Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-09-2011, 22:51   #31
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Wstali wcześnie, Gary był naładowany energią jeszcze po wczorajszym całopaleniu wampirków. Wystrzelił z łóżka jak z procy, nastawił kawy i poszedł poznęcać się nad workiem treningowym. Szybki prysznic i akurat Lola skończyła pichcić coś szybkiego, latynoskiego i zajebistego na śniadanie. Gdy skończyli pochłaniać kalorie, włożył kurtkę i wyprowadził Mustanga z garażu, było jeszcze przed ósmą więc postanowili zaglądnąć do rosyjskiej herbaciarni na rogu Cannon St. i Eire Canal. Gary wpadał tam często i usiłował zaszczepić w Loli miłość do prawdziwego czaju. Weszli schodkami do murowanej piwnicy, całkiem ciekawie urządzonej, na wzór odesskiej tawerny z czasów kiedy nawet leżące spokojnie w komsomolskiej ziemi zdechlaki wyszczerzały zęby na dźwięk słowa komunizm. Saszka zaraz zapalił trzaskę w samowarze, a Gary bębnił palcami po blacie do taktu skocznej, bandyckiej muzyczki. Generalnie od rana zachowywał się jak amator redbulla z ADHD. No i nie mógł się już doczekać kolejnej roboty, wczoraj było całkiem ciekawie, ale wiedział że dwa razy prosta jazda z rzędu się nie trafia. Czas kurwa coltem zarobić na limoncziki!



Zaraz zaczęli smakować mocnego i słodkiego napoju, a Gary powiedział ze złośliwym uśmieszkiem cicho do Loli, tak by nie bulwersować konserwatywnej klienteli:
- Wiesz czasem się zastanawiam z czego by mi było trudniej zrezygnować z adrenalinowego haju egzekutorskiego czy z seksu...
Upiła łyk, krzywiąc się jak zwykle. Picie tego świństwa to była z jej strony prawdziwa grzeczność - wychowana w Stanach Kubanka i herbata. Dobre sobie. Popatrzyła na niego znad brzegu szklanki oplecionej stalowym koszyczkiem.
- Dzięki bogom, nie masz żony ze Stepford - przez jej głowę przemknęła wizja Gary’ego wracającego w nienagannie odprasowanym garniturku do domu do słodkiej rodzinki, zachichotała - Chyba, że wiesz... chcesz przeprowadzić eksperyment? Możemy się założyć - dodała z błyskiem w oku.
- Ej no, pożartować nie można z rańca? Zaraz embargiem mi będzie grozić, wredota jedna. – Prychnął udając śmiertelną urazę ze śmiejącymi się oczami. – No dobra, powiedzmy że dobijemy targu. Ja cię nie będę częściej niż to konieczne ciągał na herbatkę, a ty w zamian za tę łaskę zapomnisz o eksperymencie, co?
- Zaraz embargiem, przecież wiesz, że zrobiłabym wszystko, żeby wygrać. - Uniosła się na łokciach nad stolikiem i pocałowała go delikatnie. - Myślałam raczej o tym, żeby Ci maksymalnie utrudnić.
Triskett zaś przymknął oczy i zamruczał basowo jak tygrys, po czym uśmiechnął się lekko żałując że nie zostali w domu odrobiny dłużej. Pieprzona herbaciarnia.
- To ja może od razu białą flagę wywieszę. Wiesz przecież, że tobie wystarczy palcami pstryknąć i jestem u twych stóp.
- Na pewno musimy jechać do pracy?

Teraz już otwarcie parsknął śmiechem, po czym przechylił się przez stół i wpił się w jej usta.
- Przecież bez nas, ten pieprzony kraj się zawali!
Złapał ją w końcu za rękę, rzucił dychę na stół i pospieszyli ratować świat. Gary żałował tylko że nie wziął swojego prochowca. Łopotając na wietrze bardziej przypominał pelerynę supermana, niż skórzana kurtka.

***

Na odprawie szybko dostali przydział, a Triskett zastanowił się czy nie przykręcić kurka z entuzjazmem. Prawie dwadzieścia trupów... Pięknie. Dostali do grupki nowego, a Mike przetasował się do innej. Zapoznania postanowił odłożyć do chwili aż zasiadną w swojej kanciapie. Gary rozwalił tyłek na fotelu i porozkładał zdjęcia z teczki na korkowej tablicy. Wziął się zaraz za wstępny raport z oględzin miejsca znalezienia zwłok, dzieląc się tym co już przeczytał z Lolą i Nowym. Rzeczonemu Nowemu przedstawił się i uścisnął dłoń.
- Egzorcysta, tak? Czego używasz do odsyłania przezroczystych? - zainteresował się Triskett przerzucając kolejne strony raportów.
- A takie tam... śpiewam im. - Uśmiechnął się. - Nie są to kołysanki, ale też działają. Mam nadzieję, że się przydam.

Skończył przeglądać akta Leah Morley, starszej administratorki, która padła razem z innymi w tym domku zarośniętym bluszczem. Wiele tego nie było. Przedstawił jeszcze Lolę, nie przejmując się zbytnio towarzyską gafą.
- Taak, no to nie ma co siedzieć na dupie, tylko pobrać sprzęt i jechać na miejsce. - trzasnął aktami o biurko i wstał ubierając skórzaną kurtkę. - Śpiewasz, co? Znałem takiego jednego faceta. Miał ksywę “B.B. King” bo odsyłał geisty śpiewając im “You are my sunshine”. Skuteczny był, znaczy się do momentu jak mu widmo jakieś nie rozwlokło flaków tak w promieniu dziesięciu metrów, po tym skuteczność mu spadła. A przydasz się na pewno. - Gary uśmiechnął się rozbrajająco. - dobrze zdywersyfikowany, trudne słowo, oddział to połowa sukcesu. Siostrzyczka, egzekutor i egzorcysta...
Spojrzał na Lolę i zamknął się w pół słowa. Powrót do korzeni...

- Może gdyby śpiewał Twinkle Twinkle Little Star byłoby inaczej - zażartował i również zaczął przygotowywać się do wyjścia - Umiesz zachęcić ludzi do roboty. - Roześmiał się. - Obym nie skończył jak B.B. King, wolę by flaczki zostały na miejscu. - Wyciągnął z kieszeni ciemne okulary, przetarł je i po chwili założył. - Lecim po sprzęt?
- Lecim. GSRów i dochodzeniówki pewnie będzie pełno na miejscu, ale kevlar i jakieś grubsze działa w bagażniku nie zawadzą. Osiemnaście osób? - Gary zastanawiał się głośno - No ja wiem, że druidzi nie są bojowi ale mimo wszystko... Napastników musiało być sporo.
Opętanie? Zeszli do chłopaków z Technicznego, Gary pobrał kamizelki dla wszystkich i zatachał do służbowego samochodu. Sprawdził przy okazji swoją broń i pompkę kaliber 12 którą też dorzucił do bagażnika. Bez pytania władował się na miejsce kierowcy i ruszyli.

Faktycznie. Domek leżał na obrzeżach miasta, co oznaczało prawie godzinę jazdy. Nawet przy umiejętnościach Gary’ego. Mimo kryzysu związanego z przemysłem naftowym i wydobywczym nadal po ulicach metropolii poruszało się sporo pojazdów. Samochody zastępowały motocykle, niektóre wyszperane w szopach pradziadków. Sporo było ryksz, rowerów i innych tego typu maszyn. Londyn przypominał bardziej jakieś miasto z Azji czy Afryki z czasów przez Fenomenem Noworocznym, ale najważniejsze, że życie jakoś się toczyło.
Dom znajdował się lekko na uboczu. Oddalony jakieś dwieście metrów od ostatniej posesji. Dojeżdżało się do niego utwardzoną tłuczeniem drogą, dość wyboistą i otoczoną podwójnym szpalerem zieleniących się drzew. Wokół nich były już tylko pofałdowane poletka, samotne domki, osiedla i tereny rekreacyjne. Większość obecnie mocno zaniedbana i zapuszczona. Takie czasy.
Przed domem trudno było zaparkować. Stało tam sześć samochodów i dwie konne furmanki oznaczone znakami ochronnymi i herbem służb miejskich. Poza tym była grupa GSRów obstawiająca teren i spora liczba policjantów.
Na środku dziedzińca na cokole stał sporych rozmiarów celtycki krzyż. Kiedy ich samochód wtaczał się na podjazd Dolores poczuła moc bijącą od tej statuy.



Zalała ją fala odpychających zaklęć, sieć mocy na tyle solidna, że wyczuła ją bez trudu. Nawet Shay, który nie tak silnie reagował na poświęcone artefakty i relikwie, wyczuł moc krzyża. Ten, kto zabezpieczał teren przez Martwymi dysponował naprawdę silną mocą. Dorównywał Dolores. Ba! Przerastał ją całkowicie! Chyba, że konsekracji dokonała grupa wiernych, co było bardziej prawdopodobne, bo pojedynczy ludzie nie dysponowali taką magią.
W kierunku ich samochodu szedł jeden z policjantów kręcących się na podjeździe.
Pozycja służbisty, lekka nadwaga, twarz ponurego złamasa. Dał znak ręką byście się zatrzymali.

No i stało się. Gary’emu utkwiły we łbie obie melodyjki i gwizdał lub mruczał pod nosem na przemian szlagier króla bluesa i podsuniętą przez egzekutora wyliczankę. Jechali spokojnie firmowym wozem, a Triskett nie poganiał zbytnio. Trupy nie uciekną. Byli zgodni że trzeba zacząć od miejsca spotkań druidów, końcu metodyka śledztw po Fenomenie mocno zyskała jak można było liczyć że ofiara nie do końca odeszła. Może któryś z druidów wrócił jako przezroczysty?
Mijali kolejne wiejskie dworki i wille na przedmieściach i wjechali w końcu w wyboistą drogę prowadzącą pod dom. Zapchany parking wskazywał na trwające czynności policyjne. Zaraz zresztą Gary wyskoczył z samochodu i podszedł do funkcjonariusza o krzywym ryju.
- Ministerstwo Regulacji - pokazał srebrną szmatę i rozejrzał się przyglądając domowi obrośniętemu bluszczem. - Jakie mamy wstępne ustalenia? Znaleźliście już naszą pracownicę? - szperał chwilę w pamięci i w końcu przypomniał sobie nazwisko - Leah Morley?
Policjant najpierw przyjrzał się odznace i twarzy Gary’ego. Potem zlustrował pozostałą dwójkę Regulatorów.
- Sierżant Warren Pitt - mruknął niezrozumiale. - Sami musicie to zobaczyć. Ciała jeszcze nie zostały zabrane. Proszę za mną.
Poprowadził zainteresowanych do domu.
Przez ozdobiony kwiatami i wielkimi paprociami w donicach hol weszli na korytarz z reprodukcjami drzeworytów. W końcu wyczuli to. Unoszący się smród krwi, treści żołądkowej i gówna. Odór śmierci.
Pitt doprowadził ich do czegoś w rodzaju małej sali konferencyjnej lub dużego salonu. Ale pomieszczenie pozbawione było mebli. Były tylko materace. I witraże przedstawiające las we wszystkich czterech porach roku. Oraz symbole płomieni wymalowane na ścianach tak realistycznie, że uwierzyć było można, że człowiek się oparzy. Z tym że teraz efekt ten psuła krew. Jej rozbryzgi na ścianach, kałuże na drewnianej posadce w jodełkę, na materacach, na ludziach okrytych białymi, poszarpanymi szatami teraz już zbrązowiałymi od zakrzepłej juchy.
Ciała wyglądały strasznie. Powyginane w groteskowych pozach, z twarzami wykoślawionymi w koszmarnych grymasach. Wprawne oko od razu zrozumiało co tutaj się stało. Ludzie … pozabijali się nawzajem. Rękami, zębami, paznokciami. Wyrywali oczy sąsiadom, przegryzali gardła jak wściekłe zwierzęta, dusili, masakrowali byle tylko zabić ilu się dało. Ostatni - chyba zwycięzca tej jatki - wypełzał do drzwi. Miał załamaną rękę i skręcony kark. Co świadczyło o tym, że po wszystkim ktoś zwyczajnie dokończył jego istnienie.
- Sami widzicie - mruknął Pitt patrząc na wszystko z trudną do powstrzymania bladością. - Zabili się nawzajem. Najpewniej jedno z nich … wyszło stąd o własnych siłach. Zleciliśmy badania krwi pod kątem toksyn. Sprawdzamy rejestry członków zgromadzenia - może to nam pokaże, kto ocalał. Ostatni z nich, ten tutaj - wskazał rękę mężczyznę prawie przy drzwiach - ma skręcony kark. Biegli z waszego Ministerstwa sugerują opętanie. Nie znam się na tym, ale w tej sali nie widzę śladów po żadnym rytuale. Świec i innych nadnaturalnych gówien.
 

Ostatnio edytowane przez Harard : 20-09-2011 o 22:59.
Harard jest offline  
Stary 21-09-2011, 15:47   #32
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
CG gapiła się to na swoje dłonie to na okruchy porcelany rozrzucone po kuchennej posadzce. Nie miała pojęcia co się właśnie wydarzyło ale potwierdziła się jej hipoteza, że to ona była świetlistą postacią biegającą owej nocy po Canal Street. Tą, która rzekomo wybiegła z parku usytuowanego na końcu alejki.

Poruszyła palcami i zacisnęła je mocno w pięść. Ciało pozostało materialne i tylko rozbity kubek świadczył o tym, że niedawno ta część jej ciała stanowiła eteryczne półprzezroczyste przedłużenie żywej tkanki. Może powróciła do życia, ale obawiała się, że jej powłoka jest niestabilna. Że w każdej chwili może po prostu zniknąć i zmorfować w strzęp ektoplazmy. Czy mogła nad tym zapanować? Tak jak loup garou zmieniają się w bestie czy ona mogłaby zmienić się w geista? To dawałoby niezliczone możliwości. Czasowo porzucić swoją cielesność, przenikać przez ściany jak cholerna Kitty Pride z X-Menów. Poza tym w takiej formę mogłaby w pełni obcować z duchami, widzieć to co niewidoczne dla oczu, poznać tajemnicę drugiej strony...

Miała szukać odpowiedzi na pytanie czym jest. Może szukała w niewłaściwym miejscu? Może powinna szukać wewnątrz siebie?
Usiadła na podłodze na skrzyżowanych nogach i spróbowała oczyścić umysł. Skupić się. Ujarzmić jakoś drzemiące w niej moce, próbować nad tym zapanować. Starała się przywołać w sobie to uczucie. Wizje lasu i gorejącego miejsca. Chciała zrobić to jeszcze raz. Tym razem świadomie.

* * *

- Kurwa - zakęła w eter i podniosła się z klęczek.
Po godzinie musiała się poddać. Jej starania nie przyniosłych żadnych efektów a samo wyciszenie jedynie pokreślało jej moce egzorcysty. Jeśli siedziało w niej coś więcej to CG w każdym razie tego nie czuła.

Zostawiła na stole karteczkę dla Brewera.

Poszłam do parku na końcu Canal Street. Jeśli nie wrócę przed północą to bądź tak dobry i sprawdź czy przypadkiem nie znaleziono tam świeżego trupa. Temu, kto będzie prowadził potencjalne śledztwo podsuń barona Godfrieda jako głównego podejrzanego. CU.
CG

Przez chwilę gapiła się na wiadomość czy nie przesadziła z czarnym humorem ale ostatecznie zostawiła ją na widoku. Jeśli istotnie nie wróci to będzie oznaczało, że coś pójdzie nie tak, a wówczas z kolei może jakaś kawaleria na odsiecz byłaby mile widziana. Nie bardzo chciała wplątywać w to siepacza. I tak już zwaliła mu się na głowę, kolejnych kłopotów wolała mu oszczędzić.

Kolejny przystanek - Canal Street. Z samego rana okolica wyglądała nieco spokojniej choć może tylko promienie słoneczne dawały pozorne wrażenie bezpieczeństwa.
Minęła “The Mist” i “Krwawiący Lotos”. Ten ostatni szerokim łukiem.
Park przywitał ją chłodnym podmuchem wiatru i szelestem liści. Wróciło wspomnienie wizji i szpaleru drzew. Czy to mogło chodzić o to miejsce? Prostytutka zeznała, że “świecąca postać” wybiegła właśnie z Chaszczy Miłości.
Wyjęła z kieszeni harmonijkę i przeciągnęła po niej ustami. Pierwsze dźwięki poczuła jakby otwierały jej się szerzej oczy. Zmysł śmierci budził się i wypełniał ją po brzegi. Jeśli coś się tutaj wydarzyło to może sama mogłaby to wyczuć? Nasycone energią miejsce? Skaza na metafizycznej powłoce? Jeśli ktoś sprowadził ją z martwych właśnie w tym miejscu powinien pozostać po tym jakiś ślad.

Postanowiła się rozejrzeć. A później wypytywać ludzi. I... duchy.

Dzień zapowiadał się słoneczny i ciepły, co odrobinę przeszkadzało CG. W blasku dnia krzaki w parku przypominały śmietnisko. Wszędzie walały się zużyte kondomy, śmieci, czasami porzucone fragmenty garderoby - najczęściej bielizny.
Po parku krzątały się służby porządkowe. Zombie. Zombie i ludzie niewiele się od nich różniący. W pomarańczowych kamizelkach służb miejskich. Dzień odmienił park nie do poznania. Odkrył całą jego szpetotę i małość. To, co nocą wydawało się niebezpieczną dżunglą, w dzień okazało się być niewielkim skwerem na małej skarpie. Zapuszczonym skwerem.
CG wyczuwała tu jednak wiele energii. Całun był naprawdę silny. Zapewne te krzaki widziały wiele złych rzeczy. Może jakieś morderstwa? Na pewno sprzedawanie się za działkę narkotyków, za drobne, za łyk krwi. Wyczuwała samobójców. Wyczuwała ofiary gwałtu. Wyczuwała kilka zamordowanych ludzi. Tworzyli silne Echo. Zbiorowego ducha Chaszczów Miłości. Niezbyt silnego, ale skutecznie zakorzenionego w drzewach, ławkach, krzakach i zdezelowanych porzuconych zabawkach dla dzieci. Były tez pojedyncze duchy. Silniejsze wspomnienia. Wyczuwała ich jako kontrapunkt w melodii parku. Wyczuwała ich ewidentną obecność. Były tu. Czekały. Niegroźne. Wspomnienia czyjejś tragedii czy dramatu.

CG zignorowała porządkowych i grała dalej swój kakofoniczny przebój. Czuła jak duchy lgną do niej, jak ściąga ich ku niej niewidzialne magnetyczne pole. Wpatrywała się w gęstniejący tłum ektoplazmy próbując dostrzec ludzi, a nie zarysy energii. Naga pobita kobieta, mężczyzna w kapeluszu, nawet jakieś dziecko z rozwaloną czaszką...
Była pewna, że zwróciła ich uwagę. Teraz przyszedł czas na zadawanie pytań i ich enigmatyczne zawiłe odpowiedzi.
- Widzieliście świecącą kobietę?

Blade palce wskazują różne strony. Kilka kieruje się w pierś CG. Kilka w niebo. Kilka w tą, czy w tamtą stronę parku. Ciche szepty, niczym powiew zimnego wiatru. Szumy, jak trzaski w radio, kiedy użytkownik przeszukuje częstotliwości. Drażniące zmysły CG.

- Widzieliście jak jak ktoś ją tutaj sprowadził? Moment kiedy się pojawiła?

Bzyczenie narastało. Szum duchowy przypomniał teraz gniazdo z szerszeniami, w które ktoś wetknął kij. Nie można było powiedzieć o jakiejś komunikacji. Szum zagłuszał wszystko

CG ponownie zagłębiła się w melodię. Próbowała wbić się na odpowiednią częstotliwość. Jeśli oni byli szumem w radiu to przecież ona miała w ręku gałkę. Chciała pozbyć się zakłóceń i uzyskać do nich dostęp, dostroić się. Grała tak długo aż wizg i szum zmienił się w wyraziste klarowne dźwięki.

- Świecąca kobieta - powtórzyła. - Widzieliście jak ktoś ją tutaj sprowadził? Moment kiedy się pojawiła?

Szum wiatru, szelest jakby suchych liści, łopot skrzydeł. Dźwięki narastały.I wtedy CG usłyszała szepty duchów, drżące głosy
- Drzewa tańczyły... płonęły …. światło …. nie ogień …. wiatr ….. wszystko …. to było …. piękne..... straszne …. ciepłe.... zimne.... inne.....oni tu byli …... inni....straszni …. śliczni.....groźni....piękni.....wszyscy.... oni …. tu byli …. ona była …. oni byli …. wszędzie.... drzewa jaśniały …. słońce świeciło nocą … albo wielka gwiazda..... spadła.. z nieba …. nie …. nie prawda.... wyszła z drzewa.... z deszczu....ze śmietnika …..z kamienia …..milczcie! …. na pewno narodziła się …. jka mgła.... z ziemi....z wiatru...piękne światło …. jasne....można się w nim zagubić.... co jest tam, po drugiej stronie świetlistej bariery.... płonął …. drzewa płonęły.... miasto płonęło ….

To tyle jeśli chodzi o uzyskiwanie jednoznacznych odpowiedzi. Co za bełkot... CG niemal złapała się za głowę w wyrazie zwątpienia. Ktoś powinien to spisać i wydać w tomiku. Może by to doceniono i włączono do kanonu beletrystyki angielskiej. Brzmiało równie abstrakcyjnie i niezrozumiale jak niektórzy z klasyków literatury.
Niemniej postanowiła zadać jeszcze kilka pytań. Może rzuci to choć ogólne światło na sprawę. Na razie choć miała pewność, że istotnie się tu pojawiła owej nocy i świeciła jak 200vatowa żarówka. Ale co dalej?
- Mówicie, że byli z nią inni - ciągnęła konwersację. - Kim są “inni”?

- Tańczą pośród drzew.... płoną.... my płoniemy.... straszni... wspaniali.... cudowni...potworni....jaksrawy blask.... ogień.....drzewa wirują i płoną....krzyczymy....oni krzyczą......wszystko krzyczy....zamknijcie się w końcu....nie....krzyczymy....wiatr wieje....burza....niebiosa.....burza.....ziemia... ..woda....co za bełkot..... co za bełkot.....płonie..... wszystko płonie....zatapia się …. w jaskrawym świetle …. co jest za nim?....zamknijcie się..... ona pyta... chce zrozumieć....drzewa....tańczą....płonące drzewa tańczą.....ona też płonie....wszyscy spłoniemy.....

To prowadziło donikąd. CG zaklęła pod nosem i potarła z konsternacją brodę. Duchy opowiadają swoją wersję poprzez pryzmat którego żywi nie rozumieją. Płonące drzewa, płonące miasto, Wszyscy krzyczą. Gdyby była fatalistką wywnioskowałaby, że jest chodzącą bombą zegarową, niestabilną i niebezpieczną i kiedy coś się w niej przegrzeje będzie wielkie BUM. Jak to dobrze, ze nie była skora do nadinterpretacji i postanowiła uznać to jedynie za gówno warty bełkot. Po kiego w ogóle się tu fatygowała?...

Była 8 rano. Postanowiła się rozejrzeć czy jakaś popłatna niewiasta nie wraca aby z nocnej zmiany. Albo czy nie mieszka tu jakiś bezdomny. Martwi nie dali jej odpowiedzi. Chciała jeszcze rozejrzeć się za żywymi, którzy bywali tutaj nocą. Porządkowych od razu minęła. Obeszła cały park wzdłuż i wszerz co, wbrew pozorom, nie zajęło jej dużo czasu.
Wokół oprócz sprzątaczy kręciły się inne osoby. Bezdomni szukali jedzenia.Jakiś facet, którego CG wyczuwała jako loup-garou szukał czegoś po krzakach. W pobliżu pojawiło się kilku zombiaków - stojąc bezczynnie w cieniu rozłożystego kasztanowca. Co było ich celem, jeden diabeł wiedział. Po prostu stali przy drzewie. Zwróciła również uwagę na dwóch policjantów, którzy patrolowali park. Za dnia dbano tutaj o pozory bezpieczeństwa. Był tam też jeszcze mężczyzna, który popatrywał na nią dyskretnie. CG zorientowała się, że człowiek ten robi to od czasu, kiedy zaczęła grać.

Poddała się swojej intuicji i podeszła do podpatrującego ją mężczyzny.
- Dzień dobry - skinęła lekko. - Jakiś problem?

- Ciekawa technika. Bardzo popularna. - uśmiechnął się. - Muzyka. Sam stosuję podobną.

Cóż, wyglądało na to, że przypadkiem wpadła na kolegę po fachu. Przyjrzała się mężczyźnie. Znała, choć z widzenia, większość tych z MR-u jak i większość wolnych strzelców.
- Duchołap? - pojechała stosownym slangiem. Egzorcyści w swoim gronie tak określali samych siebie . - Co sprowadza pana w te urocze rejony? - wyciągnęła papierosa, odpaliła i zaproponowała jednego nieznajomemu. - Wie pan, interesują mnie fenomeny. A doszły mnie słuchy, że niedawno widziano na tym skwerze postać błyszczącą jak świętojański robaczek. Zastanawiam się czy to tylko wizja naćpanej panienki czy coś tu miało miejsce. Słyszał pan coś na ten temat?

- Niestety nie. Jestem tutaj w zupełnie innym celu. Zlecenie. - uśmiechnął się blado przyjmując papierosa. - Leon Ricki.
Zaciągnął się papierosem.

Uścisnęła jego dłoń.
- Mogę zapytać co to za zlecenie? Gdyby potrzebna była panu pomoc... - CG zawsze kiepsko wychodziły prośby. - Chodzi o to, że sama obecnie jestem bez zatrudnienia a na gwałt przydałby mi się zastrzyk gotówki. Gdyby potrzebował pan wsparcia... - pytanie zawisło na moment w powietrzu.

- Gdybym rozpowiadał o mich zleceniach przygodnie spotkanym dziewczynom w parku, co bylby ze mnie za specjalista. - uśmiechnął się przepraszająco. - Gdybyś jednak szukała pracy.
Poszperał w ubraniu, wyjął wizytówkę i podal katonok CG.


Wieczny Odpoczynek
Licencjonowana Agencja Usług Duchowych

Bury Str. 2/4

tel. 020 4433 5566


Obejrzała kartonik i wsunęła do kieszeni płaszcza.
- Kiedy mogę się zgłosić na rozmowę o pracę? - nie było się nad czym zastanawiać. Potrzebowała forsy.
- Szefem jest Bentley Wilson. Zadzwoń. Zajrzyj. On podejmuje decyzje.Sprawdzi cię i twoje zdolności.

Pokiwała głową i pożegnała się grzecznie. Mimo wszystko postanowiła porozmawiać jeszcze z bezdomnymi, zombiakami a nawet szperającym w krzakach łakiem. Standardowy zestaw durnych pytań czy nie widzieli biegającej po parku supervovej. Czuła, że utknęła w miejscu i nie bardzo wiedziała jaki podjąć następny krok. Chciała mieć pewność, że w Chaszczach Miłości wyczerpała wszystkie możliwości i zrobiła tyle ile się dało aby dociec prawdy.
 
liliel jest offline  
Stary 21-09-2011, 15:53   #33
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Bezdomni nie wiedzieli nic. Przed zapadnięciem ciemności większość z nich uciekała do bezpieczniejszych miejsc. Zombiaki cuchnęły, jak siedem. Były trzy. Ledwie już się ruszające, dwóm przegniły narządy mowy. Jeden świszczał koszmarnie, kiedy starał się jej pomóc, a najlepiej zachowany, ze zniszczoną koszulka KISS i marmurkowych spodniach patrzył jedynie złowrogo pożółkłym okiem. Chyba irytowała go obecność CG przy drzewie. Jakby to miejsce było dla niego szczególnie ważne i nie życzył sobie obecności żywej obok niego. Ogólnie kasztanowiec pod którym stali … emanował Śmiercią. Silniej, niż reszta parku. Otoczony szpalerem zepsutych, potłuczonych latarni, miał być zapewne ozdobą parku. Teraz był jedynie punktem orientacyjnym i miejscem zgromadzeń Martwych. Poza zombiakami CG wyczuwała również jakieś Echa - słabych bezcielesnych i chyba jednego dość silnego, ale ten się nie objawiał, pozostał gdzieś tam, gdzie przebywają duchy, kiedy nie manifestują swojej obecności.
W końcu ruszyła w stronę loup- garou. Ale ten zareagował zgoła inaczej, niż sobie to wyobraziła. Kiedy tylko zorientował się, że kobieta idzie w jego kierunku … rzucił się do ucieczki w krzaki pędząc tak szybko, jak to potrafią czynić Zmiennokształtni. CG stawiała na szczura a o jego dogonieniu bez użycia jakiś środków przymusu bezpośredniego lub egzekutorkskich zdolności mogła jedynie pomarzyć.

To było dość interesujące. Kasztanowiec... Umarli wspominali o płonących drzewach. W sensie o gorejących. To co prawda nie miało nawet bladego świetlistego poblasku ale CG czuła wyraźnie aurę śmierci, która je otacza. Zombie wiedział przyklejony do niego placami jakby czerpał z niego jakąś moc. CG też postanowiła spróbować. Usiadła po przeciwnej stronie pnia, oparła się o niego plecami, dłonie i policzek zetknęły się z szorstką korą. Próbowała się skupić. Poczuć coś. Cokolwiek. Czy to możliwe, że tutaj, w tym parku wróciła do żywych? Może te drzewa są jak pępowina, która łączy zmarłych z tamtą stroną i wypluwa ich tutaj?
Za dużo teorii, CG. Zamknęła oczy i skupiła się na esencji drzewa.

Nic. Żadnych specjalnych odczuć. Ot silniejsza aura śmierci, ale dość szybko zrozumiała dlaczego. Drzewo wisielców. Mekka samobójców z kawałkiem sznurka, którzy chcieli w Londynie pokazać swoją śmierć innym. Trwało to jakiś czas, nawet przed Fenomenem. Te śmierci nasyciły drzewo. Dały mu pewną … można to nazwać umownie energię. Jakieś echo, jakie pozostawiają dusze zmarłych. Konar emanował Szumem silniej, niż inne miejsca. Podobnie jak niektóre mosty, czy przejazdy kolejowe, czy czarne punkty na mapach drogowych. Wiązał się z gwałtownym końcem życia i emocjami, jakie temu towarzyszyły. Nie potrafiła jednak zrozumieć, co tak adorują zombie. Póki nie zobaczyła, jak jeden z nich kładzie mały kwiatek wśród korzeni kasztanowca, a potem odchodzi, szurając sztywną nogą. Coś jej mówiło, jakieś przeczucie, że był jednym z tych, którzy skończyli ze sobą na tym konarze.

Wstała później zmierzając do ostatniej osoby jaką zamierzała przesłuchać. Loup grzebał niecierpliwie w krzakach i był tym bardzo zaabsorbowany. Podeszła przywitać się i zapytać czy może zadać kilka pytań ale wtedy łak.... zaczął uciekać. Z tego co wiedziała loup garou nie należały nigdy to strachliwych. Co więc go przepłoszyło? Weszła w gąszcz krzaków aby sprawdzić czego tam tak namiętnie szukał.

Grzybów? Liści? Puszek? Cholera wie. Ona nie widziała nic niezwykłego, poza standardowymi śmieciami Chaszczy Miłości i tu i ówdzie ekskrementami przykrytymi papierem, lub też i nie czy kałużami rzygowin, z których bez trudu można było rozpoznać co jadł człowiek, który zostawił je w krzakach. Nie znalazła nic ciekawego czy niezwykłego.

Nic. Kupa śmieci. Nic dziwnego, że przerośnięty szczur w nich grzebał. Jeśli CG spodziewała się przełomu, chociażby w postaci trupa w krzakach to musiała przyjąć rozczarowanie. Ten cholerny park był ślepym zaułkiem. Miała nadzieję dowiedzieć się czegoś o sobie, swoim powtórnym pojawieniu ale nikt nie był w stanie powiedzieć jej nic rozsądnego.
Do głowy przyszedł jej jeszcze ostatni pomysł. Potężniejsza duchowa emanacja, którą wyczuła w okolicy drzewa. Może on będzie bardziej rozgarnięty niż reszta parkowych geistów? Pewnie też bardziej niebezpieczny bo potężne echo po śmierci oznacza nierzadko że ma do czynienia z kimś zwyrodniałym już za życia. Ale nigdy nie wiadomo.
Usiadła przy pniu kasztanowca. Przytknęła harmonijkę do ust i próbowała szukać odpowiedniej tonacji. To było zaproszenie dla tego silnego bytu, który krążył gdzieś, niewidoczny jeszcze dla jej oczu.

Szybko zanlazła właściwą melodię. Oplotła nią emanację, wabiła, kusiła. Muzyka ulatywała z harmonijki wyciągając ducha z drzewa. Widziała to. Przezroczystą ektoplazamatyczną esencję która, niczym mgła, wyłaniała się z kory drzewa poznaczonej sercami i inicjałami, pojawiała się z konarów, z korzeni, z samej gleby. Wirowała, płynęła, silna i świadoma, kształtując się w hybrydę o wielu twarzach, by w końcu przyjąć formę pozbawionego twarzy humanoida. Powietrze drżało. Duch oczekiwał.

CG była dość oszołomiona. Polter został żywcem wyrwany z wnętrza drzewa, na dodatek był jakiś taki... nieplastyczny. Miał wiele twarzy a później żadnej. Zazwyczaj duchy przybierały formę jaką samą reprezentowali tuż przed śmiercią. Ten był... dziwny.
- Drzewo - zaczęła odkładając od ust instrument. - Co przyciąga cię do niego? Dlaczego w nim... żyjesz? - ostatnie słowo wypowiedziała z braku lepszej alternatywy.

- Nie masz lepszych pytań? - bezosobowy duch zapytał męskim, cynicznym głosem. Doskonale słyszalnym i zrozumiałym. - Kim jesteś?

- Trupem, który zastanawia się dlaczego znów oddycha - zdziwił ją przypływ własnej szczerości. Ale facet brzmiał tak rozsądnie i nie miał nic wspólnego ze standarwowymi zwichrowanymi bełkoczącymi duchami. - Chcę wiedzieć, czy to drzewo odegrało w tym jakąś rolę. A ty? Kim ty jesteś?

- Kimś, kto dziwi się braku rozwagi z twojej strony. Nie wyczuwam w tobie trupa, młoda damo. Wyczuwam coś więcej. Tak. Dużo więcej. Necrofagia Regina. To właśnie ona pozbawiła cię życia. Czyli musisz być tą regulatorką CG Lawrence. Ciekawe. Naprawdę ciekawe. Kawa? Chcesz spotkać się na kawie?

CG starała się ukryć zaskoczenie. Zrozumiała, że się pomyliła. Zakładała podświadomie, że ów hybryda jest może jakimś zlepkiem świadomości wszystkim ludzi, którzy zginęli na drzewie wisielców. Ale nie, ten byt nie był duchem. Był czymś więcej. Sięgnęła pamięcią do swojej wiedzy na temat kultu drzew i pradawnych pogańskich bóstw. Z kim miała do czynienia? Druidem, szamanem, cholernym strażnikiem przyrody? Nie była pewna czy słusznie tak mocno uczepiła się tego drzewa. Ale jego słowa, fakt, że wiedział kim jest, potwierdził, że ma z tym związek. Z drzewem... Szlag. Miała niemiłe skojarzenia z roślinnością. Szczególnie taką półżywą i napędzaną mocą.
- Dobrze - starała się aby jej głos nie zdradzał emocji. - Chętnie wysłucham co masz mi do powiedzenia i skąd wiesz kim jestem.

- Przed fenomenem kto miał informację, ten miał władzę. A ja lubię pozostawać w cieniu. Więc to, skąd wiem kim jesteś zostanie moją tajemnicą. Ups....

To ostatnie słowo zbiegło się z łoskotem konara pękającego na jej głowie. Podczas gdy ona całą swoją percepcję poświęcała na rozmowę z tajemniczym bytem któryś z zombich, najpewniej ten najświeższy, albo loup - garou którego przepłoszyła, zaszedł ją zza pleców i chyba zdzielił konarem przez łeb.
To musiał być zombie. No cóż. Można się było domyśleć, ze jawne uprawianie mocy egzorcysty na oczach Martwych może co niektórych z nich nieco rozzłościć. Szczególnie, że obiektem egzorcystki w ich mniemaniu padło drzewo, które zombie wręcz adorowały. Być może zdechlaki pomyślały, że właśnie “robi mu krzywdę”. W sumie to było tak, jakby w domu pogorzelców po przejściach wymachiwała zapaloną pochodnią. Nieważne zresztą.
Niemniej gałąź pękła na jej głowie. Zapadając w nieświadomość miała tylko nadzieję, że trzask jaki usłyszała zwiastował, że pod siłą uderzenia to drąg złamał się na kości jej czaszki. A nie odwrotnie. Pogratulowała sobie jeszcze w duchu karteczki do Brewera. Jeśli zombie będą ją chcieli rytualnie powiesić może siepacz dąży wpaść jak superbohater i ropieprzyć na amen cały ten parczek. Tylko, że do północy jeszcze jakieś trzynaście godzin. Brawo CG... Ale z ciebie dupa. Dupa a nie X-Men...
 
liliel jest offline  
Stary 21-09-2011, 17:36   #34
 
Suriel's Avatar
 
Reputacja: 1 Suriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skał
No cóż nieźle się zapowiada cała wyprawa, pomyślałam wsiadając do samochodu koło Emmy. Nathan zajął miejsce za kierownicą zanim jeszcze przyszłyśmy.

Początek nie był za dobry, przynajmniej dla tej dwójki. Warczeli na siebie jeszcze zanim weszłam do pokoju odpraw. Nie wiedziałam w pierwszej chwili czy wejść, czy się dyskretnie ulotnić i pozwolić im skończyć. Patrząc na ich naburmuszone spojrzenia nie miało to jednak nastąpić zbyt szybko. Kiedy się zorientowali że nie są sami w pokoju trochę przystopowali. Emma podeszła do mnie jako pierwsza.

- Jestem Emma Harcourt - wyciągnęła rękę.
- Laura, Laura Morales – uścisnęłam jej rękę - cieszę się że będziemy razem pracować.

Była chyba w moim wieku, a już stała się legendą wydziału.

- No tak. Gdzie moje maniery - Nathan też wstał i się ze mną przywitał.

Niestety ich docinanie sobie się nie zakończyło. Próbowałam wciąć się pomiędzy ich przytyki i skierować uwagę na sprawę. Czułam się trochę nie na miejscu w tej całej sytuacji.

- Od czego zaczynamy? Czy w tamtej okolicy wcześniej zanotowano aktywność wampirów? Jakieś incydenty z udziałem tej konkretnej grupy wampirów?
- Tak, w tamtej okolicy jak najbardziej zanotowano aktywność wampirów bo to ich kawałek Rewiru. Incydenty? Zdarzają się właściwie, co noc. W końcu to Rewir.
Emma zajrzała do teczki, szybko przebiegła wzrokiem po nielicznych materiałach jakie nam dostarczono. Chwyciła za słuchawkę stojącego na biurku telefonu i wykonała dwa telefony.
Jeden chyba do kostnicy, drugi po samochód.

Boże ale się wygłupiłam i to w pierwszym zdaniu. Rewir, głupia, głupia. Przecież to ich teren a ty się głupkowato pytasz o incydenty wampirów. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię.

Emma dopiła kawę i zaczęła zbierać się do wyjścia.
- Obejrzymy sobie wszystko dokładnie na miejscu. Jesteś Nekromantką, tak? Ja jestem Fantomem. Zdjęcia nigdy nie oddają w pełni tego co możemy dostrzec i poczuć na miejscu nadnaturalnej zbrodni. Zwykle posiłkuję się nimi później jak już zbadam wszystko osobiście – odwróciła się do mnie.

- Oczywiście
Chwyciłam notatnik i byłam gotowa do wyjścia.

Nathan poszedł jeszcze do magazynu po broń. Nie potrzebowałam niczego konkretnego, przynajmniej taką miałam nadzieje. Pistolet służbowy w kaburze, święcona woda, poświęcona kreda, kilka amuletów, dwie świece i nóż z runami na ostrzu. W dzień taki arsenał powinien wystarczyć.

Ruszyłyśmy na parking MRu.
- Jak długo pracujesz w MR Lauro?.
- Od trzech miesięcy w czynnej służbie, wczoraj była moja pierwsza poważna akcja.
- Pracowałaś już na Rewirze?
- Nie, tylko kilka razy byłam tam na patrolu kiedy pracowałam w policji. Pracowaliśmy jako wsparcie i straszak. Kiedy widać radiowóz w okolicy przestępcy zastanawiają się dwa razy zanim coś zaczną, przynajmniej w teorii.
- Czyli byłaś tam tylko w dzień, bo z tego, co mi wiadomo to policja nie wjeżdża na Rewir po zmroku?
- Tak. Najpóźniej godzinę przed zachodem słońca zjeżdżają poza Rewir.

Całą drogę jechaliśmy w milczeniu. Przejrzałam notatki z miejsca zbrodni. Ktoś kto je sporządzał chyba bardzo się spieszył. Były trochę chaotyczne i miałam wrażenie że niekompletne. Za taki raport mój poprzedni szef zrobiłby niezłą awanturę.
Właściwie nie wiedziałam czego możemy się spodziewać poza tym że były trzy ciała i prawdopodobnie jakiś rytuał. Na pewno notatki nie przygotowały mnie na to co zobaczyłam na miejscu.

Rewir rankiem wyglądał na wymarły, opustoszały. Szczególnie miejsce, do którego się udaliśmy. Rząd zniszczonych, zdewastowanych domów, w których nawet przed Fenomenem Noworocznym mieszkała społeczność, z którą niewielu londyńczyków chciało mieć coś wspólnego. Cyganie, Murzyni, Arabowie, kolorowi, menele i narkomani.
Adres okazał się być obskurną meliną, przed którą stał zaparkowany wóz bojowy GSRów. Żołnierze z Grupy Szybkiego Reagowania zdawali się być niespokojni. Strzelec za karabinem czujnie lustrował teren wokół oddziału.
Jeszcze bardziej spietrani byli obecni na miejscu zdarzenia policjanci nadzorujący czynności śledcze.

Kiedy dostrzegli nasz samochód oznaczony logiem MRu chyba troszkę odetchnęli. Znałam to uczucie, dobra przyjechali ważniejsi my możemy spadać. W tym miejscu wcale im się nie dziwiłam. Tak samo robiłam kiedy pracowałam w policji. Bierzcie to wasze śmieci, my zrobiliśmy co do nas należało.
Tym razem byłam po tej drugiej stronie linii.

Wysiadłam z samochodu, rozejrzałam się uważnie. Teraz kiedy wiedziałam co potrafię i kiedy wyczuwałam to miejsce swoimi zmysłami wcale nie bałam się mniej, niż kiedy jako policjantka patrolowała ten rewir. Wyciągnęłam legitymację, sprawdziłam pistolet czy dobrze wychodzi z kabury. Wciągnęła kilka razy powietrze do płuc. Ruszyłam za Nathanem, który kierował się w stronę GSRów.

- Hello lads. Zabójca może być nadal w okolic czy profilaktyka? - zagadnął patrząc w kierunku karabiniera nerwowo lustrującego okolice
- Standardowa procedura - mruknął bezosobowy głos spod maski.
- Ok. Powodzenia - skierował się w kierunku budynku wyciągając zza koszuli zawieszoną na pasku legitymację MRu.
Emma w tym czasie poszła porozmawiać z dowódcą policji.

Tymczasem my weszliśmy do budynku. Śmierdziało moczem, śmieciami i śmiercią.
- Gdzie ciała? – Nathan bez ogródek zapytał stojącego w środku policjanta.
- Na dole. Piwnica. Są tam jeszcze nasi.
- Dzięki - wyminął go i poszedł w kierunku wskazanym przez policjanta.
Skinęłam mu głową na powitanie. Wiedziała jak się czuł. Nie mogłam sobie przypomnieć czy znałam jego twarz, ale chyba nie. Wyminęłam go i ruszyłam dalej. Chciałam jak najszybciej zobaczyć miejsce zbrodni. Czułam się nieswojo, wyczuwała łaskotanie mocy na skórze zanim jeszcze weszła do budynku. W środku to uczucie się nasiliło.
Zeszliśmy do piwnicy.

Śmierdziało tutaj jeszcze gorzej niż na górze. Grzybem, wilgocią i odorem moczu zatęchłego, mocnego, drażniącego zmysły na innej płaszczyźnie. Wyczuwałam wibrację Całunu. Schodząc widzieliśmy błyski fleszy i charakterystyczne trzaski aparatów.
Wyczuwałam też obecność Bezcielesnego. Słabe echo, próbujące narzucić wchodzącym atmosferę strachu, zagrożenia, lęku. Zagubiony, niegroźny duch.
Piwnice były zdewastowane, zaśmiecone, najwyraźniej nie wykorzystywano ich w pierwotnym celu. Na ścianach widać było wymalowane sadzą symbole wampirów, demonów, odwrócone krzyże i pentagramy. Wyglądało to, jak miejsce spotkań prymitywnych “dwupalcówek” takich, które nie za bardzo wiedzą, co chcą osiągnąć, a jedynie błaznują na podstawie wiedzy ze starych filmów na DVD czy VHS lub horrorów, których pojawiło się sporo po Fenomenie.

Rozglądałam się uważnie, pierwszy raz byłam na miejscu zbrodni w rewirze. Do tej pory czy to dobrze czy źle ta wątpliwa przyjemność ja ominęła.
Stałam chwile i wpatrywałam się w wiszące ciała. Ostatkiem woli powstrzymywałam się żeby nie zwymiotować, byłam już na miejscach zbrodni, ale takie coś widziałam po raz pierwszy i po raz pierwszy odczuwałam wszystkie doznania tak intensywnie, zapach, aurę. W pierwszej chwili miałam wrażenie że w tym tonę.

Scot wpadł na pomysł że mogę spróbować sciągnąć z powrotem ducha jednego z zabitych, może coś nam powie o tej zbrodni.
- Mogę spróbować, przyznam ze nigdy nie próbowałam przywoływać duszy łaka, nie wiem w jakiej formie może się pojawić, i czy będzie nadawał się do rozmowy. Nie wiem czy to możliwe, ale ten który odprawił rytuał, mógł uwięzić dusze albo w tych ciałach, albo w głowach i dlatego je zabrał. Dopóki dusza jest związana z ciałem to nie może wrócić do swojej pierwotnej formy. Mogę spróbować namierzyć te dusze. Potrzebuje kawałek wolnej przestrzeni żeby narysować krąg ochronny, nie wiemy z czy możemy mieć do czynienia i musimy poczekać, aż policja tu skończy, nie chce nikogo narażać.
Kiedy policjanci wyszli uprzątnęłam kawałek podłogi i zaczęłam wyrysowywać krąg.
 
__________________
Nie musisz być szalony żeby tutaj pracować, ale to pomaga:)
Suriel jest offline  
Stary 22-09-2011, 10:33   #35
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Nigdy nie byłam rannym ptaszkiem, choć w moim przypadku to określenie było mocnym niedopowiedzeniem. Powiedzmy sobie szczerze, nienawidziłam wstawać wcześnie. Późniejsze problemy ze snem w nocy tylko nasiliły problem, zasypiałam zwykle, kiedy niebo różowiło się już od zapowiedzi świtu, więc nie było w tym niczego dziwnego, że nie miałam ochoty wstawać przed południem. MR był dziwnym miejscem. Oczekiwano od pracownika, że stawi się o ósmej rano w robocie a potem, że po zachodzie słońca będzie zasuwał na Rewir przesłuchiwać świadków. Uważałam takie coś za głupotę. Większość przestępców i osobników, z którymi miałam do czynienia jako Regulator wyłaziła ze swoich kryjówek dopiero pod wieczór albo jeszcze później. Dlaczego ja w takim razie miałam wstawać tak wcześnie? Idiotyzm.

Dojechaliśmy na miejsce zbrodni służbowym SAABem i od razu znalazłam potwierdzenie mojej tezy. Mogliśmy sobie, co prawda obejrzeć wszystko w spokoju, bo Zdechlaki już zaryły się w swoje nory, ale co z tego skoro i tak nie dane nam będzie pogadać z nikim z okolicznych mieszkańców. Zabójstwa dokonano blisko mostu odgradzającego Rewir od reszty Londynu a to oznaczało, że ktoś w przenośni naszczał na teren Kantyka. Sam baron w chwili obecnej jak na wampirzątko Starej Krwi przystało chrapał sobie pewnie w najlepsze w swojej przytulnej jamie. W tym momencie prawie mu zazdrościłam.

Wysiadłam z samochodu i rozejrzałam się próbując znaleźć dowódcę GSRów. Po chwili namierzyłam kogoś, kto jak mi się zdawało wyglądał na szefa i podeszłam do niego ukazując swoją legitymację.
- Ciała nadal są na miejscu? – Zagaiłam.

- Tak. Gliny jeszcze robią fotki. – Zdziwiło mnie, że wielbiciele pączków po przekazaniu nam sprawy nie zwinęli się jeszcze z okolicy.

- Wiadomo, kto znalazł ciała?

- Anonimowe zgłoszenie z tego, co wiem. Gliny znają szczegóły. – ok, zrozumiałam przesłanie.

Skinęłam głową GSRowi i ruszyłam na poszukiwanie tego całego porucznika Teebirda, który dał nam cynk o sprawie.

Facet stał przy krawężniku. Był wysoki, szpakowaty i jednocześnie łysiejący a jego twarz nosiła wyraźnie ślady zmęczenia. Kończył papierosa dyskutując o czymś z innym policjantem w kamizelce Biura Koronera. Najwyraźniej spierali się o jakieś szczegóły, ale gówno mnie to obchodziło. Podeszłam prosto do nich i ignorując ich sprzeczkę zapytałam:
- Porucznik Teebird? - Podniosłam do góry legitymację - Emma Harcourt z Ministerstwa Regulacji.
- Nie śpieszyło się wam, co? Nie dziwię się zresztą. - Powiedział ponuro, ale w końcu uśmiechnął się blado, wskazał dłonią zrujnowaną kamienicę i dodał. - No, ale to teraz wasz burdel, kwiatuszku.

- Nie śpieszyło? - Powtórzyłam za porucznikiem - GSRy zabezpieczają teren a z tego, co wiem pańscy ludzie nadal robią zdjęcia w środku, więc myślę, że przyjechaliśmy na czas... robaczku - ostatnie słowo wypowiedziałam poufnym tonem nachylając się lekko w stronę policjanta.
- Rozumiem, że możemy już wejść do środka? – Dodałam szybko, żeby zakończyć tę konwersację, bo glina śmierdział mi Scottem z tymi swoimi tekstami.
No tak zapomniałabym dodać kolejnej rzeczy, której nie cierpiałam w porannym wstawaniu. Kretynów, którzy z rana psuli mi dzień.

- Jasne. Trupy są w piwnicy. Boks numer 6. - Teebird wskazał ręka kierunek.

- Kiedy dostaliście zgłoszenie?

- Rano. 5.48.

- Wiadomo, kto to zgłosił?

- Nie. Anonimowe zgłoszenie. Dzwoniono z pobliskiego klubu. Nazywa się chyba “Chryzantema”. - Zerknął w notesik. - Nie. “Chryzantema Pamięci”. Dziwaczna nazwa.

- Coś jeszcze powinniśmy wiedzieć? W kwestii śledztwa oczywiście. - Dawałam szansę Teebirdowi na przekazanie tego, co uważał za ważne.

- Trzy trupy. Bez głów. Pocięte szponami lub sztyletami prawie na kawałki. Głów nie ma. Krwi też mało. Jak nic rytuał. I to paskudny. Ale ja się na tym nie znam. To działka łapaczy, czyli was. Aha. Trupy nie są ludźmi. Przynajmniej nie w pełni. Jak dla mnie to jakieś wynaturzenia.

To była ciekawostka, bo w dostarczonym nam raporcie nikt nie napisał, że ofiary nie były ludźmi.

Zostawiłam obu mężczyzn tam gdzie stali i poszłam w kierunku opuszczonego domu jednocześnie koncentrując się na innym postrzeganiu, starając się wychwycić atmosferę miejsca i możliwe ślady po niedawno odprawionych rytuałach. Szukałam potwierdzenia na niedawną obecność nadnaturalnych istot w tym miejscu.

Zobaczyłam jak Nathan i Laura wchodzili do budynku i przypomniała mi się poranna scysja. I to, o co? O pieprzoną kawę! Facet nie mógł znieść tego, że nie nalałam kawy jemu i Laurze, której jeszcze nawet nie było w pokoju. Szlag by go trafił! Nie byłam jego sekretarką ani osobistą służącą. Zaczynałam podejrzewać, że facet był mizoginem i po prostu nienawidził kobiet, szczególnie takich, co miały coś do powiedzenia, albo przeniósł się w czasie i trafił do nas prosto z lat pięćdziesiątych ubiegłego stulecia. Chociaż to akurat nie było żadnym tłumaczeniem. Znałam kiedyś Zombie, który zmarł właśnie w tym czasie i się tak nie zachowywał. Może po prostu, Scott był tylko i wyłącznie zwyczajnym dupkiem i niepotrzebnie doszukiwałam się w tym głębszego dna. Po całej niby pouczającej przemowie o dobrym wychowaniu sam chciał wyjść na cholernego dżentelmena i zaproponował, że nam przyniesie graty ze zbrojowni.


***


- Dobra - Egzekutor odstawił pusty kubek po tej całej cholernej kawie - pójdę po sprzęt do magazynu i spotkamy się na parkingu - Jakieś życzenia związane z magazynem?

Posłałam mu spojrzenie, jakie zwykle się posyła czemuś niechcianemu, co się znalazło pod podeszwą buta.

- Sama sobie wybieram sprzęt a teraz niczego więcej nie potrzebuję. – Takie małe kłamstewko, które miało zamknąć temat tej rozmowy.
Nie chciałam żeby Nathan wybierał dla mnie sprzęcior i już na pewno nie życzyłam sobie żadnych pseudo grzeczności z jego strony. W moim rankingu egzekutorskim Scott właśnie spadł poniżej Firebridge’a. Jemu pozwalałam dobierać sobie broń.

Scott nie odwrócił głowy próbując chyba jakiegoś sprawdzianu na hardość spojrzenia. Wtedy do mnie to dotarło. Facet z jakiś względów uważał mnie za zagrożenie i zaczynał odstawiać próbę sił. Aż mnie zatkało. Miałam ochotę mu powiedzieć: ja – Fantom, ty – Egzekutor, mógłbyś mnie wyrzucić przez ścianę jedną ręką, ale nie zrobiłam tego, bo lepiej nie podrzucać tępakowi takich pomysłów. Poza tym wydawało mi się, że wyładowywał na mnie swój zły humor za to, że nie przydzielili go do innej sprawy. Widziałam jak się podekscytował, kiedy na odprawie usłyszał o sprawie „Iskra” i wolałam nawet nie próbować zgadywać czy chodziło mu o samą sprawę czy o fakt, że pracowało przy niej trzech facetów.

Morales kierowana, w mojej opinii, bezbłędną intuicją także rezygnowała z pomocy przy dobieraniu dla niej broni.

- W porządku - dopił kawę chyba po Laurze i odstawił kubek nie zarejestrowawszy, że już swoją wypił chwilę temu i wyszedł do magazynu.

W drodze na parking poprawił mi się humor, bo rozmowa z Laurą wyglądała tak jak, powinna kiedy spotyka się dwóch nowych współpracowników. Dziewczyna trafiła do MRu z policji i w zasadzie nie było w tym niczego złego, jeśli nauczy się, jakie zachowania wyniesione z glinowni warto kontynuować w służbie regulatorskiej, a z którą częścią dawnej roboty należy się pożegnać.

Nathan oczywiście wepchnął się od razu na miejsce kierowcy. Mnie to odpowiadało, ale moim zdaniem to było faux, pax w stosunku do Laury. Mnie na pewno by tam nie wpuścił, ale Nekromantka to, co innego a po niedawnej dyspucie o dobrym wychowaniu jego wyczyn zasługiwał na komentarz z mojej strony. Odpuściłam jednak. Widziałam, że Laura nie czuła się dobrze podczas tych wszystkich zgrzytów miedzy mną a tym bubkiem i nie chciałam żeby jej dzień także zaczął się tak podle.



***


- Stać! - Ostry głos żołnierza otrzeźwił mnie i ponownie skierował na właściwe tory.

- MR. Nathan Scott – Egzekutor idący jako pierwszy wolną ręką uniósł legitymację, która po chwili znowu opadła mu na pierś.

- W porządku. Możesz przejść. – GSR wyraźnie się rozluźnił i przepuścił nas wszystkich do środka, kiedy Laura i ja zamachałyśmy do niego naszymi dokumentami.

W piwnicy Nathan zaczął się rozglądać wokół siebie uważając by nie wdepnąć w jakiś dowód. Przynajmniej tyle. Śmierdziało krwią i śmiercią, a może był to po prostu zwyczajowy zapach zawilgoconej piwnicy pełnej nieczystości. Teraz to już było nieważne. Widok ciał nie należał do najprzyjemniejszych i na pewno nie był tym, co Nathan chciał widywać, co poranek. Maska twardziela spadła na chwilę i kiedy on przyglądał się wiszącym ciałom ja przyglądałam się jemu. Wyglądał na lekko wstrząśniętego. Laura rozglądała się uważnie, i w jej napiętej twarzy widziałam, że pierwszy raz była na miejscu zbrodni w Rewirze. Do tej pory musiała patrolować tylko okolicę i najwyraźniej jak dotąd ominęła ją sprawa zabójstwa.

Ja sama nie śpieszyłam się z obejrzeniem miejsca zbrodni. Wiedziałam, że miałam tyle czasu ile potrzebowałam. Podczas drogi do piwnicy cały czas “nasłuchiwałam” swoim specjalnym zmysłem i wypatrywałam jakichkolwiek symboli i oznaczeń, wszystkiego, co mogłoby się łączyć ze zbrodnią. Pośród bezsensownych znaków “dwupalcowców” szukałam czegoś prawdziwego, silnego i niepokojącego. Dowiedziałam się także tego, że ktoś nie tylko w przenośni naszczał do ogródka barona Kantyka. Łaki zaszczały ten teren także w dosłownym znaczeniu tego słowa. Wyczuwałam ich mocz na dwóch poziomach percepcji i naprawę nie było to nic przyjemnego. Mieszkanie mojej ciotki, Abigail która posiadła szesnaście niewykastrowanych kotów pachniało lepiej niż to miejsce.

Ciała wisiałyby głowami w dół, gdyby miały głowy. Prawdopodobnie trzech mężczyzn. W jakiś trudny do zdefiniowania sposób zdeformowanych. Zawieszono ich za kostki pod sufitem i użyto do tego srebrnych łańcuchów podczepionych do wbitych w strop haków. Emanacja Śmierci była wyraźna. Wokół ciał i z nich. To raczej nie byli ludzie. Najbardziej przypominali loup garou. Na ciałach widniały symbole. Całe mnóstwo symboli. Znaki stosowane w rytuałach przyzwania, w nekromancji, w praktykach demonologicznych. Nic dobrego, ale też nadal nic profesjonalnego. Ot. Niczym zabawa. I gdyby nie to, że zabito trojkę zmiennoksztaltnych można by było machnąć ręką na wydarzenie. W końcu - w świetle litery prawa - loup - garou byli martwi. Nie można zamordować trupa. Sprawca czynu otrzymałby jedynie wyrok za bezczeszczenie zwłok. Albo za akt okrucieństwa nad zwierzętami.
Wydobyłam parę rękawiczek chirurgicznych i naciągnęłam je na dłonie. Potem skrupulatnie zaczęłam przeglądać zawieszone ciała i wycięte na nich symbole. Ktoś, kto je robił był laikiem. Ochrona. Odpędzanie. Przyzwanie. Wszystko, co się nawinęło pod sztylet. Przykucnęłam, aby przyjrzeć się cięciom, które pozbawiły ofiar głów. Były nierówne – to nie mógł być miecz, lecz coś znacznie mniej ostrego. Popalona skóra sugerowała srebro. Łańcuchy pokryte srebrem pozostawiły podobne ślady na kostkach ofiar.
Potem sprawdziłam podłogę piwnicy. Widziałam ślady krwi, ale było ich niewspółmiernie mało w stosunku do zadanych obrażeń. Ktoś musiał zebrać krew do naczynia lub ją zwyczajnie wypić. Obejrzałam dokładnie kończyny ofiar i ponownie wróciłam do znaków na ciałach. Wreszcie skoncentrowałam się na pomieszczeniu: suficie, ścianach i podłodze. Symbole wyrysowane posoką na ścianach i suficie były podobne do tych na ciałach. Te na suficie wymalowano chyba jakiś pędzlem lub podobnym narzędziem

Laura stała chwilę i wpatrywała się w wiszące ciała.
- Znam ten symbol, wczoraj rozbiliśmy sektę wampira, która posługiwała się tym znakiem Kielichem Pojednania. Zamknęli go u nas na dole, był jakiś dziwny, inny niż te, które spotykałam, lub o nich czytałam. – Słuchałam z zainteresowaniem tego, co miała do powiedzenia i ponownie zerknęłam na ciała żeby zobaczyć ten cały Kielich.

- Zrobiliście dokładne zdjęcie tego znaku – Morales odwróciła się do policjantów robiących zdjęcia - zróbcie jedno z bliska.
Widziałam jak Laura chwyciła za swój notatnik i zabrała się za przerysowywanie do niego znaków.
Scott w tym czasie obszedł wiszące ciała uważając by nie wdepnąć w niewielkich rozmiarów kałużę krwi. Widząc jak obie z Laurą przypatrywałyśmy się symbolom podszedł do miejsca, które wyglądało jak miejsce obozowania ofiar albo innych bywalców tej piwnicy, jeżeli ofiary były tutaj tylko przetransportowane i zarżnięte. Płatki nosa zadrżały, kiedy Nathan wciągał powietrze starając się upewnić czy w tych rejonach piwnicy łaki znaczyły swój teren moczem. Natężenie smrodu było za silne żeby ludzki nos podołał wyodrębnieniu jakiś zapachów.

- Znaleziono coś tutaj? – Zapytał jednego z gliniarzy.

- Same śmieci. Szef kazał się wstrzymać. To ponoć Zdechlaki, więc to nie nasza działka.

- Mhm - mruknął pod nosem i ruszył w naszym kierunku - Tutaj już chyba nic więcej nie znajdziemy. Albo to wszystko to jest jedna wielka ściema i chcą nam zamydlić oczy przed czymś naprawdę istotnym albo to było pokazanie, kto rządzi w tej części dzielnicy. Łaki mają ta cholerną przypadłość, że zaznaczają swój teren sikając w każdy kąt. Trzeba się dowiedzieć, kto zgłaszał to makabryczne znalezisko - podszedł bliżej ciał szukając szczęścia w postaci wypalonego znaku, jeżeli któryś z tych wiszących ciał zmiennokształtnych był zarejestrowany.

- Ściema Nathan? – Nie wierzyłam jak mógł coś takiego pomyśleć - Moim zdaniem to jest dość, hmm, niepokojące - po mojej minie musiało być widać było, że myślałam intensywnie przetrawiając fakty i cała się spięłam, bo coś tutaj na miejscu zbrodni mocno mnie zaniepokoiło.

- Chodzi ci o to, że ofiarami są łaki a nie ludzie? - Nie przestawał wypatrywać znamion - czy jest jakiś inny powód twojego niepokoju? – Kiedy to usłyszałam to aż zgłupiałam. Facet albo mnie sprawdzał albo...No, bo przecież musiał widzieć to, co wszyscy mieliśmy tuż przed oczami.

- Cholera jasna Nathan, glina mówił, że dostali wezwanie przed szóstą rano, czyli ktoś urżnął im głowy – pomachałam palcem w kierunku wisielców - kilka godzin temu a oni są dalej w formie przejściowej.

Na początku mojej wypowiedzi Nathan cały się spiął. Najwyraźniej nie podobał mu się ton mojego głosu, ale się nie podkurzył. Zamiast tego po raz pierwszy w jego spojrzeniu zobaczyłam coś na kształt podziwu względem mojej spostrzegawczości. Ja z kolei dziwiłam się jak on mógł przeoczyć coś tak oczywistego

- Słuszna uwaga – potwierdził.

- Coś jest cholernie nie tak. – Kontynuowałam nakręcona tym wszystkim, nagle całe poranne zajście ze Scottem stało się nieistotnym szczegółem - Zwykle loup garou, kiedy straci nosiciela, a ucięcie głowy najczęściej załatwia sprawę, od razu opuszcza martwe ciało. Czyli powinniśmy mieć tutaj zawieszone na łańcuchach zwłoki no nie wiem psa, kota może lisa a oni dalej wyglądają jak w trakcie transformacji

- Czy któreś ze znaków - machnął ręką w ich kierunku - może powstrzymać ta ostateczną zamianę? – Czyżbym zauważyła u Egzekutora błysk zainteresowania?

- Żaden z tych znaków tutaj nie powinien mieć takiej mocy. Nie wiem, co to oznacza. Albo to nie są loup garou albo coś, ktoś zatrzymał ich tej formie.

- Zatem może to jakieś kolejne hybrydy jak ten Hindus u naghini. Nie wiem czy ci już mówiono, ale okazał się być rakshasa. – Nikt mi tego nie mówił, ale sama już wczoraj wiedziałam, czym on był, kiedy zobaczyłam jego zezwłok - No dobra załóżmy, że to loup garou. Czy wydaje się wam, że jednak miał tutaj miejsce jakiś rytuał? Nie wiem, czujecie - popatrzył w kierunku Laury i ponownie przeniósł wzrok na mnie - że cos nowego przybyło na ten ziemski padół? Bo dla mnie jak już to albo była jakaś próba sił albo egzekucja nad garuchami o ile to rzeczywiście one.

Spojrzałam na Scotta. Teoria o przybyciu do nas z zamierzchłej przeszłości znowu nabierała rumieńców. No, bo kto obecnie używał sformułowania „ziemski padół”, kiedy mówił o tym całym bajzlu, naszym świecie.

- Według mnie ktoś tutaj próbował zrobić jakiś rytuał, ale był całkowicie niekompetentnym oszołomem i nic mu z tego nie wyszło. Symbole są dobrane na chybił trafił bez jakiegokolwiek sensu i nie czuję żadnej pozostałości po silnym bycie.

- Wiec może powinniśmy uznać, że jest to dla zmyłki. Nie uważasz, że ktoś trzymający trzy łaki na srebrnej smyczy mógłby robić to dla zabawy, nie wiedząc do końca, co czyni. I po co mu nadal potrzebne są te głowy? Po to byśmy mieli trudniej w identyfikacji zwłok?

- Sporo osób czy jakkolwiek można by ich nazwać, mogłoby dać radę zrobić to – wskazałam znowu ręką truposzczaki - z trzema łakami. Inne łaki, wampiry, treserzy czy nawet dobrze przygotowana ekipa ludzi. Na razie wydaje mi się, że to właśnie głowy są tutaj kluczowe, dlatego pewnie sprawca je zabrał. Poza tym możliwe, że całe to bazgrolenie, które tutaj odstawiono zrobiono, dlatego że sprawca uważał je za konieczne do zrobienia tego, czego potrzebował a wcale nie było mu potrzebne. Chodzi mi o to, że niektórzy Łowcy potrzebują do swoich zdolności rytuałów a inni nie jak np. ty czy ja. Może ten ktoś wpłynął na wygląd tych łaków swoimi mocami czy zdolnościami, które działają beż żadnych dodatków, mimo, że on myśli inaczej. – Nakręciłam się i już zaczęłam tworzyć jakieś teorie nie przejmując się czy reszta za mną nadążała czy nie.

- A powiedz mi jak wampiry reagują na obecność loup garou na swoim terenie? – Nathan mnie o coś zapytał przyznając tym samym, że miałam większą wiedzę w temacie niż on, dziw nad dziwy.

- Sama obecność niekoniecznie jest przeszkodą. Kantyk, do którego należy ten teren ma na swoich usługach łaki, zatrudnia je w swoim lokalu i pozwala pić w swoich barach, o ile te przestrzegają jego praw. Część loup garou oczywiście nienawidzi wampirów i nie chce mieć z nimi nic wspólnego a i łaki, które pracują dla Pijaw te niezależne garou traktują jak śmieci.

- Jakieś lopu garou tutaj przesiadywały. Teren jest przez nie oznaczony, chyba, że mamy jedynie podejrzewać, że tutaj przebywały. Rozumiem - zwrócił się tym razem do policjantów - że teren został sprawdzony?

- Na tyle na ile dało się go sprawdzić w dwie godziny szefie. Zresztą teraz to już nie nasza sprawa a wasza – policjant odpowiedział z nieukrywanym zadowoleniem - Mniej papierkowej roboty, rozumiesz?

- Jasne, rozumiem. Szczęściarze - uśmiechnął się Scott.

- Jeśli byłyby nietutejsze, to takie natężenie zapachu na pewno zwróciłoby uwagę innych łaków na tym terenie. – Wtrąciła się Laura - Trzeba by było przesłuchać najlepiej tutejszych włóczęgów, Zombi łażących po ulicach, nikt nie zwraca uwagi na nich, ale on przeważnie wiedzą wszystko, co dzieje się w ich okolicy, od tego przeważnie zależy ich życie. Jeśli byli tu legalnie, to mogli pracować dla tutejszych władców.

Spojrzałam na Nekromantkę. Dziewczyna chciała dobrze, ale jeszcze musiała się sporo nauczyć w kwestii tutejszych zależności i układów.

- Możemy spróbować i tego. – Nathan zapalił się do tego pomysłu wykazując tym samym błogą ignorancję w sprawach Rewiru - Jednak przydałoby się więcej ludzi. Nie za bardzo powinniśmy się rozdzielać. Na razie może jednak mamy jakieś inne propozycje, co do dalszego działania? Sprawdzamy zgłoszenie? Ściągamy tutaj jakiegoś łaka by powęszył?

- Teren jest tak zaszczany przez loup garou, że nie wiem czy nawet łak coś więcej przez to wyczuje, ale może mógłby stwierdzić czy to te powieszone łaki znaczyły terytorium czy jakieś inne. – W sumie to garou miałby zawsze większą szansę ze swoim zmysłem powonienia niż człowiek.

Nathan skinął głowa potwierdzając, że o to mu chodziło.

Zaczęłam wyliczać nasze tropy i możliwe opcje działania:
- Zgłoszenia dokonał ktoś z baru “Chryzantema Pamięci”. Możemy się tam przejść, ale jeśli prowadzą go wampiry to teraz z nikim się tam nie dogadamy. Niemniej jednak trzeba to sprawdzić.
- No i jeszcze zostaje ten symbol wampirzej sekty wycięty na ofiarach. Laura mówiła, że przywódca kultu siedzi w u nas w piwnicach. Trzeba by z nim pogadać o ich sekcie, tacy fanatycy zwykle lubią gadać o swoim powołaniu i innych pierdołach. Może podsunie nam to jakiś punkt zaczepienia.
- Poza tym zastanawiam się jeszcze nad jedną rzeczą. Technicy zapakują ciała i przewiozą do MRu na sekcję zwłok, ale myślę czy nie spróbować by także namierzyć dusz, które zasiedlały te ciała. Tylko w obecnej sytuacji nie wiem czy potrzebowalibyśmy bardziej pomocy tresera, jeśli traktować je dalej jak łaki, czy może raczej Laury albo Wiedźmy.

Scott przeniósł wzrok na Laurę.
- Dasz radę?

- Mogę spróbować, przyznam, że nigdy nie próbowałam przywoływać duszy łaka, nie wiem, w jakiej formie może się pojawić, i czy będzie nadawał się do rozmowy. Nie wiem czy to możliwe, ale ten, który odprawił rytuał, mógł uwięzić dusze albo w tych ciałach, albo w głowach i dlatego je zabrał. Dopóki dusza jest związana z ciałem to nie może wrócić do swojej pierwotnej formy. Mogę spróbować namierzyć te dusze. Potrzebuje kawałek wolnej przestrzeni żeby narysować krąg ochronny, nie wiemy z czy możemy mieć do czynienia i musimy poczekać, aż policja tu skończy, nie chce nikogo narażać.

- Nie ma, na co czekać. Śledztwo przejął MR. Jak zobaczysz ze nie dajesz rady to po prostu to przerwiesz. W porządku?

Laura uporządkowała sobie kawałek podłogi i zaczęła za pomocą poświęconej kredy wyrysowywać krąg ochronny. Inkantując słowa po łacinie. Podeszła do jednego z martwych ciał i odcięła kawałek ubrania namoczonego w krwi. Umieściła go w środku kręgu.

- Przypilnujesz jej? - Zwróciłam się do Scotta - Pójdę pogadać z glinami i zobaczyć czy się już zbierają. Poza tym z tego, co wiem GSR mają na tyle mocne radio, że można się przez nie porozumieć z MRem. Zwykle trzeba cofnąć się za most żeby się dodzwonić, ale może o tej porze uda mi się połączyć stąd. Sprawdzę to i zaraz wracam.

- Jasne - skinął głową.

Zerknęłam jeszcze na Nekromantkę przygotowująca się do sięgnięcia po duszę jednej z ofiar. Nie bardzo podobało mi się, że zamierzała przeprowadzić rytuał właśnie na miejscu zbrodni. Miałam złe przeczucia, co do tego, ale nie chciałam wpierniczać się dziewczynie w jej kompetencje. Skoro ona uznała, że poradzi sobie z tym zadaniem i nie widziała przeciwwskazań w doborze miejsca to mogłam tylko pozwolić żeby wykonywała swoją pracę. W końcu mnie też nikt nigdy nie pouczał w sprawie mojego fantomienia. Wbiegłam szybko po schodach żeby jak najprędzej załatwić to, co miałam do zrobienia i wrócić do Nekromantki i Egzekutora.
 

Ostatnio edytowane przez Ravanesh : 22-09-2011 o 11:05. Powód: gwiazdki
Ravanesh jest offline  
Stary 22-09-2011, 19:00   #36
 
Bebop's Avatar
 
Reputacja: 1 Bebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwu
Klepnięcie budzika. Drugi bok. Z mieszkania obok zaczyna dochodzić nieśmiało jakiś kawałek Snoop Doga, który z każdą chwilą staje się coraz bardziej natarczywy. Rzut budzikiem o ścianę. Szybki prysznic, zimna kawa i jajecznica. Tak wyglądał jego przeciętny poranek odkąd rozpoczął pracę. Był zaspany i raczej mało przygotowany na wycieczkę do MRu. Wiedział jednak, iż kiedy już tylko się tam zjawi, kierownictwo postara się odpowiednio go rozbudzić. Z pewnością mieli jakąś ciekawą sprawę, którą należało szybko rozwiązać narażając przy okazji swoje cztery litery. O poranku nienawidził tej roboty. Popołudnie było już ok, a jeśli trafiła się jakaś intrygująca sprawa to na jakiś czas przestawał nawet marudzić. Pod jego drzwiami leżało kolejne wydanie The Sun, poprzedni właściciel opłacił prenumeratę na jakieś dwa lata z góry, ale wyjechał czy może zmarł, a gazeta wciąż przychodziła pod ten adres. Był to jakiś plus, miał przynajmniej co poczytać przy śniadaniu. Wolał co prawda News of The World, ale ten po aferze sprzed lat raczej nie miał szans na powrót... chociaż, gdzieś chyba czytał, że to jednak możliwe. Był jeszcze The Guardian i The Observer, ale kto by chciał czytać tego ich liberalnego pieprzenia? Przeszedł do działu sportowego, była notka o synu Zidana, coś o polskim klubie, który ograł Manchester City i dwa tematy, które zainteresowały go bardziej. Pierwszy nosił tytuł Kolejna wpadka Arsenalu i autor starał się znaleźć w nim odpowiedź na pytanie: Co myślał Wenger posyłając Walcotta na spalone? Drugi zaś dotyczył Mourinho, który stwierdził, że chętnie widziałby łaka w swojej drużynie. Shay pokręcił głową, przepisy były jasne, odrębna liga dla żywych i nieżywych, a transfery tylko w jedną stronę. Nie długo potem wsiadł do swojej Lancii i ruszył z piskiem opon.

Pomimo korków udało mu się dostać do MRu i nie spóźnić się, a to był już spory sukces i dobry początek dla reszty dnia. Przydzielono go do sprawy nazwanej Baranek, dotyczyła osiemnastu ciał należących do sekty Dzieci Płomienia. Co ciekawe jedną z nich była Leah Morley, która pracowała dla MRu. Miał pracować z Garym Triskettem oraz Dolores Ruiz, chyba widział ich z raz czy dwa, ale na tym ich znajomość się kończyła. Wyglądali na bardziej doświadczonych od niego co wprawiało go w dobry nastrój. Po szybkim zapoznaniu się z materiałami postanowili ruszyć na miejsce zbrodni. Wcześniej jednak uzupełnili swoje wyposażenie. Shay nie szalał, nie widział jakoś siebie uzbrojonego w RKM ani nawet Kałasznikowa. Wystarczyło mu MP5k ze srebrnymi nabojami trzymane pod pachą, do tego miał jeszcze swoją własną Berettę i srebrny nóż. Pozostało jedynie pobrać kamizelkę i zapasową amunicję. Woreczek z solą uzupełnił już w domu. Czy kiedykolwiek przypuszczał, że będzie musiał nosić coś takiego? I jeszcze ta sól?

Gary zawiózł ich na miejsce, tym razem przynajmniej wszystko sprowadzało się do oglądania, analizowania i gadania, nie trzeba było mierzyć się z nietypowymi wampirami i jego sługusami. Z pewnością była to miła odskocznia. Musiał przyznać, iż miejsce zbrodni było ciekawe. Otoczone na tyle silną magią, iż nawet on sam mógł ją wyczuć, lekko podekscytowany wyskoczył z auta. To uczucie szybko jednak przeminęło, wystarczyło, że zobaczył ciała. Uczestnicy zabawy pozabijali się nawzajem i to w dość brutalny sposób, ktoś jednak wyszedł stąd żywy. Ruiz zasugerowała by Shay postarał się porozmawiać z duchami, zasłona w tym miejscu nie była stabilna i choć było to rzeczywiście dobry pomysł, egzorcysta przez chwilę się wahał. W końcu jednak skinął głową, poczekał aż wszyscy opuszczą pokój i zaczął się przygotowywać.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=atKv1JyQgV8[/MEDIA]

W tym wypadku miał zamiar zwabić do siebie dusze, poznać ich emocje, zainteresować swą melodią by zamienić kilka słów. Identyfikacja i zrozumienie, a wszystko to bez przymusu, narzucania się im. W końcu chciał jedynie porozmawiać, nie wypędzać. Kilka sekund i Shay pozwolił by muzyka zaczęła ku nim sięgać. Przeszedł do refrenu.

And we keep driving into the night
it's a late goodbye, such a late goodbye
and we keep driving into the night
it's a late goodbye

Niewidzialna siła zaczyna szukać, wędruje po pokoju pragnąć poznać emocje zmarłych, dowiedzieć się co czuli, co się teraz z nimi dzieje. Kieruje się ciekawością, lecz i pewną dozą troski. Wreszcie natrafia na ślad, już je ma! Dusze zabitych rzeczywiście tu są. Zniecierpliwiony rusza ku nim zuchwale, już tylko sekundy dzielą go od nawiązania kontaktu, jest tego pewien. W końcu udało się, lecz omal nie przerwał, gdy zorientował się co miało miejsce. Zamiast dusz zmarłych jest jedynie pustka, teraz już rozumiał na jaki ślad trafił. Czuł się jak na polu bitwy, jakby przyglądał się ludzkim szczątkom rozszarpanym tak bardzo, iż już nie dało się ich rozpoznać. Coś postanowiło zająć się duszami, rozrywało je i pochłaniało, dopóki nie zostały jedynie strzępy. W tym pokoju dokonano dwóch masakr. Shay zbladł, za czymś takim musiał stać jakiś cholernie silny skurwysyn. Do głowy przychodziły mu demony i to te pokroju książąt i markizów oraz jakieś chore bóstwa tylko czekające na odpowiednią okazję by urządzić sobie szwedzki stół. Tak czy siak to coś właśnie przeniknęło do ich świata. Być może skakał z jednego ciała do drugiego i spowodował rzeź nim wreszcie odszedł. O swoim odkryciu powiadomił Trisketta i Ruiz.

Gary podrapał się po głowie i po chwili mruknął do jednego z mundurowych - Zdjęć naróbcie. Szczególnie tych rysunków na ścianach. - Shay odruchowo zerknął w kierunku domu. - I krzyża. - Po chwili Triskett zerknął na Shaya i Dolores oraz dodał - Jak już tu jesteśmy powinniśmy spróbować pogadać ze sprzątaczką. Tak na wszelki wypadek.

Shay ruszył za Garym, rozmowa z kobietą z pewnością będzie przyjemniejsza niż próba nawiązania kontaktu z okruszkami po duchach. Nie musieli iść daleko, dziewczyna siedziała w pokoju, który prawie sąsiądował z poprzednim. Towarzyszył jej jeden z policjantów, dość nerwowo obrócił głowę, gdy drzwi się otworzyły, jednak szybko się uspokoił.

- Brygada MR - rzucił Keane lekko choć z poważną miną - Musimy zamienić z nią kilka słów. - Spojrzał na kobietę, miała szczupłą twarz, niemal białe włosy i zaczerwienione oczy, spływające wcześniej po policzkach łzy rozmazały jej makijaż. Trzęsącymi się dłońmi trzymał prawie nietkniętą kawę. Ciężko przeżywała to co zobaczyła.

- Słabo zna angielski. Bardzo słabo - oznajmił mundurowy - Nam udało się ustalić, że nazywa się, eeeee - zrobił pauzę i rzucił okiem na swój notatnik, miał spore problemy, lecz w końcu wydusił z siebie - Szi-ri-na Ka-la-ku-tas-cze-ewna. Czy jakoś tak. - Westchnął i pokazał im napis ŻIRINA KALVAKUTASCZEVNAS.

Dla Shaya imię i nazwisko kobiety brzmiało jak jakiś pseudonim artystyczny gwiazdki porno ze wschodu, ale nie podzielił się swoimi skojarzeniami z pozostałymi. Żirina była obywatelką Federacji Bałtyckiej, która powstała w 2017 roku dzięki zjednoczeniu się Litwy, Łotwy i Estonii. Tyle Keane wiedział. Jak dotąd nie miał okazji być w tamtych rejonach, w ogóle mało podróżował. Wiedział jednak, że w Stanach Zjednoczonych nieumarli są pełnoprawnymi obywatelami, Niemcy radzą sobie nieźle dzięki instytucji podobnej do MRu, a Rosja? Cóż, jeśli jesteś nieumarłym nie planuj tam wakacji. O samej Federacji Bałtyckiej, wstyd przyznać, nie wiedział prawie nic. Podczas, gdy Keane rozważał wpływ Fenomenu na resztę świata, Gary przykucnął przy kobiecie i chyba nawet zaoferował jej papierosa. Sam odpalił sobie jednego i widząc to Shay również nabrał ochoty.

- Widziała pani, co tu się stało? Widziała pani kogoś kto stąd wychodził? - spytał Triskett.

- Nesuprantu. Prašom. Ar galiu eiti? - odparła łamiącym się głosem Żirina, a twarz Shaya na kilka sekund nabrała dziwnego grymasu niezrozumienia. Potrząsnęła jeszcze swoimi rękami, co wystarczyło by Gary zwrócił na nie uwagę. Był spostrzegawczy trzeba przyznać, Keane dopiero po chwili zauważył blizny na jej przedramionach.

- Aš esu pavargęs. Bijau - dodała jeszcze - Bojem siem.

- Nie ma się czego bać - rzekł uprzejmie Shay, dostrzegając szansę w osiągnięciu jakiejś nici porozumienia. Nie miał pojęcia czy Żirina zrozumie cokolwiek, ale próba nic go nie kosztowała. - Już w porządku, jesteśmy tu by pomóc.

- Visi žuvo. Visi. - Znowu się rozpłakała, przetarła oczy i jeszcze bardziej rozmazała tusz. - Ką man daryti? Co ja zrobiem teraz? Co?

Shay spuścił na moment wzrok. Co to było? Litewski, Łotewski? Nawet, gdy mówiła w znanym mu języku to z takim akcentem, że... Ni to angielski, ni jakiś regionalny, po prostu wschodni. Podczas, gdy on rozmyślał jak do niej dotrzeć Gary zabrał się za badanie. Delikatnie dotknął jej dłoni i zaczął przyglądać się ranom. Z pewnością były starsze niż te zadane ofiarą.

- Niech się pani nie martwi. Pojedzie pani do Ministerstwa Regulacji, tam porozmawiamy swobodniej - rzekł pokazując jej legitymację - Nic pani nie grozi. - Następnie zajął się zajmowaniem transportu oraz tłumacza.

- To nielegalna imigrantka - powiedział cicho do Garyego Shay tak by nie zwrócić uwagi Żiriny - Postarajmy się zrobić to tak by nie narobić jej więcej kłopotów. Już i tak los dał jej w kość.

- Racja. Może lepiej na neutralnym gruncie. Nie ma co jej straszyć więcej. Ministerstwo to zły pomysł, ale tutaj pomiędzy trupami też nie będzie najlepiej. - Gary przekazał mundurowym dodatkowe informacje i dodał - Może po prostu jakaś knajpa w pobliżu?

- Jeśli znajdzie się tłumacz, to chętnie zajmę się przesłuchaniem
- powiedział Shay.

Taka perspektywa mu pasowała, spokojna pogawędka w jakiejś miłej kawiarni. Niczym detektyw w zwykłej policji, który nie musi się martwić uciekającymi z kostnicy trupami. O ile oczywiście zjawi się tłumacz.
 
__________________
See You Space Cowboy...
Bebop jest offline  
Stary 22-09-2011, 21:21   #37
 
hija's Avatar
 
Reputacja: 1 hija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodnie
W pewnym sensie stęskniła się za MR-em, kiedy jej tu nie było.
Wyłożone linoleum korytarze, ściany ozdobione wątpliwej urody lamperią i doskonale znane, stale zacinające się automaty z kawa i słodyczami. Było to ostatnie bodaj miejsce w całym Londynie, w którym te antyki jeszcze działały. Powgniatane blaszane boki zdradzały postronnym pewna zażyłość, w jaką wchodzili z nimi rezydujący w Ministerstwie egzekutorzy.
Stała pod jedna z maszyn i ważąc w dłoni kilka monet zastanawiała się co wybrać. To było coś. W obliczu demona nie zawahała się wyskoczyć z nim na solo, ale wybór batonika zawsze stanowił problem. Ramię wyskoczyło zza jej pleców, palec wcisnął 23 i Bounty ze stukotem spadł do szuflady.
- To samo, co zawsze - Gary objął ją ramieniem i ucałował ciemne włosy Kubanki.
Zachichotała.


Uważnie czytała akta przydzielonej sprawy. Pamięć zachłannie pochłaniała szczegóły.
Przydział jak przydział.
Od wydarzeń w Zamku Plum, niewiele było w stanie zrobić na nią wrażenie. Dbała, by nie popaść w rutynę, ale gdy odda się własne życie, to naprawdę niewiele pozostaje do stracenia.
Wyruszyli - zgodnie z obietnica nie dała się namówić na jazdę na kipie. Jej wrażliwy żołądek ledwie znosił swawolny styl Trisketta gdy siedziała ramię w ramię z kierowcą, a jazda z tyłu byłaby prawdziwym samobójstwem.


Nie zdążyła jeszcze otworzyć drzwi auta, a już wiedziała, że to nie będzie bułka z masłem.
Ktokolwiek zginął w środku, znał sie na rzeczy.
Ochronne zaklęcie nałożone na poświęcony kamienny krzyż, otulało zabudowania grubym całunem. Powinni być tu doskonale bezpieczni.
Weszli do srodka.

Dolores jęknęła. Nie chodziło o widok zmasakrowanych ciał i oczywiste dowody rzezi. Przywykła do krwi. To było coś więcej. Poczuła się jak złowiona na lasso. Jakby ktoś zaciskał jej linę wokół piersi, wyduszając z niej oddech. Zaklęcie, którego używali było potężne. Potężniejsze nawet niż osłona, którą ustawili na dziedzińcu.
Krąg mocy, wspólna inkantacja w celu podniesienia mocy zaklęcia - to było fascynujące. Czasami zastanawiała się, ile mogłaby zdziałać, gdyby znalazła kilka takich jak ona sama...
Porzuciła tę myśl, wchodząc wgłąb pomieszczenia.
Shay z dziwnym spokojem przyglądał się trupom. Zdjął na moment okulary, westchnął i przetarł oczy. - Która to Morley? - spytał po chwili.
- Z tego, co udało nam się ustalić, tamta - Pitt wskazał ręką jedną z okrwawionych kobiet, z okrwawionymi oczami, które ktoś wepchnął zapewne palcami do środka.
Gary rozglądał się pilnie po miejscu zbrodni. Nie wyznawał się wiele na druidyczno-celtyckich wierzeniach, ale połączenie drzewek, kwiatków i roślinek z jednej strony, a ognia z drugiej wydało mu się dość odważne i zaskakujące. Swoimi zmysłami egzekutorskimi niewiele wyczuwał. Nie ostrzegały go przed zagrożeniem. Podszedł do ciała Leah Morley.
- Jest tutaj gdzieś jakieś miejsce gdzie przebierali się w te swoje białe szaty? Przecież nie łazili w tym na codzień... - rozglądnął się znowu. - Może znajdziemy tam portfele z dokumentami. Samochody które tu były ktoś już przeglądnął? Na piechotę pewnie tu nie przyszli.
Opętanie uczestników od razu pchało mu się do łba. Jeśli zaś coś weszło w ciała neopogan to musieli ustalić tego który przeżył ostatni i najwyraźniej skręcił kark zwycięzcy imprezki. Nie był specjalistą od opętań i zerknął pytająco na Lolę i Nowego.
- Świadków oczywiście nie ma żadnych, nikt z sąsiadów nic nie widział? - Zapytał policjanta ze złowrogą facjatą z przyzwyczajenia bardziej, bo i sąsiadów na tym odludziu było pewnie niewielu.
Poczuła, że zaczyna jej się kręcić w głowie. To, co tutaj otworzyli, było przerażające.
- Pendejo de mierda - zaklęła pod nosem, obejmując skronie śniadymi palcami. Zawzięcie mruczała pod nosem przekleństwa. - Hijo de la chingada perra.
Przesunęła dłonią przed sobą, robiąc trochę miejsca w magicznym zaduchu.
- Mamy prrroblem - zwróciła się w stronę partnerów. - Przywoływali tu coś cholerrrnie złego. Z efektów wnioskuję, ze im się udało, ale to się kompletnie nie trzyma kupy.
- Nawet ja czuję tu moc tamtego krzyża, cholernie wielką moc - powiedział spoglądając na towarzyszy - Coś jednak musiało się przez nią przebić, a to trudne zadanie. Chyba, że ktoś mu w tym pomógł, tak czy siak nie chciałbym się spotkać ze sprawcą nawet w oświetlonym zaułku w dobrej dzielnicy.
- Nie. To nie wdarło się tutaj samo. Odpowiedziało na osobiste zaproszenie, wystawione przez tych tutaj - gestem dłoni ogarnęła trupy.
- Hmm. Ale siedzi w ciele jednego z nich? - Gary zerknął na leżących druidów. - Czy łazi jako płonący krzak po ulicach?
- Biorąc pod uwagę ich kondycję, śmiem przypuszczać, że nic już w nich nie siedzi. Jak długo nie żyją? Był tu chyba jakiś koroner?
- Jeszcze nie - wtrącił się Pitt. - Najpierw zostawili to regulatorom.
- Mnie chodziło raczej o to, że ten który zwycięzcy mistrzostw świata w zabijaniu druidów skrócił żywot – podszedł do faceta ze skręconym karkiem – to chyba to coś, co przywołali i zastanawiam się czy ubrał się w ciało któregoś ze swoich wyznawców. Tak łatwiej możnaby go było namierzyć. Po skorupce.
- Ciężko ocenić. Żaden z tych nam nie powie, ilu ich tu przyszło, a zakłócenia są tak silne, że trudno mi oszacować. Chyba, że, Shay? Sróbujesz z nimi porozmawiać, CG... - urwała, unikając wzroku Trisketta raz jeszcze rozejrzała się po trupach. - Są tutaj, Zasłona nie jest tu stabilna.
Keane skinął głową, poczekał aż wyjdą przygotowując się do wypełnienia swojego zadania.
- Chodź Lola, dajmy mu trochę luzu - Gary uważał pogadanie z przezroczystymi za zdecydowanie dobry pomysł. - przepytamy jeszcze chłopaków. Odszedł na zewnątrz budynku i wyciągnął paczkę fajek, częstując policjanta.
- Kto w ogóle znalazł pierwszy ciała i dał znać naszym?
- Sprzątaczka - powiedział Pitt. - Jest w pokoju obok, jakbyście chcieli z nią pogadać, ale biedaczka jest w szoku. I słabo zna angielski. Nielegalna imigrantka z jakiegoś kraju slowiańskiego. Bałkanii czy innych Zjednoczonych Emiratów Bałtyckich. Może nawet z Wszechpolski.
Po kilku chwilach Shay również opuścił dom, był nieco blady i jakoś niepewnie stawiał kroki. Oparł się o ścianę, spojrzał na Ruiz oraz Trissketa i pokręcił głową.
- Złe wieści - powiedział - Nie nawiązałem kontaktu, te dusze... - Zrobił krótką pauzę. - Ich tam nie ma. Coś je pożarło, rozerwało, zostały strzępy. Wygląda jak robota jakiegoś demona i to nie zwykłego szeregowca. Gość jest teraz w naszym świecie.
- Bardziej boga - stwierdziła poważnie. Obcasem przydeptała rzucony na ziemię niedopałek. - Cholerni idioci. Powinni zacząć od brania się za bary z czymś mniejszego kalibru.
Ehh, a miał nadzieję że to będzie prosta sprawa. Owszem druidów zaszlachtowano ostro, ale gdyby była to robota gniazda, łaków czy nawet czegoś gorszego i agresywniejszego, to można byłoby podejść jak do policyjnej roboty. A teraz znowu demony, dawni bogowie... W takich momentach nieodmiennie miał ochotę na coś mocniejszego.
Podrapał się po głowie i w końcu mruknął do mundurowego.
- Zdjęć naróbcie. Szczególnie tych rysunków na ścianach. - Gary miał w zamiarze dokładne przyglądnięcie się doktrynie neopogan. Może to da im jakieś pojęcie kogo tu chcieli wywołać. - I krzyża.
Sam zaś zerknął na resztę
- Jak już tu jesteśmy powinniśmy spróbować pogadać ze sprzątaczką. Tak na wszelki wypadek.- Ruszył do pokoju, gdzie siedziała.
- Idźcie - odprawiła ich gestem śniadej dłoni. Uniosła obciążony obiektywem i lampami aparat.- Zajmę się w tym czasie dokumentacją. Póki jeszcze jestem w stanie to wytrzymać.
 
__________________
Purple light in the canyon
That's where I long to be
With my three good companions
Just my rifle, my pony and me
hija jest offline  
Stary 23-09-2011, 11:31   #38
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
CG LAWRENCE


Bolała ją głowa. Nie. To było nie do końca dobre określenie. Głowa napierdalała ją dziko. Tak by chyba powiedział Gary. Kiedyś. Dawno.

Otworzyła z trudem oczy i od razu je zamknęła, bo poraziło ją jaskrawe światło. Krew zadudniła pod czaszką. Poczuła więcej szczegółów. Leżała na czymś twardym, a pod głową miała coś miękkiego. Wokół słyszała szum liści, czuła słońce i wiatr na policzkach.

- No w końcu.

To był męski głos. Znała go.

- Już myślałem, że to jednak nie kij pękł, a twoja czaszka.

Otworzyła oczy wolniej. I zrozumiała gdzie jest. Nadal w parku, na parkowej ławce. Z czyjąś kurtką pod głową. Nad nią szumiały zielone konary drzew, ćwierkały ptaki, słońce przebijało się przez listowie, a do uszu docierał stłumiony szum miasta.

- Ile palców widzisz? – to był Leon Ricki.

Pokazywał jej dłoń. Lekko rozmazaną dłoń.

- Co z zombie? – zapytała.

- Jest im strasznie głupio. Ten który cię zdzielił pomógł mi przenieść cię na ławkę. Sam poszedł po pomoc. To pewnie troszkę zajmie. Wniesiesz oskarżenie? Za atak na człowieka zostanie zniszczony. W „Wiecznym odpoczynku” mieliśmy już takie zlecenia. MR nie ze wszystkimi sprawami się wyrabia i powstał wolny rynek.

Z trudem usiadł na ławce. Dotknęła palcami włosów. Zabolało jak diabli, a kiedy cofnęła dłoń zobaczyła na niej krew. Krew brudziła też marynarkę, którą Ricki podłożył jej pod głową.

Egzorcysta zauważył to. Zbladł odrobinę.

- Słuchaj – powiedział. – Może pozwolisz zawieść się do lekarza, który współpracuje z naszą agencją. Niedaleko parku zaparkowałem rzeżączkę.

Widząc twoje zdziwione spojrzenie dodał.

- W zasadzie nazywałem to auto rzężączką bo rzęzi jak zombie z rakiem płuca, ale wszyscy nieco parafrazowali nazwę. To VW garbus. Klasyka sama w sobie. Ciasny, ale laski na niego lecą. A ty. Dasz się porwać do lekarza. Potem odwdzięczysz mi się stawiając herbatę. Pasuje?



LAURA MORALES, NATHAN SCOTT


Piwnica, po dłuższym przebywaniu w niej, nie śmierdziała już tak nieznośnie. Faktycznie zmysł zapachu zwyczajnie po dłuższym pobycie w jakimś cuchnącym miejscu przestawał działać. W tej konkretnej chwili było to istnym błogosławieństwem.

Laura rysowała krąg, a Nathan pilnował jej podczas tej czynności z zawodową obojętnością obserwując mroki piwnicy. Policja już wyniosła się z podziemi, został tylko jeden GSR, który nadal strzegł schodów. Nathan przez chwilę obserwował zarys sylwetki żołnierza. Potem przeniósł wzrok w bok. Piwnica ciągnęła się dalej. Kolejne odgałęzienia i rzędy wywarzonych drzwi. Przez chwilę przebiegła mu przez głowę niespokojna myśl, czy GSRy i policjanci sprawdzili dalsze rejony piwnicy. Dreszcz niepokoju przebiegł mu po kręgosłupie. Hyper-adrenalina, czym próbowano wyjaśnić fenomenalne właściwości fizyczne Egzekutorów, zaczynała szybciej krążyć po ciele. Scott wiedział, co to oznacza. Czuł niepokój. Jego zmysł zagrożenia zaczął budzić się z uśpienia.

W tym samym czasie Laura skończyła przygotowania i upewniając się, że Nathan jest w zasięgu wzroku zaczęła właściwe przywołanie. Była Wiedźmą – co prawda nekromantką, co oznaczało, że najlepiej jej moc radziła sobie w przypadku zombie, wampirów i ich hybryd, ale też w ograniczony sposób mogła działać na duchy czy loup – garou. W bardzo ograniczony, ale w zakresie jej możliwości była moc przyzwania bezcielesnych.

Głos Laury był pewny, słowa inkantacji nauczone stosunkowo niedawno nie były konieczne, ale wzmacniały jej naturalne zdolności, co zwiększało szansę powodzenia. W końcu się udało. Poczuła zimno – pierwszy znak nadejścia Bezcielesnego, który przybył na jej wezwanie zwabiony mocą nekromantki, zwabiony przelaną krwią i zwabiony słowami przywołania. Laura poczuła zimny powiew powietrza i w środku kręgu coś się poruszyło, zamigotało, zawirowało. Duch zaczerpnął więcej energii z otoczenia i teraz w piwnicy zrobiło się dużo zimniej. Na ceglanych, umazanych znakami ścianach, pojawił się szron. Oddech nekromantki unosił się mgiełką nad jej ustami.

W końcu ujrzała przyzwanego Bezcielesnego. To nie był mężczyzna, co wykluczało któregoś z zabitych nadal wiszących pod sufitem. W środku kręgu stała nastolatka. Miała na sobie czarny dres z podwiniętymi rękawami. Dzięki temu Laura bez trudu ujrzała krwawiące rany na przedramionach – dziesiątki małych, krwawiących nakłuć. Ślady po igłach. Wychudzona dziewczyna otworzyła usta, z których wypłynęły ciemne rzygowiny. Oczy miała blado-błękitne, zasłonięte mgiełką nieświadomości.

Scott również widział przybycie Bezcielesnego. Ale niepokój ni ustawał. Wręcz nasilał się.
I wtedy usłyszał dziwny dźwięk. Jakby ... pękające drewno. Dochodził z głębi piwnic. Z miejsc, które tak niepokoiło Egzekutora. Jego wyczulone zmysły zapłonęły. Poczuł się tak, jak wczorajszego wieczora w galerii Jagi Bindu. Z głębi piwnic Scott usłyszał potworny, głuchy warkot, a chwilę później coś szorując pazurami po betonie ruszyło wyraźnie w ich kierunku. Gdzieś, na skraju pola widzenia Nathan zobaczył trzy pary otwierających się, gorejących czerwienią ślepi.

Laura zobaczyła jeszcze jedną rzecz. Jak nagle, spod łuszczącej się farby, pod bazgrołami z krwi, które Emma określiła jako niegroźne zapalają się ogniem inne znaki – runy mocy, od których poczuła zawrót głowy. To była cholerna pułapka! A pod warstwą śmiecia ukryto prawdziwą, nieaktywną bombę mistyczną, w którą ona swoim rytuałem wkręciła zapalnik.


EMMA HARCOURT



Kiedy Laura przygotowywała się do przeprowadzenia rytuału, Emma wyszła z piwnicy i skierowała się przed zrujnowaną kamienicę, gdzie policja już zwijała swoje bambetle. GSRy – zgodnie ze znaną jej procedurą – miały ochraniać teren, aż ofiary zostaną zabrane i Regulatorzy opuszczą miejsce popełnienia zbrodni.

Już dawno powietrze znad Tamizy nie pachniało tak ożywczo, z tą subtelną nutką mułu i rozkładającej się w wodzie roślinności. Samochód policjantów już odjeżdżał pozostawiając za sobą mgiełkę spalin.

Fantomka skierowała się prosto do dowódcy patrolu.

- Potrzebuję radia. Zobacz, czy dasz radę połączyć mnie z MRem.

- Nie ma problemu – żołnierz otworzył drzwi do wnętrza bojowego wozu piechoty, tak by Emma sama mogła sprawdzić. – Łączność jest dobra. Jesteśmy na obrzeżach Zdechlakowa.

Emma wskoczyła do środka i siadła do radia, ale słyszała jedynie szumy i trzaski. Spojrzała na żołnierza, aby ten poustawiał, co trzeba. GSR z chęcią wziął się do pomocy, jednak po krótkiej chwili zaklął cicho dodając.

- Straciliśmy zasięg. Dziwne.

I wtedy Emma to poczuła. Całun Śmierci poruszył się, przesunął prosto nad ich kamieniczkę, jakby ... jakby ktoś lub coś budził nieznane, niepokojące siły. Natężenie szumu duchowego było przeraźliwie potężne. Budziło ćmiący ból głowy, jakby ktoś palcami ścisnął Fantomce skronie.

Moc budziła się w piwnicy, w której zostawiła Scotta i Laurę.



GARY TRISKETT, DOLORES RUIZ, SHAY KEANE


W czasie, w którym Gary i Shay poszli porozmawiać ze sprzątaczką Dolores zajęła się dokumentacją. Stary, wysłużony aparat fotograficzny rozbłyskiwał raz za razem dokumentując to, co wydawało się Siostrzyczce istotne. Ciała zabryzgane ciemną, skrzepniętą krwią, wystrój wnętrza, witraże, zastygłe w grymasach ostatecznej grozy twarze martwych ludzi.

Nawet nie czuła, kiedy łza popłynęła jej po policzku. Jako duchowa pośredniczka loa na tym świecie czuła, ze dokonano tutaj unicestwienia wielu istnień. Unicestwienia na płaszczyźnie zarówno materialnej, która nie miała większego znaczenia, ale też duchowej, co przerażało Kubankę najbardziej. Wiedziała, że oznacza to kłopoty. Bardzo duże kłopoty. Może nawet większe niż wtedy, pamiętnej wiosny sprzed roku, kiedy Mythos chciał zasadzić w Londynie las swoich pokręconych, mięsożernych drzewek. Wstrząśnięta brutalnością zdarzeń dokonanych wczorajszej nocy w tym miejscu obcego dla niej kultu wyszła przez chwilę na zewnątrz spoglądając na krzyż na podjeździe. W jakiś sposób widok tej majestatycznej ochrony duchowej podziałał na nią, jak zastrzyk energii. Nabrała powietrza w płuca łowiąc wzrokiem kilku uśmiechniętych i czekających na to, aż zwymiotuje policjantów. Nie dała im tej satysfakcji, mimo że obok, w całkiem ładnych kwiatowych rabatkach widziała, ze niektórzy policjanci badający jatki nie mieli tak silnej woli.

Jej wzrok powędrował wysoko, ponad wierzchołki drzew. Na niebieskim niebie krążył jakiś drapieżny ptak – myszołów, sokół wędrowny. Dolores zazdrościła mu tej wolności. Tej swobody lotu i dokonywanych wyborów. Ona ... ona była związana ze swoją zdolnością, z loa, z Garym, z tym miastem.

W tym samym czasie Gary i Shay skończyli rozmawiać z Żiriną. Potem zamienili kilka słów z mundurowymi i dowiedzieli się, ze niedaleko stąd jest mały, przyjemny pub w klimatach wiejskich „Zielony Dworek”. Brzmiało dobrze. Gary polecił mundurowym, by postarali się przywieźć tam tłumacza języka, którym mówiła dziewczyna.

Potem ruszyli do samochodu, zgarniając po drodze Lolę.

- Wiemy, kogo brakuje – inny policjant zaczepił ich tuż przed odjazdem, gdy czekali na Żirinę.

- Nazywa się Cyndi Monday. Jest żoną właściciela domu. To jej zdjęcie.

Gliniarz podał im fotografię przedstawiającą kobietę w średnim wieku z teczką.


- Od kilku lat zajmuje ważne stanowisko w sekcie „Dzieci Płomienia”. Założył ją pięć lat temu jej mąż i z tego powodu, rok później wzięli rozwód. Rok temu mąż zginął podczas jakiś niewyjaśnionych zdarzeń pod Londynem. Nazywał się sir Carrington. Znane nazwisko, prawda.

Oj tak. Dla dwójki z nich – Trisketta i Ruiz, aż za bardzo. Poplecznik Mythosa. Zdeprawowany świr. Właściciel zamku, w którym rozegrały się dramatyczne wydarzenia, o których nie mogli mówić nikomu, ponieważ sprawę z Mythosem utajniono.

Czyżby wracała ich przeszłość? Ta, o której starali się zapomnieć?


* * *


„Zielony Dworek” okazał się być faktycznie miłym zajazdem. Położony z boku kiedyś ruchliwej drogi już od rana oferował ciepłe jedzenie i picie gościom. A także coś mocniejszego, gdyby ktoś miał szczególną ochotę.
Wystrój wnętrza nawiązywał do czasów, kiedy Wielka Brytania była mocarstwem kolonialnym. Stare mapy, zapach mielonej kawy, różne pamiątki dyskretnie wyeksponowane dla gości.

Przed południem w „Zielonym Dworku” nie było wielkiego ruchu. Poza nimi i parą staruszków grających w warcaby przy herbacie nie było nikogo. Obaj panowie siedzieli jednak daleko i zajmowali się swoimi sprawami. Od jednego Dolores i Shay wyczuwali delikatną emanację śmierci. Facet był zombie, ale musiał wrócić naprawdę niedawno. A może nawet nie zauważył, że nie żyje? Takie przypadki również się zdarzały w tym pokręconym świecie.

W pubie pracowały dwie osoby. Starszy mężczyzna dobiegający na oko sześćdziesiątki oraz przeciętnej, angielskiej urody kobieta około trzydziestki. Możliwe, że byli spokrewnieni. Dziewczyna nazywała się Em, a starszy mężczyzna Jim. Przyjęli zamówienie.

Tłumacz zjawił się po godzinie. I tak dość szybko, jak na obecną dozę komunikacji. Wyraźnie komuś zależało na sprawie.

- Jestem Leopold Koneczkov – przedstawił się. – Pracownik konsulatu Federacji Bałtyckiej. Mogę służyć państwu, jako tłumacz. Od czego zaczynamy?


RUSSEL CAINE

Zgodnie z planem grupa rozdzieliła się. Russel pojechał do siedziby Strażników Życia, bo właśnie do tej formacji należeli zabici podpalacze.

Ruch narodził się w robotniczych częściach Londynu. Miał tam naprawdę żyzne podłoże, by zakwitnąć, wykiełkować i rozwinąć się do naprawdę imponujących rozmiarów. W czasach „przed Mythosem” Strażnicy Życia liczyli sobie blisko pięciuset członków i ze trzy razy tyle cichych sympatyków. W kilkumilionowym mieście może nie była to imponująca siła, ale ten, kto tak sądził, powinien zobaczyć pół tysiąca młodych, ogolonych na łysko, ubranych na czarno młodych ludzi z pałkami, srebrnymi łańcuchami i siekierami idących tyralierą środkiem ulicy i przepłaszającą każdego zdechlaka. Pamiętać też trzeba było, że wielu neo-skinów było weteranami Wojny z Umarłymi w latach 2013 – 2016. Russel pamiętał też analizy dotyczące budzenia się mocy wśród ludzi. Nie zdziwiłby się, gdyby w takiej masie ludzkiej spotkał kilku Łowców, których moce były niewielkie lub dopiero się budziły.

Tym bardziej musiał działać rozważnie i tym bardziej rozsądnym wydawało mu się pozostawianie łaka oraz Xarafa, którego przecież uważał za totalnego kretyna, w Mrze.

Na miejsce dojechał dość szybko, ale musiał zatrzymać samochód dwie przecznice dalej. Powodem była policja blokująca ulice.

- Musi pan zatrzymać auto – wyjaśnił umundurowany sierżant. – Mamy mały problem z nielegalną demonstracją. Jeśli nie musi pan tutaj przebywać, to radziłbym odjechać.

Zza kordonu policyjnego Caine słyszał głośne krzyki i jakiś mocny, męski głos zwołujący ludzi do wymierzenia sprawiedliwości na własną rękę. Siedziba Strażników Życia mieściła się zaraz za kordonem policji i nie było trudno zgadnąć, kto jest przyczyną przepychanek.

Russel zobaczył też, jak kilku mundurowych wykłóca się o coś z ośmioosobowa gromadką ogolonych na łyso bojówkarzy. Najwyraźniej siły porządkowe nie zamierzały dopuścić, aby na wezwanie swoich liderów pod siedzibę dołączyły kolejne grupki mścicieli.

Co więcej Regulator szybko rozpoznał, że to nie tylko członkowie Strażników Życia, ale także przedstawiciele mniejszych ugrupowań „Żywi Górą”, nieco radykalnie duchowe „Krzyż i Miecz” oraz czysto faszystowska „Żywa Siła” próbują dotrzeć na miejsce zbiórki.

Powietrze przecinały gwizdki policjantów. Niespokojne konie z mundurowymi w siodłach przebierały kopytami, a wozy z sikawkami wyłaniały się właśnie z bocznej uliczki.

Zanosiło się na coś dużo poważniejszego.



XARAF FIREBRIDGE


Zgodnie z pośpiesznie ułożonym planem Dusty miał pojechać do siedziby skinów i załatwić kilka tematów, a Xaraf i Michael Hartman mieli przeszukać miejsce zbrodni. Może nos loup-garou pozwoli wyłapać coś więcej z miejsca zbrodni.

Londyn o tej porze dnia był naprawdę ładny. Szczególnie, że pogoda dopisywała. Słońce świeciło jasno odbijając się refleksami w szybach.

To wydarzyło się jakąś milę przed celem, gdy samochód wjeżdżał na mniej reprezentatywne ulice metropolii.

To, że coś złego dzieje się z Hartmanem było widać od rana, może nawet od kilku dni. Ci, co go znali mogli potwierdzić, że był jakiś nieobecny. Że jeśli się odzywał, to jedynie kilkoma słowami, jakby myślami był gdzieś daleko. Teraz też, jadąc samochodem, nie odezwał się do Xarafa ani jednym słowem.

Egzekutora uratował zmysł zagrożenia. Rozpędzona ciężarówka wyjeżdżając z podporządkowanej z nadmierną prędkością o mało nie zmiotła ich z drogi. Xaraf dosłownie w ostatniej chwili skręcił w bok. Wjechał na chodnik unikając cudem zderzenia, lecz krawężnik okazał się za wysoki i opona pękła z trzaskiem.

Samochodem MRu zarzuciło w bok. Zawirował, wyczyniając na chodniku szaloną pętlę. W tym samym czasie ciężarówka nie wyrobiła na zakręcie i wbiła się w sąsiedni budynek. Ale Xaraf nie miał czasu na podziwianie dramatycznego spektaklu próbując opanować samochód.

Udało mu się cudem. Zatrzymał Rover 75 tuż przed witryną sklepową. Westchnął z ulgą. Ale to nie był koniec problemów.

Ciężarówka nieopodal nich wybuchła z przeraźliwym hukiem! Grad potłuczonego szkła, gruzu, kawałków pyłu poleciał na boki. Samochód, w którym jechali Regulatorzy był za daleko, by się tym przejmować, ale odłamki posypały się po całej ulicy tłukąc szyby w kilku zaparkowanych na niej samochodach.

Xaraf obrócił się w stronę Michaela, by zobaczyć, co z nim. Zareagował instynktownie.

Stres związany z wypadkiem musiał zburzyć tamy w duszy łaka. Zamiast bowiem Michaela Hartmana Xaraf ujrzał wyszczerzoną, zębatą paszczę.

Był zbyt wolny. Kły pso-łaka zacisnęły mu się na lewym ramieniu gruchocząc kość.

Oszalały Zmiennokształtny zacisnął je głębiej. Prawa ręka Egzekutora zadziałała jakby prowadzona własną wolą. Xaraf walczył o życie i nie miał zamiaru bawić się w półśrodki. Dłoń zacisnęła się na jednej z licznych broni, odbezpieczając ją w ruchu.

Michael szarpnął pyskiem w tył wyrywając kawał mięsa z ciała Xarafa. Egzekutor strzelił prawie z przyłożenia.

Czaszka potwora rozpadła się w dziesiątki małych kawałków, kiedy amunicja z „zestawu egzekutora” robiła swoje. Szczególnie srebrne pociski, dla których ciało loup-garou było niczym plastelina dla rozgrzanego gwoździa.

Xaraf wykopał drzwi, wyturlał się na zewnątrz spoglądając na to, jak ciało Hartmana zmienia się w kudłatego, okaleczonego psa. Seria wystrzałów dosłownie urwała mu głowę.

Okaleczone ramię krwawiło. Xaraf potrzebował szybkiej pomocy. Tylko fakt, że był Egzekutorem uratował mu przed chwilą życie.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 23-09-2011 o 13:09.
Armiel jest offline  
Stary 28-09-2011, 18:40   #39
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
Słońce świeciło z góry, robiąc z wnętrza samochodu piekarnik. A z każdym postojem na światłach, temperatura wzrastała. Klima, kiedyś tak często używana w upały, teraz będąca praktycznie nie montowana w pojazdach. Dlaczego? Szum skutecznie ją wyłączał. Musiała pozostać otwarta szyba i tak zwany zimny łokieć. Sam loup, Łowca będący żywczykiem, siedział z nietęgą miną obok kierowcy, który założył z góry, że daje mu się we znaki temperatura. Sam nie przepadał za loupami.

To że Micheal Hartman się nie odzywał, było jeszcze do przełknięcia. W końcu o czym można gadać z egzekutorem? W dodatku z Xarafem Firebridgem. Gość nie był rozmowny. Przed wydarzeniami, które miały nastąpić, uratował Xarafa szósty zmysł. Zmysł, który mówił o zagrożeniu.

Na początku, na czole pojawiła się mała kropelka zimnego potu. W milisekundy później, zaczęła egzekutorowi cierpnąć skóra na szyi, na rękach pojawiła się gęsia skórka. Umysł sam przełączył się w stan gotowości.

Kiedy z prostopadłej ulicy, na drogę wypadła rozpędzona ciężarówka, Xaraf zadziałał automatycznie i ratował się, jak tylko mógł. Z trudem, udało mu się wjechać na chodnik, niestety wysoki krawężnik sprawił że opona pękła i z sykiem, stała się płaska. Rover, pozbawiony jednej z opon, zakręcił się wokół siebie o 360 stopni i zatrzymał ze zgrzytem. W tym samym czasie, feralna ciężarówka jak nigdy nic wjechała z impetem w budynek. Pojazd wybuchł w kuli ognia, rozsypując wokół siebie pełno gruzu i szkła. Xaraf, obrócił się do swojego partnera z pytaniem, czy to widział. Niestety Xarafowi niedane było nawet ów pytania zadać.

Loup-garou, stał się prawdziwym łakiem. Dorodne kły, wyszczerzony pysk. Okropny widok. W ucieczce przed ugryzieniem, przeszkodziły ratujące życie pasy. Duże jak noże stołowe kły, zatopiły się w ramieniu Xarafa. Dało się słyszeć nawet trzask łamanej kości, ale wszystko to spowodowało tylko złość. Nie ból, czy inne głupstwa. Na to nie było czasu. Ręka samoczynnie powędrowała do kabury z Desert Eaglem. Wielki, srebrny pistolet. Akurat zmienno kształtny szarpnął pyskiem, wyrywając z ramienia Xarafa kawałki mięsa. Mimo wszystko ręka z pistoletem, dążyła do odpowiedniej pozycji. Łak nawet nie zdążył nawet zrobić uniku, mu też przeszkadzały pasy. W okolicy dało się słyszeć pojedynczy wystrzał, a na szybę od strony pasażera, z czaszki wyskoczył niczym oparzony, mózg Hartmana.

Xaraf odłożył pistolet do kabury, z resztą nie wyczuwał więcej zagrożeń. Drzwi otworzył kopniakiem. Lewa ręka bolała, ale egzekutor miał o wiele gorsze rany. Złamanie, prawdopodobnie obojczyka to tylko pestka. Kiedy stał już przed samochodem, udało mu się zaobserwować jak Hartman zmienia się w kudłatego psa, z odstrzelonym łbem.

Nie czekał zbytnio na pomoc ze strony cywili. Chwycił mikrofon, starego tranzystorowego radia zamontowanego w pojeździe. Wezwanie miał krótkie, ale treściwe.
- Tu Łowca Xaraf Firebridge, przyślijcie wozy strażackie i jakiś sanitariuszów na Oxford Street
- Tu dyspozytor numer 434, czy jesteś ranny?
Xaraf spojrzał na swoją ranę z dystansem. Krwawiła, ale prawie nie bolała. Mógł poczekać.
- Tak, ale to drobnostka. Podstawcie mi tylko jakiś samochód i karawan, funkcjonariusz Micheal Hartman nie żyje. Definitywnie.
- Sytuacja opanowana, nie potrzebne wsparcie?
- Nie
- Okej, czekaj

Xaraf usiadł na krawężniku, uprzednio wyjmując samochodową apteczkę. Nie znał się na opatrunkach, więc tylko przyłożył kawał jakiejś gazy do rany i czekał. Co mógł więcej zrobić?
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.
SWAT jest offline  
Stary 30-09-2011, 09:31   #40
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
- ...dasz się porwać do lekarza. Potem odwdzięczysz mi się stawiając herbatę. Pasuje? - głos Leona Ricki’ego dobiegał do niej jak zza grubej warstwy waty.
CG podciągnęła się do pozycji siedzącej i syknęła przeciągle. Dotknęła rozłupanej czaszki i świat aż zawirował. Zobaczyła krew na palcach i nieco ją to otrzeźwiło.
- Nie, nie wniosę oskarżenia. Po prostu uznajmy to za nieporozumienie - zwróciła się do przygarbionego zombie, sprawcy jej świeżej kontuzji. - Nie zamierzam zniszczyć waszego drzewa. Interesuje mnie jedynie rozmowa z bytem, który je zamieszkuje. Wrócę tu niebawem - wymierzyła w niego groźnie palec. - I lepiej żeby już nikt nie dzielił mnie w łeb bo kolejnym razem wezmę sobie rzecz do serca.
Przeniosła wzrok na duchołapa.
- Dzięki za propozycję. Obawiam się, że może przydać mi się kilka szwów. Jeśli twój znajomy załatwi to... - szukała delikatnego słowa - poza rejestrem, to chętnie skorzystam. I nie jestem pewna czy odwdzięczę się choćby herbatą. Chwilowo jestem do szczętu spłukana.
Podniosła się do pionu a nogi lekko się pod nią zachwiały.
- To gdzie ta rzeżączka?

Samochód stał niedaleko. Kawałek od głównej bramy, nie dalej niż sto metrów, ale i tak przejście tego odcinka kosztowało CG nielichy zawrót głowy. To był VW. W brzydkim, sraczkowato-zielonym kolorze. Ricki pomógł CG zasiąść po lewej stronie, na miejscu pasażera, starannie zamknął nieco zdezelowane drzwi a potem siadł za kierownicą i odpalił silnik. Faktycznie. Nazwa była trafiona. Auto rzęziło, jakby lada chwila silnik miał odmówić posłuszeństwa. Kaszlał, trząsł i hałasował tak, że w kabinie w zasadzie człowiek nie słyszał własnych myśli. A może to rozbita głowa CG?
Jechali dobre pół godziny, aż dotarli do znanej części Londynu. Trzy przecznice dalej stał MR. Było sporo obiektów rządowych. A tutaj, przy ładnej pogodzie, włóczyły się grupki młodzieży. No tak. Wakacje.
Ricki zaparkował przed domem o odpychająco żółtej fasadzie. Na dole mieściły się jakieś agencje i gabinety zaklinaczy.
Weszli do jednego z nich z szyldem “Ojciec Dezydery. Zaklęcia. Zdejmowanie uroków. Uzdrowienia”.
Z ulicy wchodziło się do małej poczekalni. Kilka krzesełek, stolik, niezbyt nowe czasopisma. Jak u dentysty. Nawet pachniało podobnie.
- Siądź może tutaj - zaproponował egzorcysta. - Ja zobaczę, czy przyjmie cię od razu. Dobra?

- Jasne - CG skinęła i usiadła na plastikowym krześle w poczekalni.
W zasadzie była wdzięczna, że Ricki dał jej moment. W głowie nadal łupało a przed oczami latały białe rozedrgane plamki jakby była świadkiem metafizycznej śnieżycy. Wyjęła z kieszeni chusteczkę i przyłożyła na tył czaszki. Poczuła lepką ciepłą krew i westchnęła ciężko.

Ricki wrócił po kilku minutach.
- Dobra - powiedział z uśmiechem. - Dez jest w stanie cię przyjąć, jak tylko zakończy pracę nad tym pacjentem. Poczytaj czasopisma. Odpocznij. Nasze biuro jest kilka budynków stąd. Wyskoczę tam na moment i wrócę, nim Dez skończy z twoją głową. Dobra?

CG pokiwała nieznacznie głową i mruknęła pod nosem niewyraźne podziękowania. Złapała ze stołu pierwsze z brzegu czasopismo i zaczęła przeglądać bez celu. Szmatławiec atakował ją nieznośnym wręcz natężeniem kolorowych obrazków i chwytliwymi nagłówkami z życia gwiazd. Artykulik o zgrabnym tytule “Kwestia zza grobu” mówiła o plotce jakoby rzekomo duch Roberta de Niro powrócił jako złośliwy polter i nawiedzał hollywoodzki plan zdjęciowy gdzie kręcą obecnie remake “Taksówkarza”. Pojawia się najczęściej w garderobach gwiazd jako odbicie widziane jedynie w lustrze i wykrzykuje upiornie swoją kultową kwestię “You’re talking to me?”. Jedna z makijażystek przypłaciła to spotkanie niegroźnym zawałem i żąda odszkodowania od krewnych zmarłego aktora.
- Bez jaj... - CG westchnęła i poczuła, że mimowolnie się uśmiecha. Przekartkowała kolejne kartki z żywym już zaciekawieniem i dowiedziała się między innymi, że Jessica Simpson wróciła jako zombie po tym jak przed dwoma tygodniami przedawkowała kokainę i wykręciła orła. Jessica sprzedawała receptę jak utrzymać piękne ciało po śmierci i wymieniała w podpunktach całą masę zabiegów na twarz, biust i pośladki. Trzymała się rzeczywiście dobrze i ciężko powiedzieć czy była to zasługa makijażu czy sekretów jej trupiej urody.
Po pół godzinie CG była niemal zszokowana jak wiele gwiazd kina i piosenki powróciło na naszą stronę bariery i potwierdziło ją w przekonaniu co do jednej rzeczy. Ludzie rodzą się i umierają, wszystko wokół nas zmienia się bezlitośnie i jest tylko jedna constant - stały spiżowy punkt na rozedrganej tafli czasu - “Moda na Sukces”. Rzeczy przychodzą i odchodzą, ale “Moda na Sukces” jest wieczna. Właśnie kręcili z powodzeniem dziewiętnastotysięczny jubileuszowy odcinek, w którym Brook wraca zza grobu jako rozszalały z zemsty geist.
- Wow - wydała z siebie pełen podziwu okrzyk i odłożyła szmatławiec do gazetnika.

Drzwi otworzyły się i wyszła z nich jakaś “angielskiej urody” dziewczyna. Miała rozmazany makijaż i zaczerwienioną twarz, a lewą połowę buzi dużo większą.
Za nią wyszedł starszy już, szpakowaty mężczyzna o zbyt wydatnym nosie i sieci zmarszczek mimicznych nadających jego twarzy wyrazu wiecznego zdziwienia. Mężczyzna nosił spore okulary, przez które jego oczy wyglądały na dwa razy większe.Spojrzał na CG. Zamrugał. Zakasłał.
- Proszę - zrobił zapraszający gest do pomieszczenia pachnącego antyseptykami.
CG wyciągnęła dłoń i przedstawiła się odruchowo czego mimo wszystko szybko pożałowała. Zaraz usiadła na lekarskim szezlongu i odgarnęła włosy ukazując tył głowy.
- To chyba nic takiego... - nie przepadała za lekarzami i nagle obleciał ją głupi infantylny strach.
- Zerknę.
Doktor posadził ją na fotelu. Gabinet wyglądał jak skrzyżowanie pracowni alchemika - okultysty z pracownią stomatologa. Na ścianach wykresy Esculapa, tablice renesansowych uzdrowicieli, kabalistyczne znaki i religijne symbole, obok półek ze słojami w których dostrzec można było ziołowe pastylki. No i dentystyczny, podnoszony fotel rodem z lat pięćdziesiątych ubiegłego stulecia. Z wielką lampą i archaiczną aparaturą do ekstrakcji zębów i leczenia kanałowego.
- Faktycznie - doktor skierował lampę na głowę pacjentki. - Nic wielkiego. Ale trzeba oczyścić i przemyć ranę. Czy to drewno?
- Możliwe - odparła. - Ktoś porządnie zdzielił mnie konarem. A zostały drzazgi?
- Małą kolekcję uzbieram - zażartował sięgając po pincetę, jodynę i gazik.
Zajął się usuwaniem ciał obcych, potem oczyścił ranę i założył pięć szwów. Wszystko robił starannie, nie spiesząc się i dbając, by pacjentka otrzymała odpowiednią dawkę bólu.
- No i po krzyku. Skończyłem. Przepiszę pani jakieś przeciwbólowe tabletki. I skieruję na prześwietlenie. Czaszka mogła zostać uszkodzona i trudno to sprawdzić na podstawowym badaniu, takim jak to.
- Obawiam się, że moje ubezpieczenie... wygasło. Wizyta na pogotowiu mogłaby mnie zrujnować - uśmiechnęła się cierpko i dodała - finansowo.
- Można to załatwić za pieniądze R.I.P.
- R.I.P? - zapytała CG. Znała oczywiście ten skrót ale chyba doktorowi chodziło o coś innego dlatego dorzuciła rozbawionym dość głosem. - To jakaś organizacja charytatywna dla umarlaków?
- A nie pracujesz dla nich. Wieczny Odpoczynek?
- Aaaaaa - zarumieniła się, że strzeliła taką gafę. - Prawie. Oczekuję na rozmowę o pracę. Ricki był tam miły, że zaprowadził tutaj pro bono.
- Rozumiem. Cały Ricki. Mogę skierować panią do kogoś, kto obciąży RIP. To Ricki będzie się tłumaczył Nietoperzowi. Nie pani. Ani nie ja. Pani decyzja.
- Myślę, że Ricki dość dla mnie zrobił. Będę wypatrywała niepożądanych efektów. Bóle głowy, krwotoki, utrata świadomości... Na coś jeszcze powinnam zwracać uwagę?
- Tak. Na głowę. Chce pani lizaka?
- Jasne. Mogę wybrać smak?
- Mam cytrynowe i jabłkowe. Ale proszę bardzo.
Wzięła cytrynowego. Odpakowała z szeleszczącego papierka i od razu wpakowała do ust.
- W takim razie jeszcze raz dziękuję - słowa zabrzmiały niewyraźnie z językiem owiniętym wokół lizaka. Wyciągnęła dłoń na pożegnanie.
- Cała przyjemność po mojej stronie.
CG wyszła na korytarz rozglądając się czy Ricki aby nie wrócił.

Siedział w poczekalni i oglądał brukowce. Widać było po minie, że nieźle się bawi ich treścią.
Uniosła dłoń w ponownym powitaniu i usiadła obok.
- Dzięki. Jestem wdzięczna, na prawdę.
- Kawa? Zgodnie z umową.
- Pod warunkiem, że ty stawiasz - uśmiech wypadł słodko jak kawa dolana do cukierniczki.
- Tak,jak mówiłem.Cafe “London Tap”?
- Teraz jak sobie przypominam... Mówił pan raczej o herbacie - zerknęła na Rickiego wzrokiem, który mógłby zawierać promienie rentgena. Spoważniała bardzo. - Ktoś inny dzisiaj wspominał o kawie.
Czy to było możliwe? Czy w Rickim siedział duch parkowego drzewa z którym nie dokończyła się rozmawiać dzisiaj rano? On zakończył na propozycji kawy. Ricki... Tak, Ricki od początku mówił o herbacie, była tego pewna. A może popadała w paranoję?
- Możliwe. W każdym razie herbata czy kawa. Nie ma większego znaczenia. Pogadamy o pracy w agencji.
- Gotówka rzeczywiście by mi się przydała... Kiedy twój szef mógłby zweryfikować czy się nadaję?
- Powiedziałem mu o tobie - uśmiechnął się Ricki. - Pozwoliłem sobie na małą obserwację twojej akcji w parku. Wydaje mi się, że jesteś naprawdę dobra w te klocki.Lepsza, niż ja. Może nawet lepsza, niż Adelcia, nasz najlepsza duchołapka w RIP. Cholera, dziewczyno. Moim zdaniem jesteś tak dobra, jak Regulatorzy z MRu. Aż dziw, że cię nie namierzyli. Masz oszlifowany talent. Wyszkolony. Nie popełniasz błędów. Myślę, że jak Nietoperz z tobą pogada, to nie dość, że cię przyjmie, ale da ci taką pensję, że to ja będę u ciebie na herbatę pożyczał. Tak sądzę. Może spotkać się z tobą o drugiej. Nietoperz, znaczy się. A do tego czasu, może będziesz mi mogła pomóc w mojej sprawie z parku. Skoro masz już opatrzoną ranę. Chyba, że wolisz odpocząć. Ale to po herbatce, jasne?
CG skinęła.
- Czyli po kolei. Herbatka, twoja sprawa z parku i rozmowa o pracę.

Kiedy opuszczali budynek zaczęła się zastanawiać nad paroma kwestiami. Po pierwsze - czy nie zbacza zbyt mocno z tematu. Jej osobisty demon, ten który trzymał końcówkę smyczy dał jej do zrozumienia, żeby nie uwijała sobie od razu ciepłego gniazdka bo to raczej stan przejściowy. Czy w ogóle zostanie na ziemi na dłużej będzie zależało od tego jak przyłoży się do pewnej sprawy - jakiej, pozostawało na razie w sferze tajemnic. Fakt, potrzebowała kasy, chociaż niewiele bo ciągłe żerowanie na Brewerze zaczynała podkopywać jej poczucie osobistej godności. Mimo wszystko stała robota to trochę zbyt długa perspektywa jak na jej niepewną życiową sytuację. Jeśli będzie się dało poprosi ów Nietoperza o dorywczą pracę na zlecenie. Tak, ta opcja będzie zdecydowanie najbezpieczniejsza.
Inną kwestią, która zaczęła jej ciążyć było pytanie - jak długo pozostanie anonimowa. Ricki już dostrzegł w niej talent regulatora, a przecież znali się ledwie godzinę. Poza tym pochwaliła się znajomemu, który odstąpił jej klamkę, że jej śmierć to była wielka ściema. Jak wiadomo, plotka jest szybsza od światła. W końcu jej obecność w mieście dotrze do zainteresowanych uszu. Triskett i Ruiz... Szlag. W końcu będzie musiała się z nimi spotkać, jeśli nie teraz to kiedy wypłynie to głośne śledztwo i trzeba będzie zaciągnąć języka. Choć prawdopodobnie jedyne co będzie chciała ochoczo zaoferować Ruiz to wytrzaskanie CG po gębie.
Ale po kolei. CG lubiła być uporządkowana i postępować według planu. Herbatka, sprawa z parku i rozmowa o pracę.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 30-09-2011 o 09:53.
liliel jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:12.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172