Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-09-2011, 23:14   #109
Szarlej
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Kolejna noc w Nowym Jorku. Obsługa jednego z lepszych klubów była przesłuchiwana przez FBI. Murzyn-gladiator przytulał właśnie kolejną spluwę nie mogącym zrozumieć czemu inni pozwalają by taki majątek leżał na ziemi. Jego kumpel, który pragnął tylko spokojnego życia w końcu powoli rozumiał, że nikt już go nie będzie przypalał ani gwałcił a obok na podłodze wykrwawiała się kapitan wywiadu Hegemoni. Całkiem niedaleko rebeliant bawił się w powojenną, śmiertelną odmianę berka z najlepszym zwiadowcą marines a dwaj kumple wspomnianego komandosa próbowali zrozumieć gdzie rzeczony do licha się zapodział. Kawałek od nich jeden z lepszych agentów FBI dyskutował o moralności, przeszłości, przyszłości i innych filozoficznych bzdetach z najemnikiem o przeszłości którego żadne specsłużby nie miały najmniejszego pojęcia. Tak... To zdecydowanie była tylko kolejna, zwykła noc w Wielkim Jabłku.

Thomas i Justin Rush Junior


Zaczęło się od imprezki, przez tortury (pomińmy kto w jakim charakterze je przeżył) dotrwaliście z grubsza w jednym kawałku do końca. Szczegół, że tuż przy Rushu ciągle krzyczał metys z wielką dziurą w brzuchu. Szczegół, że kawałek dalej Caroline (o ile to było jej prawdziwe imię) drapała konwulsyjnie beton a z ust ciekła jej krew. Szczegół. Wy żyliście to było najważniejsze.
Po chwili wyszliście na zewnątrz, tym samym wyjściem co kolo w kamizelce, co komandosi.
Jeff klęczał kawałek dalej tuż przy resztce jakiejś ściany, Rączka stał obstawiając okolicę z stenem, u jego stóp leżały łuski. Najmłodszy z komandosów wstał z klęczek.
- Nie ma Indiańca.
- Pewnie pobiegł za tamtym skurwielem.
- Co robimy?
- Czekamy. Jak tam Justin? Żyjesz? Siadaj, opatrzymy Ciebie. Skurwiele.
Po dłuższej chwili, czas we mgle cholernie się dłużył usłyszeliście znajomy głos.
- Buldog.
- Akwarium.
Rączka odwrócił się w stronę skąd dobiegło hasło. Widać, że się odprężył na widok sylwetki swego kumpla. Nożownik podszedł bliżej, nie był ranny.
- Skurwiel zgubił mnie. Wbiegł w ruiny a potem do piwnicy, kanał.
- Latynoska zginęła. Trop jednym słowem nam się urwał. Kurwa, kret będzie o nas wiedział a my o nim nie.
- Bywa. Zbierajmy się. Ja wiem chłopaki, że Wy jesteście w związkach ze swoimi klamkami ale ja mam kobiete.
- Zbierajmy się stateczny obywatelu. Chociaż... Jeff, daj kluczyki Indiańcowi. My mamy tu trochę roboty zanim sępy się zlecą. Przekimasz u mnie.
- Ech... Więcej z Wami chłopaki nie pije.
Młodzieniec rzucił nożownikowi kluczyki, obaj komandosi wrócili do garażu.

Frederick F. Boone


Po jakiejś godzinie, gdy już wszyscy przysypiali przyszedł Indianiec z Justinem i Thomem. Sandy od razu rzuciła mu się na szyje. Komandos spojrzał na Waszą dwójkę wymownie i machnięciem głowy pokazał za siebie.
- Z Jeffem i Felixem wszystko okey, musieli coś załatwić. Thom, salon jest Twój a teraz wybaczcie... Mam dość nadgodzin.

Justin


Dzień z pewnością był... Pełen emocji. Szrama na torsie, poparzenia na łapie i przymusowa depilacja pachy boleśnie przypominały o niedawnych wydarzeniach. Ale żyłeś. Z Morganem właśnie rozstaliście się na korytarzu hotelu. Pokój był ciemny. Próbowałeś namacać jakieś świece i zapałki, nic. W końcu zakląłeś i nacisnąłeś włącznik światła. No tak, cywilizacja, prąd, tortury. Na blacie stołu leżał rewolwer, prezent od najemnika.

Fred


Rozstałeś się z Michaelem i Justinem na ulicy, oni poszli do hotelu a Ty do swego mieszkania. Pustego jak nigdy ale Twego. Fredericka. Faceta z rodziną i marzeniami, kiedyś. To pierwsze ktoś brutalnie Ci odebrał. Miałeś przeczucie, że tej nocy nie zaśniesz.

***

Z ulgą pozbył się ciężkiej kamizelki, chociaż uratowała mu życie. Trzy kule przeznaczonego dla niego. Nie pierwsze i pewnie nie ostatnie. Ale nie miał oberwać za swoją sprawę. Stanowczo nie podobało mu się co działo się z Lincolnistami od śmierci Neo. Oddał broń dla strażnika i wszedł do sali odpraw. Cholernie dumna nazwa dla zrujnowanej piwnicy gdzieś w Ziemi Niczyjej. Nie zasalutował, nie salutował nikomu od tamtej cholernej akcji. Był ostatnim z Czerwonych. Widział jak oczy przywódców Lincolnistów wpatrywały się w czerwoną chustę na ramieniu. Symbol niezależności. Nie podobało im się to ale był ostatnim żołnierzem w ich szeregach.
Schrypnięty od fajek, starszy głos rozległ się w pokoju.
- Mam nadzieję, że ogona nam nie sprowadziłeś.
- Bez obaw.
- Czemu do nas przyszedłeś?
Głos pasował do wyglądu mówiącego, doskonała dykcja przywodziła na myśle przedwojennego yuppie. Jego właściciel ubierał się nawet jak laluś. Jasne, Noah też dbał o wygląd ale nie był lalusiem,
- Wszystko się jebnęło. Serries podsunął Hegemonistom jakiegoś frajera. W czasie akcji wpadli żołnierze. Wywiązała się strzelanina, tylko ja przeżyłem.
- Jednym słowem, Mike, uciekłeś zostawiając naszych przyjaciół samych.
- Zgadza się. Zrobiłem to co Ty robisz od dawna.
- Nie pozwalaj sobie na zbyt dużo chłopcze.
- Nie jestem Twoim chłopcem.
Żołnierz chwilę mierzył się z garniakiem wzrokiem, ciszę przerwała kobieta.
- Spokojnie. Dobrze zrobiłeś. To nie nasza sprawa. Wróć do siebie a my zastanowimy się jak możemy to wykorzystać na naszą korzyść. Odpocznij.
Czerwony skinął tylko głową i wyszedł odbierając od strażnika swego glocka. Chwilę kluczył w ruinach, w końcu znalazł to czego szukał. Crossowy motocykl po Grancie.

***

Ranek zastał Was w różnym stanie i w różnych miejscach. Grunt, że doczekaliście. Parafrazując słowa pewnej przedwojennej, kontynentalnej piosenki: mniej osób nie doczekało, ilu ich było nie liczyliście.

Justin

Słońce wdarło się przez okno. Cożesz kurwa? Okiennic zapomniałeś zamknąć. Obejrzałeś się ze złością na okno i słońce prześwitujące przez mgłę i deszcz, wyglądało jak zmrok. Aż tyle spałeś? I czemu oni tu kurwa nie mieli starych dobrych okiennic? Pieprzony NJ. Miałeś nadzieje, że chociaż dzień przyniesie coś lepszego niż poprzednie.

Fred

Obudziłeś się, jakoś tak sam z siebie. Niewyspany, zły, przybity. Butelki nie było. Od dawna nie sięgałeś po nią w ramach leku ale teraz jakoś chciałeś. I wiedziałeś, że dzień nie przyniesie nie lepszego niż poprzednie. Wręcz przeciwnie.

Thom

Obudziłeś się z rana, jak zwykle. Tak wstawałeś na arenie. Tak wstawałeś w Legionach. Tak wstałeś i tutaj. Pora na codzienną rozgrzewkę. Wiedziałeś, że cokolwiek nie przyniesie ten dzień będziesz na to gotowy. Tak jak i na poprzednie.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]

Ostatnio edytowane przez Szarlej : 19-09-2011 o 10:40.
Szarlej jest offline