Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-09-2011, 20:03   #11
Buka
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Silverymoon

28 Alturiak(Luty)
wieczór, zaczyna padać śnieg









Zoth'illam


"Złoty Dąb"był dosyć nietypową gospodą, o czym szybko przekonał się Smoczy Potomek. Już przy drzwiach wejściowych oczekiwał kłaniający się w pas sługa, który poinformował mężczyznę, iż "lady" już na niego czeka. Poprowadził on więc Zotha, chłonącego widok znajdującego się na samym środku budynku wielkiego Dębu, schodami na górę, wśród wielu donic z różnorodnymi, mocno pachnącymi kwiatami. Wnętrze przybytku było mocno skąpane we wszelakiej zieleni, zapewniając wyjątkowe uczucie przebywania na łonie natury, traktując przy okazji nozdrza gości całą gamą zapachów, poczynając od delikatnych, a kończąc na wyjątkowo intensywnych.

Xara czekała na niego siedząc przy stole, w czymś, co można było nazwać boksem, z otwartą stroną na przejście, i kolistą balustradą, biegnącą wokół całego pięterka, i umożliwiające podziwianie drzewa rosnącego wewnątrz budynku, z gałęzi którego zwisały latarnie. A więc swojsko, miło, a i jednocześnie z przepychem...


Kobieta wyglądała olśniewająco, i w pierwszej chwili Zoth'illam pomyślał, iż pomylił osoby, Xara bowiem wyglądała kompletnie inaczej, niż podczas ich poprzedniego spotkania, mając nie tylko inny kolor włosów, ale i niezwykle wyzywającą suknię. Dopiero jej głos upewnił go, iż nie pomylił ani miejsca, ani osoby.
- Pozwoliłam sobie zamówić już wino - Odezwała się z czarującym uśmiechem - I szczerze powiedziawszy, nie byłam pewna, czy naprawdę przyjdziesz. Cieszę się jednak, że się myliłam - Wyciągnęła ku niemu dłoń.





Sir Astegor Ravillin


Po zakończeniu lipnego przesłuchania, krótkiej pogawędce z Coraddorem, a następnie przepłukaniu gardła już poza świątynią Helma, Astegor zajął się swoją prywatną sprawą. Poszukiwania Inkwizytora były... no cóż, dosyć kontrowersyjne. Nie codziennie bowiem ktoś wypytuje o Maga specjalizującego się w Sztuce związanej z Demonami. Lud Silverymoon nie był jednak zacofany, i co prawda wiele osób unosiło na zadawane pytania w zdziwieniu brwi, Astegor otrzymał jednak w końcu potrzebne jemu informacje, miast chociażby linczu w wykonaniu zacofanych wieśniaków. Polecony jemu "specjalista od Demonów, Diabłów, i innych plugawych ryi" zwał się Adofalcon Carter. Mimo więc późnej pory, Astegor ruszył pod wskazany adres, nie mogąc się doczekać spotkania z Półelfim Magiem. Wszak w końcu nie było znowu jeszcze przecież aż tak późno.


Zapukał więc energicznie do drzwi owego Adolfalcona...

- Kie licho o takiej porze?? - Rozległo się zza drzwi. W końcu zaś, po około pięciu zgrzytnięciach, zostały one odryglowane, a stanął w nich dosyć nietypowo wyglądający osobnik, łypiący podejrzanie na Inkwizytora.


- Słuchaj no - Zaczął od razu jegomość, nie dając możliwości dojścia do słowa Astegorowi - Nie interesuje mnie, czy przysłała cię sama Alustriel, jej chłoptasie, czy cholera wie kto. Nic nie zmienię, nie przestanę, i nic wam do tego. To moja sprawa i tyle, nikomu nie wadzę, nikt nie powinien się na mnie skarżyć, bo wszystko co wyprawiam w moich czterech ścianach to moja sprawa, więc skoro ja mam innych w dupie, to i oni powinni mieć mnie. Także więc... idź sobie precz! - Wypalił, po czym był w jak najlepszej drodze do zatrzaśnięcia drzwi Inkwizytorowi przed nosem.





Raetar Delacross


"W końcu każdy śpiewać może, nieco lepiej lub gorzej..."

Oj tak. W tym konkretnym przypadku sprawdzało się to co do joty, bowiem "wielka artystka" zawodząca właśnie w karczmie, bynajmniej nie zasługiwała na takie miano chociażby z dwóch podstawowych powodów. Po pierwsze była Niziołką (nie, żeby Raetar miał jakieś uprzedzenia względem innych ras), po drugie zaś, jej... "talent" przypominał wysłuchiwanie obdzierania kogoś ze skóry. Mimo tych dwóch wielce negatywnych aspektów, mała kobietka dzielnie nadwyrężała swe struny głosowe, maltretując uszy klienteli balladą o "Jaśku, co to Krasny znaleźć nie umiał".

A Raetar, mimochodem zauważył, iż spora część przebywających w przybytku gości napycha sobie uszy woskiem...

Wytrzymał jednak godzinę, zdając się znajdować poza otaczającą go rzeczywistością i czasem, pogrążony we własnych myślach i rozmowach z pozoru z samym sobą, przez co pewna kelnereczka wyjątkowo niechętnie podchodziła do jego stolika. Wkrótce jednak nadszedł czas na spoczynek, mężczyzna opuścił więc lokal, udając się do gospody, w której obecnie zajmował jedną z jej izb.

Zaszedł jednak ledwie dwie przecznice, gdy zastała go w ten zimowy wieczór dosyć nietypowa sytuacja.

- Złoto fajfusie, albo porachujemy ci kości! - Warknął nieogolony typek o szerokich barach, pojawiający się przed Raetarem wraz ze swoim kompanem, i najwyraźniej zajmujący się jednym z najstarszych zawodów świata, konkurującym o włos z zajęciem wykonywanym przez kobiety różnego wieku i ras. To wszystko zaś w wielce przemiłym i wysławianym Silverymoon!.
- No! - Dodał jego kumpel, a w uliczce błysnęły sztylety, z kolei na dotychczas obojętnej twarzy Raetara zaczął powoli wyrastać dziwny uśmieszek...

Nie było jednak dane Delacrossowi zabawić się w pełni kosztem dwóch prostaków. Oto bowiem w półmroku pustej uliczki pojawiła się trzecia postać, szybko zachodząca dwóch rzezimieszków od tyłu. Osóbka owa wykonała zamach czymś naprawdę dużym, i prowodyr całej sytuacji otrzymał solidny cios w potylicę... maczugą. Padł niczym kłoda, z cichym jękiem, zalewając bruk krwią. Jego towarzysz z kolei rozdziawił wielce gębę, ignorując kompletnie Raetara, i zwracając się w stronę... mocno umięśnionej, dosyć nieodpowiednio ubranej do pogody kobiety, gotowej i jemu roztrzaskać bez pardonu łepetynę.






Dagor "Suchy Rębajło"


Wyjaśnienia Krasnoluda spełzły jednak na manowcach. Pochlipująca wewnątrz własnego domostwa Elfka za cholerę nie miała zamiaru otworzyć drzwi, wszystko skończyło się więc na gadaninie do kawału drewna, co (ponownie) znacznie podniosło Dagorowi gorąco jego krwi. Skończyło się więc wszystko na odstąpieniu od mieszkania Eldiany z dwoma tuzinami bluźnierstw na ustach, wypowiedzianych jednak o dziwo wyjątkowo cicho...

"Rębajło" powrócił więc do rutyny swego dnia, tocząc jeszcze przez około godzinę wielkie dysputy ze swoją siostrą zaklętą w orężu.

....

Późnym wieczorem rozległo się ponowne pukanie do drzwi domostwa Dagora, tym razem było ono jednak o wiele energiczniejsze, niż na jakie mogło by stać natrętną Elfkę. Brodacz ruszył więc mozolnie do drzwi, oczami wyobraźni widząc już kolejny oddział straży miejskiej z papierem w garści.

Za drzwiami nie czekał jednak oddział zbrojnych, lecz nie kto inny, jak sam Otiven Darkeyes, kwatermistrz.

- Witaj "Suchy"! - Wysoki, ludzki mężczyzna wyciągnął do niego dłoń na powitanie - Mam do ciebie sprawę, mogę wejść?.

A wchodząc z uśmiechem na gębie, omal nie przygrzmocił głową w próg. Zasiedli więc przy stole, a Otiven po uraczeniu się piwem postawionym przez gospodarza, przeszedł do rzeczy.

- Słuchaj Dagor, no to jest tak: Jest bogata paniusia, co chce ochrony i przewodnika po mieście w jednym. Nie, żeby nie miała swoich, i żeby w ogóle to było potrzebne, ale taki kaprys kurna jego mać sobie wymyśliła. Tobie z kolei przyda się nieco odpoczynku po ostatniej wyprawie, mówiąc więc krótko, będziesz trzymał gębę na kłódkę, porobisz za niańkę przez dzień, może dwa, i będzie z tego dla ciebie ze sto złociszy. Wiem do cholery, że chwalebna robota to nie jest, ale zawsze coś - Napił się ponownie piwa - No ale jest jeden szkopuł... to Drowka. Taaaak wiem psia mać, ale ta jest ponoć dobrotliwa i wyznaje "Elcię", to co ty na to przyjacielu?.

- Uczciwie zarobiona moneta nie śmierdzi
- Wtrąciła się Bruna, na co Otiven pokiwał energicznie głową.





Morvin Lirish


Pomrok wytrzymał jeszcze uparcie gdzieś ze dwa kwadranse prezentowanej jemu poezji, po czym w końcu opuścił "Dom Harfy", mając już serdecznie dość maltretowania jego uszu wszelakimi przejawami tak zwanej sztuki. Gdy wyszedł z budynku i pokonał pierwszy zakręt uliczki, został oczarowany naturą. Oto bowiem padał śnieg, co było dla niego zjawiskiem niezwykle niespotykanym, i zapierającym dech w piersi. Co prawda dokładnie już przeanalizował ową anomalię pogodową i poznał wszelkie aspekty określenia "zima", do tej pory jednak całe jego doświadczenie związane ze śniegiem ograniczało się do już leżącego wszędzie białego puchu.

Tym razem zaś, był świadkiem opadania "przymarzniętej wody" prosto z niebios. Nie zważając więc uwagi na otaczające go osoby stanął na środku ulicy, spoglądając w górę z nieco rozpostartymi ramionami, i wprost delektował się opadającymi płatkami śniegu na jego twarzy, od czasu do czasu wysuniętemu języku i dłoniach. Czegoś podobnego nie doświadczył jeszcze nigdy wcześniej, toteż trwał tak w chwili małego uniesienia, nie zwracając uwagi na dziwnie spoglądających na niego przypadkowych przechodniów. Z kolei ludzie, i nie-ludzie, uśmiechając się jedynie pod nosami, nie przeszkadzali owemu jegomościowi w nietypowej czynności.

Irqu zdawał się zaś również mieć "dobrą chwilę", wzbił się bowiem w przestworza, latając wśród padającego śniegu w pobliżu swego pana.

Do czasu.

Morvin usłyszał bowiem wyraźne szepty, dochodzące z odległości kilku kroków.

- Szpetny jest...
- I taki blady...
- Dodała druga, bez wątpliwości, kobieta.
- To ty do niego zagadaj... - Odezwała się kolejna.

- Przepraszam panie... - Zbliżyła się do niego jedna z nich - Czy nie miałby zacny pan ochoty na spędzenie tej nocy w bardziej przytulnym miejscu i towarzystwie niż ulica?. Ledwie dziesięć złociszy.

Morvin spojrzał na zagadującą go kobietę mrużąc oczy. No tak, kurtyzany...






Tarin Harvell


Bawiący się na weselu swej kuzynki mężczyzna, postanowił najzwyczajniej w świece zaczerpnąć nieco świeżego powietrza. Wyszedł więc na pobliski balkon, w pełni doznając uroku zamierzonego przedsięwzięcia, witającego go sporym mrozem... stał więc tak samotnie, wdychając zimne, wieczorne powietrze, gdy nagle zauważył coś, czego się nie spodziewał. Jakieś dwadzieścia kroków przed nim, na znajdujących się na wprost budynkach, przemykał ktoś wyjątkowo zręcznie po dachach wśród coraz bardziej spowijającego Silverymoon mroku.

Tarin przez chwilę obserwował owe nietypowe zjawisko, po czym postanowił wrócić do ciepłego wnętrza, przy okazji mając zamiar porozmawiać na ten temat z wujem Zangeonem. A już będzie on może wiedział coś, o czym sam Harvell nie miał pojęcia?. Jakieś podejrzane, mające ostatnio miejsce sprawy w mieście... być może i zabójstwa??. Wszak mógł to być skrytobójca, lecz chociaż i z drugiej strony, jedynie jakiś kochaś, któremu miłość dodała przysłowiowych skrzydeł, jednak kto tam dokładnie wiedział.

Wuj jednak nie nadawał się już do jakiejkolwiek sensownej rozmowy. Wypił bowiem stanowczo zbyt dużo wina, wprawiając swą małżonkę i okolicznych gości w zakłopotanie, besztając wyjątkowo głośno lud Sembii i ich kulturę. Tarin wycofał się więc dyskretnie z dala od złorzeczącego na "naród złodziei" członka rodziny, zatańczył w końcu ze swoją kuzynką, po czym szukał jakiegoś sensownego zajęcia, zręcznie unikając dwóch obwiesi, oraz paru natarczywych panienek, gdy...

- Jak to dobrze, że cię w końcu znaleźliśmy! - Rozległ się gromki głos, a na jego karku spoczęła szeroka dłoń - Nawet nie wiesz chłopcze, jak mnie to cieszy. Szukaliśmy cię kawał świata!.

Rosły mężczyzna, w asyście dwóch - wyglądających na pierwszy, drugi, i trzeci rzut oka - oprychów z mieczami u pasów, uśmiechnął się pełną gębą do Tarina, choć jego oczy wyrażały zupełnie inne uczucia.

- Podróżujesz przez pół Faerunu, podczas gdy luba cię tak wielce wyczekuje! - Nieznajomy z kapeluszem o szerokim rondzie złapał go nieco mocniej za kark.
- Taaaaaaaarin! - Rozległ się wtedy gdzieś z boku kobiecy głos.

Carsaadi.


Rozpoznałby ten "skrzek" nawet i w samym Baator.
- Tarin mój ukochany! - Rzuciła się jemu na szyję, spoglądając głęboko w oczy ze łzami - Mój skarbie...

Nic nie znaczący romans w Immersea, gdzie pozwolił sobie raz, jeden jedyny raz na odstępstwo od swych zasad. Zaowocowało to wyjątkowo szybkim wskoczeniem do łoża niejakiej Carsaadi, mającej ledwie osiemnaście wiosen dziewczyny, wywodzącej się z rodu Droverson, trzeciego w kolejności, władającego w mieście. O tym dowiedział się jednak dopiero później. Tarin próbował wszystko sprostować, zwalić winę na wiele nakładających się na siebie czynników, jednak...

- Tęskniłam skarbie - Przytuliła się do niego wyjątkowo mocno, a on wyczuł wyraźne zaokrąglenie jej brzucha. To było niczym trzaśnięcie w pysk od Ogra. Po kolei jednak.
- Szanowni goście! - Rozdarł się jej tatuś, a trzeci z jego pomagierów uciszył grających do tej pory muzykantów - wybaczcie, że wpadam bez zaproszenia - Mężczyzna zamiótł kapeluszem podłogę - W końcu jednak udało mi się odnaleźć mojego przyszłego zięcia, ogłaszam zatem wszem i wobec zaręczyny Tarina Harvella i Carsaadi z rodu Droverson, oby ich potomstwo żyło długo i szczęśliwie!.

Tarinowi przysłowiowo opadła szczęka, a goście uraczyli go nagle wielkim aplauzem.





Wulfram Savage, Dasser "Goniący Chmury" i Cerre


Niczego nie spodziewający się Niziołek, skupiając zbyt wiele uwagi na swej niedoszłej ofierze, podchodził jednego z pijących kupców. Po cichutku, niby niezauważony, capnął w końcu sakwę, odcinając rzemyki mocujące ją do pasa mężczyzny... wtedy też ktoś capnął go za kołnierz.

Mały oczywiście krzyknął, a obaj kupcy poderwali się z miejsc. Pechowy złodziejaszek z kolei, w akcie desperacji, postanowił zrobić użytek ze swojego nożyka. Wulfgar był jednak na to przygotowany, i wyprzedził zamiary niedoszłego kieszonkowca, trzaskając swym "Dyscyplinatorem" najpierw delikwenta po łapie, następnie zaś prosto w gębę. Kurdupel z przetrąconą ręką i rozkwaszonym nosem zawył z bólu, nie zdając sobie sprawy, iż właściciel gospody nie włożył całego serca w drugi cios, w przeciwnym wypadku Niziołek długo by nie wstał ze szpitalnego łoża, o ile w ogóle by jeszcze kiedykolwiek wstał...

- Ja nisz nie zrobifem!! - Wydzierał się zakrwawiony na gębie, niemal jednak każdy gość "Tańczącego Kozła" prędko pojął zaistniałą sytuację, w końcu mieli oczy, czyż nie?.

- Wielkie dzięki gospodarzu! - Odparł prawie okradziony kupiec, podnosząc swą sakwę z podłogi - Uczciwy żeś, nie ma co!.

....

Niecały kwadrans później zjawiła się straż, która po krótkim wysłuchaniu przebiegu zdarzeń, zabrała ze sobą rannego Niziołka. Przybytek zaś zapełniał się jak co wieczór, tym razem jednak i dodatkowo przez pogodę, na dworze bowiem było coraz zimniej. Wulfgar i jego dwie kobiety miały więc ręce pełne roboty. Do przybytku zaglądały zaś różnorodne indywidua, póki jednak nie było burd, gospodarz nie miał z tym problemu. Nawet z ulicznicami.





~



Dasserr wywoływał swoim wyglądem wielkie zaciekawienie. Niecodziennie bowiem, nawet i w świecie pełnym Magii i Smoków, można było z bliska przyjrzeć się dosyć nietypowemu osobnikowi, którego najprościej było określić jako humanoidalnego... kota, tygrysa?. Tropiciel z kolei przywykł już do owych sensacji wokół jego osoby, i póki mu nie ubliżano, a dzieci nie rzucały kamieniami, wszystko było w porządku, dokładnie również, jak i teraz.

Dzisiejszego wieczoru serwowano dziczyznę, oraz fasolę z chlebem, zapachy owe dotarły z kolei wyjątkowo szybko do nozdrzy Dasserra, mającego akurat miejsce niedaleko kuchennych drzwi, a gdy te co pewien czas otwierano, mógł zaglądnąć do środka. Nie odkrył tam nic ciekawego, poza bawiącą się najwyraźniej w kuchni małą dziewczynką, ta jednak w końcu ujrzała jego. Wymknęła się więc niezauważona do głównej sali tawerny, powoli podchodząc do Tropiciela, miętoląc szmacianą lalkę w dłoniach, i obserwując go wielkimi, ciekawskimi oczami.


~



Mniszka przybyła do Silverymoon gdy już zmierzchało, zdążyła więc w praktycznie ostatniej chwili przed zamknięciem bram. Wiązało się to wszystko jednak z jeszcze jedną kwestią, otóż bowiem, o tak późnej porze, wszystkie sklepy były już zamknięte na cztery spusty, zakup kuszy musiał więc niestety poczekać do następnego dnia. To jednak nie stanowiło dla niej zbyt wielkiego problemu, gorzej jednak było ze znalezieniem noclegu na tą zimową, dosyć mroźną noc.

Pierwszą gospodą, na jaką trafiła, okazała się tawerna "U uśmiechniętego Satyra Sorlara". I z początku było wszystko pięknie i dobrze, do momentu, gdy sam gospodarz, w trakcie pokazywania jej izby, nie próbował uwieść jej grą na swej fletni. Skończyło się to wszystko po potrząśnięciu głową kobiety, i przeciwstawieniu się magii na kopniaku z półobrotu, i Sorlar już nie mógł się szczycić przydomkiem "Uśmiechnięty", tracąc pięć zębów. Cerre została więc zmuszona zaistniałą sytuacją do poszukiwania innego lokum na noc...

Tak oto trafiła po imponującej mini-podróży "Księżycowym Mostem" do przybytku noszącego nazwę "Tańczący Kozioł". I mimo, że właściciel sprawiał wrażenie okropnego zabijaki, postanowiła tu zostać na noc. Wszak pozory często mylą, co zostało jej udowodnione ledwie kwadrans temu przez niezwykle... ekhem... uprzejmego Satyra. Wulfgar okazał się z kolei nawet sympatycznym jegomościem, ciężarna Wandahana była zaś wyjątkowo miła.

Izba była skromna, jednak zadbana, i co najważniejsze, ciepła. W chwili obecnej Cerre nie miała zbytniej ochoty na sen, lecz na napełnienie pustego żołądka.











***

Kolejny BG wprowadzony. Post z komentarzami "później"
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD

Ostatnio edytowane przez Buka : 19-09-2011 o 19:31.
Buka jest offline