Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 23-08-2011, 17:16   #71
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Cudnie...
Stara zmumifikowana dłoń czegoś.
Możliwe że ludzka. Choć te paznokcie, czy też pazury.
Hariańska dłoń.
Przez chwilę Albrecht przyglądał się łapce w milczeniu, zastanawiając się nad znaleziskiem.
Do czego bowiem mogła posłużyć taka “pamiątka” ?
Alchemik nie znał się na magii, niemniej był pewien że łapka miała posłużyć w zaklinaniu mrocznych mocy.
Tylko komu?
Potarł w irytacji czoło. Tyle pytań, a tak mało odpowiedzi.
Albrecht zamknął pudełko, które nie mogło wszak odpowiedzieć mu na podstawowe pytania.
Skąd Balthazar wiedział o dłoni? I czemu Wesołek sprzedał tylko te pudełko? A jeśli przedmiotów było więcej?
Alchemik jednak nie mógł od starego handlarza wyciągnąć nic więcej. Mógłby dać mu jeszcze jedną szansę, na sprostowanie... zanim naśle na niego Cierń.
Ale to uczyni później.
Na razie udał się do księgocjum.

Stare księgi mogły zawierać jakieś wskazówki lub inne interesujące informacje. I nie wymagały mozolnego ciągnięcia za język w przeciwieństwie do ludzi.
Księgocjum nic się nie zmieniło. Nadal było małą klitką wypełnioną nudnymi księgami, które należało przejrzeć.


Niemniej ostatnie wydarzenia pozwoliły mu docenić ciszę i spokój tego miejsca.
Przerzucanie kolejnych stron zakurzonych tomów jednak nie wiele dało. Zawierające suche fakty historyczne annały niewiele mówiły o plemieniu zniszczonym przez przodków Ushmajela D’Naghar. Długa historia kto kogo, gdzie i kiedy pogromił, imiona wodzów takie jak: Tolgehk, Jaregh, Bherez, Nahgar, Turwghk i tym podobne informacje. Suche fakty, bez komentarzy i opisów strategii działań.
Zwykłe niemalże matematyczne zestawienia, dat i liczb oraz faktów.

Mimo to...alchemik sięgnął po pióro i inkaust i notował. Głównie imiona wodzów i miejsca bitew. Być może niektóre z nich blisko Kredy. Poza tym nazwy osad plemion hariańskich i jeśli dany wpis podawał taki szczegół, wynotowywał także położenie tych osad.
Takie rzeczy mogły być ważne. Być może ośrodek kultu szczura jest właśnie ukryty na miejscu dawnego chramu barbarzynców.

Pozostała jednak sprawa dłoni. Należało ją sprawdzić. I powinien ktoś znający się na sprawach nadnaturalnych. Czyli sługa Aspektu.
I wybór Albrechta padł na kobiecy Aspekt macierzyństwa.
Pozostało więc ponownie uprosić Noska o eskortę i w drogę...

Świątynia Lyrii położona była na obrzeżach miasteczka, obok rzeki. Budynek ze strzelistym dachem wykonano z bielonych wapnem kamieni, a samą strzelistą wieżę zbudowano z drewnianych desek. Miała kształt wydłużonego klina, a na szczycie ustawiono słońce - znak Pani Życia i Światła.
Wokół świątyni roztaczał się starannie utrzymany sad. Drzewa były owoconośne, pokryte kwieciem, które o tej porze roku zaczynało już się sypać.
Naczelne miejsce we wnętrzu świątyni Lyrii zajmował biały kryształ zwany lyrianem - serce miejsca kultu. Wokół niego paliły się znicze i świece - symbol zjednoczenia z Aspektem. Poza tym stały niewielkie miseczki z krwią, oraz innymi płynami ustrojowymi. Była wiosna. Każdy mężczyzna, który chciał mieć zdrowe dzieci, przynosił również swoje nasienie i ofiarował przed ołtarzem Aspektu. Wśród ofiar znaleźć można było także małe, srebrne monety, kwiaty, pukle dziewiczych warkoczy, owoce i sadzonki, a także żywe, piszczące przenikliwie, żółte kaczuszki.
Do tego dochodził zapach ziół. Mocny, intensywny i przyjemny dla nosa.

Albrecht rozglądał się po świątyni poświęconej Lyrii z kasetką pod pachą. Przybył tu bowiem w celu innym niż zwykle się przychodziło. Choć niewątpliwie alchemika kusiło by połączyć przyjemne z pożytecznym.
Na razie jednak pilną sprawą była łapka w skrzynce. Ucięta dłoń która wymagała zbadania. Tyle ile mógł, wywiedział się sam. Czas poprosić o pomoc sługi Aspektów, niestety najbardziej odpowiednie do tego świątynie nie odpowiadały alchemikowi. Tutejszą świątynię Marai uważał za gniazdo heretyków i sekciarzy, a świątynia Serenekhana nie pasowała Albrechtowi, z powodów...cóż... osobistych. Zresztą nie był pewien czy w Kredzie w ogóle jest tego typu przybytek. Natomiast Lyria miała swoją świątynię, a jej kapłanki walcząc aktywnie z wynaturzeniem które pojawiło się podczas pogrzebu udowodniły, że nie mają nic wspólnego z zepsuciem trawiącym to miasto.
Albrecht nie wiedział na ile kapłanki Lyrii mogą pomóc w badaniach, ale... nie widział powodu by nie spróbować.

Po chwili oczekiwania młoda akolitka, góra czternastoletnia kobieta, podeszła do Albrechta kłaniając się nisko.
Potem prowadzi do ogrodu za świątynią - typowy otoczony wyoskim murem zielnik - więcej krzewów niż drzew. Na ławeczce, koło małego stawu w którym pływają rybki, czeka urodziwa niewiasta w jasnych szatach kapłanki.
-Pani...- rzekł Albrecht skłaniając się i dodając po chwili.- Jestem Albrecht, sługa Cierń, kapłanki Varunatha prowadzącej śledztwo w sprawie śmierci córki thara.
- Wiem - odpowiedziała miłym, uczonym w świątyni tonem głosu. - Widziałam cię na pogrzebie. Pomagałeś dziewczętom opatrywać rannych. Nazywam się Curnelia.
-To prawda.- odparł alchemik z lekkim uśmiechem. Po czym rzekł.- I zaszczyt to, być zapamiętanym przez ciebie, pani.
Pokazał kobiecie skrzyneczkę z dłonią dodając.- I właśnie w sprawie śledztwa przybyłem tutaj. Nie wiem na ile możesz udzielić pomocy. Wszak Aspekt Lyrii nie zajmuje się tymi sprawami, ale wrogowie których tropi Cierń, są obrazą dla wszystkich Aspektów.
- Jest tylko jeden rodzaj wrogów z którymi walczymy wspólnie. Sugerujesz, Albrechcie, że to czarownik?
-Czarownicy.- stwierdził Albrecht nie chcąc ujawniać innych podejrzeń i swej wiedzy. Że za całą sprawą stoi kult heretyckiego Aspektu.- Jednego martwego już znaleźliśmy.
- A skrzynka? Co ma wspólnego ze sprawą?
-Nie wiem... magia jest mi czymś obcym. Mogę więc tylko teoretyzować, że zawartość jej to jakiś fetysz używany w tych heretyckich praktykach.- rzekł Albrecht otwierając ją i pokazując zawartość kapłance.
Kapłanka spojrzała z zainteresowaniem. Jej zielone oczy rozjaśnił jakiś wewnętrzny blask. Albrecht odniósł wrażenie, że powietrze wokół zapachniało silniej szałwią i rumiankiem oraz innymi kwiatkami.
- To coś … niesie w sobie potężny ładunek złej energii. Aż dziwne, że udało ci się z tym przejść przez bramę kaplicy Matki Narodzin.
-Skrzynka zapewne maskuje, lub neutralizuje złą emanację.- zaryzykował teorię alchemik.
- Masz zapewne rację. Zostaw to w naszej świątyni. Matka Lyneria zbada to dokładnie. Po mojemu jest to ręka … czarownika. Albo jakiejś istoty z Nieświata.
-Ja muszę mięć tą rękę z powrotem, najlepiej nienaruszoną. Jej Sprawiedliwość zapewne również będzie chciała zbadać tą potworność, przed zniszczeniem jej.-rzekł alchemik po chwili wahania zamykając skrzynkę i przekazują ją Curnelii.
- Oczywiście. To śledztwo twojej pani. I jej świątyni. Rozumiem to doskonale.
-Jej sprawiedliwość będzie wdzięczna za każdą informację jaką uda się uzyskać.- odparł Albrecht z uśmiechem.

Po tej rozmowie alchemik wyruszył z powrotem do zamku, jednakże po drodze postanowił zahaczyć o lombard Wesołka i zapytać go inne towary, które Balthazara interesowały.
I zakupić je, jeśli takie znajdą. A jeśli staruszek będzie coś kręcić, lub zaprzeczać... cóż, to Cierń go później przepyta.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 30-09-2011 o 12:57.
abishai jest offline  
Stary 23-08-2011, 23:41   #72
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Kiedy decyzja została już podjęta Althea nie mogła się wycofać, jako kapłan Aspektu musiała ważyć swoje słowa i dotrzymywać tego co obiecała. Zajęła swoje miejsce i czekała. Nawet, kiedy reszta osób opuściła pomieszczenie i kobieta została sama z nieznajomym kapłanem, który nie raczył przedstawić jej się z imienia nie zmieniła zdania. Niepokój, który odczuwała stłamsiła w środku, wzięła głęboki wdech i oddała się w całości Varunathowi wierząc, iż Pan Sprawiedliwości i Kary pokieruje odpowiednio jej krokami. Także w Nieświecie. I tak też się stało, z tym, że Althei nie dane było nawet o jeden mały krok zagłębić się w astralnym świecie.

Cierń padła na plecy, w ten sposób unikając ostrzy dziwnej broni, którą posługiwał się przeciwnik. Przeturlała się w bok, wyciągając swój własny sztylet. Przeciwnik nie tracił czasu. Jego sierpy ze świstem przecinały powietrze, zmuszając Cierń do defensywy. Jedno z ostrzy przeleciało tuż obok jej maski, drugie rozcięło ubranie tuż nad łokciem. Na pierwszy rzut oka widać było, że wróg przewyższał Altheę zarówno pod względem sprawności fizycznej i wyszkolenia w walce. Ta konfrontacja mogła skończyć się tylko w jeden sposób, a taki finał raczej nie odpowiadał Cierń.
Po kilku wymianach uderzeń wiedziała już, że w uczciwej walce z tym noszącym maskę kapłana Maraji człowiekiem, najzwyczajniej nie miała szans. Musiała zmienić strategię. I to szybko.

Cisnęła sztyletem w napastnika. Tamten od niechcenia odbił ostrze, ale tego się spodziewała. Sztylet miał być tylko zmyłką a ona sama w tym czasie rzuciła się mocno w bok tak, by zwiększyć odległość pomiędzy nią a jej przeciwnikiem. Wyszarpnęła bicz, który nosiła zwinięty przy pasie i strzeliła nim w ziemię przed kapłanem powstrzymując go od skrócenia dystansu.

Teraz szanse się nieco odwróciły. Althea była tak długo bezpieczna jak długo nie pozwalała zbliżyć się przeciwnikowi. Mężczyzna nie mógł jej zagrozić swoimi sierpami z takiej odległości, ale dzięki swojej sprawności udawało mu się uniknąć większości uderzeń wyprowadzonych przez Cierń. Tylko jeden z jej ataków sięgnął celu. Zaraz potem do pomieszczenia wtargnęli kapłani Maraji. Wtedy też Althea zorientowała się, że modlitwy otaczające egzekutora znikły.

- Zaatakowała mnie! – Wrzasnął, wskazując Cierń pozostałym kapłanom Maraji i Ostrzom Ciemności.

Althea opuściła bicz odchodząc przy tym jeszcze dalej od swego przeciwnika tak by nie mógł zaatakować znienacka.
- To - wskazała ręką na człowieka w stroju egzekutora - nie jest wyznawca Maraji. To innowierca i heretyk. Obraził was i waszą Panią. I zranił mnie swoją bronią - dodała wskazując rozdarcie na rękawie.

- Kłamstwo. To ona mnie zaatakowała. Nie jest tym, za kogo się podaje!
Oczy kapłana za maską były czujne, spięte, najwyraźniej wyczekiwał sposobności do ataku. Reszta obserwowała scenę skonsternowana i Althea zrozumiała, że musiała szybko wymyślić sposób, by zdyskredytować swego przeciwnika w oczach reszty zgromadzonych.

- W takim razie mam propozycję jak rozwiązać tę kwestię. Ja oddam się w ręce waszych Ostrz, a on - wskazała głową egzekutora - niech wprowadzi do Nieświata jednego z kapłanów Maraji. Skoro uważacie, że zaatakowałam kapłana, którego nigdy wcześniej nie widziałam na oczy oznaczałoby to, gdybym rzeczywiście miała złe zamiary, iż nie zamierzałam dopuścić do poznania tajemnicy tej czaszki. W takich okolicznościach poznanie jej sekretu wydaje się jeszcze bardziej palącym i naglącym zadaniem. Kiedy wasz domniemany egzekutor zabierze ze sobą jednego z wiernych wyznawców Maraji do Nieświata towarzyszący mu kapłan będzie mógł jednocześnie poznać esencję mocy swojego przewodnika. Jak zapatrujecie się na ten pomysł? - Rozluźniła ręce i stała w swobodnej, pozie aby niepotrzebnie nie wprowadzać otaczających ją wojowników Świątyni w zdenerwowanie, które mogłoby zaowocować nieprzemyślanymi działaniami z ich strony.

- Zatrzymaj się - rzucił jeden z kapłanów Maraji.
Słowa kierował zarówno do mężczyzny z sierpami, jak i Cierń.
- Pomysł Sprawiedliwej jest rozsądny.

Althea nie wtrącała się ponownie. Podzieliła się już swoim pomysłem i teraz czekała na reakcję kapłanów Maraji a w szczególności tego, który w jej mniemaniu kapłanem Maraji nie był.
Kapłan z sierpami zafalował. Cierń znała już tę reakcję. Maska na twarzy zdawała się wybrzuszać. Szaty opadły w dół, a po chwili wyłonił się z nich …. szczur. Sierpy brzęknęły o posadzkę.
Nie tego dokładnie się spodziewała. Nie przypuszczała, że podstawiony egzekutor okaże się szczurem. Poprzednio ten, kto wykorzystał szczura do skontaktowania się z nią nie zagroził jej życiu. Ten tutaj tak. Co się zmieniło od tamtej pory? Cierń wiedziała natomiast jedno, znowu nie dostanie żadnej odpowiedzi od parszywego gryzonia.
Kapłani Maraji rzucili się jednak do pościgu za szczurem. Widać było, że już mieli do czynienia z takim zjawiskiem. Zadziałali bez zmieszania i oszołomienia.

- Grynthel - wyrwało się jednemu z nich.
- Nie dajcie mu uciec. Tylko tak będziemy mogli ocalić Marienzerk. To Grynthel. Łza Duszy!

Zaskoczona Althea z lekkim opóźnieniem włączyła się do pościgu za szczurem. Zdziwiona słuchała słów marajistów. Najwyraźniej wiedzieli więcej o tym, co się tutaj działo, wiedzieli więcej niż ona. To było dla Cierń niczym policzek. Zmieszanie zamieniło się w niezadowolenie i Althea zdwoiła wysiłki by przydepnąć ogon szczura tak jak to zrobiła z poprzednim, którego miała okazję oglądać.

Szczur został w końcu schwytany. Jakiś sprytny kapłan zarzucił na niego płaszcz. Inny zajął się bronią “Marienzerka”. Podniesiony za ogon gryzoń znalazł się w metalowym garnku, który szybko jakiś anonimowy kapłan w masce wyniósł z pomieszczenia. W końcu Cierń została tylko z jednym kapłanem. Oznaczonym trzema czaszkami wyszytymi na szatach. Ciemne oczy spoglądały na kapłankę Varunatha z pewnym zastanowieniem. W końcu Wtajemniczony, jak nazywano kapłanów tej rangi w świątyni Maraji, odezwał się. Szorstkim, ale bez wątpienia należącym do kobiety głosem.
- Jestem Renza. Wydaje mi się, Sprawiedliwa, że będziesz chciała porozmawiać o tym … - przez chwilę szukała właściwych słów - … incydencie. Czy potrzebujesz pomocy medyka?

- To tylko draśnięcie, może poczekać. Dlaczego takie ważne było złapanie tego szczura? Przecież teraz to już tylko zwykły szczur, czyż nie?

- Niestety nie. Porozmawiajmy w sanktuarium. Pójdź za mną, proszę.

Sanktuarium okazało się być niedużą komnatą wykutą w litej skale. Na jej środku był tylko jeden sarkofag oznaczony symbolami śmierci i jej Aspektu. Renza siadła bez krępacji na jego środku wskazując miejsce obok siebie.

- Zapewne masz wiele pytań, więc proszę pytaj.

Althea skinęła głową.
- Czemu schwytanie tego szczura było tak istotne? I jak go nazwaliście Grynthel? Co to oznacza?

- Grynthel to imię, Sprawiedliwa. Chociaż okoliczni mieszkańcy częściej nazywali go Szczurzym Królem. To był czarnoksiężnik. Paskudny. Unicestwiono go wiele dziesiątek lat temu. Prawie siedemdziesiąt lat temu. Miejsce pochówku jest znane nielicznym wtajemniczonym z naszej świątyni. Niestety … ostatnio śmierć czarownika stanęła pod znakiem zapytania. A te … podmiany .. stały się częste. Zbyt częste.

- Co z moim pierwszym pytaniem? Dlaczego łapaliście tego szczura? Jak to może pomóc jednemu z waszych braci Wtajemniczona?

- Szczur jest ingrediencją ogniskującą moc klątwy. Jeśli uda się go oczyścić, uda się zlokalizować jego pierwowzór, który musi być żywy. Grynthel był mistrzem tego zaklęcia.

- Czyli thar stracił swojego mieszańca - powiedziała do siebie ale na tyle głośno, że towarzysząca jej kapłanka mogła ją usłyszeć. Nie pierwszy raz spotkałam się z tym zaklęciem, chociaż nie rozumiałam jego istoty. Ten, kto się nim posługuje próbował wywabić mnie z mojej komnaty nadawszy gryzoniowi postać elfa, który pracuje a raczej pracował u thara. Dziwi mnie tylko fakt, ze poprzednim razem mnie nie zaatakował pomimo tego, że miał wtedy w moim odczuciu bardziej sprzyjające mu okoliczności. A co ze szczurzą czaszką? Tą, którą miał zbadać Marienzerk.

- To relikwia. Przedmiot ogniskujący w sobie moc Nieświata. Zaklinający upiora. Stąd nawiedzenie podczas ceremoniału pogrzebowego.

- Jeżeli to relikwia to musi należeć do jakiegoś Aspektu, prawda? Jakiego w takim razie? – Pozwoliła sobie zadać pytanie tak, aby wybadać towarzyszącą jej kapłankę

- Bathar.

Kobieta potwierdziła głośno obecność Aspektu, którego nikt w Imperium nie powinien już oglądać. Althea usatysfakcjonowana skinęła głową, po czym udzieliła sobie sama dyspensy i pozwoliła na nieznaczne minięcie się z prawdą.

- Czy nie odnosisz wrażenia Wtajemniczona, iż mamy do czynienia ze zjawiskami, które nie przystają do siebie? Bathar. Grynthel. Podszywanie się po kapłanów Szóstki. Morderstwo dokonane na dziedziczce i czarnoksiężniku. Czy może potrafisz dostrzec wspólny czynnik dla tej mieszanki, który wymyka się moim oczom? – Podsunęła obraz własnej ignorancji tak, aby kapłanka Maraji mogła wykazać się własną wiedzą.

- Niestety tak, ale nie wiem czy mogę o nim powiedzieć.

- Nie dowierzasz mojej zdolności osądu sytuacji? Czy inny czynnik powstrzymuje cię Wtajemniczona przed wyjawieniem mi tej informacji?

- Inny czynnik, Sprawiedliwa. Niezależny ode mnie. Decyzja starszych mojej świątyni. Daj mi czas do namysłu. Poślę po ciebie na zamek, jeśli będę mogła przekazać ci pewne informacje.

Althea pożegnała Renzę i opuściła Świątynię Maraji w dobrym humorze. Z tego, co wiedziała marajisci lubili imponować innym swoją wiedzą i Cierń liczyła, że i w tym wypadku nie przepuszczą okazji, aby oświecić niedouczoną kapłankę innego Aspektu a tym samym dopuszczą Altheę do użytecznych informacji na temat Grynthela. Ponadto mieli przeprowadzić badanie szczurzej czaszki w Nieświecie, tym razem już bez udziału Cierń, i poinformować ją o wynikach tych badań.
 
Ravanesh jest offline  
Stary 03-09-2011, 14:58   #73
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Znała takich jak on. Ludzi o spokojnym dłoniach i oczach, na których dnie czaiła się gadzia obojętność. Profesjonałów, noże do wynajęcia, którzy wartość życia zwykli odmierzać brzękiem srebra i długością ostrza. Znała ten charakterystyczny sposób cedzenia słów, jakby każde z nich było rzuconym kamieniem. Celnie, precyzyjnie, pozornie niedbale.

Rozciągnęła usta w mimowolnym uśmiechu. Bo Ryś był właśnie taki. I kręciło ją to jak zawsze.
Zaraz potem zwinęła górną wargę szczerząc zęby w agresywnym grymasie. Bo Ryś był właśnie, zaraza, taki. I wkurwiało ją to jak zawsze.
A ona naprawdę nie wiedziała czy bardziej chciałaby żeby ją przerżnął, czy też wolałaby bez żadnego wstępu przejechać mu żelazem po gardle.

Nie pomyślała nawet o tym, że mogłaby uciec. Przez jakieś dwa lub trzy uderzenia serca rozważała przeczekanie ryżego sukinsyna. Przeczekać a potem udać się za nim i dopaść w miejscu, które wydałoby się jej odpowiednie. Odrzuciła pomysł prawie bez wahania. Była znużona, Cierń pewnikiem nie planowała przeciągać wizyty w Śmierciowisku na cały dzień, a do tego miała sprawę do dokończenia z młodym, który stał obok Rysia, strzelając tylko oczami za norą, w której mógłby się schować. Słusznie, uznała, mrużąc oczy. Bardzo słusznie.

Skuliła się, wycofała w głąb budynku i cicho spuściła się na klepisko rudery, w której mieszkał Łupek. Splunęła na ziemię gęstą plwociną, obrzuciła nieprzyjaznym spojrzeniem garbuskę nachyloną nad pordzewiałym garnkiem. Jeszcze wczoraj wraziłaby jej nóż w gardło bez najmniejszego wahania. Już teraz, jako nauczkę dla młodego za brak dyskrecji. Prawie widziała ten ruch, czuła mrowienie w opuszkach palców, potrzebę owinięcia ich dookoła rękojeści. Ale dziś nie chciała zapraszać Maraji do tego domu. Jeszcze nie. Dopóki nie będzie miała pewności. Podeszła do Ady, siostry chłopaka. Nawet nie potrafiła określić ile to to mogło mieć lat. Trzy? Cztery? Może niewiele więcej. Kucała na podłodze, patykiem szturchając po brzuchu spasionego karalucha. Chude łopatki sterczały jej spod znoszonej koszuliny jak brudnawe, upieprzone przy samej nasadzie skrzydła. Pogłaskała ją po główce pokrytej ciemnymi, spotniałymi loczkami. Uśmiechnęła się do niebieskich ślepków i piegowatej twarzy.

- Chodź... Zabawimy... się... - wyszeptała bardzo, bardzo cicho, prosto do małego, odstającego ucha.

Nie było istotne ile w tym wszystkim było dziecięcej ciekawości i ekscytacji, ile naiwnej ufności i niedorosłej głupoty a ile dłoni Dzierzby, która oparła się zdecydowanie na dziewczęcym karku i podprowadziła do tylnych drzwi, a potem - pomiędzy zawalonymi ścianami - na podwórze, gdzie czekał Ryś.

Prawie dałaby sobie rękę uciąć, że na płatku jego ucha ciągle widniały ślady jej zębów.
Sukinsyn.

Już się nie uśmiechała. Palce jak imadło zacisnęły się na chudej szyjce, osadzając dziewczynkę w miejscu, dławiąc jej krzyk protestu. Bez zbędnego okrucieństwa, jedynie z jakąś bezlitosną koniecznością. Przesunęła spojrzeniem raz jeszcze po okolicy, szukając przyczajonych kumpli ryżawego najemnika. Nikogo. Skinęła mu głową. Nieznacznie, czujnie. Ciągle nie zdejmując ręki z Ady.

- Cześć, Dzierzba - uśmiechnął się Ryś, odpychając młodego w bok. - Chłopak był czujny, ale wypatrzyłem go pod burdlem. Wiem, że wczoraj rozpytywał o pewnych ludzi. Wiem w czyim imieniu. Więc za nim poszedłem. I oto jestem. Napijesz się piwa? Zjesz coś? Bo mi w gardle zaschło strasznie. Niedaleko jest pijalnia Sękacza. Chłopak nam coś kupi - spojrzał na Adrama, który pochylił się nieudolnie podnosząc kamień z ziemi. - Nie rób niczego durnego - przestrzegł go sykiem Ryś, ale nie odrywał wzroku od Dzierzby. - Nie chcę nic zrobić twojej siostrze. Kto wie, może zarobi troszkę srebra za wysłuchanie mnie.

Siostry? Której? Naprawdę uwierzył w bajeczkę o pokrewieństwie pomiędzy nią i Łupkiem? Naprawdę? Kucnęła za plecami dziewczynki, nachyliła się ku niej, szepcząc chrapliwie, boleśnie. Mała zaszamotała się bezradnie, coraz bardziej przestraszona tym, co miało być zabawą.

- Ona mówi, ze mam mówić, ze... - skrzywiła się, rozpłakała, kiedy Anah delikatnie wzmocniła uścisk. - Ze młody zostaje. Bo nie chcemy pzeciez zeby zrobił coś durnego - zasepleniło dziecko, siąpiąc nosem. - Sobie lub innym. I ze zupa jest, jeśli nie jest pan wybledny. I jeśli nie je pan duzo, bo... - zagulgotało, zamilkło, rozryczało się na dobre. Dzierzba tylko kiwnęła ryżemu głową, na znak, że skończyła.

- To raczej nie są tematy, o których ci ludzie chcieliby słuchać - powiedział Ryś spokojnym tonem. - Możemy usiąść w tej chacie, ale oni będą musieli wyjść. Wszyscy. Chyba się mnie nie boisz? Co?

Popatrzyła tylko wymownie, wydęła blade, spękane usta.
Jesteś moja...
Nie, nie bała się go. Nie jego. Ale nie ufała skurwielowi za grosz. Daleko za dobry był na zaufanie i daleko na nie za cwany. I właśnie dlatego nie miała wyboru. Bo się nie bała.

Chwyciła wygodniej dziecko pod pachę, wprawnie unieruchomiła wierzgające kończyny. Wskazała podbródkiem prawie niewidoczną, wąską wyrwę w ścianie opuszczonej kamienicy. Zawahała się, uniosła pytająco brwi. Pokręcił głową. Wywróciła oczami. Srał pies ją i tą jej głupią ostrożność. Jednym, płynnym ruchem rzuciła dziewczynkę w kierunku młodego, wycofując się jednocześnie w kierunku drzwi do rudery rodziny Łupka. Otworzyła je kopnięciem i bez zbędnych ceregieli wyrzuciła garbatą mamuśkę i niemrawego braciszka na ulicę. Zanim zamknęła za Rysiem drzwi, pogroziła młodemu palcem.

Najemnik natychmiast rozsiadł się wygodnie, z mieczem pod ręką i czujnym wzrokiem wciąż wbitym w Dzierzbę.

- Widzę, żeś zaniemogła na gardło. Lepiej to, niż gardło położyć, prawda? Ale do rzeczy. Nie musisz odpowiadać. Kiwaj głową. Ja tam nawet wolę, jak dziewuchy małomowne są. Nieśmiałe zgrywają. - Mrugnął łobuzersko. - Wszyscy wokół gadają, że dla Kolczastej Maski pracujesz. - Prychnęła bezgłośnie niemal, obdarzyła złym spojrzeniem. - Że sprawę mordu na szlachciance wąchasz. A wiesz, że to nie pierwszy taki mord? Że ten, kto zabija, Kredę jeno odwiedził? Lub przyjechał tutaj z innego miasta. Większego. Wiedziałaś?

Szurnęła po stole w jego kierunku misą z rzadką strawą. Mocno. Niespodziewanie. Zaraz potem rzucając mu drewnianą łyżkę. Oceniając jego refleks i swoje szanse w starciu z nim. Grając na czas. W końcu jednak musiała jakoś zareagować na jego słowa. Wzruszyła ramionami, pokręciła głową.

- To już wiesz. I wiesz, że nie tylko twoja kapłanka za sprawą chodzi?

Wywróciła oczami, tym razem skinęła głową. Wyprostowała jeden palec i zagięła go na kształt pazura. Potem nakreśliła na piersi kształt czegoś, co przy odrobinie dobrej woli Ryś mógłby rozpoznać jako herb. Być może szlachetnie panującego thara. Ale przymrużyła ciekawsko ślepia, błysnęła zębami w przelotnym grymasie, powstrzymała rękę, która chciała sięgnąć po skryty w kieszeni wisior w kształcie szczurzej czaszki.

- Nie chodzi mi o Pazura. Jego i Cierń traktuję jako jedno. W końcu po oboje posłał thar. Jest ktoś jeszcze, wiedziałaś?

Wypchnęła policzek językiem w wyrazie namysłu, machinalnie obracając w palcach niechlujnie zrobiony pogrzebacz ze słabego żelaza. Jedno, krótkie skinięcie. Tak. Ktoś węszył. W ten czy inny sposób. Te czy inne szczury.

- Widzę, że dużo wiesz. Nieźle. Naprawdę nieźle. Tak się składa, że pracuje dla tej drugiej osoby i ona zaproponowała spotkanie z tobą. Zrobiłaś na niej wrażenie. Chcesz z nami współpracować?

Z kim? Z cykorem? Eleganckim trzęsidupkiem widzianym przez moment w Kielni? Co o nim wiedziała? Niewiele. Nic. Przejezdny. Bogaty. Troskający się o swój wydelikacony tyłek. Chyba, że on ściema i zmyła a nie prawdziwy pracodawca, pionek jeno. Przesadnie wyraźnie ułożyła wargi w kształt jednego, niemego słowa: „warunki”. Uniosła pytająco brwi.

- Pieniądze, pomoc w dorwaniu tego, kto wczoraj posłał cię do świątyni Maraji, no i zasługi dla twojej Cierń. Same pozytywy.

Za piękne to wszystko było. Za śliczne i za pachnące. Obróciła beztrosko w ręce zapomniany pogrzebać, pozwoliła mu wbić się w rozeschnięte drewno jednego ze stołków. Istny dar losu, ostatnia brzytwa ratunku, wonne kwiecie nadziei pośród cuchnącego rozlewającej się kupy łajna.

- A dla w... - słowo pękło jak marnej jakości dzban pieprznięty o ziemię mocną ręką - ...was? - docharczała prawie niezrozumiale.

- Dla nas też. Ale nie gryzie się z twoją pracą. Zresztą, chyba lojalność to niezbyt wielka strata dla Kolcza....

Uderzyła dłońmi o blat chybotliwej ławy, wbijając się w dźwiękiem i gestem w jego wypowiedź jak nóż, rozkrawając ją na dwie części.

- ...stej Maski – dokończył niewzruszony Ryś.

- Posłał... do... Maraji? - zapytała nachylona ponad ławą w jego stronę. Spod ściągniętych warg błysnęły ostre zęby, napięły się mięśnie odsłoniętych przedramion, gdy uświadomiła sobie dokładnie, co przed chwilą powiedział.

- A co? Myślałaś, ze sama tam się przespacerowałaś? Urok, dziewczyno. Najpewniej trafiłaś na kogoś, kogo trzyma przy sobie Kołtun. Jest w tym umoczony po uszy. My stawiamy na tą elfkę, ale nie mamy dowodów. Czy dotykała cię?

Zaskoczenia nie dała rady ukryć. Ponurej wesołości nawet nie próbowała. Zaniosła się niemym, bezgłośnym śmiechem, który przeszedł w suchy kaszel. Splunęła na klepisko różowawą plwociną, otarła usta. Ryś szukał ciula od brudnej roboty, to było jasne. Dlaczego? Bo wczorajszy interes z Kołtunem nie poszedł tak dobrze jak powinien? Bo grubas zaczął sobie za dużo pozwalać? Więc teraz nasłać Cierń na pasera, a ją samą na jego elfią dupę. Urok? Brednie. Kurwa nawet jej nie dotknęła. Urok? Czary? Czary to były odprawione nad nią dziś rano. I zaraza, smakowały, arkanem zarzuconym na szyję. Ale ryży... Przymrużyła oczy, uśmiechnęła się do niego słodkim, prawie niewinnym uśmiechem. Ryży wiedział interesująco wiele na temat magii i interesującej liczby mnogiej używał. Będącej całkowicie nie na miejscu, jeśli brać go jedynie jako najemnego bronityłka.

Skinęła głową. Skłamała.

- A przedmiot? Czy może miałyście w rękach jakiś wspólny przedmiot? Mogła wejść w posiadanie twojego ciała, krwi? To może być ślepy zaułek. Lepiej sprawdzić wszystkie elementy niż potem żałować. Kołtun to nie byle kto w tutejszym półświatku.

No właśnie, mówił jej wzrok.

- I... to... dl...atego? Za... wżny? Prz...e...szk...adz..? - machnęła ręką niecierpliwie.

- Nie rozumiem cię, Dzierzba - pokręcił głową. - Może przepłuczesz czymś to gardło?

Potrząsnęła głową, aż warkocz smagnął ją po ramionach. Podeszła bliżej, nachyliła się do niego.

- Interesa... hamuje? Konkurencja... z... niego? - zaszeptała bardzo cicho, muskając oddechem i wargami jego ucho, szukając wzrokiem błysku srebrnego łańcucha ze szczurem. Gówno, wysoka stójka skórzanego kaftana ściśle otulała jego szyję. - Bo... przecież... nie... pro... publico... kurwa... bono... - błysnęła elokwencją podłapaną od Kotwicy - chcecie... jego... i... tą... kurwę... sprzątnąć...

- Nie. Jasne że nie - odsunął się poza zasięg ewentualnego ataku. Niezbyt gwałtownie, ale jasno dając do zrozumienia jak bardzo jej ufa i jak blisko jest teraz w stanie dopuścić. Wykrzywiła się kpiąco, uniosła jedną brew w niemej parodii jego pytania o strach. - Widzisz. Ten, którego ochraniam ma tutaj pewne sprawy do załatwienia. Podobne sprawy. - Spojrzał ostrzej. - Dość gierek. Za dużo czasu zajęło mi odszukanie ciebie. Ja cię znalazłem, więc świątynia Maraji pewnie niedługo też. Zresztą przy marajistach nawet w grobie nie będziesz bezpieczna. Cierń za nisko stoi w hierarchii by cię ochronić. Być może jestem twoją jedyną szansą. A raczej ten, którego pleców strzegę. Rozumiesz to, mam nadzieję?

- Kto... on... że... dwa... Noże... Prawdy... przebija?

- Decyduj
– ponaglił, wstając.

- To... daj... mi... konkret... kotku - zasyczała. - Bez... imienia... gwarantu... Mgła... i... słowa... na... wiatr...

- Konkret. Dobra. Dzisiaj wieczorem na skraju lasu przy dębie wisielców. O zachodzie słońca. Bądź. A teraz muszę się zbierać, Dzierzba.


Odepchnęła się od stołu, pokiwała głową trochę do niego, trochę do siebie samej. Przesunęła nieznacznie stopy, oblizała powoli usta, wyczekując momentu, żeby na niego skoczyć, żeby sprawdzić jego i siebie, zaspokoić ciekawość. Zza otwartych przez Rysia drzwi migały znane i obce twarze, wyraźniej dobiegało przeciągłe, płaczliwe wycie małej Ady. Sarknęła pod nosem, mrugnęła do najemnika i nawet pomachała mu na pożegnanie. Patrz świecie, jakie przyjacielskie rozstanie. Patrz, podziwiaj i, kurwa, zapamiętaj tą sielankę istną.

Gwizdnęła krótko, nisko na młodego, objęła go za szyję szczupłym, twardym ramieniem.
Zaszeptała.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."
obce jest offline  
Stary 03-09-2011, 22:49   #74
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Miasto Kreda
Przedpołudnie

Albrech zwany Nawróconym

Na zamek wracał spokojnym marszem. Dwóch żołnierzy Noska snuło się za alchemikiem z niewyraźnymi minami popatrując na mijane stragany z jedzeniem, czy wzdychając na widok otwartego wyszynku.

- Goronco sie robi, borr – jeden z żołnierzy, bardziej śmiały, na którego wołali Wydymaj zwrócił się do Albrechta używając starego, hariańskiego zwrotu grzecznościowego. – Może byśma się tak nagulgali troszku piweczka, cu?

Drugi spojrzał na alchemika z nadzieją. Lombard Wesołka był zaledwie przecznicę dalej. Słońce faktycznie zaczynało prażyć nieznośnie. Po mglistym poranku zapowiadał się wyjątkowo upalny dzień. Możliwe, że najcieplejszy tej wiosny. Mimo, że Kreda leżała w Tarraveli – jednej z najbardziej wysuniętych prowincji Imperium – to pogoda zaskakiwała.

Albrecht wiedział, że od przychylności tych dwóch żołnierzy zależy to, jak bardzo przyłożą się do swojej roli, gdy zagrozi mu jakieś niebezpieczeństwo.

- Jedno piwko i idziemy – wskazał na uliczny kramik, przy którym brodaty właściciel sprzedawał smażoną kiszkę, cebulę i rozwodnione piwo rozlewane z beczki chochelką.

Wydymaj i Kart ruszyli ochoczo w stronę kramu. Chwilę później popijali piwo z minami kotów spijających śmietankę. Zawartość glinianych dzbanuszków w oszałamiającym tempie zniknęła w gardłach żołnierzy. Ostawili naczynia, westchnęli z lubością, zapłacili kramarzowi i skinęli głowami, że są gotowi ruszać dalej.

Po przejściu kilkudziesięciu kroków Albrecht drugi raz dzisiaj przekraczał próg lombardu. Czuł się prawie, jak u siebie.

Tego, co zastał w środku, zupełnie się nie spodziewał.

Wesołek leżał prawie przy samym wejściu. Obok niego podłoga uwalana była jeszcze ciepłą krwią. Alchemik ze zgrozą zauważył, że całe ręce właściciela lombardu pokryte są dziesiątkami ran szarpanych, podobnie jak nogi i twarz. Coś poruszyło się pod okrwawioną koszulą na wysokości brzucha. Rogowy guzik odskoczył, a spod ubrania wynurzył się szczur. Jago sierść ociekała krwią. Gryzoń wyskoczył na środek pomieszczenia i pobiegł zwinnie, jak to tylko szczury potrafią, za jedną z pólek z zastawionymi rzeczami.
Mlaszczący odgłos skierował uwagę Albrechta na Wesołka.

Krzywe usta człowieka rozwarły się gwałtownie, jak do krzyku. Chlusnęła z nich krew i wyskoczył kolejny utytłany posoką gryzoń.


Miasto Kreda
Przedpołudnie, okolice głównej bramy


Althea zwana Cierniem

Kapłanka wracała do miasta zadowolona. Poniekąd udało się jej osiągnąć założony cel. Może nie do końca tego oczekiwała w świątyni, ale rezultat był mniej więcej zadowalający. Kapłani Maraji musieli teraz współpracować. Pokazali słabość wpuszczając „przebierańca” do swojego sanktuarium. Narazili ją na niebezpieczeństwo. To podważało ich wiarygodność.

Kara jechała obok niej czujnie przyglądając się ludziom. Jej nerwy – co było widać – były napięte jak postronki. Niepotrzebnie. Widząc kolczastą maskę podróżni na trakcie kłaniali się w pas, niektórzy nawet klękali przed kapłanką.

Na jej widok żołnierze przed bramą wyszli jej na spotkanie.

- Wasza kapłańskość – jeden z nich – najstarszy rangą – wyszedł na spotkanie Althei i Kary. – Dobrze, że widzę waszą kapłańskość. Thar prosił, bym przekazał waszej kapłańskości, że oczekuje na zamku.

Althea nie zaszczyciła żołdaka odpowiedzią. Po prostu ruszyła w stronę twierdzy. W mieście panował spory ruch. Końskie popyta, koła wozów i ludzkie buty wzbijały w powietrze kłęby ceglanego i wapiennego pyłu, których w Kredzie było aż nadto.

Na jednym z placów, na wozie, stał jakiś mężczyzna, którego otaczała spora gromada ludzi. Mężczyzna wykrzykiwał coś mocnym, dźwięcznym głosem. I może Althea zignorowałaby go, gdyby nie jedna fraza, którą usłyszała.

- Wszystko powierzam Wam! Co kiedyś było, dziś już nie jest!

Althea wiedziała, że niedawno słyszała dokładnie takie same słowa.

Mężczyzna spojrzał ponad tłumem w ich stronę. Przez chwilę oczy nieznajomego oratora i kapłanki spotkały się.


Nie wiadomo czemu, mimo przypiekającego coraz silniej słońca, Althea poczuła zimny dreszcz. Nieznajomy zeskoczył z wozu, znikając kapłance na chwilę z oczu.


Miasto Kreda
Przedpołudnie


Anah zwana Dzierzbą


Pytanie zostało wycharczane. Mody spojrzał w zimne oczy Dzierzby. Zadrżał.

- Niewiele gadał – powiedział lekko drżącym głosem. – Jeno za kark mnie ułapił, jak ty, nagle zza winkla. I powiedział, że mi kark skręci, jak go do ciebie nie zaprowadzę. I że przyjaciółmi jesteście, łzy pies. Chciałem go wyprowadzić do portu, ale poznał się na tym. I przydusił nieco.

Dierzba pokiwała głową. Wycharczała kolejne słowa. Polecenia.

Adram pokiwał głową, na znak, że zrozumie i na znak, że nie skrewi. Pobiegł wykonać zadanie.

Dzierzba przekalkulowała wszystko. Ruszyła również. Znanymi sobie ścieżkami ruszyła z Rysiem. W chwilę później wmieszała się w tłumek na ulicy Powrozów. Przeklęta nazwa! Nie lubiła tej ulicy, ale wychodziło jej, że Ryś będzie musiał za chwilę tędy przechodzić.

A i owszem. Ruszyła ostrożnie jego śladem.

Po chwili zorientowała się, że zgubiła swój cel. Sukinsyn był naprawdę dobry.

Cierń zobaczyła przypadkiem. Po drugiej stronie placu, gdzie wykonywano egzekucje, gdzie występowały trupy wędrownych artystów, gdzie niekiedy thar czy inny oficjel przemawiał do ludzi – najczęściej wygłaszając puste frazesy.

Widać było, że kapłankę zainteresował człowiek, który zeskoczył z wozu, z którego wcześniej przemawiał do ludzi.

Brodaty, nieznany jej mężczyzna, ruszył w bok, jakby chcąc uniknąć konfrontacji z Cierń. I wtedy Dzierzba zobaczyła kogoś jeszcze. Ciemnowłosego, szczupłego mężczyznę, który wynurzył się z cienia straganu. Poruszał się niczym pełzająca żmija. Z jakąś przerażającą, hipnotyczną gracją. Ciemnowłosy kierował się w stronę brodacza. Dzierzba nigdy nie widziała Pazura. Znała go tylko ze słyszenia. Ale widząc precyzję ruchów i balans ciałem ciemnowłosego mogła iść w zakład, że to właśnie jest Pazur.

Wyglądało na to, że kapłanka i najemnik thara znaleźli sobie tą samą zwierzynę.

I wtedy Dzierzba zobaczyła coś jeszcze. Kapłana Maraji w masce i dwójkę Ostrzy Ciemności w ich czarnych, nabijanych blachami kubrakach. Ta trójka z kolei wyraźnie szła w jej stronę.

Dzwon na wieży twierdzy wybił południe.
 
Armiel jest offline  
Stary 07-09-2011, 18:51   #75
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
"Może byśmy się napili piweczka"... Pomysł był przedni. Upał wszak zrobi się nieznośny, a kufelek piwa każdemu poprawi nastrój. Także i alchemikowi.
Wszak lumbard, nie chatka na kurzych nóżkach. Nie ucieknie tylko dlatego że Albrecht i jego ochroniarze uraczą się jednym kufelkiem pienistego napoju, w ramach ukoronowania udanej misji w świątyni Lyrii, prawda?
Bo i alchemik pić zamierzał. I był wybredny w swym wyborze.
Zakupił bowiem dla siebie, najgorszego sikacza dostępnego u kramarza. Wybrał sikacza tak mocno chrzczonego wodą, że zawartość alkoholu w piwie była symboliczna, a smak ledwo wyczuwalny.
Ale dobrze gasił pragnienie.

Cisza nie była oznaką, że w lumbardzie coś się wydarzyło. Nie czuć było smrodu krwi.
Więc dopiero po wejściu Albrecht i jego ochroniarze zorientowali co się stało.
Spóźnili się.
Morderca ich ubiegł zabijając sprzedawcę w bardzo widowiskowy sposób. I obrzydliwy zarazem.
Alchemik patrzył na to okropne widowisko z odrazą i ze strachem.
Spóźnili się. Na ich szczęście.
Nawrócony jakoś pałał entuzjazmem do starcia twarzą twarz z czarownikiem i jego hordą tresowanych magią szczurów. Osobiście wolał walki pozostawiać tym którzy mieli do tego powołanie, lub którym za to płacono. Albrecht nie był zaś żadną z tych osób.
Gdy już minął mu pierwszy szok, spowodowany widokiem nieszczęśnika Albrecht rozejrzał się za jakimś mieczem, lub czymś w tym rodzaju.
Oręż w tym miejscu, nie był liczny... ani w dobrym stanie. Albrecht chwycił za zawieszony na gwoździu ciężki tasak i powoli zbliżył się do zwłok. Ostrożnie stawiając kroki, stanął na truchtem starca. Lekki zamach i... eksplozja gryzoni i posoki. Szczury wyroiły się z trzewi trupa niczym fala potopu, zalewając po kostki Albrechta.
Nawrócony spanikował. Machał na oślep tasakiem uderzając w morze szczurów, nie zważając na krew i piski. Co prawda mistrzem miecza nie był, ale w tej sytuacji, trudno było w coś nie trafić.
Gryzonie wybiegające z rozciętego kierowane instynktem przetrwania rozbiegły się na boki kryjąc przed dwunogim zagrożeniem. Szukały kryjówek popiskując.
Nie wszystkim się to udało.


Kilka z nich dosięgło atakujące na chybił-trafił ostrze tasaka alchemika. Albrecht z odrazą przyglądał się trupowi, słysząc za sobą odgłos gwałtownej torsji. Zapewne jednemu z ochroniarzy Nawróconego nie wytrzymały nerwy... i żołądek.
Pierwszy ogląd zwłok raczej nie zachęcał do dalszych badań, więc Albrecht zajął się myszkowaniem po lombardzie mówiąc. –Niech jeden z was powiadomi strażników miejskich o tym co się tu stało.
Większość zawartości lombardu stanowiły graty codziennego użytku, w dodatku albo kiepskiej jakości, albo w kiepskim. Nierzadko graty posiadające obie te cechy.
Było tu jednak też i trochę biżuterii, którą Albrecht bez większych oporów podkradł.
Jednak najważniejszym znaleziskiem było pudełko, wyściełane aksamitem, pudełko z jaspisowym szczurem.
Spękana figurka nieco niepokoiła Albrechta. Dlaczego została zostawiona? Dlaczego sprawca tylko zabił starca?
Alchemik zabrał pudełko ze szczurem podchodząc do leżących zwłok.
Spojrzał na nie zastanawiając się, jak w ogóle zabrać się do tego działania. Przyczyna śmierci? Przejedzenie żywymi szczurami?
Albrecht kucnął przy zwłokach i zaczął się dokładnie przyglądać ich wnętrzu. Był ciekaw na ile kotłujące gryzonie dokonały zniszczeń, z jakiego organu wypełzły, albo którędy wlazły.
No...i czy znajdzie u właściciela lumbardu, znamię czarownika.
Należało dobrze wykorzystać ten czas, a potem powrócić do zamku thara. I rozmówić się z Cierń.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 07-09-2011 o 18:56.
abishai jest offline  
Stary 15-09-2011, 20:22   #76
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Rysia zgubiła niedaleko oparszywiałego ostrzyciela noży. Wykrzywiła usta w krzywym uśmiechu, wzruszyła ramionami. Sukinsyn był dobry, znacznie lepszy od niej, ale też to nie ona miała mu się do tyłka przyczepić jak gówno do podeszwy – ona miała być tylko zmyłką.

Przez chwilę kontemplowała w milczeniu, prześwitujące spomiędzy kępek brudnych, wiotkich włosów, ropiejące parchy i wrzody pokrywające czerep żebraka. Wszyscy omijali go szerokim łukiem. Nawet przemykające pod ścianami szczury zdawały się cofać przed bijącym od niego odorem a ona sama gotowa była pójść w zakład, że pod szmatą, którą kiedyś można nazwać było spodniami, białawe, gnilne larwy przegryzają się przez zepsute mięso. W Stali już dawno wrzucono by dziada do jednej z trupich jam i spalono w strachu przed zarazą. Ale to nie była Stal, więc ostrzyciel siedział na ulicy i zdychał powoli. Popatrzyła na bezchmurne niebo, popatrzyła na jego spękane, pokryte strupami wargi, sine, wykoślawione palce. Dzień, może dwa, oceniła. Na tyle starczy mu sił w tym upale, a potem jego śmierdzące ścierwo zawiozą do wapiennego bajora. Ostentacyjnie strzyknęła śliną prosto pod nogi jakiegoś grubego kupca otoczonego rozleniwionymi muchami i duszącym oparem tanich pachnideł.

Słońce przygrzewało coraz mocniej, targowisko było coraz głośniejsze i coraz bardziej zatłoczone. Żebrak cuchnął coraz bardziej. Nieśpiesznie ruszyła dalej.

Interes z Rysiem i jego tajemniczym pracodawcą cuchnął równie mocno.

Ryży łgał. Jasne, tylko skończony popapraniec innym całą prawdę jak na spowiedzi gada, ale najemnik wił się jak jakiś wąż chędożony, oczy mydlił, zbyt wiele przemilczał. Co on jej poprzedniego wieczoru naopowiadał, gdy o robotę pytała? Że Kolczasta Maska i Pazur, hazard, w który są zamieszani to za wysokie progi. Że mniej błysku z tego, ale przynajmniej wiadomo komu kosę pod żebro wsadzić. Że to układ prosty jak kutas Fearnostha. Mówił tak, prawda? A teraz z czym, zaraza, wyskakuje? Z jakąś wszech-kurwa-wiedzą, urokami, podsyfianiem Kołtuna i jego elfiej pizdy, pracodawcą, co to od dawna wędrownego mordercę ściga. I kto to niby miał być? Cykor? Cykor?! Ta trzęsąca półdupkami cipa, która w Kielni strachała się własnego cienia? I on miał być potężniejszy od noszącej dwa Sztylety Prawdy Cierń? W dupie się chyba komuś poprzewracało. Prędzej szło uwierzyć, że cykor to pionek, zmyłka, goniec na planszy. Trzeba by ryżego i jeg...

Zatrzymała się gwałtownie, obrzuciła ponurym spojrzeniem konopną pętlę zwisającą smętnie z drewnianego szyldu Szubienicznej, cholernej knajpy, w której kilka lat temu widziała jak wieszają Stevana Pętlę. Przełknęła ślinę, zwilżyła wyschnięte nagle usta.
Powiesili ją na cierniowcu – rozłożystym drzewie o skręconych gałęziach, które zamiast liści rodziło długie na kilka cali kolce. Na ulubionej roślinie Varunatha. Pewnie myśleli, że w ten sposób lincz będzie bardziej sprawiedliwy. Gnoje.

Kopyta śmierdzącego muła grzęzły w rozmiękłej deszczem ziemi, ślizgały się po brudno-żółtych źdźbłach wyschniętej trawy. Coraz bardziej i bardziej ześlizgiwała się z jego kościstego grzbietu. Coraz mocniej szorstki, konopny sznur do krwi wgryzał się w nadgarstki. Ciernie wbijały się w ciało, rozrywały skórę. Źle zawiązana pętla wrzynała się w szyję, miażdżąc powoli tchawicę. Czuła strumyk śliny spływający po brodzie, język, który nagle nie mieścił się w ustach, czuła spojrzenia tych brudnych, pełnych samozadowolenia gąb.

Łajno prawda, że gdy człowiek umiera, życie staje mu przed oczami.
Gdy człowiek umiera, zostaje sprowadzony do wierzgającego rozpaczliwie worka mięsa, charkotliwych prób nabrania oddechu, do puszczających zwieraczy.
Do smaku żółci i zapachu gówna.
I czerni rozrastającej się pod powiekami.
Wieczorem przy dębie wisielców... Chyba go pojebało. Otarła pot znad górnej wargi, zignorowała dreszcz przechodzący zimnym szlakiem wzdłuż kręgosłupa. Ominęła tą przeklętą pętlę z podobną odrazą, z jaką mieszkańcy Kredy omijali parchatego dziada ledwie ulicę dalej. Szyld nie szyld, nie zamierzała już nigdy więcej znaleźć się pod stryczkiem. Choćby miała sobie żyły poprzegryzać.

Trzeba będzie na ryżego się zasadzić. Najlepiej jeszcze przed wieczorną schadzką. Może kutas lubi czuć się ważny, bo jego „my” („dla nas”, „my stawiamy na tą elfkę”, przedrzeźniała go bezgłośnie) wyraźnie stawiało go ponad zwykłym mieczem do wynajęcia w tym układzie. Zrobiła wrażenie... Też coś... Czym? Obiciem mordy Cichaczowi? Pierwszy lepszy by to potrafił, a ona zaraz potem i tak dała się podejść Rysiowi. Więc albo o co innego szło, albo to tylko kolejne słodkie pieprzenie. Lep na muchę od czarnej roboty.

Najbardziej irytujące było, że musiała do tego gówna polecieć.
Nawet jeśli śmierdziało.
Bo Ryś wiedział za wiele i musiała dowiedzieć się skąd.


* * *


Plac był tak gwarny jak pamiętała. Nic się nie zmieniło przez ostatnie dwa lata. Przekupki, kupcy, przygodni gapie, rzemieślnicy i cała reszta ulicznej hałastry kłębiła się jak ławica ryb w zbyt małej beczce. Zapach przypraw, pachnideł, rozgrzanego słońcem kamienia i unoszącego się w powietrzu pyłu mieszał się ze smrodem potu, gotowanej kapusty i przepełnionego rynsztoka.

- Sukno! Błyskotki! - rozległo się za jej plecami i coś chwyciło za jej koszulę. Momentalnie szarpnęła, zwinęła się w miejscu, spłowiały materiał pękł z cichym trzaskiem. - Prawdziwe cudeńka prosto ze Stali! - Kramarz wypluwał kolejne słowa jakby były prawdami jaśniejącymi blaskiem prawdziwego objawienia. - Specjalnie dla paniene... - zawahał się wyraźnie, widząc wyraz twarzy odwracającej się do niego kobiety - ...czki... - dokończył niepewnie.

Warknęła na niego gardłowo, przysunęła się płynnym ruchem, kłapnęła zębami tuż przed jego twarzą i gdyby chudzielec nie odskoczył w tył, wypluwałaby właśnie na bruk czubek jego nosa. Niedbale, od niechcenia poprawiła rozdarte ubranie, odsłaniające teraz jej cycki i wyciągnęła rękę. Straganiarz myknął za wózek, jak przerażony szlachetka kryjący swoje tchórzliwe dupsko za blankami zamku. Odsunęła jakąś zażywną kobiecinę, przymrużyła oczy i bez większego namysłu odcięła rzemienie mocujące dwie niewielkie broszki do drewnianego kramu.

- Ej! - obruszył się natychmiast właściciel, widząc znikający za szerokim pasem Dzierzby towar. - Co ty, kurwa, robisz?

Wskazała na nieobyczajne rozdarcie sięgające niemal pępka. Nachyliła się bliżej niego, uśmiechnęła powoli, leniwie.

No dalej, zawołaj straż – zdawał się mówić ten uśmiech. - Odważ się. Zawołaj. Umil mi dzień, kutasie.

W bagnie, w którym teraz siedziała, co więcej miała do stracenia?

Chudzielec przekalkulował, przełknął ślinę i w końcu wzruszył bezradnie ramionami.

- Niech to będzie rekompensacja – stwierdził w końcu. - Za ten... za ubranie. Jesteśmy kwita, więc niech panienka już sobie idzie. A pani szanowna – zwrócił się do zażywnej kobiety – co by sobie życzyła...?

Śmiejąc się niemo, Dzierzba zgięła się w pół, w szyderczej parodii dworskiego ukłonu.


* * *



Niedługo później zdzierała z siebie stare ubranie i wciągała nowe, wymienione na jedną z błyskotek. Z lubością przesunęła dłonią po bladym błękicie materiału, poruszyła rękami, sprawdzając czy żaden niefortunny szew nie ogranicza swobody jej ruchów. Nie ograniczał i Dzierzba po raz pierwszy od dwunastu godzin rozluźniła się trochę.

Nie, nie było dobrze, ale może jakoś się to wszystko ułoży; może i tym razem uda jej się spaść na cztery łapy. Jak do tej pory. Dusząc się i dławiąc na cierniowcu też myślała, że ma przesrane. Ale wyrok został odroczony, upiekło jej się, więc może i tym razem...
Tylko jeszcze tym razem...

Zwinnie przemykała pomiędzy kramami, lekko i pewnie lawirowała pomiędzy cisnącymi się ludźmi. Obserwowała zebrany na placu tłum. Wyłapywała strzępy rozmów, soczyste bukiety nowych, pikantnych plotek, fragmenty przemówień i ogłoszeń wykrzykiwanych z prymitywnych, drewnianych podwyższeń i wozów. Pogwizdywała cicho jedną ze starych, ulicznych ballad pełną prostej sprawiedliwej zemsty, miłości, nienawiści, błysku srebra i patroszonych nocami flaków.

Melodia zamarła jej na ustach w pół nuty, gdy dzwony zaczęły kołysać się powoli – tak jak kołysać się potrafią ciężkie od tłuszczu i znużenia biodra ladacznic – wybijając południe.

Szli w jej kierunku.

Kapłan w ciężkiej, bogatej szacie i czarno-białej masce trupoludów flankowany z obydwu stron przez Ostrza Ciemności. Zatrzymała się w miejscu i przesuwając spojrzeniem po placu, podniosła ręce, przeczesała palcami włosy i wcisnęła nieporządny warkocz pod koszulę. Słońce błyszczało na męskich łysinach, kobiecych dekoltach, stali nabitej na czarne kubraki świątynnych psów... i ciernistej masce Althei, siedzącej na koniu po przeciwnej stronie rynku. Ruszyła natychmiast w jej kierunku, próbując wyśledzić jednocześnie, w czyją stronę obracała swoją twarz, kogo ścigała spojrzeniem.

Był. Brodaty, długowłosy typek, który właśnie zeskakiwał z jednego z wozów. Mówca, podżegacz, demagog, ktoś, kto najwyraźniej chciał uniknąć spotkania z kapłanką równie mocno jak kapłanka je odbyć. Dziewczyna oblizała usta, przepchnęła się przez grupkę rozkrzyczanych przekupek, zmieniając kierunek i koncentrując się na uciekającym. Jeśli tylko uda jej się go złapać, jeśli tylko udowodni swoją przydatność, zwiększy szansę na łaskawość Cierń.
Jeśli tylko jej się uda, będzie miała szansę.

Jak kot spadnie na cztery łapy.
Znowu. Znowu. Znowu.

Kątem oka wyłapała jakąś zmianę cienia, nagłe poruszenie, gdy ciemnowłosy mężczyzna wyłonił się zza jednego ze straganów i także ruszył śladem długowłosego. Pazur, pomyślała tylko, to musiał być Pazur. Poruszał się z iście hipnotyzującą gracją i Dzierzba nie potrafiła oderwać od niego spojrzenia.

Uderzenie gorąca. Ekscytacja.
Niecierpliwe pulsowanie pomiędzy nogami.
Przyśpieszyła.
Gdzieś na granicy pola widzenia Kara kiwała głową i puszczała się biegiem, spełniając polecenie swojej pani. Gdzieś za nią kapłan Maraji wołał stanowczym głosem:

- Ty tam! Ty tam! Stój!

Gdzieś przed nią demagog przez ramię posyła przelotne spojrzenie w kierunku krzyczącego. Gdzieś poza horyzontem jej aktualnej ciekawości jeden z członków miejskiego patrolu wskazywał palcem w jej kierunku. Gdzieś ponad tłumem, siedząca w siodle Alathea obracała ku niej swoją twarz.
Wszystko bez znaczenia.

Liczyło się pulsowanie krwi, rękojeści noży czekających aż obejmie je palcami i Pazur sunący za nieznajomym mówcą niczym żmija.

Zanurkowała pomiędzy ludzi, puściła się pełnym pędem. Szybkie, równe uderzenia serca odmierzały kończący się jej czas. Wybiła się mocno, jednym susem przesadziła stragan z pieczywem, skręciła gwałtownie, ostrzem zakrzywionego noża rozpruwając ciężkie worki załadowane na jeden z wozów. Jedno szarpnięcie i ich zawartość potoczyła się po bruku. Nawet się nie zatrzymała.

Skręciła się jak sprężyna, zawirowała unikając zderzenia ze zbrzuchaconą kurwą, prującą przez tłum jak jeden z wojennych statków samego Imperatora. Od serca wbiła jakiemuś wałachowi sztych noża w zad. Kiedy szarpnął łbem, zakwiczał i zerwał się z uwięzi jej już nie było obok. Biegła.

Nie dogoni go.

Przeturlała się pod jednym z rusztowań, wypadła po drugiej stronie prosto na młodego mężczyznę.
Siostrzeniec nieszczęsnego Tomesha Dratwy, którego posłała, żeby pozszywał rannego trupoluba. Danil Sieciarz. Wyrósł. Wydoroślał. Zmężniał. Dorobił się nawet jasnej brody, podobnej do tej, która rosła na twarzy jego wuja. Blizna na policzku – wyrezana przez nią w którymś z napadów zazdrości – nie raziła już czerwienią. Zblakła, odcinając się bladym śladem na opalonej skórze.

Danil.
Jej pierwsza, głupia miłość.
Jedyna.
Bez znaczenia.

Odepchnęła go brutalnie, bez wahania – jak obcego - nie poświęcając nawet myśli, więcej niż jednego spojrzenia. Ręce bez udziału woli chwyciły w biegu leżący pośród innych gruzów kamień, szarpnęły za chustę owiniętą dookoła szyi, obwiązały ją dookoła odłamka. Zaraz potem złapała z jednego z kramów jabłko i cisnęła nim z całej siły w plecy Pazura.

Zwolnił, spojrzał przez ramię, odwrócił się.
Dopadła do niego w dwóch miękkich skokach.

Błysnęła do niego zębami w uśmiechu pełnym niepokojącej, dzikiej radości, gorączkowej ekscytacji. Zarumieniona, ocierając przedramieniem pot z twarzy, kryjąc w jednej dłoni poręczny kamień, drugą pieszczotliwie muskając rękojeść długiego, iście rzeźnickiego noża. Pełna życia jak nigdy chyba jeszcze.

I tylko prześwietlone promieniami słońca oczy Dzierzby wydawały się przezroczyste, martwe i kompletnie szalone.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."

Ostatnio edytowane przez obce : 15-09-2011 o 20:34.
obce jest offline  
Stary 20-09-2011, 23:07   #77
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Grynthel , Grynthel, Grynthel. Cierń prawie słyszała jak kopyta jej konia wystukują imię na bruku. Szczurzy Król – czarnoksiężnik. Przedarł się przez wszelkie zabezpieczenia, jakie użyli marajiści do ochrony świątyni i wkroczył do środka sanktuarium. Nie do pomyślenia! Absolutnie nie do pomyślenia. Słońce stało w zenicie i jego promienie paliły ciało Althei. Kaptur i opończa nie ratowały jej przed rozgrzanym szydercą, pot spływał jej po szyi i plecach, uda lepiły się do siodła a lejce ślizgały w spotniałych dłoniach. Czuła już pierwsze zawroty głowy i widziała kolorowe plamy przed oczami, wiedziała, że jeśli nie opuści szybko tej rozgrzanej patelni to zsunie się z końskiego grzbietu i padnie prosto w uliczny pył. Kolczasta maska utrudniała oddychanie i nie pozwalała na otarcie potu, który zalewał jej twarz. Kara jechała pierwsza torując drogę a kapłanka pozwalała, aby dosiadany przez nią koń podążał za wierzchowcem wojowniczki.

Próbowała myśleć o czymś innym, roztrząsać dalej śledztwo byle tylko nie podnosić głowy i nie patrzeć, jaki dystans dzielił ją od twierdzy. Nie potrafiła się skupić i co chwila wypatrywała siedziby thara a wtedy barwne plamy rozpoczynały swój taniec przybliżając ją o krok do utraty przytomności. Wiedziała, że była zadowolona z wizyty u marajistów tylko powód tego ukontentowania rozpłynął się na razie w prażących promieniach słonecznych. Wróciła, więc do ostatniej sensownej myśli i uczepiła się jej. Jak można było wpuścić czarnoksiężnika do miejsca gdzie większość jego rezydentów była uczona rozpoznawania magii i walczenia z nią? Przyćmiony umysł Althei znajdował tylko jedno wyjaśnienie: pomoc z wewnątrz. Potem następna oderwana myśl przebiła się do jej umysłu. Porównanie szczura do szczura. Jeden chciał ją wyciągnąć z komnaty, drugi zabić. Jeśli był to wysłannik tego samego czarownika to, czemu zmienił swój wzór zachowania. Gdyby wtedy zaatakował ją samotną w jej izbie bez trudu mógłby zakończyć jej żywot, ale nie zrobił tego. Teraz próbował? Czemu? Co się zmieniło?

- ... kapłańskość – dotarły do niej słowa – Dobrze, że... – Reszta ominęła jej uszy, kiedy zdała sobie sprawę, że dojechały na miejsce. -...oczekuje na zamku.

Althea nic nie odpowiedziała. Twierdza zbyt kusząco przyzywała ją do siebie. Zimne mury skryją ja przed słońcem. Chłodna woda spłucze pot i żar. Thar? Oczekuje. Cierń wzruszyła ramionami. Na wyschnięte cycki Maraji, będzie musiał poczekać.

***

- Wszystko powierzam Wam! Co kiedyś było, dziś już nie jest!

Gdyby nie fakt, że mężczyzna wrzasnął słowa prosto w stronę Cierń kobieta pewnie by je przeoczyła. Słowa a później wzrok krzykacza zmroził ją powodując, że otępiony umysł zaczął pracować sprawniej.

Oczyszczenie które witam
rozjaśniało moich dni cienie
wszystko powierzam Wam
co kiedyś było, dziś już nie jest
oddalone bagniska,
rany cięte w hołd powierzam
a zwycięstwo mym schlebieniem
żyje - wiarę mam



Przypomniało jej się. Wiersz znaleziony w pokoju Nathanelli odnoszący się do tytułowych Łez Duszy. O samych Łzach też już usłyszała. Od kogo? Umierający mężczyzna na trakcie, z grupy, która zaatakowała ją i żołnierzy thara w drodze powrotnej z Rogatek. Mówił o płynących łzach duszy.
Althea rozejrzała się wokół. Próbowano ją wciągnąć w pułapkę na różne możliwe sposoby. Występ mężczyzny trącił jej prowokacją, kolejną próbą.

Potem zobaczyła ich. Dzierzba i Pazur, oboje kierowali się w stronę wichrzyciela. Krzykacz przyciągnął uwagę Pazura to oczywiste, ale skąd Anah mogła wiedzieć, że Cierń zależało na złapaniu akurat tego człowieka. Nie mogła. I nie wiedziała. Althea przyjrzała się Dzierzbie. Kobieta wyglądał inaczej, niż kiedy kapłanka widziała ją ostatnim razem. Przygładzone włosy i zakryte charakterystyczne blizny zmieniły jej wygląd, ale przemiana dokonała się też na innym poziomie, o wiele głębszym. Anah nie prezentowała już swojej zwyczajowej charakterystycznej postawy kobiety lekko znudzonej i zdystansowanej do spraw, którymi zajmowała się dla Cierń. Napięcie jej ciała i sposób, w jaki przebijała się przez tłum budził niepokój a wyraz jej twarzy i zaciętego spojrzenia, które kierowała tylko w stronę jednej osoby, Pazura pozwolił zrozumieć, Althei, że Dzierzba gnana była zupełnie innym pragnieniem niż służba świątyni Varunatha.

Kapłanka zaklęła pod nosem gdyż domyśliła się, ku czemu zmierzała Dzierzba i wiedziała, że musiała szybko podjąć decyzję, jeśli nie chciała stracić uciekającego człowieka. Przyciągnęła do siebie Karę, wykrzyknęła jej do ucha polecenia, po czym wyminęła wojowniczkę kierując się za uciekającym mężczyzną.

Nieznajomy szedł dalej przed siebie, zręcznie lawirując między ludźmi, Pazur nadal szedł w jego stronę, nieświadomy jeszcze obecności Anah. Kara postępująca zgodnie z poleceniem, zaczynała flankowanie uciekiniera. Nieznajomy dotarł do miejsca, gdzie stały kramy z owocami, pieczywem, mięsem i gdzie, prawie zawsze panował największy ruch. Stamtąd miał dobre wyjście na kilka ulic Kredy. Pazur przyśpieszył. Dzierzba była coraz bliżej niego.

- Ty tam! – Cierń skupiona na pogoni za swoim celem dopiero w tej chwili dostrzegła kapłana Maraji z towarzyszącą mu dwójką Ostrzy Ciemności - Ty tam! Stój!

Okrzyk kapłana zwrócił uwagę także patrolu miejskich strażników oraz nieznajomego, który przyśpieszył kroku. Cierń zacisnęła zęby i przyspieszyła nie chcąc zostać wyprzedzona, przez marajistów którzy najwyraźniej podążali za jej celem. Jeden ze strażników z patrolu z kolei wskazał paluchem Dzierzbę. Cała trojka mieszczuchów ruszyła w jej stronę włączając się do tego, jakże zaskakującego, pościgu.
Althea wypatrywała Kary mrużąc oczy, wojowniczka miała okrążyć targowisko i dopaść krzykacza. Ale nadal istniała szansa, że nieznajomy wyrwie się z targowiska. Pazur przestał zachowywać pozory. Spiął się i przyśpieszył pokazując, kto był jego celem.

Cierń nadal podążała konno za nieznajomym starając się go wystawić Karze, choć jak widziała jej osoba nie była jedynym powodem ucieczki mężczyzny. Kapłanka była gotowa w ostateczności odwołać się do mocy Varunatha, gdyby coś poszło nie tak. Czuła, że ten nieznajomy człowiek był kimś ważnym w jej układance. Potrzebowała go i zamierzała zrobić wszystko, by go złapać.

Pazur już prawie miał nieznajomego, ale zaatakowany przez Dzierzbę musiał się bronić. Nieznajomy wykorzystał ten moment i ruszył ostro do przodu. Kara spóźniła się dosłownie o chwilę, bo brodaty mężczyzna zanurkował miedzy straganami, wywrócił jeden z nich pod nogi Kary i ruszył w dół wąskiej uliczki.

Cierń ruszyła pędem za zbiegiem słysząc za sobą pokrzykiwania strażników miejskich, Ostrzy Ciemności, kapłana Maraji oraz szczęk stali zderzającej się ze stalą.

Koń mieścił się w wąskiej uliczce z trudem. Miała wrażenie, że za chwilę walnie głową o jakieś linki lub balkonik, albo zaklinuje się w wąskiej przestrzeni. Oczywiście były to niepotrzebne obawy. Ulica była wystarczająco szeroka dla przejazdu konno. Gdyby jednak nieznajomy zmusił ją do manewrów kapłanka miałaby poważny problem. Na razie zdecydowała się pozostać w siodle. Koń miał przewagę szybkości a Cierń nie wierzyła obecnie w sprawność swoich nóg.

Mężczyzna poruszał się z dużą wprawą, wyglądało na to, że dobrze znał ten teren, nie biegł na ślepo, lecz gdzieś, w konkretne miejsce, w konkretnym celu. Sprawdzało się podejrzenie, Althei co do zastawianej na nią pułapki, nie mogła jednak odpuścić, ale też nie zamierzała wjechać prosto w zastawione sidła. W tej chwili miała ochotę wrócić do Pazura i Dzierzby i wytargać oboje za uszy jak piastunka karcąca nieposłuszne dzieci.
 
Ravanesh jest offline  
Stary 21-09-2011, 11:53   #78
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Miasto Kreda, południe
Plac targowy przy szubienicy i okolica


Dzwon z wieży twierdzy nie przebrzmiał jeszcze na dobre, a spłoszone jego dźwiękiem ptaki gnieżdżące się na dachach kamienic Kredy nadal kołowały nad ulicami obserwując czujnie dół.

Młody urwis zwany Szprotką i jego obdarta, góra dziewięcioletnia kompaninka zwana Wiewiórką, jak co dzień, czekali na ten moment. Proce – sznurki i kawałki kamieni – były przygotowane do użycia, najtłustsze gołębie wybrane na cel, lecz wtedy dziewczynka spojrzała w dół na targowiska i zamarła z rozdziawioną, piegowatą buzią. Szarpnęła za rękaw Szprotkę, a gdy ten z sykiem niezadowolenia odwrócił się w jej stronę pokazała coś dłonią.
I nagle wszystko – polowanie na gołębie, słońce prażące mocno od samego rana – stało się nieistotnym elementem. Bili się! Na dole się bili i to nie na żarty, lecz na żelazo!

Tego widowiska para uliczników nie mogła zmarnować. Najwyżej później ukradną coś ze straganu. Szybko podbiegli do krawędzi dachu, by lepiej widzieć niecodzienny spektakl. A było, co oglądać. Oj, było.



Miasto Kreda, południe
Plac targowy przy szubienicy i okolica


Anah zwana Dzierzbą

Two Steps from Hell - Black Blade - YouTube

Dla Dzierzby nie liczyło się nic więcej w tej sekundzie. Tylko to, by naznaczyć Pazura swoim żelazem.

Kiedyś, gdzieś w świątyni, słyszała, że wojowników dzieli się na trzy kategorie. Na zimne, gorące i złamane żelazo. Żelaza złamane traciły ducha i ginęły bardzo szybko. Żelazo gorące atakowało z furią, z zapałem, z ogniem w sercu. Żelazo zimne było niczym kawałek skały. Opanowane w każdej sytuacji, trzymające emocje na wodzy. Gdyby porównać Pazura z Dzierzbą, najlepszym zestawieniem było Zimne i Gorące żelazo.

Zaatakowała dając mu jedynie tyle czasu, by zdążył dobyć broni. Niepotrzebnie. Był szybki. Szybki i doskonale wyszkolony. Starszy od niej przynajmniej o piętnaście lat, ale w doskonałej sprawności fizycznej. I widać było, że te piętnaście lat nie zasypywał gruszek w popiele.

Uderzyła fachowo, chcąc się z nim zabawić, naznaczyć szramą, wspomnieniem po Dzierzbie, swoim znakiem rozpoznawczym. Pazur był inny. Był zimnym żelazem, a ją potraktował jak przeszkodę, którą musiał szybko przejść. Szybko, skutecznie i brutalnie.

Zwinnie, niczym wąż, zszedł z linii jej ataku i jakąś niepojętą sztuczką przejechał swoim ostrzem po jej ciele. Tylko gwałtowny skręt ciała ochronił Dzierzbę przed wypatroszeniem, ale i tak broń Pazura naznaczyła jej bok krwawiącą raną.

Minęli się w piruecie i gorąca krew Dzierzby zapanowała nad bólem. To był doskonały moment na kontratak, na skuteczna ripostę, znalazła słaby punkt, niechronione pole. Zaatakowała, zwinna niczym polujący wilk, i .. trafiła na jego pułapkę.

Wbił jej ostrze prosto w pierś, odepchnął brutalnie, aż poleciała na pobliski kram. Nie dobił, nie zwrócił więcej uwagi, kiedy plecami łamała deski i miażdżyła jakieś ceramiczne naczynia.

Zapluła się krwią, widząc jak Pazur goni dalej.

Przypomniała sobie. Zimne żelazo zawsze wygra z gorącym. Zaśmiała się obłąkańczo plując krwią.

Pazur biegł, krzycząc coś do strażników i wskazując ją ostrzem krótkiego miecza. Nie rozumiała jednak słów.

Próbowała się podnieść, ale rana była chyba zbyt poważna, bo nogi nie chciały jej słuchać.

Głosy, obrazy, dźwięki, wszystko zlało się w jedną dziwną, plastyczną, pulsującą masę, która zwaliła się na głowę Dzierzby.

Śmiech się urwał, a Anah odpłynęła w ciemność.


Miasto Kreda, południe
Plac targowy przy szubienicy i okolica


Althea zwana Cierń

Althea goniła nieznajomego, który najwyraźniej z jakiś powodów nie miał ochoty na spotkanie z kapłanką. Pędził, na złamanie karku, zwinnie omijając nielicznych przechodniów. Dzięki temu jednak kapłanka jednak nieco skróciła dystans.

Mężczyzna wskoczył jednak w boczny zaułek, drogę jeszcze węższą od tej, którą uciekał wcześniej.

Tutaj Cierń zmuszona już była zeskoczyć z konia, by kontynuować pogoń. Wąski zaułek miał też niewątpliwą zaletę. Dawał odrobinę osłony przed południowym słońcem. Tylko odrobinę, ale to jakby nieco dodało sił kapłance.

Zbieg męczył się. To było widać. Ale i Cierń, niedawno zraniona, nie czuła się komfortowo w tej sytuacji.
Zaułek skończył się i mężczyzna wybiegł na szerszą ulicę. Althea znała ją. Droga prowadziła do dzielnicy murarzy, ale także do portu rzecznego. Stanęła na chwilę i wtedy zobaczyła nieznajomego, jak przepych się ku górze, odpinając długi, niepotrzebny mu płaszcz. Kapłanka zacisnęła zęby i ruszyła dalej.

Zgubiła go w okolicach tawerny „Wesoła rybaczka”. Niedaleko sprzedawano tanie piwo i kłębił się tam spory tłumek ludzi. Już chciała zakląć, ale usłyszała za sobą pośpieszny oddech. To była Kara. A za nią, niczym zły duch, biegł ... Pazur.

- Uciekł, cholera – najemnik zatrzymał się z pokorą przed kapłanką, opuszczając nieco głowę. – Miałbym go, gdyby nie jego wspólniczka. Zaszła mnie niespodziewanie z boku. Kazałem straży ją aresztować w twoim imieniu, wasza sprawiedliwość. Może coś powie. Nie znam jej. Nie udało mi się ją powiązać z żadną z grup w mieście.

- Wracamy, czy robimy obławę? – zapytał, czekając na decyzję zirytowanej kapłanki.

Althea milczała. Wyczuwała coś w powietrzu. Jakąś ... niedobrą energię. Jakiś cień. Najsilniej to odczucie wzbudzała w niej ... tawerna. „Wesoła rybaczka”. Nieduża, nieco obskurna, przyklejona do bocznego kanału rzecznego. Niby budynek był zwykłym domem, z szerokimi oknami, krzywymi drzwiami, spadzistym dachem ni nieco przybrudzoną ścianą, ale w jakiś sposób ... na poziomie innej percepcji ... działał na Cierń, jak czerwona płachta na byka. Coś działo się w tawernie. Tego była pewna. Jej wyczulone, kapłańskie zmysły, nie zawodziły jej w tej sprawie.


Miasto Kreda, południe
Lombard u Wesołka


Albrecht zwany Nawróconym


Nawet nie musiał sięgać po narzędzia, by zaspokoić swoją ciekawość. Wnętrze Wesołka otwierało się na świat jak – nie przymierzając – sprzedajna dziewka w porcie. Chętnie i bez skrępowania.

Widział dokładnie krwawą masakrę, jaką z wnętrzności denata zrobiły szczury. Pomagając sobie jednak najprostszymi z narzędzi Albrecht obejrzał je dokładnie.

- Nie pudjadaj tam, gurr – zażartował Wydymaj próbując pokazać, jaki to on jest twardy. Jego kompan nadal rzygał na zewnątrz.

Nawrócony odciął się jednak od świata zewnętrznego, jak to zazwyczaj robił, gdy próbował zrozumieć jakiś zawiły problem medycznej natury. Po chwili miał już obraz sytuacji. Wydawać by się mogło, że szczury ... zrodziły się w brzuchu zmarłego. Cała gromada. W panice szukając wyjścia, wiedzione ślepym instynktem, torowały sobie drogę na ślepo. Niektóre odnalazły otwór do gardła, inne do jelit, ale wiele zwyczajnie wygryzło i wyszarpało sobie drogę przez ścianki żołądka na zewnątrz ciała.
Skąd szczury wzięły się w brzuchu – nie było wiadomo, ale Albrecht dałby sobie obie ręce uciąć, ze zamieszane w to były moce nadnaturalne – magia lub modlitwa.
Szukając czegoś, co dałoby mu cień informacji, musiał jednak po dłuższej chwili się poddać. Za mało wiedział na takie tematy, by określić, kto i jak rzucił czar. Co posłużyło, jako brama – łącznik, bo coś takiego musiało być. Czy fragment ciała ofiary, czy jakiś jego przedmiot osobisty, krew? Nie miał pojęcia.

Ciekawostką, którą szybko odkrył, był fakt, że większość szczurów, nie odbiegła za daleko. I bynajmniej nie chodziło o te, które w przypływie paniki zarąbał Albrecht. Po wydostaniu się z ofiary zwierzęta ... wyzdychały. Co więcej, zmieniły się w wysuszone, wyleniałe truchła, a w niektórych przypadkach w szkielety gryzoni. To potwierdzało teorię o magicznym ataku. Albrecht orientował się, że magia prawie nigdy nie jest trwała. Taką potęgą dysponowali jedynie najpotężniejsi czarnoksiężnicy w historii świata – Pazur Zła i jego Loża: Pożeracz Dusz, Łańcuch czy Pajęczyca. Imiona pradawnych złych, którymi nianie straszą dzieci.

Po kilku kolejnych minutach upewnił się, że Wesołek nie miał w sobie stygmatów, jakich spodziewał się znaleźć.

Lombard trzeba było zabezpieczyć. Tego Albrecht był pewien. Póki Cierń nie rzuci na niego okiem. Z dwóch towarzyszących mu ludzi Wydymaj wydawał się – o dziwo – lepszy do funkcji strażnika.

- Wydymaj – rozkazał Albrecht. – Zostaniesz przy drzwiach, a ja z ...

- Maerk – podpowiedział Wydymaj.

- A Maerk pójdzie ze mną po wsparcie. Kapłanka musi zobaczyć te piekielne szczury. A ty nie wpuszczaj nikogo pod żadnym pozorem przez ten czas.

Żołnierz skinął głową, że rozumie.


* * *


Droga wypadała im przez plac targowy. Albrecht nie od razu zauważył zamieszanie. Ale zwróciła jego uwagę obecność kapłanów Maraji i strażników miejskich.
Z gadaniny tłumu zrozumiał, że ktoś się pobił, że Kolczasta Maska kogoś ścigała i że ten ktoś kogoś poranił, czy coś. Pseudonim Cierń zmusiła Albrechta do podejścia bliżej.

Rozpoznał ją bez trudu. To była Dzierzba. Blada, zakrwawiona, martwa lub nieprzytomna. Leżała, na rozbitym straganie z ceramiką, niczym kość, o którą w tym momencie spierały się dwa psy. Jeden potężny i czarny – kapłan Maraji i dwóch jego strażników – żołnierzy świątyni nazywanymi Ostrzami Ciemności. Drugi był jedynie powarkującym kundelkiem – czteroosobowy patrol strażników miejskich.

- J-je stem Są-siad – mówił dowódca straży. – Z-znam t-tego c-o ją d-dziabnął. To n-najemnik t-thara. K-kazał b-bym j-ją – wskazał Dzierzbę – D-dał K-kolczastej M-masce.

- A ja, kapłan Maraji, karzę ci oddać ją nam.

- S-służę, t-tharowi w-wasza ś-świątobli-iwość – powiedział jąkał pokornie, ale twardo. – N-nie m-mogę j-ej o-oddać.

- Musisz – uciął dyskusję kapłan w czarno-białej masce. – Ja ci tak każę, w imieniu tej, której służę przez życie i, jeśli okaże się łaskawa, także po jego zakończeniu.

Dzierzba jęknęła, poruszyła się, krew z ust popłynęła nieco szybciej. Albrecht znał takie paskudne rany. Jeśli marajiści i ludzi thara będą kłócić się za długo, to niedługo nie będą mieli, o kogo.
 
Armiel jest offline  
Stary 29-09-2011, 22:20   #79
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Co było do obejrzenie obejrzał, co było do zbadania zbadał. Nakazał więc zabezpieczenie trupiarni i niech sobie Cierń potem ogląda zawartość tego miejsca.
On już skończył. Nie wiedział co kapłanka tu znajdzie, ale pewnie jej poszukiwania będą bardziej mistyczne, więc... raczej nie musiał się martwić, że coś przegapił.
Albrechta nadal frapował fakt, pozostawienia szczurzej figurki. Wątpił by zrobiono to przez przypadek.
Niestety, choć czuł do figurki wstręt niemal... fizyczny, zostawić jej tu nie mógł.
Należało więc znaleźć Cierń. I jak się okazało, kapłanka wybyła już z świątyni. Kiedy i gdzie, nie wiadomo. Natomiast po straganach krążyła plotka cieplutka jak świeże bułeczki, o tym jak Althea kogoś ścigała. Ale niewiele poza tym. Z plotek wyłaniał się niejasny obraz czyjegoś pościgu i walki w zaułku. Ściągający zmieniali płeć i tożsamości w zależności od tego kto opowiadał te nowiny.

Niewiele się dowiedział, ale to zobaczył później. Czasami widok mówi więcej niż słowa. I tak było w tym przypadku. Rany na ciele Dzierzby mówiły całą historię. Mówiły o spotkaniu z lepszym od siebie szermierzem. Bezlitosnym wojownikiem z ulicy, nie gdzie nie liczy się efektowne okaleczenie adwersarza. Ktoś ją ranił bezlitośnie i mocno, po to by szybko usunąć ją ze swej drogi. I zrobił to skutecznie. Dzierzba była w ciężkim stanie. Albrecht nie był pewien czy ją wyratuje.
A ci tutaj nie zwracając uwagi, kłócili się jak padlinożercy nad trupem łosia. Wilk Maraji odganiał Kruki ze straży miejskiej. I Nawrócony zauważył, że kruki już szykują się do odlotu.

Czas więc działań, póki jest okazja.

Alchemik spojrzał po zgromadzony i ruszył ostentacyjnie pomiędzy obie grupki, przecinając ich dwustronne targi, swoim przybyciem jak i słowami.- Maraja się po nią upomni jak pannica zemrze. Dopóki dycha, dziewka do Varunatha, należy. A wam...- okulary złowrogo błysnęły w blasku słońca, gdy spoglądał na kapłana.- ...wara od niej. Bo ta umierająca, służką świątyni jest i podwładną kapłanki Cierń. I jeśli chcecie ją wziąć, u kapłanki się o nią upominajcie.
Albrecht nie zamierzał dawać Dzierzby Marajistom, tym bardziej iż nie wierzył, by w świątyni był choć jeden prawdziwy sługa Aspektu. Dla niego, wszystko to byli uzurpatorzy i sekciarze Szczura. W dodatku mieli czaszkę, którą on sam zdobył... A którą Cierń w swej naiwności im oddała. Nie zamierzał więc oddawać im Dzierzby, choć z przekory i niechęci do tutejszych "Marajistów" niż z sympatii do dziewczyny.
Po czym ruszył do konającej dziewczyny, by ocenić stan dziewczyny i podjąć kroki zaradcze.
Nie zamierzał odpuścić walki o jej życie. W końcu, miło mieć znowu żywego pacjenta, prawdziwe wyzwanie dla upadłego medyka.
- Dziwne sługi sobie dobiera kapłanka Varunatha, skoro pomagają uciekać jej zwierzynie, ale nic nam do tego. - kapłan rozłożył ręce widząc te niespodziewane wsparcie.

Po chwili wahania jednak podjął kolejną decyzję.

- Jesteś pewien, że wykonywała poleciła Cierń? Że służyła świątyni, której i ty służysz?

Przez chwilę alchemik zamarł, niepewny co rzec. Nie wiedząc co Dzierzba uczyniła nie mógł ani powiedzieć prawdy. Ani wiarygodnie skłamać. Nie wiedział też co Cierń zleciła dziewczynie. Zrobił więc unik, spojrzał w niego i nabożnym tonem głosu rzekł.- Jestem pewien że wszystko co czyniła, robiła z woli i natchnienia Varunatha.
I niech się kapłan z Aspektami wykłóca, jeśli potrafi.
To wystarczyło by zmusić go do wycofania. Marajista pokiwał głową, wydał rozkaz swym ludziom do odwrotu i oddalił się.
A Albrecht mógł się w spokoju przyjrzeć ranom Dzierzby. Wyglądało to źle, bardzo źle. Ale organizm kobieta miała twardy.
-Męczy się człowiek z łataniem, a tu ponownie trzeba składać taką do kupy.- mruknął do siebie alchemik wyciągając z sakiewki czyste szmatki i tamując nimi krew. To musiało wystarczyć... na razie przynajmniej.
Z tłumu wynurzył się jeszcze jeden człowiek. Stanął koło Sąsiada i coś powiedział mu na ucho. Tan pokiwał głową, że rozumie.

- Zapewne potrzebujesz miejsca. Tam - wskazał ręką nieznajomy - jest gospoda.

Widział jej szyld. "Przy targu".

- Znajdą tam pewnie łóżko. Wołają na mnie Ryś i znam ją.
-Przenieście ją...byle ostrożnie.-
rzekł alchemik wstając. Choć Dzierzba nie była znowu taka ciężka, to jednak dźwiganie ją do gospody Albrechtowi średnio leżało.

Albrecht nie zapytał Rysia skąd ją zna, wychodząc z założenia, że Dzierzba wszak stąd pochodzi. To pewnie ma dość dużo znajomków w tym mieście. Niemniej przyglądał mu się ciekawsko, bowiem świadczył o tym w jakich kręgach się ona obracała.
Najemnik. Ani chybi najemne ostrze. Taki co pilnuje karawan, taki co walczy w pojedynkach, taki co chroni tyłek kupca... i taki co zabija każdego bez wahania, jak dobrze zapłacą.
Taki, który mógł pociąć Dzierzbę.
To że ją znał, nie powodowało, że alchemik darzył go choć odrobiną zaufania. Ale pomoc zawsze się przyda.

Karczma Przy Targu była bidą z nędzą. Po prawdzie nazwa karczma nie bardzo pasowała do tego miejsca. Bardziej pijalnia taniej gorzały i miejsce ubijania interesów przy kupcach.
Były jednak szerokie stoły, na których można było położyć ranną. Albrecht się nie zgodził i kazał gospodarzowi, by udostępnił swoje prywatne apartamenta. Poparł się przy tym autorytetem thara w osobie Sąsiada.
To wystarczyło. Handlarzyna nie chciał z możnymi zadzierać.


Prywatne komnaty karczmarza nie lepsze były od publicznej części karczmy. Ba nawet gorsze. Ale była tu cisza i spokój. I dość wygodne łoże. Było też i palenisko. Oraz krosno. Garnki i szaty które mogły być przydatne.
Gdy ranna Dzierzba wylądowała na łożu, Albrecht przegonił ich wszystkich. Chciał być sam na sam z pacjentką. Przegonił, ale nie nakazał pilnować wejścia. Co więcej... “przypadkowo” zostawił niedomknięte drzwi. Licząc na odwieczną ludzką przypadłość... ciekawość.Ale to sprawa na później. Najpierw uratuje jej życie, a potem... spróbuje reputację.

Rana w boku krwawiła mocno, ale była raczej z tych mniej groźnych za to rana w piersi.
Alchemik załamał ręce.- Ty naprawdę chcesz sprawdzić czy jestem cudotwórcą.
Z grymas irytacji na twarzy, alchemik sięgnął po jeden ze sztyletem. Osłonięta rękawiczką dłoń nadal zachowała swą precyzję, gdy rozcinał ubranie za pomocą ostrego jak brzytwa skalpela.
Nawet jej nie zadrasnął. Potem szybko odsłonił górne partie ciała dziewczyny. Uśmiechnął się nieco widząc jej nagi biust. Szkoda że ostatnio kobiece piersi widywał najczęściej u kobiet martwych bądź konających. Przesunął pieszczotliwie dłonią po biuście i dotknął palcami dłoni śmiertelnej rany. Znał sposób by ją zaleczyć. Aczkolwiek wykraczający poza zwykłą medycynę.
-Będzie to strasznie bolało, ale nie wierzgaj. Przy innym medyku, już byś ganiała na postronku Maraji.- przestrzegł ją niemalże ojcowskim tonem głosu delikatnie, acz stanowczo rozwierając ranę. Po czym sięgnął po jedną z fiolek przy pasie.


Mikstura była produkowana przez Albrechta w niewielkiej ilości. Niektóre substancje do niej, nie były może zbyt drogie. Za to trudno dostępne: żółć kobolda, nasienie orka, krew sitha. Zwłaszcza ta ostatnia substancja była szczególnie trudno dostępna. Albrecht co prawda nie był pewien czy owa krew sithów, rzeczywiście jest ich juchą. Nie miało to zresztą znaczenia, smocza krew wszak była rzadką czerwoną żywicą. Niemniej ową “krew sitha” ciężko było kupić.
A i sama mikstura była trudna do uwarzenia, wymagała przestrzegania reguł astrologicznych.
Nie wiedział nawet na jakich zasadach działała. Ale ważne jak działała. Goiła rany i regenerowała tkanki w zastraszająco szybkim tempie.
Rozszerzył ranę by wlać miksturę wprost do niej. Żaden zwykły medyczny specyfik tak nie działał. Tylko alchemia.
Mikstura wlana wprost na przebite płuco zaczęła działać od razu, tkanki się zrastały nitki naczyń krwionośnych łączyły ze sobą rana zarastała w oparach mgieł. A Dzierzbę to bolało straszliwie. Ceną za cud, zawsze jest ból na tym świecie.
-Drugą ranę ci zaszyję, pozostanie pamiątka. Chyba że zacznę ci nacierać ranę regularnie wyciągiem z krwiocienia. Ale taka kuracja potrwa kilka dni.- przyglądając się badawczo ranie dziewczyny zupełnie przestał zwracać uwagę na jej goliznę. Teraz Dzierzba była pacjentką, tylko i wyłącznie pacjentką. Sięgnął po igłę i nici ze spreparowanych zwierzęcych ścięgien i zaczął zaszywać pomniejszą ranę mówiąc współczującym głosem.- Niestety nie mogę ci podać nic na znieczulenie. Te co mam przy sobie mogłyby cię zabić, a na przygotowanie odpowiednich nie mam ni warunku ni czasu.

A ponieważ życie dziewczyny było uratowane, alchemik mógł pomyśleć nad resztą. Trzeba było przyznać, że nieźle spanikował widząc umierającą Dzierzbę. I niestety powiedział zbyt wiele, nie chcąc tracić czasu na kłótnie. Z drugiej strony...
Alchemik zszywał mówiąc głośno.- Przez ciebie nieźle się naraziłem. Gdyby kapłanka wiedziała, że użyłem autorytetu jej urzędu, by uratować własną nałożnicę przed gniewem Marajistów.
Nadal zszywając ranę dodawał.- Mieliśmy przecież jasny układ, ty sprawiasz mi przyjemność i nie wychylasz się. A ja płacę ci za chwile przyjemności i pomagam urządzić ci się od nowa w mieście. A tak, co?
Westchnął niemal teatralnie, demonstrując w ten sposób swą dezaprobatę wobec sytuacji w jaką został niejako “wrobiony”. Wszak nie było na świecie ludzi bez skazy i czyż alchemik wyglądał na gorliwego sługę Varunatha? Otwarte drzwi kusiły o ciekawskie uszy i oczy.
I alchemik liczył, że takie się trafią. Że do tych uszy dołączone będą długie języki, które rozniosą plotkę o uzależnionym od seksu alchemiku i wykorzystującej go do własnych kochanicy.
W końcu czy śledztwo nie jest okazją do robionych po cichu własnych interesów?

Bądź co bądź, nikt nie jest bez grzechu, nieprawdaż? I od kiedy to prawda jest objawiana w świetle dnia? Nie... Prawda jest mówiona na osobności, prawda jest ujawniana w sekrecie. Prawdę można jedynie podsłuchać. Prawdę można spreparować. Nikt nie jest doskonały, a tym bardziej nie jest doskonały upadły medyk. Słabe ogniwo które można próbować nagiąć do swej woli. I może ktoś spróbuje?
-Musimy uzgodnić co powiesz kapłance. Może się jakoś z tego wyślizgniemy. Znalazłem kilka nowych tropów. Może jak je przedstawię i skieruję jej uwagę na me odkrycia, ciebie puści wolno.- zastanawiał się alchemik głośno kończąc zszywanie rany. -Dobrze, że masz z mówieniem kłopoty. Pamiętaj by niewiele mówić, ja będę gadał. Jakoś nas z tego wyciągnę, ale... potem trzymaj się ode mnie z daleka za dnia, a od Marajistów całą dobę. A w nocy. - zarechotał lubieżnie dodając. -Wiesz co w nocy. Gdybyś nie była tak dobra w łóżku, pozwoliłbym ci tam zdechnąć. I gdybym nie miał czegoś do udobruchania Cierń, oddałbym cię Marajistom.-
Ukończywszy zszywanie rany, sporządził z giezła wiszącego na Dzierzbą opatrunek na ranę boku nasączoną przyspieszającym gojenie olejkiem. Następnie troskliwie otarł czoło kobiety z potu z satysfakcją patrząc na prawie już zagojoną ranę w okolicy serca.
-Dam ci jeszcze wywar na wzmocnienie sił.- dodał na koniec. Po czym stuknął palcem w okolice zagojonej już śmiertelnej rany.- Myślałem, że wieszanie z którego uszłaś z życiem nauczyło cię bardziej dbać o skórę.
Po czym sięgnął do sakwy i wyjął z niej kolię i pomachał przed oczami Dzierzby.- Patrz, co mam dla ciebie.
Była to część łupu zdobytego, w przybytku martwego już Wesołka. Niewielki fragment niewielkiego skarbu, który teraz mógł posłużyć do uwiarygodnienia historii.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 14-10-2011 o 18:39. Powód: drobne zmiany bez wpływu na bieg wydarzeń ;)
abishai jest offline  
Stary 29-09-2011, 23:41   #80
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Sądziła, że poradzi sobie nawet pomimo problemów, jakich dostarczyła jej bijatyka Dzierzby z Pazurem. Pomimo nieznośnie prażącego słońca, które dokuczało jej organizmowi. Chciała pokazać, iż żadne z powyższych nie wpływają na jej pracę, że jako śledczy była przygotowana na niedogodności, nagły uszczerbek spowodowany przez ludzi, którym się zaufało i którzy to zaufanie zawiedli. Przeliczyła się. Nie poradziła sobie.

Wszystko rozegrało się bardzo szybko, kiedy uciekający odebrał jej przewagę w postaci konia zmuszając kobietę do kontynuowania pościgu pieszo. Najpewniej już na początku zaplanował sobie wciągniecie jej w wąski zaułek, który uniemożliwiał konną pogoń. Sił wystarczyło jej zaledwie na to żeby utrzymać dystans na zasięg wzroku a potem mężczyzna dotarł w pobliże tawerny „Wesoła rybaczka” i Cierń straciła go z oczu. Przeskakiwała wzrokiem po ludziach kręcących się w pobliżu przybytku, ale mężczyzny już nie wypatrzyła. Kiedy zastanawiała się, co począć dalej dołączyła do niej Kara a w chwile później Pazur.

Althea zerknęła na wojownika. Nie dziwiła się jego obecności tutaj ani temu, że na pierwszy rzut oka mężczyzna nie miał żadnych ran. Zastanawiała się nad implikacjami tego faktu. Czy to oznaczało, że straciła Dzierzbę na dobre? Czy obsesja dziewczyny, którą Anah musiała karmić się od jakiegoś czasu przyczyniła się właśnie do jej śmierci?

- Uciekł, cholera – najemnik zauważył rzecz oczywistą – Miałbym go, gdyby nie jego wspólniczka. Zaszła mnie niespodziewanie z boku. Kazałem straży ją aresztować w twoim imieniu, wasza sprawiedliwość. Może coś powie. Nie znam jej. Nie udało mi się ją powiązać z żadną z grup w mieście.

Althea wysłuchała Pazura, po czym kiwnęła głową. Przynajmniej dowiedziała się, co się stało z Dzierzbą. Na chwilę obecną takie rozwiązanie wydawało jej się odpowiednie. Odgoniła myśli dotyczące Dzierzby i jej przyszłości. Nie była jeszcze gotowa zmierzyć się z tym problemem.

- Wracamy, czy robimy obławę? – Zapytał Pazur przerywając jej rozmyślania.

- On nie uciekł. Skrył się tylko. Czuję coś z tamtej tawerny. – Cierń w końcu ubrała w słowa to, co odbierała już od dłuższego czasu. - On musi tam być. Najpewniej. I nie tylko on.

Spojrzała na Pazura zastanawiając się jak w najbardziej zrozumiały dla wojownika sposób powiedzieć mu to, co uważała, że powinien wiedzieć.

- Oni potrafią zranić nie tylko stalą, ale jeszcze czymś więcej. Będziemy potrzebowali wsparcia. Widziałam kapłana Maraji z Ostrzami Ciemności. – Przypomnieli jej się uczestnicy tego dziwnego pościgu - Gdzie oni są?

- Byli na placu. Biegłem. Walczyłem. Nie wiem. Chyba nadal tam są. Ale nie ufałbym im, pani. Musimy złapać tego człowieka. To ogniwo wiążące z … potem będzie czas na rozmowę. Wchodzę tam.

Pazur ruszył pewnie w stronę tawerny. Kara chciała podążyć za mężczyzną, ale Cierń ją przytrzymała.

- Pewny siebie - zwróciła się do wojowniczki. - Jeśli nie ma czegoś w zanadrzu i liczy tylko na sprawność w posługiwaniu się bronią to może nie dać rady.
Przez chwilę rozważała czy nie zrzucić szat kapłańskich i nie próbować wejść do tawerny w przebraniu, ale skoro ona wyczuwała tę dziwną emanację to możliwe, że ci w środku i tak wyczuliby ją. Wtedy nie zyskałaby elementu zaskoczenia a pozbywała się oznaczeń kapłańskich, które pozwalały jej z racji urzędu oddziaływać na ludzi.

- Chodźmy, zajmiemy pozycję bliżej drzwi wyjściowych i zobaczymy jak się sprawy potoczą. – Zdecydowała w końcu Cierń.

Kara skinęła głową. Obie kobiety zajęły pozycje tak by widoczne dla nich były wszelkie wyjścia z karczmy i czekały na rozwój wypadków. Dlaczego Althea nie zdecydowała się wejść? Kapłanka sama nie potrafiłaby nazwać powodów swojej decyzji, były zbyt niesprecyzowane. Tylko podszepty intuicji powstrzymały ją przed wejściem do budynku zaraz za Pazurem. Kapłanka mocno wierzyła w zdroworozsądkowy sposób analizy śladów i tropów, ale jako Wybraniec bóstwa nie odrzucała trudnych do wytłumaczenia na pierwszy rzut oka przeczuć. W końcu, kiedy była tym, kim była musiała w pewnym stopniu opierać się także na wierze, czyli czymś trudnym do zdefiniowania, kiedy się używało pragmatycznych tłumaczeń.

Ze środka tawerny dobiegły ją i Karę jakieś krzyki. Na początku były to tylko wyrazy zdenerwowania. Potem jedynek ktoś krzyknął inaczej, najprawdopodobniej z bólu. Drzwi otworzyły się szeroko i wytoczył się z nich nieznany wcześniej kapłance mężczyzna. Jedną dłonią przyciskał kikut drugiej ręki do ciała. Z okaleczonego przedramienia sikała krew. Przez otwarte drzwi usłyszały więcej. Najpierw krzyk, potem rumor i na końcu wrzask kobiety. Później wszystko, poza krzykiem kobiety, ucichło.

- Mówiłem, kurwa, że nie jestem w nastroju - usłyszały podenerwowany głos Pazura. - Pytam jeszcze raz. Gdzie poszedł ten kurwisyn?

Althea inaczej zapamiętała Pazura. Poddawanie się emocjom, tak jak czynił to teraz było dla niej zaskoczeniem. Najemnik thara zachowywał się nietypowo dla siebie. Przyciągał uwagę. Dlaczego? To było dobre pytanie i zamierzała go o to zapytać. Później. Nadal starała się obserwować wszelkie możliwe wyjścia z karczmy i póki, co nie wtrącała się w metody śledcze wojownika..

Oczekiwanie wydłużało się i Cierń lekko zmieniła miejsce, w którym przebywała na bardziej ocienione. Ci, co mieli z tawerny uciec, uciekli. Pazura nadal nie było widać. Jakby się pod ziemię zapadł. Przy gospodzie zbierał się mały tłumek ciekawskich gapiów, których nie odstraszała nawet kapłanka w cierniowej masce. Słońce prażyło coraz mocniej. W pewnym momencie przez drzwi wyleciał, czy też raczej został wypchnięty, jakiś zarośnięty osobnik, którego przybrudzony fartuch zdradzał gospodarza lub też posługacza. Mężczyzna zakołysał się, zachwiał, upadł na bruk krzywiąc boleśnie twarz.

Działania Pazura kompletnie niezrozumiałe z perspektywy Althei nie doprowadziły do odnalezienia poszukiwanego mężczyzny, ale wrażenia z karczmy odbierane przez kapłankę nie uległy zmianie. Cokolwiek je wywoływało nadal tam było. Cierń zdecydował jednak dać jeszcze Pazurowi szansę i wstrzymać się z własnymi poczynaniami.

Brodacz w fartuchu podniósł się, otrzepał i ruszył biegiem w dół uliczki wołając straż wniebogłosy. W gospodzie zrobiło się cicho. Gdyby nie to, że Cierń ciągle jeszcze była wściekła z powodu zachowania Dzierzby to chyba nawet ubawiłaby ją ta sytuacja.
Naokoło zbierało się coraz więcej ludzi i przybyła wezwana straż, ale Pazur się nie pojawił.
Kiedy Althea zobaczyła nadciągającą straż miejską oderwała się od ściany budynku, przy którym czekała i wyszła na spotkanie oddziału. Po krótkiej rozmowie z przywódcą grupy wkroczyła do gospody wraz z nimi.
 
Ravanesh jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:07.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172