Kolejna noc w Nowym Jorku. Obsługa jednego z lepszych klubów była przesłuchiwana przez FBI. Murzyn-gladiator przytulał właśnie kolejną spluwę nie mogącym zrozumieć czemu inni pozwalają by taki majątek leżał na ziemi. Jego kumpel, który pragnął tylko spokojnego życia w końcu powoli rozumiał, że nikt już go nie będzie przypalał ani gwałcił a obok na podłodze wykrwawiała się kapitan wywiadu Hegemoni. Całkiem niedaleko rebeliant bawił się w powojenną, śmiertelną odmianę berka z najlepszym zwiadowcą marines a dwaj kumple wspomnianego komandosa próbowali zrozumieć gdzie rzeczony do licha się zapodział. Kawałek od nich jeden z lepszych agentów FBI dyskutował o moralności, przeszłości, przyszłości i innych filozoficznych bzdetach z najemnikiem o przeszłości którego żadne specsłużby nie miały najmniejszego pojęcia. Tak... To zdecydowanie była tylko kolejna, zwykła noc w Wielkim Jabłku.
Thomas i Justin Rush Junior
Zaczęło się od imprezki, przez tortury (pomińmy kto w jakim charakterze je przeżył) dotrwaliście z grubsza w jednym kawałku do końca. Szczegół, że tuż przy Rushu ciągle krzyczał metys z wielką dziurą w brzuchu. Szczegół, że kawałek dalej Caroline (o ile to było jej prawdziwe imię) drapała konwulsyjnie beton a z ust ciekła jej krew. Szczegół. Wy żyliście to było najważniejsze.
Po chwili wyszliście na zewnątrz, tym samym wyjściem co kolo w kamizelce, co komandosi.
Jeff klęczał kawałek dalej tuż przy resztce jakiejś ściany, Rączka stał obstawiając okolicę z stenem, u jego stóp leżały łuski. Najmłodszy z komandosów wstał z klęczek.
- Nie ma Indiańca.
- Pewnie pobiegł za tamtym skurwielem.
- Co robimy?
- Czekamy. Jak tam Justin? Żyjesz? Siadaj, opatrzymy Ciebie. Skurwiele.
Po dłuższej chwili, czas we mgle cholernie się dłużył usłyszeliście znajomy głos.
- Buldog.
- Akwarium.
Rączka odwrócił się w stronę skąd dobiegło hasło. Widać, że się odprężył na widok sylwetki swego kumpla. Nożownik podszedł bliżej, nie był ranny.
- Skurwiel zgubił mnie. Wbiegł w ruiny a potem do piwnicy, kanał.
- Latynoska zginęła. Trop jednym słowem nam się urwał. Kurwa, kret będzie o nas wiedział a my o nim nie.
- Bywa. Zbierajmy się. Ja wiem chłopaki, że Wy jesteście w związkach ze swoimi klamkami ale ja mam kobiete.
- Zbierajmy się stateczny obywatelu. Chociaż... Jeff, daj kluczyki Indiańcowi. My mamy tu trochę roboty zanim sępy się zlecą. Przekimasz u mnie.
- Ech... Więcej z Wami chłopaki nie pije.
Młodzieniec rzucił nożownikowi kluczyki, obaj komandosi wrócili do garażu.
Frederick F. Boone
Po jakiejś godzinie, gdy już wszyscy przysypiali przyszedł Indianiec z Justinem i Thomem. Sandy od razu rzuciła mu się na szyje. Komandos spojrzał na Waszą dwójkę wymownie i machnięciem głowy pokazał za siebie.
- Z Jeffem i Felixem wszystko okey, musieli coś załatwić. Thom, salon jest Twój a teraz wybaczcie... Mam dość nadgodzin.
Justin
Dzień z pewnością był... Pełen emocji. Szrama na torsie, poparzenia na łapie i przymusowa depilacja pachy boleśnie przypominały o niedawnych wydarzeniach. Ale żyłeś. Z Morganem właśnie rozstaliście się na korytarzu hotelu. Pokój był ciemny. Próbowałeś namacać jakieś świece i zapałki, nic. W końcu zakląłeś i nacisnąłeś włącznik światła. No tak, cywilizacja, prąd, tortury. Na blacie stołu leżał rewolwer, prezent od najemnika.
Fred
Rozstałeś się z Michaelem i Justinem na ulicy, oni poszli do hotelu a Ty do swego mieszkania. Pustego jak nigdy ale Twego. Fredericka. Faceta z rodziną i marzeniami, kiedyś. To pierwsze ktoś brutalnie Ci odebrał. Miałeś przeczucie, że tej nocy nie zaśniesz.
***
Z ulgą pozbył się ciężkiej kamizelki, chociaż uratowała mu życie. Trzy kule przeznaczonego dla niego. Nie pierwsze i pewnie nie ostatnie. Ale nie miał oberwać za swoją sprawę. Stanowczo nie podobało mu się co działo się z Lincolnistami od śmierci Neo. Oddał broń dla strażnika i wszedł do sali odpraw. Cholernie dumna nazwa dla zrujnowanej piwnicy gdzieś w Ziemi Niczyjej. Nie zasalutował, nie salutował nikomu od tamtej cholernej akcji. Był ostatnim z Czerwonych. Widział jak oczy przywódców Lincolnistów wpatrywały się w czerwoną chustę na ramieniu. Symbol niezależności. Nie podobało im się to ale był ostatnim żołnierzem w ich szeregach.
Schrypnięty od fajek, starszy głos rozległ się w pokoju.
- Mam nadzieję, że ogona nam nie sprowadziłeś.
- Bez obaw.
- Czemu do nas przyszedłeś?
Głos pasował do wyglądu mówiącego, doskonała dykcja przywodziła na myśle przedwojennego yuppie. Jego właściciel ubierał się nawet jak laluś. Jasne, Noah też dbał o wygląd ale nie był lalusiem,
- Wszystko się jebnęło. Serries podsunął Hegemonistom jakiegoś frajera. W czasie akcji wpadli żołnierze. Wywiązała się strzelanina, tylko ja przeżyłem.
- Jednym słowem, Mike, uciekłeś zostawiając naszych przyjaciół samych.
- Zgadza się. Zrobiłem to co Ty robisz od dawna.
- Nie pozwalaj sobie na zbyt dużo chłopcze.
- Nie jestem Twoim chłopcem.
Żołnierz chwilę mierzył się z garniakiem wzrokiem, ciszę przerwała kobieta.
- Spokojnie. Dobrze zrobiłeś. To nie nasza sprawa. Wróć do siebie a my zastanowimy się jak możemy to wykorzystać na naszą korzyść. Odpocznij.
Czerwony skinął tylko głową i wyszedł odbierając od strażnika swego glocka. Chwilę kluczył w ruinach, w końcu znalazł to czego szukał. Crossowy motocykl po Grancie.
***
Ranek zastał Was w różnym stanie i w różnych miejscach. Grunt, że doczekaliście. Parafrazując słowa pewnej przedwojennej, kontynentalnej piosenki: mniej osób nie doczekało, ilu ich było nie liczyliście.
Justin
Słońce wdarło się przez okno. Cożesz kurwa? Okiennic zapomniałeś zamknąć. Obejrzałeś się ze złością na okno i słońce prześwitujące przez mgłę i deszcz, wyglądało jak zmrok. Aż tyle spałeś? I czemu oni tu kurwa nie mieli starych dobrych okiennic? Pieprzony NJ. Miałeś nadzieje, że chociaż dzień przyniesie coś lepszego niż poprzednie.
Fred
Obudziłeś się, jakoś tak sam z siebie. Niewyspany, zły, przybity. Butelki nie było. Od dawna nie sięgałeś po nią w ramach leku ale teraz jakoś chciałeś. I wiedziałeś, że dzień nie przyniesie nie lepszego niż poprzednie. Wręcz przeciwnie.
Thom
Obudziłeś się z rana, jak zwykle. Tak wstawałeś na arenie. Tak wstawałeś w Legionach. Tak wstałeś i tutaj. Pora na codzienną rozgrzewkę. Wiedziałeś, że cokolwiek nie przyniesie ten dzień będziesz na to gotowy. Tak jak i na poprzednie.