-To gdzie teraz panienko?- padło pytanie dorożkarza. A odpowiedź była prosta. Do restauracji.
Ba, tylko do jakiej? W Londynie były setki restauracji, podające potrawy niemal z całego globu. Jadłodajnie różniły się pod wieloma względami, wystrojem, obsługą, jakością ceną i dodatkowymi rozrywkami. -
Tak więc panienko... do jakiej restauracji? - Hm... do jakiej? Poczekaj zapytam tych miłych panów co nam machają na pożegnanie. - odrzekła mu na to Vicky wysiadając z dorożki i ponownie kierując się w stronę młodego szlachcica i lokaja stojących na progu domu i z uśmiechem zerkających w stronę mających zamiar odjechać kobiet.
Mieli uśmiechy niemal przyklejone do ust, zwłaszcza młodzieniec, który wydukał.-
Czy coś się stało? Jakieś problemy z dorożką? Poślemy po kolejną. - Ależ nie ma takiej potrzeby. - zaczęła Vicky po czym przerwała i przyglądając mu się wiercącym wzrokiem spytała z niewinnym uśmiechem na ustach -
Czyżbyś waść tak szybko chciał się nas stąd pozbyć, iż dorożkę za dorożką chcesz wzywać? -Nie miałyście gdzieś jechać, na kolację.- zaryzykował wypowiedź młody dżentelmen, a lokaj cichutką zaczął się cofać.
- Kolacja nie zając nie ucieknie chyba? - odparła mu na to krótko dziewczyna nadal wiercąc go wzrokiem.
-Kto wie... ja bym na waszym miejscu jednak ją łapał.- rzekł szybko Jefrey, w duchu wściekając się nad faktem, że dobre wychowania zabrania mu zamknąć drzwi przed nosem natarczywej panienki.
- Aaaaaaaaaaaaaaa to się dobrze składa, że byś łapał. - roześmiała się perliście Vicky pakując mu rączkę pod ramię i ciągnąc go w stronę dorożki. -
Zapraszam, więc na kolacje w ramach odwdzięczenia się za miłe przywitanie, a również w ramach pomocy w łapaniu jej. Ja płacę, nie musisz się waść więc lękać kosztów. - dokończyła zerkając na młodego mężczyznę, ni to ciągnąc go ni to popychając w stronę dorożki. W myślach zaś sama siebie chwaliła, za to iż mimo niemiłego potraktowania ona potrafiła zachować się jak na szlachecką córkę przystało.
-Ale, ale, ale... ja mam dużo pracy, no i nie wypada by mnie widziano w podej... tak licznym kobiecym towarzystwie i... nie chciałbym psuć panienki dobrej opinii.- Jefrey gorączkowo kombinował nad sposobem wyrwania się z łapek Victorii.
- Oooooooooooo właśnie, dobrześ sam rzekł, gdybyśmy na tą kolację udały się same to byśmy zapewne naraziły sobie swoją dobrą opinię. A tak po opieką tak szanowanego szlachcica to nikt i nic nam nie zagrozi. - poparła go Vicky jak zwykle wybierając z wypowiedzi to co jej akurat podpasowało. -
Sam widzisz... znamy się dopiero chwilę a już dbasz o nasze dobre imię. Od razu widać iż skończyłeś ten sztywny uniwersytet. -Wcale nie sztywny... z tradycjami i uczący dobrego wychowania.- burknął Jefrey wpychany do dorożki.
- To gdzie jedziemy? Tylko nie wywieź nas do byle jakiej restauracji. Zdaje się na twój dobry smak, którego zapewne nabyłeś na tym swoim tradycyjnym uniwersytecie. - odrzekła mu na to Vicky wygodnie rozsiadając się w dorożce.
Jefrey burknął coś pod nosem i podał adres. Dorożka ruszyła. Końskie kopyta uderzały o bruk raz po raz, mijając kolejne uliczki. Aż w końcu dojechali.
“The Darwin’s Nest.”
Knajpka przyszłości. Jefrey tutaj nie pasował, tak jak Vicky. Z drugiej strony, wydawało się że Jefrey wstydzi się pokazać z towarzyszącymi mu obecnie paniami publicznie.
Knajpka była oświetlana za pomocą najnowszych zdobyczy elektryki i wyposażona w ergonomiczne fotele. Oraz całkiem miłą Deus ex Machinę o imieniu “
Lollypop” i przyjemnym żeńskim głosiku.
Tego typu rozwiązania nie były jeszcze zbyt popularne wśród konserwatywnego angielskiego społeczeństwa.
Vicky z ciekawością rozglądała się po wnętrzu pytając równocześnie:
-
Często tu bywasz? -O tak... często.- zełgał Jefrey rozglądając się nieco za bardzo, jak na stałego bywalca. Co zresztą zauważyły i Bella i Katie. Deus ex Machina zaś wysunęła mimiczny manipulator na kształt kobiecej twarzy z zamontowanym głośniczkiem.-
Witam państwa w Darwin’s Nest. Nazywam się Lollypop i pełnię tu rolę opiekunki gości. Stolik dla państwa został już przygotowany, proszę za mną. - Opiekunki? A często opiekujesz się przybywającymi tu gośćmi? - podpytywała ją Vicky podążając w stronę przygotowanego dla nich stolika.
-Zawsze. Moim zadaniem, jest opieka nad gośćmi i dopilnowanie uregulowania rachunku.- zaświergotała Lollypop.
- Oooo to Jefrego zapewne dobrze znasz i jego gust, on tu często bywa. - zwróciła się do niej ponownie Vicky uśmiechając się przymilnie.
-Mój moduł pamięci, ma ograniczoną ilość wzorców. Nie zapamiętuję klientów, po opuszczeniu przez nich lokalu.- odparła uprzejmie Lollypop. Po czym spytała.-
Co podać? -Dla mnie specjalność dnia.- odparł nerwowo Jefrey. Po chwili się zamyślił i dodał.-
Albo i nie. Dla mnie tylko wino.-
-Dla mnieee teeeeeż.- wtrąciła już mocno wstawiona Bella.
-To skąd wiesz czy klient, który teraz zasiada przy stole nie wymknął się poprzednio bez uiszczenia rachunku? - spytała Vicky zaciekawiona tym bardziej niż zamawianiem jedzenia, po czym zwracając się do mężczyzny z uśmiechem dodała -
Zamów coś dla mnie, jako stały bywalec wiesz co tu najlepiej smakuje, zadam się więc na twój wybór. - i ostentacyjnie odłożyła menu na stolik.
-Żaden klient nie wymknie się bez zapłacenia rachunku.- stwierdziła wesoło Lollypop, a Jefrey zamówił dla pań egzotyczną niespodziankę z karty dań, o którą poprosił Deus ex machinę.
- A jak się jednak wymknie to co? - nie dawała za wygraną dziewczyna czekając na odpowiedź zanim obsługująca ich maszyna podąży w stronę kuchni.
-Nie wymknie się.- odparła głowa chowając się do sufitu.
A po kilkunastu minutach, manipulatory przywiozły gościom zamówione egzotyczne niespodzianki.
Rzeczywiście... Victoria nie spodziewała się w jej zupie, stawonogów i innych dziwnych fragmentów roślinnych.
- Jeeeeeeeeeeeeeeefry!!! Co to jeeeeeeeeeest?! - wykrzyknęła Vicky wpatrując się w swój talerz i pokazując to “coś” swoim palcem, aby nie było wątpliwości o co chodzi.
-To jest krewetka, albo homar, albo rak... ale raczej krewetka.- stwierdził po bliskim przyjrzeniu się Jefrey, a Bella zabrała się do picia wina, w ramach konsumpcji.
- Jeeeeeeeeeeeeeeeefry!!! Moje jedzenie ma oczy i patrzy na mnie!!! - wydarła się Vicky zrywając od stołu i popychając miseczkę w stronę młodego mężczyzny, niestety z takim efektem, że jej zawartość wylądowała na jego ubraniu.
- Zrobiłeś to specjalnie! - zakończyła oskarżycielsko wyciągając palec w jego stronę i kontynuując -
Od samego początku się do nas uprzedziłeś, od samego początku nas obrażałeś, od samego początku traktowałeś jak kogoś gorszego, bo jesteśmy kobietami, a teraz jak zaprosiłam cię na kolację to zabrałeś nas do lokalu w którym często bywasz i zamówiłeś TOOOOOO.... wiedząc jak wyglądać będzie. -spojrzała na niego oskarżycielsko świecącymi od łez oczami.
Trzeba było przyznać, że Jefrey wykazał się sporą ilością zimnej krwi i opanowania, mimo gorącej potrawy na swych spodniach.-
To bardzo droga i bardzo smaczna potrawa. I nie uważam tego za powód do histerycznego zachowania. Tym bardziej, że nie przypominam sobie, bym ciebie obraził.
Vicky wyjęła z torby sakiewkę z monetami, cisnęła nią w Jefrego mówiąc:
- Żebyś nie musiał ponosić kosztów za tą drogą potrawę. Smacznego ci życzę i mam nadzieję, że pamięć ci będzie bardziej służyć, bo jak widać już w tym młodym wieku zaczynasz cierpieć na sklerozę. Mam nadzieję, że tatko się pomylił informując mnie iż jesteście jego przyjaciółmi i w niedoli mogę u was szukać pomocy. Dziewczęta IDZIEMY!. - zakomenderowała Vicky odwracając się na pięcie i ruszając w stronę wyjścia.
Z tym pójściem to akurat nie wszystko szło tak dobrze. Bella zajęta była zaprawianiem się alkoholem, a Katie pałaszowaniem drogiej potrawy, nie przejmując się specjalnie oczkami.
Pożerała ją tak gwałtownie, że jej się aż uszy trzęsły. Sam Jefrey całkowicie skołowany, przez oskarżenia i zachowanie Vicky ( plamach na spodniach nie wspominając), zajął się kojeniem swych nerwów za pomocą alkoholu.
- DZIEWCZĘTA!!! - ryknęła Vicky na całe gardło tak, że aż szyby zadrżały w oknach -
Poooooooowiedziałam idziemy. - zakończyła z naciskiem zwłaszcza na słowo “idziemy”.
Obie wstały, przy czym Bella z trudem. Obie ruszyły z lekkim zawodem na twarzyczkach, a Jefrey odetchnął z ulgą.
- Możesz przekazać swojemu ojcu, że panna von Strom, nawet gdyby miała w Londynie nocować pod mostem i stracić życie z poderżniętym gardłem przez jakiegoś oprycha, do niego po pomoc się nie zwróci już. A tatce zaiste powiem jakiego to przyjaciela posiada. - rzuciła jeszcze dziewczyna przez ramię odwracając głowę w stronę młodego szlachcica.
-Jeśli ci się uda go znaleźć pani, proszę pozdrowić.-wykończony psychicznie zmiennymi niczym burza humorami dziewczyny Jefrey nie był w stanie wykrzesać z siebie choć odrobiny energii.
- Od ciebie? Nic mu po takich pozdrowieniach. Nie sądzę by chciał ich wysłuchać kiedy mu opowiem jakżeś mi pomógł. - rzekła Vicky wchodząc z restauracji i trzaskając z całej siły drzwiami, rozglądając się równocześnie za jakąś dorożką.
Zanim jednak doszły do dorożki, drogę zagroził im wysoki typek czarnym stroju i z groźną miną.
Czarny płaszcz i cylinder z goglami nadawał temu mężczyźnie z bokobrodami rys elegancji. Ale rękawice i pas z bronią świadczyły, że daleko mu do dżentelmena. A zimne spojrzenie przypominające wzrok gada skupiło się na Katie, które nagle chciała się poczuć bardzo, ale to bardzo malutka.
-Co za niespodzianka!.- ryknął idąc w kierunku damy do towarzystwa, wszelakiego rodzaju. Dziewczyna cofnęła się pod ścianę drżąc jak osika. On zaś podszedł niemal ją do tej ściany przyszpilając.- Dziewczynka Louiego.
Pogłaskała przerażoną kobietę po szyi.-
To gdzie jest Louis, dziwko? -Nie wiem, pewnie gdzieś się kręci. Interesu pilnuje.- zapiszczała Katie. A mężczyzna dodał.-
Nie opowiadaj bajek. Szukam tego gnojka od wczoraj. Gadaj gdzie on jest!
Uderzył ją w policzek, mocno i głośno.
Katie osunęła się z płaczem na ziemię. A w patrzącej na to Vicky, krew się zagotowała...