Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-09-2011, 11:38   #130
Eleanor
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Wychodząc z domu Mirandy Samantha nie była pewna czy Norman Druffis podąży za nią.
Wydawał się przepełniony frustracja i gniewem. To przede wszystkim dlatego nalegała, by wyszedł razem z nią. Może mogła go jakoś uspokoić? Nie mogła jednak tego uczynić jeśli on nie wyjdzie. Dlatego próbowała sprowokować go kpiącą parafrazą jego własnych słów. Bynajmniej nie dlatego, że miała ochotę na żarty. W tym momencie nie było jej do śmiechu. Tak naprawdę tylko możliwość zajęcia się czymś konstruktywnym powstrzymywała ją od łez, które głupie zbierały się w kącikach jej oczu.
Gdyby mężczyzna nie dał się sprowokować... wtedy musiałaby iść sama do szkoły po obraz, a potem wrócić, ale to nie pomogłoby rannej bibliotekarce...
Na szczęście po kilku chwilach niepewności usłyszała jak wychodzi na zewnątrz I do nie dołącza. Od razu rozpoczął swoje przesłuchanie, ale tego przecież się spodziewała.

- Po co chce pani iść do szkoły?
- Musimy zabrać pewien obraz. To długa historia
- Sam machnęła dłonią uwalniając go od pytania, które z pewnością miało nastąpić - Nawet nie wiem od czego zacząć.
- Obraz?
- w pamięci mignęła mu budząca dreszcz sowa w hoteliku Virgillów... - W porządku. Ale mamy naprawdę bardzo mało czasu, a ja po drodze muszę też iść na komisariat. Zabierzemy księdza ze sobą.
- Księdza!!!?
- Okrzyk Samanthy musiał zwrócić jego uwagę - Tego truciciela i rzeźnika?! Chyba pan oszalał!
- Proszę nie krzyczeć tak...
- syknął - Nie wiemy ilu z nich pobiegło na plebanię. Musimy go zabrać. Ma strasznie duży wpływ na rybaków. Boję się, że może ich skłonić do czegoś podobnego co zrobili Mirandzie, innym mieszkańcom Bass. Bez niego mam nadzieję, że ochłoną.
- Uśpił nas, a potem chciał złożyć w ofierze jakiemuś bóstwu. Prawie wypatroszył Judith.
- Powiedziała znacznie ciszej, ale nie mniej zdenerwowanym głosem.
- Uśpił? - w głosie Normana dało się wyczuć coś co mogło być zarówno zdziwieniem jak i niedowierzaniem - Powiedział, że zabiliście jednego z rybaków. Jestem w stanie uwierzyć, że w obronie własnej, ale nie będę mógł tego taić w Barr.
- Tak, skinęła głową. my też nie mamy zamiaru taić tego co się stało. To była jak najbardziej konieczna obrona
- Wzdrygnęła się na wspomnienie koszmarnego obrazu tryskającej z rozciętej arterii krwi.
- Wie pani, że to oznacza, że pan Colthrust będzie musiał pójść do aresztu gdy zajedziemy do Barr?
- A skąd przypuszczenie, ze to zrobił właśnie on?
- Popatrzyła mu prosto w oczy i było w nich ogromne zaskoczenie.
- Przyznała pani, że to państwo. A nawet gdybym nie widział tego cięcia to i tak bym wykluczył wszystkie panie i pożal się Boże, pana Walkera.
- Widziałem je jednak. I widziałem jak pan Colthrust posługuje się bronią. Nie mam wątpliwości.


Westchnęła.
- Teraz mamy większy problem niż aspekty prawne i dowodzenie czyjejś winy czy niewinności. To co się dzieje w koło... to wszystko... to nie są normalne okoliczności i nie może ich pan tak oceniać. To nie my zaczęliśmy. - Znowu popatrzyła mu prosto w oczy - W tej wiosce panoszą się kultyści, któryś z nich prawie zastrzelił pana przyjaciółkę, nie wspominając już o tym co działo się w nocy. Przecież sam pan widział. Musimy to jakoś powstrzymać.
- Tylko ostrzegam
- odparł - A czy nie Państwo zaczęliście... Na ten temat zdania są mieszane. Ksiądz na ten przykład mimo iż odwrócił się od Boga do jakiegoś kultu, wierzy, że Państwo spowodowaliście te... manifestacje Ciemności. Nie profesor. A właśnie Państwo. Tak samo uważają ludzie Evansa. Ma pani pomysł dlaczego?
- Naprawdę?
- Wyglądała na autentycznie zaskoczoną - To dlaczego w dniu naszego przybycia ostrzegali nas przed ciemnością i wychodzeniem z domu? Córka Virgilów, z którą rozmawiałam wieczorem przed jej zniknięciem było prawdziwie przerażona. Cokolwiek się tu dzieje MUSIAŁO zacząć się wcześniej!
- Może Ciemność została obudzona przez profesora, ale Państwo ją w jakiś sposób... sam nie wiem... prowokują? Też mi się to nie do końca klei... Niby wszystko jasne, a nadal masa niejasności. I tak mało czasu. Za dużo już ludzi zginęło... I kto w ogóle pozwolił Mirandzie wyjść do rybaków???


Och z całą pewnością nie miała zamiaru mówić mu, że to był pomysł Jamesa. Już i tak z jakiegoś powodu miał do niego wyraźną awersję.
- Jest wystarczająco dorosła by sama o sobie decydować - powiedziała cicho - Myśleliśmy... że skoro jest jedną z nich nie będą chcieli jej skrzywdzić... gdybym poszła tak jak chciałam... to ja bym tam teraz leżała... - Wstrząs, który odsunęła od siebie dzięki zajmowaniu się innymi sprawami, powoli do niej powracał.
- Niech się pani nie obawia. Zaraz wyjedziemy z Bass i będzie pani bezpieczna.
Pokręciła głową:
- Po tym czego dowiedzieliśmy się ostatnio... mamy poważne podstawy by w to wątpić.
- Chyba nie obawia się pani rybaków? To ludzie, którzy ze strachu, zawierzyli temu szaleńcowi Malcolmowi.
- Co zaś się tyczy Ciemności... Wiem chyba gdzie są te ruiny, które oglądał profesor. Wiem też kto mógł znać jego indiańskiego przewodnika. Proszę się nie bać. Piekło, czy nie. Tu na ziemi, musi się rządzić ziemskimi prawami i wszystko co ma miejsce musi mieć też przyczynę.


Słysząc o miejscu kultu stanęła gwałtownie w miejscu i chwyciła go za rękę:
- Niech panu nie przychodzi przypadkiem do głowy by tam iść!
- A jest jakaś alternatywa? To co tu się dzieje, musi się skończyć...
- Tak, ale jeszcze nie teraz. Najpierw musimy wiedzieć jak "TO" powstrzymać. To dlatego potrzebujemy tych obrazów.
- Powstrzymać? Przed czym?
- Przed zagarnięciem całej wyspy... a może i...
- zawiesiła głos zataczając ręką szeroki krąg - kto wie czy woda może to powstrzymać.
- Teraz to mówi pani jak ksiądz... Dobra... Tu jest szkoła... Poszukajmy tego obrazu

- Miranda mówiła że wisi na ścianie w klasie
– powiedziała Samantha przyglądając się budynkowi. Nie był zbyt okazały. To dobrze, bo nie będzie trzeba tracić wiele czasu na jego przeszukanie.
- To pomysł Mirandy? Z tymi obrazami? - Zapytał mężczyzna stając obok niej i także spoglądając na budynek. Zerknęła na niego, ale nie mogła nic odczytać z jego twarzy.
- To ona dała nam tłumaczenie pamiętnika jakiegoś pastora siedemnastego wieku. Opisywał w nim to co dzieje się teraz i wspominał o obrazach. Podobno zawarł w nich informacje jak obronić się przed ciemnością. - Samantha wzruszyła ramionami - Kiepska jestem w tych tłumaczeniach. O szczegóły niech pan lepiej wypyta Lucy lub Jamesa.
- Tak zapewne zrobię
– odparł przez mimowolnie zaciśnięte zęby gdy podchodzili do drzwi budynku.

Nacisnęła klamkę dłonią, a ta ku jej konsternacji nie ustąpiła. Zaklęła w duchu, że nie pomyśląła o tym, że drzwi mogą być zamknięte. Wracanie po klucz wydało jej się jednak głupią stratą czasu.
Nie wierząc w powodzenie swoich działań Sam sprawdziła futrynę, ale poszukiwania klucza okazały się bezowocne. Z jej ust wyrwało się jakieś mało cenzuralne słowo. Zmierzyła towarzyszącego jej mężczyznę uważnym spojrzeniem:
- Będziemy tracili czas na poszukiwania klucza w domu Mirandy? Raczej wątpię by była w stanie powiedzieć nam gdzie go schowała... - jej słowa zawisły w powietrzu między nimi.
- Słucham? – nie mogła nie zauważyć, że wyrwała go z zamyślenia – A, tak. Przepraszam. Ten budynek… inaczej go pamiętałem… Proszę się odsunąć. Zbiję szybę.

Podszedł do drzwi i odwróciwszy głowę, uderzył mocno łokciem w oszkloną część wejścia. Trzask prawie nie przebił się przez bębnienie deszczu o tafle kałuż, które gęsto pokrywały ganek szkoły. Wsunął dłoń do środka i wymacawszy lichą zasuwkę, otworzył drzwi.
- Gotowe – rzekł rozejrzawszy się mimowolnie czy żaden z rybaków ich przypadkiem nie widział i raz jeszcze w kierunku domku, który przed chwilą opuścili. Nie było go widać. Ale to nie miało znaczenia. Czuł, że coś pokpił. Osobiście…

Gdy drzwi stanęły otworem ze środka przywitała ich ciemność i mało zachęcający do wejścia zapach glonów i morskiej wody. Pewnie dla ochrony przed sztormem, okna pozasłaniano drewnianymi okiennicami, które teraz odgradzały wnętrze od naturalnego światła. Sam zawahała się, szybko jednak zwalczyła nagłą potrzebę ucieczki, sięgnęła do torebki i wyciągnęła z niej paczkę zapałek. Zapaliła jedna wchodząc do środka i rozejrzała się po wnętrzu w chybotliwym świetle maleńkiego płomienia.
Pomieszczenie było niezbyt duże. Z pewnością nie uczyło się tutaj jednocześnie więcej niż dwadzieścioro dzieci. Od głównej sali oddzielał ich wąski korytarzyk służący, sądząc po wbitych w ścianę hakach, za szatnie dla dzieci.
Samantha przeszła dalej. Płomień zachybotał w podmuchu przedostającym się przez niezbyt szczelne okna. Budynkowi zdecydowanie przydałby się porządny remont słyszała nawet kapanie wody przedostającej się prawdopodobnie przez dziury w dachu. Przez jej umysł przebiegła myśl, że decydowanie nie chciałaby do takiego miejsca posyłać dziecka.
Tutaj jednak najwyraźniej nikt nie dbał o warunki w jakich uczyły się ich dzieci.

Środek szkolnej sali zajmowały dwa rzędy typowych dla wiejskich szkółek pojedynczych ławek, z pulpitami na książki i miejscem na kałamarz. Na przeciwległej ścianie, jak można by oczekiwać w szkole znajdowała się tablica, globus, a nawet wypchana sowa, ten odwieczny symbol mądrości.
Jak oczekiwała na ścianach wisiały po za wyraźnie dziecinnymi rysunkami także jakieś obrazy.
Panna Halliwell zaczęła im się przyglądać zapalając kolejne zapałki, a Norman wszedł pomiędzy ławki. Stare, pozbijane tak dawno temu, że po chwili rozpoznał swoją. Tam siedział Bruce Wright… Tam Polly… Jakiś koszmar się tu wdarł. Pokutujący w tym morskim smrodzie glonów… Obejrzał się na Samanthę.
- Pośpieszmy się. Musimy jeszcze szybko dostać się do doktora i na komisariat…
Czarnowłosa odpaliła kolejną zapałkę oglądając obrazy. Nie było to malarstwo wysokich lotów. Ot kilka nadmorskich landszaftów, prawdopodobnie autorstwa domorosłego “mistrza”, którym w innych okolicznościach pewnie nie poświęciłaby żadnej uwagi. Tylko do jednego z obrazów mogła pasować wymieniona w pamiętniku nazwa “Tańczące dzieci”, ale ku zaskoczeniu Samanthy była to raczej grafika i do tego z okresu zdecydowanie późniejszego niż siedemnasty wiek.


Rozejrzała się i widząc kolejne drzwi ruszyła w tamtym kierunku. Prowadziły do niewielkiego składziku, sądząc po dodatkowym biurku, na którym piętrzyły się zeszyty oraz po wytartym fotelu, spełniającego także rolę pomieszczenia dla nauczycielki. Niestety po za różnymi mało ważnymi drobiazgami i pomocami szkolnymi nie znalazła tam nic interesującego. Zdecydowanie tez nie było tam żadnego starego płótna.
Szybko wróciła do głównego pomieszczenia, by jeszcze raz przyjrzeć się grafice.
- Naprawdę musimy już iść panno Halliwell… - Norman nie ukrywał zniecierpliwienia. Pozostawiona na łasce tego imbecyla Miranda mogła… w zasadzie mogła już… Nie. Panna Cantenberg wyglądała jakby wiedziała co robi…

Sam skinęła głową. Jej uwagę przyciągnęły zapisane na obrazku nuty i odruchowo zanuciła je półgłosem. To była dziwna, całkowicie jej obca melodia. Wolna i jednocześnie rytmiczna. Trochę jak marsz, ale jednak niezupełnie.
Wyjątkowo niepokojąca...
Nie było czasu na dalsze dywagacje. Kolejna zapałka zgasła, ale kobieta nie zapalała już następnej. Po omacku zdjęła obrazek ze ściany i odwróciła się w stronę towarzyszącego jej mężczyzny:
- Chodźmy – Zdecydowanym krokiem ruszyła w kierunku wyjścia.
 
Eleanor jest offline