopaki z nich byli. Mimo, że popierdoleńcy. Ale taka praca... - Carter jednak miał w sobie coś z ludzkich uczuć.

Double B nie odezwał się już więcej. Przemilczał komentarz. Wiedział, że pracą można nazwać to co robił on przed wieloma laty. Ciepła, mała klitka wypełniona dźwiękiem muzyki techno przy całodobowym hackingu. To były czasy. Carter pewnie nie wiedział czym jest taka praca. Cały czas naraża własne życie. A po co? Aby żyć. Żyć złudzeniem, że może kiedyś się to skończy. Że może kiedyś będzie lepiej. Ale wielu kończyło na tym etapie. Double B chciał odkryć wiedzę jakiej nie posiadał nikt, ale czy miał inny cel? Możliwe. Była nim jedna rzecz. W sumie nierealna. Nie tutaj. Nie na Gehennie. Informatyk chciał aby ktoś za nim zapłakał. Aby powiedział jaki był z niego dobry chłop. Aby go chociaż raz wspomniał. Ale to było nierealne. Jeszcze bardziej niż to pierwsze z jego marzeń…
 
Lechu jest offline  
Stary 22-09-2011, 16:59   #104
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=eWtE1sXW_CE[/MEDIA]

Nie karć mnie, Panie, w Twoim gniewie
i nie karz mnie w Twej zapalczywości!
Utkwiły bowiem we mnie Twoje strzały
i ręka Twoja zaciążyła nade mną.
Nie ma w mym ciele nic zdrowego na skutek Twego zagniewania,
nic nietkniętego w mych kościach na skutek mego grzechu.
Bo winy moje przerosły moją głowę,
gniotą mnie jak ciężkie brzemię.


Ps 38, 2-9

- Czy teraz dasz mi rozgrzeszenie, klecho?

Szkutnik przymknął oczy starając się opanować wzbierające w nim uczucia. Opanować, ogarnąć, zrozumieć, wysłuchać. Mimo, że psychopata milczał, obrazy zbrodni wciąż wirowały w głowie duchownego. Wiedział że szybko jej nie opuszczą. Uniósł wzrok i po raz pierwszy pozwolił sobie na spojrzenie Wielkiemu Q prosto w oczy. Spojrzenie nie pozostawiał wątpliwości. Ten facet nie potrzebował spowiedzi tylko egzorcyzmów, najlepiej poprowadzonych przez papieża.
Jakub milczał przez dłuższą chwilę, po czym odezwał się spokojnym, stanowczym tonem.

- Czy żałujesz swoich czynów i obiecujesz poprawę?

- Czy to cokolwiek zmienia? Nasza umowa tego nie zakładała. - Wielki Q wyszczerzył się jak rekin do porannej przekąski.

- Masz rację. - duchowny podszedł krok bliżej i przeżegnał się - Ja, Jakub Josephson, zwany Szkutnikiem, odpuszczam ci twoje winy. Idź i nie grzesz więcej.

- Tak po prostu?

- Nazwałeś swoje czyny grzechami, co zakłada, że rozumiesz, że były błędne. Poświęciłeś sporo czasu na ich przemyślenie i wyjawienie.Obiecałem ci rozgrzeszenie, więc ci go udzielam. Póki nie wyrazisz skruchy, mogę ci wybaczyć jedynie jako człowiek. Niniejszym wybaczam.

Wielki Q zamrugał, ale uśmiech nie zszedł z jego twarzy. Najwyraźniej postanowił pociągnąć zabawę dalej.

- A jeśli powiem, że każdego dnia rozpaczam nad losem biednych sierotek? Że ło-mój-Boże-jak-ja-żałuję? Że od dziś będę biegał ubrany w prześcieradło i sadził kwiatki? Co wtedy, klecho?

- Wtedy, Wielki Q... - Jakub nie słyszał lub nie słuchał kpiny w głosie Rippersa - wtedy rozgrzeszę cię w Imię Boże i powiem, żebyś odpracował tu zło, które wyrządziłeś, a za pokutę odmawiał...

- Paciorek! - zarechotał Wielki Q - Uwielbiam paciorki! Daj jakieś zdrowaśki. Dużo zdrowasiek!

Obłąkany śmiech Wielkiego Q był w jakiś popieprzony sposób zaraźliwy. Do tego stopnia, że Jakub również pozwolił sobie na krzywy uśmiech, mimo że wciąż był przerażony litanią zła która przeszła przez jego uszy.

- ...Odmawiał Psalm 38. Codziennie do powrotu z Gehenny. W dniu w którym uda ci się go odmówić szczerze, możesz uważać się za rozgrzeszonego przez Wielkiego Żartownisia we własnej osobie. Od tego momentu to już sprawa między tobą a Nim. Jego umiejętność wybaczania przekracza wyobraźnię zarówno moją jak twoją. Ale to wybaczenie ma swoją cenę.

- Do POWROTU z Gehenny? - Wielki Q nawiązał do ostatniego punktu w mowie duchownego, który zdawał się go jeszcze interesować.

Jakub wzruszył ramionami.

- Nie wiem jak to jest z wiarą i przenoszeniem gór, ale na pewno może być przydatna do kierowania statkami, w części kosmosu w której demony biegają między ludźmi, a komputery pokładowe nabierają świadomości. Pomyśl o tym podejmując decyzję.

+

- Chyba ktoś cię uprzedził, klecho. – zarechotał Wielki Q. parę minut później – Idziesz sprawdzić kto?

Szkutnik skinął głową. Po rozmowie z przywódcą Rippersów Jakuba niewiele było już dziś w stanie zszokować. Tak przynajmniej mu się wydawało jeszcze przez całą drogę do celi Wieszcza....
 
__________________
Show must go on!

Ostatnio edytowane przez Gryf : 22-09-2011 o 17:05.
Gryf jest offline  
Stary 22-09-2011, 22:06   #105
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Serce wali jak oszalałe, ale ręce nie drżą. Flat Line walczy o życie i wie że każda pomyłka oznacza koniec zabawy. Nerwy trzyma na wodzy, nie pozwala by przerażenie paraliżowało ruchy. W tym był zawsze dobry, ze strzelaniem gorzej. Ciężka samoróbka skierowana przed siebie, palec na cynglach. Roben wstrzymuje oddech i ma wrażenie że wszystko wokół zwalnia, jakby świat ugrzązł w smole. Pokrak jednym skokiem spada z góry, ledwo doktor zdążył zająć wydumane miejsce za drabinką. Zaskoczony taką szybkością pociąga za spusty, przymykając bezwiednie oczy.

BU-BUM!

Wszystko przyspiesza jakby ktoś zwolnił hamulec ręczny. Flat Line zobaczył rozpryskującą się czaszkę Pokraka i mózg rozchlapujący się na ścianie. Zarepetował broń, wsuwając dwa sluggsy do luf. Nawet nie zdążył się zaniepokoić że tylko cztery mu zostały. Ślizgając się w posoce i resztkach tkanek, wystartował do góry. Wspinał się szybciej i szybciej, bo wiedział że teraz tylko pośpiech może mu życie uratować. Wyskoczył z szybu na górze i rozglądnął się od razu wokół. Korytarz wyglądał… normalnie, na co doktor odetchnął z ulgą. Zniszczony, mrugający szwankującymi ksenonówkami, ale normalny. Tutaj może Pokraki byli już tylko gośćmi? Może tereny łowieckie wkrótce się skończą? W każdym razie nie było ohydnej masy na kratownicach i nie śmierdziało tak że aż włosy dęba stawały. Rzucił się od razu na klapę i naciskając całym ciałem przygniótł ją blokując wyjście.

Sklinował nóż o zamek, wbijając go w szczelinę rygla nasadą dłoni tak mocno jak dał rady, po czym poprawił kolbą samoróbki. Zaraz potem zerwał się i pobiegł w prawą stronę korytarza. Należało się liczyć że to nie jedyne wejście znane Pokrakom i musiał się oddalić stąd jak najszybciej. W zasadzie było mu wszystko jedno dokąd biegnie, nie miał szans zorientować się dokąd prowadzą korytarze, nie miał bladego pojęcia którędy do cywilizacji. Zakazane Regiony... To musiało być tu. Robena uderzyło to jak kafarem. Przyspieszył, biegł najszybciej jak potrafił.

Usłyszał za plecami głuche uderzenie. Jedno, drugie, potem dźwięk dartego metalu i wyrywanego włazu. Pokraki pokonały przeszkodę... Wbiegł od razu w boczny korytarz, tak by zniknąć za winklem. Może nie zauważyli jeszcze i nie będą gonić na oko. To zawsze dodaje werwy pościgowi. Mimo że uciekał niemal w panicznym przerażeniu, w głowie ciągle układał, kalkulował. Nie może się zaszyć w jakiejś kryjówce, bo nie miał pojęcia czy czasem nie wyczują go, był utytłany w posoce Pokraka po wspinaniu się na drabinkę w jego flakach. Żyli co prawda wśród gówna i zgniłego mięsa, ale nie warto ryzykować. Skręcił znowu w wąski tunel, przeciskając się przez na wpół zablokowaną gródź. Ciekawe kiedy skończy się szczęście i stanie w ślepym zaułku... Ściskał w ręce samoróbkę i gnał na złamanie karku. Robił wiele hałasu, choć starał się omijać śmieci i obluzowane kratownice. To tylko kwestia czasu... Musi zwolnić, zorientować się czy ciągle są za nim, a mimo to nogi niosły go dalej. Bał się obrócić za siebie.
 
Harard jest offline  
Stary 22-09-2011, 22:24   #106
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
[media]http://www.youtube.com/watch?v=d2ANwPDv0Tw&feature=related[/media]
Usłyszeli za sobą zgrzyt napędu gąsienicowego i do nich dotarło. Wymienili tylko pełne zrozumienia spojrzenia i zerwali się do biegu.


Świat pędził. Zmieniał się z każdym krokiem, za każdym zakrętem.

Myszy w labiryncie Wielkiego Brata. Pieprzonego Wirtualnego Brata.

Niekończący się kompleks stalowych tuneli. Zapach rdzy. Błyskające czerwone alarmowe lampy, migające w rytmie przyspieszonych uderzeń serca. Metaliczne zgrzyty i basowe buczenie urządzeń, których nie znała z imienia. Rytmiczne uderzenia butów o kratownicę podłogi. Muzyka statku. Dodająca pędu.

Spook nie myślała.
Przebierała tylko nogami jakby brała udział w cholernej sztafecie. Pot spływał za kołnierz ciepłym strumieniem, sprawiał, że materiał lepił się do ciała.
Nie zmęczyła się.
Jeszcze nie.
Ani śladu zadyszki.

Rozstaj dostępnych ścieżek. Apacz pognał w górę schodów a ruda poszła w jego ślady bez zbędnej sekundy wahania.
Piętro i kolejny dylemat.
Prawo, lewo prosto.
Gdzie nie ma racjonalnych przesłanek zwycięża instynkt. Albo przypadek.

Prawo, lewo, prosto?
Lampa. Kolejna czerwona lampa błyskająca w tym hipnotyzującym rytmie jakiemu nie można się oprzeć. Wabiła ich. Wołała.
Poszli więc sprawdzić.

Drzwi. Kurewskie potężne drzwi ze wzmocnionej stali uzbrojone w pneumatyczne zamki, elektroniczny wyświetlacz i panel kontrolny.
Panowie patrzyli na sprzęt oceniając chyba szanse.
Ale Spook nie widziała szans. Nie dla dwóch mięśniaków i rudej akrobatki. W hakerce orientowali się mniej więcej tak jak dzieci w strzelaniu z bazooki.

- Spook się na tym nie zna. Jeśli Cygan i Indianin także, to Spook proponuje zawracać i nie tracić czasu.

Skręciła w kolejny korytarz. Swojsko zdezelowany i obskurny. Kable wystawały ze ścian jak flaki z wybebeszonego pokraka. Dobry znak. Pachniało domem. Ruszyła dalej. Przysłowiowe cztery kroki za Apaczem, tak jak nakazał.
Kolejny korytarz. Jak hotelowy. Rzędy paskudnych drzwi ciągnących się w nieskończoność.
Jedne uchylone.
Apacz rwał się żeby je sprawdzić. Przykucnął i pchnął metal.
Spook czekała.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 22-09-2011 o 22:27.
liliel jest offline  
Stary 23-09-2011, 13:28   #107
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
No to się wszystko cudnie porypało. I bądź tu dobrym Samarytaninem. Gdy do celi wpadł gościu z siekierą Thorn odruchowo sięgnął po spluwę cofając się lekko. Na razie nie mierzył do pana siekierki, ale palec już trzymał na cynglu. Zerknął na poobijanego po gębie informatora, zastanawiając się na ile będzie z niego użyteczny zakładnik w razie rozróby. Po czym odparł z irytacją.
- Te... siekierka, zamiast pyskować skocz no po jakiegoś konowała. Bo chyba twemu szefowi palma po trefnych prochach odbiła. I mały detoks, by mu się przydał.
Alan oszacował sprawnie zagrożenie i założył na lewą pięść zdobyczny kastet. Siekiera w ciasnej celi była gówno warta. Ciężkie to i nieporęczne, za to kastet i nóż były idealne. O wiele groźniejsi byli Ci z samopałami. W sumie ten napotkany u wejścia dziadek też miał spluwę, ale nie mógł mieć więcej jak kilka naboi. Ustawił się przy osiłku z siekierą czekając na jego reakcje. Nim się zamachnie Mello był w stanie go znokautować.
- Uratowaliśmy Waszego Filozofa. Był zamknięty w celi i się dusił we śnie. Prawda? - spytał szukając potwierdzenia u gospodarza. Na tyle głośno by go słyszano na zewnątrz.
- Chyba nie chcemy by przez zwykłe nieporozumienie ktoś ucierpiał? - Alana wzrok skierowany na Filozofa wyraźnie mówił kogo ma na myśli.
- Słyszałem, że masz broń na sprzedaż, a ja potrzebuję gnata. Dogadamy się? - bez dalszych ceregieli przeszedł do załatwiania interesów. Filozof wyglądał na sensownego człowieka. Przynajmniej sądząc po kaprawych oczkach.
Filozof wstał z łóżka i bez słowa wyminął swoich gości. Nie chciał mieć zabrudzonej krwią celi, nie po tym co przed chwilą widział. Stanął w drzwiach wyciągając otwartą dłoń w stronę nadciągającej odsieczy.
- Panowie wszystko gra! – zawołał kierując swoje słowa w szczególności do najbliższego mięśniaka. - To tylko małe nieporozumienie, które już wyjaśniliśmy. Moi goście rzeczywiście mi pomogli. Miałem lekkie kłopoty z oddychaniem. Nic poważnego.
Nachylił się do gościa z siekierą.
- Wszystko powinno pójść gładko, ale na wszelki wypadek niech dwóch chłopaków czeka w gotowości na mój sygnał. – wyszeptał i poklepał kolesia po ramieniu. Wrócił do celi, ale jakoś nie uśmiechało mu się siadanie na sienniki. Będzie musiał wyrzucić cholerstwo. Oparł się o ścianę i przeczesał spocone, rzadkie włosy.
- Dzięki za pomoc. Byłbym wdzięczny jakbyście zachowali to co zobaczyliście dla siebie. – ton Filozofa nie wskazywał na to że była to prośba. - Dowiem się jeśli zaczniecie o tym rozpowiadać. A co do broni. – wrócił do urwanej rozmowy. – Tak mogę załatwić broń, ale jestem wyłącznie pośrednikiem. Czego konkretnie potrzebujesz?

Chase wzruszył ramionami, po czym przytaknął na zgodę. Problemy Filozofa ani go grzały, ani ziębiły. Ale też i nie miał powodu ni potrzeby, by je rozgłaszać. A że sprawa którą miał do niego, była sprawą prywatną, toteż... poczekał z wypowiedzią, aż się ów drugi petent zmyje z celi. Oparł się o ścianę i obserwował targi o spluwę.

Więźniowie biegnący jako wsparcie rozeszli się, ale nie odeszli zbyt daleko. Widać było, ze czekają na rozwój wypadków. Co, jak co, ale Filozof to jednak był tutaj nieźle ustawiony. Pół zony natychmiast rzuciło mu się na pomoc, a drugie pół w tym samym czasie szukało majchrów.
- Nie jestem gadatliwy, a co do spluwy, to nic wielkiego. - Alan wzruszył ramionami. - Dość dobrą samoróbkę, by nie wybuchła mi w łapie i trochę naboi.
- Hmm to będzie osiemdziesiąt fajek. Dziesięć, powiedzmy jedenaście naboi. Gwarantuję szybką dostawę. Połowa sumy płatna z góry. Zero ryzyka związanego z transakcją. Masz na to moje słowo. Zgadzasz się?
- Drogo. Chwilowo nie jestem przy kasie. -
Mello podrapał się po zarośniętym policzku. - Może w zamian za te kilka brakujących fajek coś dla Ciebie zrobię? Komuś trzeba skuć mordę? Postraszyć? Coś bardziej mokrego?
- Zaczynasz gadać do rzeczy mimo tego, że należysz do rippersów. Potrzebuję załatwić pewną część. -
Filozof spisał jedną pozycję z podręcznego komputera, po czym podał kartkę Alanowi. - OXYTARO część którą ma ponoć koleś z yakuzy o imieniu Hekke. Nie obchodzi mnie w jaki sposób wejdziesz w jej posiadanie. Jeśli mi ją dostarczysz to dostaniesz spluwę za trzydzieści fajek. Dorzucę dodatkową amunicję. Wchodzisz w to?
Chase lekko się uśmiechnął ciekaw czy Mello jest wystarczająco zdesperowany, by zadzierać z Yakuzą. Bądź co bądź, japońce byli ciężkim orzechem do zgryzienia. Zwłaszcza, gdy się szło na nich z pięściami. No cóż... nie jego problem. Swoją opinię Thorn zachował dla siebie, a dowcipnisia jakoś nie polubił, by mu pomóc.
Mello wziął kartkę i przyjrzał się.
- Oxytaro. - przeczytał powoli, po czym schował notatkę - Hekke z yakuzy, co?
Uśmiechnął się krzywo.
- Dobra, wchodzę w to. Na razie Filozof. Trzym się Ziutek. - rzucił na odchodne ściągając z pięści kastet.

Audiencja u Hekke, który okazał się być kimś w rodzaju Wielkiego Q w yakuzie nie okazała się być taka trudna do załatwienia, jak obawiał się Mello. Gość był zbyt potężny i zbyt dobrze chroniony, by zastosować wariant Alis. Tu potrzeba było czegoś niekonwencjonalnego. Na przykład iść i … poprosić.
Gdy Mello znalazł się w końcu przed żółtkiem ukłonił się, tak jak to podejrzał kiedyś u Japończyków i rozpoczął rozmowę:
- Witam Panie Hekke. Dziękuję, iż zechciał mi Pan poświęcić odrobinę swego cennego czasu. Chcę zapytać, czy posiada Pan część zwaną Oxytaro? Chciałbym ją nabyć. - Alan gdy chciał potrafił być uprzejmy.
- Oxytaro? Ki chuj to jest? - Hekke miał z metr osiemdziesiąt wzrostu, skośne oczy, dziobatą twarz, włosy ogolone na łyso a skórę wytatuowaną w walczące smoki. Od czoła, przez twarz, potylicę i zapewne całe ciało. Tatuaż był robiony na Terze lub na któryś z kolonii. Dobrą technologią niedostępną na GEHENNIE. Co oznaczało, ze facet był w Yakuzie jeszcze tam. Smoki poruszały się, zmieniały barwy, ziały wytatuowanym pod skórą ogniem, który raz się pojawiał, innym razem znikał.
Jego zbiry popatrywały na Mello spode łbów mając miecze i samopały pod ręką.
Mello wyciągnął kartkę, jaką dostał od Filozofa.
- To jakaś część komputerowa.
- Dobra. Co w zamian za nią? –
przeszedł Hekke do konkretów.
- Świadczę szerokie usługi w dziedzinie windykacji należności. Potrafię wycisnąć nawet wodę z kamienia. Mogę też przyjąć bardziej mokrą robotę, o ile potrzebowałby Pan kogoś do tego spoza yakuzy. - oświadczył Mello.
- Przemyślę to. Sprawdzę cię. Odezwę się do ciebie. – zakończył rozmowę szef yakuzy.
Mello skłonił się jak poprzednio i wyszedł.
Miał nadzieję, że zrobił dobre wrażenie na ewentualnym pracodawcy. Tyle że jak nie miał dotąd gnata, tak dalej nie miał. Wszystkie te uprzejmości w dodatku sprawiły, że miał ochotę odreagować dając komuś w mordę. W sekcji yakuzy musiał być grzeczny, ale na terenach wspólnych na pewno trafi się jakaś gęba do skucia.
Alan założył kastet w zamyśleniu spoglądając na przechodniów.
 
Tom Atos jest offline  
Stary 23-09-2011, 13:49   #108
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
- A ty kolego jaką masz do mnie sprawę? - zwrócił się do jedynego już rozmówcy. Koleś był z jego gangu, więc nie zamierzał wmanewrować go w takie gówno jak tego rippersa. Może nawet da mu jakąś zniżkę...może.

-Oswald L. Johnson, Chucky Laws, Johan Bauer i Kurt Bauer. - wymienił jednym tchem Chase kilka nazwisk. Przy kolejnym, zawahał się. -I Philip Greyson. Szukam ich. Ponoć możesz mieć informacje co do ich losów. Im dokładniejsze, tym więcej jestem skłonny za nie... zapłacić.

- Nie moja sprawa, ale w jakim celu potrzebujesz tych informacji? Zamierzasz im stłuc mordy czy wręcz przeciwnie?

-Masz rację. Nie twoja sprawa. Tylko moja... prywatna.
- stwierdził Chase. Wzruszył ramionami.- Czy ja wyglądam na takiego co tłucze po pyskach?

- Greysona znam i wiem gdzie go możesz znaleźć. O resztę zapytam i dowiem się co za jedni, o ile jeszcze żyją. Za tą informację poproszę dwadzieścia fajek. Za pozostałych będzie tyle samo. Stać cię?

-Stać mnie. O ile dasz namiary na pasera, u którego można opchnąć towar.-
odparł Thorn z uśmiechem.

- Trzy sekcje dalej. Pytaj o Leona. Jak ci wskażą kolesia to na wstępie dodaj, że ja cię przysyłam. Facet jest nerwowy i ma metalowy kij baseballowy. A co do informacji to zaufam ci i liczę, że zwrócisz fajki. W końcu zawsze mogę cię odnaleźć. - Filozof zaczął udawać zamyślonego. - Greyson jest jednym z nawróconych. Znajdziesz go w pobliży sekcji 1295. Mówimy o terytorium rippersów, niedaleko zakazanych regionów.

-Masz.-
Thorn wyciągnął i podał Filozofowi pudełko z tabletkami proteinowymi, które otrzymał od Lupo.- Trochę warte. Żebyś miał pewność, że nie połazisz za darmo w poszukiwaniu informacji. I że spłacam moje długi.

Po czym spytał.- To za ile jednostek czasu odwiedzić twoją klitkę?

- Za jedną jednostkę. Do tego czasu powinienem już coś więcej wiedzieć o pozostałych. Jeżeli mnie nie będzie to powinien tu siedzieć taki mały chłopak. Możesz mu przekazać fajki za dotychczasowe informację, a ja znajdę sposób żeby przekazać ci pozostałe.


Chase’owi się to nie podobało, ale cóż miał zrobić. Musiał grać kartami jakie dostał.- OK. Chase na mnie wołają. No to trzymaj się. I zmień dilera . Bo po tych prochach wiłeś na pryczy się jakbyś miał napad padaczki.

Po tym pożegnaniu Chase wyszedł z celi Filozofa. Oddalił się spory kawałek, nim oparł o ścianę drżąc ze strachu. Po kie licho spytał o Greysona? I czemu tak szybko dostał odpowiedź?
Nie powinien był pytać. Nie powinien szukać Philipa. Tamta sprawa jest zamknięta, zło zostało ukarane. Nie powinien był pytać. Nie powinien. Nie powinien. Nie można dwa razy karać za to samo. Nawet jeśli pokusa jest zbyt wielka. Nie mógł jej ulec. Nie mógł się stoczyć na samo dno.
Tutaj wszyscy balansują na granicy. Ile im wszak brakuje do tego, by całkiem odrzucić kruchą skorupkę społeczeństwa. Ile jest ucieczek, w obłęd, krwawe szaleństwo przemocy, religijny fanatyzm, zezwierzęcenie. Ile jeszcze było ludzi na Gehennie?
Ile było człowieka w nim samym? Thorn bał się zapytać o to samego siebie. Panicznie bał się odpowiedzi na to pytanie.
Wiedział, że odpowiedź mu się nie spodoba. Dlatego kurczowo trzymał się swych zasad, dlatego uporczywie trzymał się swego celu. Nawet jeśli nie było już w nim logiki.
Wiedział, że bez tych podpór nie będzie miał po co żyć. A bez celu, jakiegokolwiek... jakiż jest sens egzystowania na Gehennie?

Na razie ruszył w kierunku wskazanego mu przez Filozofa pasera. Elektryczny pistolecik na pewno był dużo wart. I da się go opchnąć za rozsądną cenę. Zaś sam James nie miał zaufania do elektryki. I niespecjalnie martwił jego utratą, na rzecz rozsądnej liczby fajek.
A więc, czas poznać Leona.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 23-09-2011 o 13:58.
abishai jest offline  
Stary 23-09-2011, 18:16   #109
 
woltron's Avatar
 
Reputacja: 1 woltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumny
Pastor się spóźnił i miał tego bolesną świadomość. Martwe ciało Gotki, obok którego stał, było najlepszym tego dowodem. „Co teraz?” zapytał się samego siebie mężczyzna. Nikt mu jednak nie odpowiedział – bowiem Szekspir pogrążył się w słuchaniu dudniącej muzyki i obserwowaniu kiwających się w jej takt ciał.

Oczywiście mógł spróbować dogadać się z Rippersami, ale było to równie realne jak to, że Szekspir zacznie myśleć logicznie. Odrzucił więc ten pomysł. Zniechęcony rozejrzał się po zebranych, ale nie znalazł nikogo znajomego, kto mógłby mu pomóc. Pastor nie czekał więc, aż ktoś go zaczepi i opuścił lokal.

Korytarz przed Cyrkiem był, jak zawsze, pełen ludzi i to nie tylko Rippersów, ale także członków innych gangów, którzy przyszli się tutaj zabawić – zapłatą za nią były narkotyki, fajki, ciało, a czasem śmierć. Show must go on.

Nie pozostawało nic innego jak znaleźć innego dealera. Pytanie brzmiało jak i gdzie. Najłatwiejszym rozwiązaniem było podążanie za trójką wesołków, było to jednak zbyt ryzykowne. Mógł też udać się do Wielkiego Q z pytaniem o Czysty Sen. Szef Rippersów nie należał jednak do ludzi, którzy robili cokolwiek za darmo. A Pastor nie miał wystarczająco fajek by zapłacić za narkotyk. Nie pozostawało mu nic innego jak sprzedać przeklęty miecz, który mężczyzna targał z sobą. Znał paru pomniejszych paserów, ale nikogo kto miałby wystarczająco fajek by zapłacić za porządny miecz. „A więc Wielki Q” pomyślał Pastor po czym skierował swoje kroki w stronę celi zajmowanych przez Q. Miał tylko nadzieję, że szef Rippersów będzie w dobrym humorze.

Choć idę przez ciemną dolinę,
niczego nie muszę się trwożyć.
Bo Pasterz mój zawsze jest przy mnie,
w obronie mej stanąć gotowy – wyszeptał Pastor do samego siebie.
 
__________________
"Co do Regulaminów nie ma o czym dyskutować" - Bielon przystający na warunki Obsługi dotyczące jego powrotu na forum po rocznym banie i warunki przyłączenia Bissel do LI.
woltron jest offline  
Stary 23-09-2011, 22:02   #110
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
Kiedy tylko uporał się ze swoją niemocą wyrwał z buta. Czas był po temu najwyższy, bo wyścig dopiero teraz zaczął się na dobre.
Byli zwierzyną. Pierdoloną zwierzyną, którą się goni dla czystej przyjemności gonienia. Dla samego sportu. Nie było w tym nic z atawistycznej potrzeby zdobycia mięsa przepędzonego przez kilometry korytarzy, żeby skruszało i nabrało na soczystości. Ani nawet szlachetnego ducha współzawodnictwa właściwego tym, co pragną udowodnić sobie, że jeszcze do końca nie spierniczeli i gnają za ofiarą na wyrost ciesząc się szczęściem polowania.
Ni chuja. Nic z tych rzeczy. To był gon dla zabawy! Dla tej znanej rzadko któremu dewiantowi albo kotu, co zamiast przydusić mysz łapą i skończyć zabawę jednym celnym uściskiem szczęk, bawi się aż ta opadnie z sił niezdolna już do ucieczki – satysfakcji posiadania władzy nad życiem.
Powie ktoś, to też element polowania. Że tak myśliwy doskonali umiejętności. Może, ale Tolgy srał na to całym swoim strachem, bo to on był myszą! To on był zwierzyną pędzoną przez nieznane chodniki, a wszystkie zmysły szczutej ofiary mówiły mu, krzyczały, że zapierdala niczym wilk gnany wzdłuż ladrów dokładnie tam, gdzie chce Strażnik.

Strażnikowi odjebało! Tego cygan był pewien jak dwa razy dwa jest cztery. Do niedawna tylko podejrzewał. Teraz miał pewność, że w jakiś sposób, którego on nigdy się nie dowie, ani nie zrozumie, w jakiś przedziwny sposób Anomalia zmieniła Maszynę. Gówno znał się na robotyce, ale mimo wszystko i tak wiedział, że ma rację. Strażnik zwariował. Najpierw nabrał cech jednostki świadomej własnego istnienia, autonomicznej i samostanowiącej, a potem… potem mu odpierdoliło!
Mając takie możliwości jakich prezentacji właśnie dopiero co byli świadkami mógł, i zgodnie z wszelkimi prawami logiki powinien był zwalczyć bunt. Nawet ślepy i głuchy w sekcjach opanowanych przez więźniów miał wielkie szanse powodzenia. Po prostu dysponował zbyt wielkim potencjałem. A on odpuścił. Zasiadł jak tłusty król na włościach i spokojnie pasł swoją trzodę ograniczając się tylko do obrony zajętego terytorium przed intruzami takimi jak oni.
Kurwa! Koleś był jak oni wszyscy. Był jak szef gangu, który kiedy ma, co już wyszarpał z gardeł innych skupia się przede wszystkim na utrzymaniu zdobytej władzy, i dopiero kiedy się nudzi dla rozrywki urządza polowanie. Bo to była zasadzka! A sądząc po zaledwie ich trójce, nawet udana.
Strażnik przestał być tłem. Był graczem. Był jak Rimshank Rippers, jak the Punishers, albo Zero. Był gorszy! Bo jeśli stało się, jak podejrzewał cygan – mógł ich wszystkich już wcześniej wygnieść jak karaluchy… Z jakiegoś przewrotnego i chorego powodu byli mu potrzebni… Dla zabawy? Może. W celu szkolenia swych własnych zabójczych umiejętności? Kto wie… Aż skóra cierpła do czego jeszcze… Strach było pomyśleć jak bardzo i w którą stronę mogła sfiksować sztuczna inteligencja…
Co by o tym nie myśleć, to niedawne uruchomienie silników z pewnością miało wiele wspólnego z planami Strażnika, a w tym świetle wszystko wyglądało jeszcze posępniej.

Toteż kiedy przystanęli zaczerpnąć oddechu i nasłuchiwać zbliżających się maszyn Tolgy rozejrzał się uważnie. Tym razem dokładnie i z uwagą omiótł wzrokiem korytarz w poszukiwaniu kamer i sensorów. Ciężko sapiąc wychrypiał.
- Naganiają nas pokurwieńce… bawią się ścierwa w kotka i myszkę…
- Nie zwalniajmy... - Spook ruszyła za Apaczem, pociągnęła jeszcze za rękę cygana. Pobiegli.

Biegli na górę, po schodach, które zdawały się nie mieć końca. Poręcz chroniąca przed upadkiem, jak i same schody były mocno zdewastowane, ale w końcu dotarli na górę, gdzie schody doprowadziły ich z poziom czy może nawet dwa wyżej. Na kwadratowy łącznik z trzema korytarzami. Jeden prowadził prosto, jeden w lewo, a ostatni w prawo. Jak w jakiejś cholernej bajce. Tolgy nie pamiętał której… chyba czytał o czymś takim kiedyś jakiś komiks.
Co dziwniejsze schody nie prowadziły już dalej. Stali przez chwilę, zaledwie kilka sekund, tyle tylko by oszacować korytarz.
Ten na wprost od nich był cichy i zdewastowany. Ściany w niektórych miejscach zostały zniszczone, widać było wyprute kable niczym wnętrzności Gehenny. Ten w prawo wyglądał podobnie. Cyganowi się zdawało, że słyszy monotonne buczenie dobiegające gdzieś z jego głębi. Najczystszy, chociaż równie ciemny i mroczny był korytarz w lewo. Paliło się na nim tylko jedno światełko, gdzieś w oddali ciemnoczerwona lampka kontrolna jakiegoś urządzenia ledwie widoczna w ciemnościach. Wysoko, jakby nad jakimś urządzeniem wielkości co najmniej najwyższego ze znanych mu więźniów zwanego Gigantem.
No i chyba mieli teraz odrobinę więcej czasu do dokonania wyboru. Z dołu nie dobiegały już żadne dźwięki. Wyglądało jakby przynajmniej na moment zgubili pościg… Czyżby? Dębowy jakoś nie chciał wierzyć w taki dopust losu. Bawi się drań… jak nic się skurwiel bawi naszym kosztem… - kombinował.
- Tu chyba Strażnik nie ma już władzy - powiedział Apacz patrząc na zdemolowane korytarze. - Pytanie tylko, kto ją ma. - Tym razem nie zasugerował drogi, przykucnął tylko i oddychał głęboko, przyglądając się korytarzom.
Cygan był innego zdania, ale się nie odezwał. Spojrzał tylko na niego jakoś tak dziwnie i też zabrał się do rozglądania. Wiele uwagi poświęcił korytarzowi z migotliwą czerwoną lampką. Korciło go, żeby sprawdzić co to takiego.
- Może w lewo? - zaproponował z ociąganiem.
- Niech będzie w lewo. Tylko teraz ma być cisza, modry pozamykać i nie sapać. Idźcie cztery kroki za mną. - Apacz wstał i ruszył w stronę lewego korytarza ostrożnie jakby już nie musieli się spieszyć, a priorytetem było zachowanie ciszy.
Spook skinęła. Bardzo delikatnie ruszyła, rzeczone cztery kroki za Apaczem. Interesowało ją urządzenie ze święcącą lampką kontrolną. Mimo wszystko najważniejsze było zachowanie ostrożności. Nie pchała się na rympał. Czekała co wymyślą panowie.

Ruszyli w lewo. Bardzo ostrożnie. Światełko powiększało się z każdym zrobionym krokiem. Cisza korytarza wręcz gniotła w uszy. W końcu zobaczyli lepiej migoczące światło. To był panel kontrolny nad jakimiś drzwiami. Czerwień oznaczała, ze drzwi były zamknięte. Gdyby chcieli dalej podążać w lewo musieliby znaleźć jakiś sposób na ich otworzenie. Sęk w tym że nie znali.
Dębowy cały czas całą swoją uwagę poświęcał obserwacji korytarza. Mniej go już w tej chwili obchodziło światełko, i tak szedł jako ostatni, bardziej ewentualne oczy i uszy Strażnika. I jeszcze jedno. Bacznie rozglądał się za jakimikolwiek oznakami pobytu tutaj ludzi. Ludzie, czy to więźniowie, czy hieny wszędzie, gdzie się pojawiali zostawiali śmieci, odpady, które nie sprzątane zalegały tam, gdzie je kto porzucił. Ciemno było jak u czarnucha w dupie, ale wydawało mu się, ze korytarz jest opuszczony. Zawsze to ulga.

- Spook się na tym nie zna. – usłyszał i pogrążony we własnych myślach mało że nie podskoczył - Jeśli Cygan i Indianin nie siedzą też w elektronice to Spook proponuje zawracać i nie tracić czasu.
W sumie to miała rację. Tylko szkoda mu było tego, co za drzwiami. Tam mogło być coś wartościowego. Jak dotąd byli w plecy. Żal było wracać z gołymi rękami, tylko kwaśna mina Spook przywróciła cygana do rzeczywistości, bo dziewczyna wyglądała, jakby jej kobieca intuicja podpowiada żeby się trzymać z daleka od buczenia.
Apacz, też nie chcąc uwierzyć w ich pecha, upewnił się, że nigdzie w cieniu nie ma zamaskowanego włazu technicznego i z niechęcią przytaknął Rudej. Ruszył z powrotem do rozgałęzienia i po krótkiej konsultacji mimicznej, ruszył do cichego zdezelowanego korytarza. Zerknął jeszcze na towarzyszy dając im do zrozumienia, że zasady są te same co poprzednio - on prowadzi a oni mają być cicho.

Korytarz na wprost był ciemny i zniszczony. Co rusz pod nogami trafiali na fragmenty szkła, kawałki blachy, ślady stoczonej walki. Był długi, dość szeroki - jak łącznik - i po obu stronach widzieli rzędy solidnych, zamkniętych na głucho drzwi pokrytych śladami rdzy. Każde takie same. Solidne. Zamknięte na głucho. Zardzewiałe. W dwóch rzędach - po lewej i prawej stronie. Drzwi zapewne prowadziły kiedyś do sekcji więziennych.
Cygan podobnie, jak skradająca się przed nim kobieta zachowywał nadal szyk. Dyskutowanie o czymkolwiek zbędnym na Zakazanym było głupotą. Raz że pozbawioną sensu, dwa że niebezpiecznie rozpraszającą. No i zgodnie z prawami zwiadu zawracanie czymkolwiek zbędnym dupy szpicy było niebezpieczne dla wszystkich jednakowo. Apacz szedł pierwszy i to Dębowemu pasowało, choć nieco dziwił się, bo w dotychczasowych wycieczkach zawsze puszczali rannych do przodu. Tak, żeby nie było szkoda, jakby wlazł w jaką pułapkę...
Trochę mu tylko było szkoda nie wykorzystanej okazji. Ostatni raz tęsknie zerknął za siebie. Eh, żeby był z nimi ktokolwiek co znał by się na grzebaniu w bebechach Gehenny... a tak, dupa...
Z zalegających śmieci wygrzebał jeszcze kawałek ostrego metalu i zarysował na futrynie dwa iksy. Tak na wszelki wypadek... Ta Ariadna to była łebska dziewucha, a choć oni włóczki ze sobą nie mieli, wydrapywane na skrzyżowaniach znaki mogły przysłużyć się, gdyby bardziej pobłądzili. Szybko w kilku zdaniach podzielił się swoim patentem z pozostałymi. Zasada była prosta jeden X oznaczał że w tym miejscu skręcili w lewo, trzy że w prawo, a dwa, że przeszli tędy na wprost.
 
Bogdan jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:51.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172