Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-09-2011, 22:51   #31
Harard
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Wstali wcześnie, Gary był naładowany energią jeszcze po wczorajszym całopaleniu wampirków. Wystrzelił z łóżka jak z procy, nastawił kawy i poszedł poznęcać się nad workiem treningowym. Szybki prysznic i akurat Lola skończyła pichcić coś szybkiego, latynoskiego i zajebistego na śniadanie. Gdy skończyli pochłaniać kalorie, włożył kurtkę i wyprowadził Mustanga z garażu, było jeszcze przed ósmą więc postanowili zaglądnąć do rosyjskiej herbaciarni na rogu Cannon St. i Eire Canal. Gary wpadał tam często i usiłował zaszczepić w Loli miłość do prawdziwego czaju. Weszli schodkami do murowanej piwnicy, całkiem ciekawie urządzonej, na wzór odesskiej tawerny z czasów kiedy nawet leżące spokojnie w komsomolskiej ziemi zdechlaki wyszczerzały zęby na dźwięk słowa komunizm. Saszka zaraz zapalił trzaskę w samowarze, a Gary bębnił palcami po blacie do taktu skocznej, bandyckiej muzyczki. Generalnie od rana zachowywał się jak amator redbulla z ADHD. No i nie mógł się już doczekać kolejnej roboty, wczoraj było całkiem ciekawie, ale wiedział że dwa razy prosta jazda z rzędu się nie trafia. Czas kurwa coltem zarobić na limoncziki!



Zaraz zaczęli smakować mocnego i słodkiego napoju, a Gary powiedział ze złośliwym uśmieszkiem cicho do Loli, tak by nie bulwersować konserwatywnej klienteli:
- Wiesz czasem się zastanawiam z czego by mi było trudniej zrezygnować z adrenalinowego haju egzekutorskiego czy z seksu...
Upiła łyk, krzywiąc się jak zwykle. Picie tego świństwa to była z jej strony prawdziwa grzeczność - wychowana w Stanach Kubanka i herbata. Dobre sobie. Popatrzyła na niego znad brzegu szklanki oplecionej stalowym koszyczkiem.
- Dzięki bogom, nie masz żony ze Stepford - przez jej głowę przemknęła wizja Gary’ego wracającego w nienagannie odprasowanym garniturku do domu do słodkiej rodzinki, zachichotała - Chyba, że wiesz... chcesz przeprowadzić eksperyment? Możemy się założyć - dodała z błyskiem w oku.
- Ej no, pożartować nie można z rańca? Zaraz embargiem mi będzie grozić, wredota jedna. – Prychnął udając śmiertelną urazę ze śmiejącymi się oczami. – No dobra, powiedzmy że dobijemy targu. Ja cię nie będę częściej niż to konieczne ciągał na herbatkę, a ty w zamian za tę łaskę zapomnisz o eksperymencie, co?
- Zaraz embargiem, przecież wiesz, że zrobiłabym wszystko, żeby wygrać. - Uniosła się na łokciach nad stolikiem i pocałowała go delikatnie. - Myślałam raczej o tym, żeby Ci maksymalnie utrudnić.
Triskett zaś przymknął oczy i zamruczał basowo jak tygrys, po czym uśmiechnął się lekko żałując że nie zostali w domu odrobiny dłużej. Pieprzona herbaciarnia.
- To ja może od razu białą flagę wywieszę. Wiesz przecież, że tobie wystarczy palcami pstryknąć i jestem u twych stóp.
- Na pewno musimy jechać do pracy?

Teraz już otwarcie parsknął śmiechem, po czym przechylił się przez stół i wpił się w jej usta.
- Przecież bez nas, ten pieprzony kraj się zawali!
Złapał ją w końcu za rękę, rzucił dychę na stół i pospieszyli ratować świat. Gary żałował tylko że nie wziął swojego prochowca. Łopotając na wietrze bardziej przypominał pelerynę supermana, niż skórzana kurtka.

***

Na odprawie szybko dostali przydział, a Triskett zastanowił się czy nie przykręcić kurka z entuzjazmem. Prawie dwadzieścia trupów... Pięknie. Dostali do grupki nowego, a Mike przetasował się do innej. Zapoznania postanowił odłożyć do chwili aż zasiadną w swojej kanciapie. Gary rozwalił tyłek na fotelu i porozkładał zdjęcia z teczki na korkowej tablicy. Wziął się zaraz za wstępny raport z oględzin miejsca znalezienia zwłok, dzieląc się tym co już przeczytał z Lolą i Nowym. Rzeczonemu Nowemu przedstawił się i uścisnął dłoń.
- Egzorcysta, tak? Czego używasz do odsyłania przezroczystych? - zainteresował się Triskett przerzucając kolejne strony raportów.
- A takie tam... śpiewam im. - Uśmiechnął się. - Nie są to kołysanki, ale też działają. Mam nadzieję, że się przydam.

Skończył przeglądać akta Leah Morley, starszej administratorki, która padła razem z innymi w tym domku zarośniętym bluszczem. Wiele tego nie było. Przedstawił jeszcze Lolę, nie przejmując się zbytnio towarzyską gafą.
- Taak, no to nie ma co siedzieć na dupie, tylko pobrać sprzęt i jechać na miejsce. - trzasnął aktami o biurko i wstał ubierając skórzaną kurtkę. - Śpiewasz, co? Znałem takiego jednego faceta. Miał ksywę “B.B. King” bo odsyłał geisty śpiewając im “You are my sunshine”. Skuteczny był, znaczy się do momentu jak mu widmo jakieś nie rozwlokło flaków tak w promieniu dziesięciu metrów, po tym skuteczność mu spadła. A przydasz się na pewno. - Gary uśmiechnął się rozbrajająco. - dobrze zdywersyfikowany, trudne słowo, oddział to połowa sukcesu. Siostrzyczka, egzekutor i egzorcysta...
Spojrzał na Lolę i zamknął się w pół słowa. Powrót do korzeni...

- Może gdyby śpiewał Twinkle Twinkle Little Star byłoby inaczej - zażartował i również zaczął przygotowywać się do wyjścia - Umiesz zachęcić ludzi do roboty. - Roześmiał się. - Obym nie skończył jak B.B. King, wolę by flaczki zostały na miejscu. - Wyciągnął z kieszeni ciemne okulary, przetarł je i po chwili założył. - Lecim po sprzęt?
- Lecim. GSRów i dochodzeniówki pewnie będzie pełno na miejscu, ale kevlar i jakieś grubsze działa w bagażniku nie zawadzą. Osiemnaście osób? - Gary zastanawiał się głośno - No ja wiem, że druidzi nie są bojowi ale mimo wszystko... Napastników musiało być sporo.
Opętanie? Zeszli do chłopaków z Technicznego, Gary pobrał kamizelki dla wszystkich i zatachał do służbowego samochodu. Sprawdził przy okazji swoją broń i pompkę kaliber 12 którą też dorzucił do bagażnika. Bez pytania władował się na miejsce kierowcy i ruszyli.

Faktycznie. Domek leżał na obrzeżach miasta, co oznaczało prawie godzinę jazdy. Nawet przy umiejętnościach Gary’ego. Mimo kryzysu związanego z przemysłem naftowym i wydobywczym nadal po ulicach metropolii poruszało się sporo pojazdów. Samochody zastępowały motocykle, niektóre wyszperane w szopach pradziadków. Sporo było ryksz, rowerów i innych tego typu maszyn. Londyn przypominał bardziej jakieś miasto z Azji czy Afryki z czasów przez Fenomenem Noworocznym, ale najważniejsze, że życie jakoś się toczyło.
Dom znajdował się lekko na uboczu. Oddalony jakieś dwieście metrów od ostatniej posesji. Dojeżdżało się do niego utwardzoną tłuczeniem drogą, dość wyboistą i otoczoną podwójnym szpalerem zieleniących się drzew. Wokół nich były już tylko pofałdowane poletka, samotne domki, osiedla i tereny rekreacyjne. Większość obecnie mocno zaniedbana i zapuszczona. Takie czasy.
Przed domem trudno było zaparkować. Stało tam sześć samochodów i dwie konne furmanki oznaczone znakami ochronnymi i herbem służb miejskich. Poza tym była grupa GSRów obstawiająca teren i spora liczba policjantów.
Na środku dziedzińca na cokole stał sporych rozmiarów celtycki krzyż. Kiedy ich samochód wtaczał się na podjazd Dolores poczuła moc bijącą od tej statuy.



Zalała ją fala odpychających zaklęć, sieć mocy na tyle solidna, że wyczuła ją bez trudu. Nawet Shay, który nie tak silnie reagował na poświęcone artefakty i relikwie, wyczuł moc krzyża. Ten, kto zabezpieczał teren przez Martwymi dysponował naprawdę silną mocą. Dorównywał Dolores. Ba! Przerastał ją całkowicie! Chyba, że konsekracji dokonała grupa wiernych, co było bardziej prawdopodobne, bo pojedynczy ludzie nie dysponowali taką magią.
W kierunku ich samochodu szedł jeden z policjantów kręcących się na podjeździe.
Pozycja służbisty, lekka nadwaga, twarz ponurego złamasa. Dał znak ręką byście się zatrzymali.

No i stało się. Gary’emu utkwiły we łbie obie melodyjki i gwizdał lub mruczał pod nosem na przemian szlagier króla bluesa i podsuniętą przez egzekutora wyliczankę. Jechali spokojnie firmowym wozem, a Triskett nie poganiał zbytnio. Trupy nie uciekną. Byli zgodni że trzeba zacząć od miejsca spotkań druidów, końcu metodyka śledztw po Fenomenie mocno zyskała jak można było liczyć że ofiara nie do końca odeszła. Może któryś z druidów wrócił jako przezroczysty?
Mijali kolejne wiejskie dworki i wille na przedmieściach i wjechali w końcu w wyboistą drogę prowadzącą pod dom. Zapchany parking wskazywał na trwające czynności policyjne. Zaraz zresztą Gary wyskoczył z samochodu i podszedł do funkcjonariusza o krzywym ryju.
- Ministerstwo Regulacji - pokazał srebrną szmatę i rozejrzał się przyglądając domowi obrośniętemu bluszczem. - Jakie mamy wstępne ustalenia? Znaleźliście już naszą pracownicę? - szperał chwilę w pamięci i w końcu przypomniał sobie nazwisko - Leah Morley?
Policjant najpierw przyjrzał się odznace i twarzy Gary’ego. Potem zlustrował pozostałą dwójkę Regulatorów.
- Sierżant Warren Pitt - mruknął niezrozumiale. - Sami musicie to zobaczyć. Ciała jeszcze nie zostały zabrane. Proszę za mną.
Poprowadził zainteresowanych do domu.
Przez ozdobiony kwiatami i wielkimi paprociami w donicach hol weszli na korytarz z reprodukcjami drzeworytów. W końcu wyczuli to. Unoszący się smród krwi, treści żołądkowej i gówna. Odór śmierci.
Pitt doprowadził ich do czegoś w rodzaju małej sali konferencyjnej lub dużego salonu. Ale pomieszczenie pozbawione było mebli. Były tylko materace. I witraże przedstawiające las we wszystkich czterech porach roku. Oraz symbole płomieni wymalowane na ścianach tak realistycznie, że uwierzyć było można, że człowiek się oparzy. Z tym że teraz efekt ten psuła krew. Jej rozbryzgi na ścianach, kałuże na drewnianej posadce w jodełkę, na materacach, na ludziach okrytych białymi, poszarpanymi szatami teraz już zbrązowiałymi od zakrzepłej juchy.
Ciała wyglądały strasznie. Powyginane w groteskowych pozach, z twarzami wykoślawionymi w koszmarnych grymasach. Wprawne oko od razu zrozumiało co tutaj się stało. Ludzie … pozabijali się nawzajem. Rękami, zębami, paznokciami. Wyrywali oczy sąsiadom, przegryzali gardła jak wściekłe zwierzęta, dusili, masakrowali byle tylko zabić ilu się dało. Ostatni - chyba zwycięzca tej jatki - wypełzał do drzwi. Miał załamaną rękę i skręcony kark. Co świadczyło o tym, że po wszystkim ktoś zwyczajnie dokończył jego istnienie.
- Sami widzicie - mruknął Pitt patrząc na wszystko z trudną do powstrzymania bladością. - Zabili się nawzajem. Najpewniej jedno z nich … wyszło stąd o własnych siłach. Zleciliśmy badania krwi pod kątem toksyn. Sprawdzamy rejestry członków zgromadzenia - może to nam pokaże, kto ocalał. Ostatni z nich, ten tutaj - wskazał rękę mężczyznę prawie przy drzwiach - ma skręcony kark. Biegli z waszego Ministerstwa sugerują opętanie. Nie znam się na tym, ale w tej sali nie widzę śladów po żadnym rytuale. Świec i innych nadnaturalnych gówien.
 

Ostatnio edytowane przez Harard : 20-09-2011 o 22:59.
Harard jest offline