Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-09-2011, 21:03   #14
baltazar
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Krasnolud był biedny jak aldorfskie dziady proszalne spod świątynią Sigmara – już od dłuższego czasu nie zarabiał. Już nie pamiętał kiedy ostatni raz jego krew wsiąkała w piach jakiejś areny. Sakiewka już kiedy wyruszał z Marienburga nikomu nie mogła zaimponować, a co dopiero teraz. Trochę miedzi, trochę srebra ale złoto to tam było trudniej znaleźć niż w Szarych Górach. Jakoś jednak żyć trzeba tedy i na pocieszenie napchał sobie solidnie kichę miejscowymi speciałami. Zapiłby też, niestety na to już nie było funduszy. Jego mocna głowa czasem była wybawieniem, jednak ostatnio była przekleństwem. A w połączeniu z dumą jaka była wpisana w niską, brodatą naturę picie za czyjeś jakoś mu nie przystawało. Jedyny efekt jaki zrobiło na nim cały ten rzekomo krasnoludzki lager to taki że musiał częściej chodzić szczać. Ni to języka nie poplątało, ni to myśli nie uspokoiło… no może nieco kurz z gardła wypłukało i nieco humor poprawiło.

Na zaproszenie do wspólnego biesiadowania przystał, jednak karty już były poza jego zasięgiem… poza tym co innego w kości pograć z druhami podróży, a co innego ciąć w lancknechta z jakimś gogusiem. Co to piękne rączki ma niczym panienka szczająca w nocnik w odpicowanej kamienicy. Położył lachę na taką „zabawę”, mógł se odpuścić orżnięcie w tej karczmie. To co miał wolał zainwestować w podróż do Aldorfu i w tajemniczą wyprawę. Ale siedem frantzów to było stanowczo za dużo… nawet jakby je miał!

Jak nie urok to sraczka, ale jakoś żyć trzeba. Poczekał jeszcze parę kolejek, widząc że z góry nikt nie płaci za podróż upatrzył też w tym jakąś szansę. Kiedy mowa już była bardziej bełkotliwa, smykałka do handlu mniejsza i sakiewka bardziej pusta zagajał do Hulz’a

- Siedem prawicie? Zadumał się chwilę – Do Aldorfu? I znowu pauza. – Kurwa, dużo.

Woźnica spojrzał na niego jeno i wzruszył ramionami. – Cena jaka jest każdy wie… a nie każdy dupsko wozić musi.

- Ale siedem frantzów?!


- No przecia, jedziesz se wygodnie, dach nad głową a pod zadem miękkie siedzisko. Deszcz na ciebie nie pada, wiatr nie wieje a i kurz w gardle tak nie gryzie. Za wygodę się płaci… to tak jak z gorzało, stać się to pijesz… nie stać to kurwa łazisz pieszo.

- A za jazdę na tylnim kufrze?

- Nie da rady, spadniecie… z całym szacunkiem ale to wiązać by was trza…

- Hultz to przecia i lepiej dla was. Spadnę i po problemie. Zaśmiał się Gomrund i stuknął się z nim kuflami. Gdy wydoił pół kufla otarł wąsy łapskiem i wrócił do męczenia. – To ile?

- Co wyście tacy kurwa uparci, ile, ile i ile… a niech ci będzie jak chcesz spaść i se te krótkie kulasy połamać to niech ci będzie 4 i ani pensa mniej.

- Cz t e r y! Ile? Kurwa cztery… za takie niewygody? Chybaś ocipiał.
- Oburzył się rudzielec. – Mogę dać dwa!

Woźnica na niego popatrzył przez chwilę nie wiedząc jak zareagować. Szybko jednak odzyskał rezon i się roześmiał. - Za dwa to chyba pod dyliżansem albo na dachu…

Krasnolud wstał dość energicznie tak, że aż zachwiał misterną układanką kufli, kubków i talerzy na stole. Pogmerał coś przy pasie i wydobył dwie monety. Poczym ucapił Hulza za łapę i wepchał mu dwa złocisze w łapsko. – No to dach! Umowa stoi. Po czym uścisnął mocno mu prawicę na znak, że traktuje umowę ze sfinalizowaną…



Wstawanie nie było dla niego tak uciążliwe jak dla innych. W końcu nie popił, a spanie na ławie w suchej karczmie było i tak wygodniejsze niż pod chmurką z włażącym robactwem w każdą dziurę. A jak ktoś chrapie tak jak on to nawet chrapanie innych nie jest mu w stanie przeszkodzić. Wstał i ochędożył się przy studni. Makówę zalał wiadrem zimnej wody nie robiąc sobie nic z chłodu poranka, a tym bardziej z mgły. Pogoda jak pogoda i nie ma co na nią narzekać. No chyba, że jest się starą, gderliwą babą… Gomrund nie był. W samych hajdawerach pokazując swoje blizny i tatuaże poroazciągał się a potem kilkunastominutowa poranna rozgrzewka. Trochę pompek, lekka przebieżka, sprał jakiegoś niewidzialenego przeciwnika. Poczym wylał na siebie kolejne wiadro zimnej wody jeno wcześniej ugasił pragnienie.

Właściwie dopiero wtedy dotarły do niego słowa Detricha. Cholerne opoje zaspały i miały w rzyci jego podróż. Jako, że na dyliżansach, powożeniu i koniach znał się prawie jak na szydełkowaniu tedy poczerwieniał na gębie i z przekleństwami poszedł na górę… Kiedy dotarł pod drzwi z zamiarem zamanifestowania swojej złości było już tam kilku innych podróżnych. Głośno dyskutujących i okazujących swoje niezadowolenie. I właśnie wtedy drzwi się uchyliły, a przez szparę wychyliła się zapita łepetyna Ericha…

– Jechać chçą. Zara niech şiądą na rzyçi i çzekają.

Nim Gomrund przebił się przez przepity warkot, wydatnie zniekształcony brakiem jedynek i przełożył to zdanie na krasnoludzki tak by dotarło do niego co ten właśnie powiedział minęło ładnych parę chwil. Woźnica zaczął zbierać już swoje bety. Przyjął to zatem za dobry omen i też poszedł czymś napchać brzuch.

Kiedy już ruszyli zapakował się zgodnie z umową na dach i złapał się jakichś pasów tak żeby nie złamać se karku na pierwszym zakręcie. Podróż nic a nic mu się nie podobała. Podskakiwał, raz po raz dostawał jakaś cholerną zieleniną w ryj, jakaś tłusta mucha wpadła mu w rozdziawioną paszczę kiedy klął na powożącego tak że mało co się nie zatknął. Po kilku minutach jazdy tym super wygodnym środkiem lokomocji zaczynał żałować wydanych na śniadanie szylingów. Żołądek był wyżej i wyżej… a jajecznica coraz bardziej chciała wyjść…


Mało co nie spadł kiedy przemknęli koło znaku wskazującego kierunek na Miasto Białego Wilka.

- MIDDENHEIM?! TY DURNIU, KOŃSKĄ PYTĄ CHĘDOŻONY… GDZIE DO CHOLERY JEDZIESZ? Wywrzeszczał w złości.
 

Ostatnio edytowane przez baltazar : 18-09-2011 o 21:16.
baltazar jest offline