Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-09-2011, 11:53   #78
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Miasto Kreda, południe
Plac targowy przy szubienicy i okolica


Dzwon z wieży twierdzy nie przebrzmiał jeszcze na dobre, a spłoszone jego dźwiękiem ptaki gnieżdżące się na dachach kamienic Kredy nadal kołowały nad ulicami obserwując czujnie dół.

Młody urwis zwany Szprotką i jego obdarta, góra dziewięcioletnia kompaninka zwana Wiewiórką, jak co dzień, czekali na ten moment. Proce – sznurki i kawałki kamieni – były przygotowane do użycia, najtłustsze gołębie wybrane na cel, lecz wtedy dziewczynka spojrzała w dół na targowiska i zamarła z rozdziawioną, piegowatą buzią. Szarpnęła za rękaw Szprotkę, a gdy ten z sykiem niezadowolenia odwrócił się w jej stronę pokazała coś dłonią.
I nagle wszystko – polowanie na gołębie, słońce prażące mocno od samego rana – stało się nieistotnym elementem. Bili się! Na dole się bili i to nie na żarty, lecz na żelazo!

Tego widowiska para uliczników nie mogła zmarnować. Najwyżej później ukradną coś ze straganu. Szybko podbiegli do krawędzi dachu, by lepiej widzieć niecodzienny spektakl. A było, co oglądać. Oj, było.



Miasto Kreda, południe
Plac targowy przy szubienicy i okolica


Anah zwana Dzierzbą

Two Steps from Hell - Black Blade - YouTube

Dla Dzierzby nie liczyło się nic więcej w tej sekundzie. Tylko to, by naznaczyć Pazura swoim żelazem.

Kiedyś, gdzieś w świątyni, słyszała, że wojowników dzieli się na trzy kategorie. Na zimne, gorące i złamane żelazo. Żelaza złamane traciły ducha i ginęły bardzo szybko. Żelazo gorące atakowało z furią, z zapałem, z ogniem w sercu. Żelazo zimne było niczym kawałek skały. Opanowane w każdej sytuacji, trzymające emocje na wodzy. Gdyby porównać Pazura z Dzierzbą, najlepszym zestawieniem było Zimne i Gorące żelazo.

Zaatakowała dając mu jedynie tyle czasu, by zdążył dobyć broni. Niepotrzebnie. Był szybki. Szybki i doskonale wyszkolony. Starszy od niej przynajmniej o piętnaście lat, ale w doskonałej sprawności fizycznej. I widać było, że te piętnaście lat nie zasypywał gruszek w popiele.

Uderzyła fachowo, chcąc się z nim zabawić, naznaczyć szramą, wspomnieniem po Dzierzbie, swoim znakiem rozpoznawczym. Pazur był inny. Był zimnym żelazem, a ją potraktował jak przeszkodę, którą musiał szybko przejść. Szybko, skutecznie i brutalnie.

Zwinnie, niczym wąż, zszedł z linii jej ataku i jakąś niepojętą sztuczką przejechał swoim ostrzem po jej ciele. Tylko gwałtowny skręt ciała ochronił Dzierzbę przed wypatroszeniem, ale i tak broń Pazura naznaczyła jej bok krwawiącą raną.

Minęli się w piruecie i gorąca krew Dzierzby zapanowała nad bólem. To był doskonały moment na kontratak, na skuteczna ripostę, znalazła słaby punkt, niechronione pole. Zaatakowała, zwinna niczym polujący wilk, i .. trafiła na jego pułapkę.

Wbił jej ostrze prosto w pierś, odepchnął brutalnie, aż poleciała na pobliski kram. Nie dobił, nie zwrócił więcej uwagi, kiedy plecami łamała deski i miażdżyła jakieś ceramiczne naczynia.

Zapluła się krwią, widząc jak Pazur goni dalej.

Przypomniała sobie. Zimne żelazo zawsze wygra z gorącym. Zaśmiała się obłąkańczo plując krwią.

Pazur biegł, krzycząc coś do strażników i wskazując ją ostrzem krótkiego miecza. Nie rozumiała jednak słów.

Próbowała się podnieść, ale rana była chyba zbyt poważna, bo nogi nie chciały jej słuchać.

Głosy, obrazy, dźwięki, wszystko zlało się w jedną dziwną, plastyczną, pulsującą masę, która zwaliła się na głowę Dzierzby.

Śmiech się urwał, a Anah odpłynęła w ciemność.


Miasto Kreda, południe
Plac targowy przy szubienicy i okolica


Althea zwana Cierń

Althea goniła nieznajomego, który najwyraźniej z jakiś powodów nie miał ochoty na spotkanie z kapłanką. Pędził, na złamanie karku, zwinnie omijając nielicznych przechodniów. Dzięki temu jednak kapłanka jednak nieco skróciła dystans.

Mężczyzna wskoczył jednak w boczny zaułek, drogę jeszcze węższą od tej, którą uciekał wcześniej.

Tutaj Cierń zmuszona już była zeskoczyć z konia, by kontynuować pogoń. Wąski zaułek miał też niewątpliwą zaletę. Dawał odrobinę osłony przed południowym słońcem. Tylko odrobinę, ale to jakby nieco dodało sił kapłance.

Zbieg męczył się. To było widać. Ale i Cierń, niedawno zraniona, nie czuła się komfortowo w tej sytuacji.
Zaułek skończył się i mężczyzna wybiegł na szerszą ulicę. Althea znała ją. Droga prowadziła do dzielnicy murarzy, ale także do portu rzecznego. Stanęła na chwilę i wtedy zobaczyła nieznajomego, jak przepych się ku górze, odpinając długi, niepotrzebny mu płaszcz. Kapłanka zacisnęła zęby i ruszyła dalej.

Zgubiła go w okolicach tawerny „Wesoła rybaczka”. Niedaleko sprzedawano tanie piwo i kłębił się tam spory tłumek ludzi. Już chciała zakląć, ale usłyszała za sobą pośpieszny oddech. To była Kara. A za nią, niczym zły duch, biegł ... Pazur.

- Uciekł, cholera – najemnik zatrzymał się z pokorą przed kapłanką, opuszczając nieco głowę. – Miałbym go, gdyby nie jego wspólniczka. Zaszła mnie niespodziewanie z boku. Kazałem straży ją aresztować w twoim imieniu, wasza sprawiedliwość. Może coś powie. Nie znam jej. Nie udało mi się ją powiązać z żadną z grup w mieście.

- Wracamy, czy robimy obławę? – zapytał, czekając na decyzję zirytowanej kapłanki.

Althea milczała. Wyczuwała coś w powietrzu. Jakąś ... niedobrą energię. Jakiś cień. Najsilniej to odczucie wzbudzała w niej ... tawerna. „Wesoła rybaczka”. Nieduża, nieco obskurna, przyklejona do bocznego kanału rzecznego. Niby budynek był zwykłym domem, z szerokimi oknami, krzywymi drzwiami, spadzistym dachem ni nieco przybrudzoną ścianą, ale w jakiś sposób ... na poziomie innej percepcji ... działał na Cierń, jak czerwona płachta na byka. Coś działo się w tawernie. Tego była pewna. Jej wyczulone, kapłańskie zmysły, nie zawodziły jej w tej sprawie.


Miasto Kreda, południe
Lombard u Wesołka


Albrecht zwany Nawróconym


Nawet nie musiał sięgać po narzędzia, by zaspokoić swoją ciekawość. Wnętrze Wesołka otwierało się na świat jak – nie przymierzając – sprzedajna dziewka w porcie. Chętnie i bez skrępowania.

Widział dokładnie krwawą masakrę, jaką z wnętrzności denata zrobiły szczury. Pomagając sobie jednak najprostszymi z narzędzi Albrecht obejrzał je dokładnie.

- Nie pudjadaj tam, gurr – zażartował Wydymaj próbując pokazać, jaki to on jest twardy. Jego kompan nadal rzygał na zewnątrz.

Nawrócony odciął się jednak od świata zewnętrznego, jak to zazwyczaj robił, gdy próbował zrozumieć jakiś zawiły problem medycznej natury. Po chwili miał już obraz sytuacji. Wydawać by się mogło, że szczury ... zrodziły się w brzuchu zmarłego. Cała gromada. W panice szukając wyjścia, wiedzione ślepym instynktem, torowały sobie drogę na ślepo. Niektóre odnalazły otwór do gardła, inne do jelit, ale wiele zwyczajnie wygryzło i wyszarpało sobie drogę przez ścianki żołądka na zewnątrz ciała.
Skąd szczury wzięły się w brzuchu – nie było wiadomo, ale Albrecht dałby sobie obie ręce uciąć, ze zamieszane w to były moce nadnaturalne – magia lub modlitwa.
Szukając czegoś, co dałoby mu cień informacji, musiał jednak po dłuższej chwili się poddać. Za mało wiedział na takie tematy, by określić, kto i jak rzucił czar. Co posłużyło, jako brama – łącznik, bo coś takiego musiało być. Czy fragment ciała ofiary, czy jakiś jego przedmiot osobisty, krew? Nie miał pojęcia.

Ciekawostką, którą szybko odkrył, był fakt, że większość szczurów, nie odbiegła za daleko. I bynajmniej nie chodziło o te, które w przypływie paniki zarąbał Albrecht. Po wydostaniu się z ofiary zwierzęta ... wyzdychały. Co więcej, zmieniły się w wysuszone, wyleniałe truchła, a w niektórych przypadkach w szkielety gryzoni. To potwierdzało teorię o magicznym ataku. Albrecht orientował się, że magia prawie nigdy nie jest trwała. Taką potęgą dysponowali jedynie najpotężniejsi czarnoksiężnicy w historii świata – Pazur Zła i jego Loża: Pożeracz Dusz, Łańcuch czy Pajęczyca. Imiona pradawnych złych, którymi nianie straszą dzieci.

Po kilku kolejnych minutach upewnił się, że Wesołek nie miał w sobie stygmatów, jakich spodziewał się znaleźć.

Lombard trzeba było zabezpieczyć. Tego Albrecht był pewien. Póki Cierń nie rzuci na niego okiem. Z dwóch towarzyszących mu ludzi Wydymaj wydawał się – o dziwo – lepszy do funkcji strażnika.

- Wydymaj – rozkazał Albrecht. – Zostaniesz przy drzwiach, a ja z ...

- Maerk – podpowiedział Wydymaj.

- A Maerk pójdzie ze mną po wsparcie. Kapłanka musi zobaczyć te piekielne szczury. A ty nie wpuszczaj nikogo pod żadnym pozorem przez ten czas.

Żołnierz skinął głową, że rozumie.


* * *


Droga wypadała im przez plac targowy. Albrecht nie od razu zauważył zamieszanie. Ale zwróciła jego uwagę obecność kapłanów Maraji i strażników miejskich.
Z gadaniny tłumu zrozumiał, że ktoś się pobił, że Kolczasta Maska kogoś ścigała i że ten ktoś kogoś poranił, czy coś. Pseudonim Cierń zmusiła Albrechta do podejścia bliżej.

Rozpoznał ją bez trudu. To była Dzierzba. Blada, zakrwawiona, martwa lub nieprzytomna. Leżała, na rozbitym straganie z ceramiką, niczym kość, o którą w tym momencie spierały się dwa psy. Jeden potężny i czarny – kapłan Maraji i dwóch jego strażników – żołnierzy świątyni nazywanymi Ostrzami Ciemności. Drugi był jedynie powarkującym kundelkiem – czteroosobowy patrol strażników miejskich.

- J-je stem Są-siad – mówił dowódca straży. – Z-znam t-tego c-o ją d-dziabnął. To n-najemnik t-thara. K-kazał b-bym j-ją – wskazał Dzierzbę – D-dał K-kolczastej M-masce.

- A ja, kapłan Maraji, karzę ci oddać ją nam.

- S-służę, t-tharowi w-wasza ś-świątobli-iwość – powiedział jąkał pokornie, ale twardo. – N-nie m-mogę j-ej o-oddać.

- Musisz – uciął dyskusję kapłan w czarno-białej masce. – Ja ci tak każę, w imieniu tej, której służę przez życie i, jeśli okaże się łaskawa, także po jego zakończeniu.

Dzierzba jęknęła, poruszyła się, krew z ust popłynęła nieco szybciej. Albrecht znał takie paskudne rany. Jeśli marajiści i ludzi thara będą kłócić się za długo, to niedługo nie będą mieli, o kogo.
 
Armiel jest offline