Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-09-2011, 21:11   #16
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Tego dnia Gunnarowi tak pulsowało między uszami, żeby się nawet z pierwszym lepszym kozłem na łby pomieniał. Dawno takiej popijawy z Hulzem se nie urządzili. I to jeszcze w środku kursu... Już gdy się zbudził czuł, że poszło zbyt ostro, bo za góry krańca świata nie mógł skojarzyć co to za typ śpi z nimi na jednej pryczy. Erich jednak, bo pamięć z wolna wracała, okazał się zaprawdę godnym kompanem. Pił z nimi wczoraj co prawda nie za swoje, a za ich ciężko zarobiony grosz, ale swój był chop więc nawet do głów im skąpić nie przyszło. Coś Gunnarowi się nawet wydawało, a może śniło, że Erich pomógł mu powstrzymać Hulza, który koniecznie chciał się zwodować w cebrzyku do karczemnej studni gdzie jakoby jaka syrena miała na niego czekać. A przemoczone buty, które stajenni znaleźli na podwórcu mogły niejako potwierdzać to wydarzenie. Tak czy inaczej gdy on próbował cokolwiek przełknąć, Erich zaprzągł wałachy, pomógł wtaszczyć Hulza na dach, a teraz nawet się brał za lejce. Żeby się tak nie wydzierał jeszcze...
- Dasz se rade sam, co Erich? - wybełkotał do szczerbatego blondyna.
Nie czekał w sumie na odpowiedź. Wiedział, że jeśli nie uśnie to albo będzie rzygać, albo srać wszystkim się w nim telebało od mózgu począwszy. Przezornie więc przewiązał się porządnie zahaczonym o czoło landary rzemieniem, przerzucił garłacz przez ramię i tak zabezpieczony przed upadkiem pochylił się do przodu. Jego chrapanie rozległo się jeszcze zanim konie minęły bramę do zajazdu. Śniło mu się, że się targował z tą tłustą kramarką co to serem handluje niedaleko domu. Nie wiedział specjalnie o co, ale targował się i tak. Chyba o popręg co to go Hulz rozdarł... Najdziwniejsze było jednak, że ona cały czas tak dziwnie podskakiwała. Nie mógł się skupić, bo się gapił na jej rozlatane cycki. Ułapił ją więc i powiedział, żeby przestała tak się trząść. Ona w śmiech i w długą... Nie mógł jej jednak gonić bo i on zaczął podrygiwać. I psia mać cały czas podrygiwał. Nic zrobić nie mógł, bo...

- MIDDENHEIM?! TY DURNIU, KOŃSKĄ PYTĄ CHĘDOŻONY… GDZIE DO CHOLERY JEDZIESZ?

Tylko rzemień uratował Gunnara przed upadkiem. Siedzący bowiem zaraz za kozłem na dachu landary krasnolud rozdarł się niemal prosto w ucho Ericha, a co za tym idzie i jego.

- Ranaldzie... o mało se kurwa ozora nie odgryzłem! - odwarknął do tyłu choć z każdym kolejnym słowem, odwarknięcie to było coraz boleśniejsze. Potem spojrzał nieco tępo na trakt przed nimi, oraz na mijany właśnie stary, rozpadający się szyld informacyjny, a na sam koniec na Ericha, który z lekko nieprzytomnym wzrokiem gibał się obok na koźle - Erich, co ty odpierdalasz?

Było to cokolwiek mało prawdopodobne, ale rzeczywiście powóz już jakiś czas leniwie turlał się w kierunku przeciwnym do zamierzonego. Poza oczywiście Erichem, sporo winy za ten fakt ponosił chłodny poranek przez który szczęśliwcy podróżujący wewnątrz dyliżansu zamknęli czym prędzej wszystkie możliwe drzwiczki i lufciki ograniczając sobie tym samym bardzo widoczność. A ponieważ nikomu też z nich do głowy nie przyszło by pilnować drogi, większość szybko się posnęła. Szczęściem więc okazał się fakt, że dla Gomrunda nie starczyło w środku miejsca, bo bogowie raczą wiedzieć jak daleko by jeszcze zajechali nim trójka pijanych woźniców zorientowałaby się dokąd zmierzają.
Erich zareagował niezbyt śpiesznie. Dyliżans potoczył się jeszcze kawałek do przodu, by po chwili zatrzymać się idealnie na skraju traktu. Potem równa wolta do poprzek, kilka nadzwyczajnie jak na stan woźnicy udanych, powtórzeń do przodu i do tyłu aż w końcu powóz stanął skierowany tym razem we właściwym kierunku... choć, co pierwszy znów odczuł Gomrund, niebezpiecznie niestabilny. Okazało się, że prawe tylne koło nie wytrzymało precyzyjnego manewru Ericha i zostało się na jakimś korzeniu w mętnej sadzawce tuż obok drogi. W efekcie naprawa zajęła dodatkowy kwadrans, a lejce, na skutek wspólnej decyzji pasażerów, przejął Gunnar.

***

I pomyśleć, że sama chciała tej podróży. Przygody! Przygody to piekło, królestwo chaosu, brud, smród, kurz i pomieszanie wszelkich hierarchii. Przygody cuchną źle przetrawionym alkoholem, plują, charczą, straszą kraterami po krostach, i robactwem w brodach, rechoczą, seplenią, dłubią w zębach i puszczają bąki. Przygody mają wielkie brzuchy, krótkie nogi i tłuste włosy. Gdzie podziali się ładni ludzie? Dlaczego nie trafiła się tu jedna miła twarz?
No może i Isolda trochę przesadzała, ale powiedzmy sobie szczerze winny temu był jedynie nikczemnego wzrostu blondyn. Być może lekkomyślnie pozwoliła mu się odprowadzić do drzwiczek dyliżansu. Nie musiała. Pomyślała, że obdarzając go takim względem zachowa odpowiednią formę. Wszak dam nie odprowadza się do ciasnych izb, by tłoczyć się z nimi jak z wiejskimi dziewuchami. Blondyn jednak nie słuchając tego grzecznego i dość nieśmiałego protestu arystokratki upchnął w ciasnym dyliżansie osiem osób. Nie dostała nawet jednej kanapy tylko dla siebie.
Siedzieli teraz w ciasnej budzie ściśnięci jak śledzie w beczce. W jej prawy bok wbijał się futerał z lutnią, którą służąca trzymała na kolanach, bo Isolda nie chciała delikatnego instrumentu zostawiać między kuframi. Z lewej młoda szlachcianka opierała się o Marie. Dużo gorzej przedstawiała się sytuacja naprzeciwko, kolana ryżego krasnoluda co i raz zahaczały o błękitną suknię. Była pewna, że niechciany współtowarzysz podróży robi to specjalnie. Na policzkach młodej kobiety wykwitł rumieniec gniewu, a jej wargi drżały, nie wiadomo tylko czy szykując się do płaczu czy arystokratycznej reprymendy. Oczywiście zasłaniała twarz wachlarzem, ogradzając się nim od motłochu, jedwabny mur słabo jednak spełniał swe zadanie. Ale zniosłaby wszystko dzielnie, aż do samego Altdorfu, tak sobie postanowiła, a charakter miała uparty, gdyby nie ulewa. Najpierw przyjęła ją z ulgą. Zrobiło się ciut chłodniej, deszcz i drzewa ładnie, usypiająco szumiały, dziewczyna położyła policzek na ramieniu ochroniarki i zamknęła oczy. Ledwie zdążyła zasnąć, gdy na jej gładkie czoło spadła pierwsza kropla i zaraz następna, a potem zaczęły lecieć równym cienkim strumyczkiem. Isolda von Strudeldorf nagle obudzona z rozkosznego snu o miękkiej pościeli zerwała się na równe nogi i natychmiast straciła równowagę opadając na kolana jednego z sąsiadów.
- Stać! - krzyknęła – Woźnica stać natychmiast!
Głos miała wdzięczny i mocny. Wystarczająco mocny, by zaniepokojony Gunnar ściągnął lejce i by cały pojazd gwałtownie zatrzymał się zrzucając kilka lżejszych bagaży na głowy niektórych podróżnych.
Gdy wszyscy już doprowadzili się do porządku, arystokratka zażądała, by dwie osoby natychmiast opuściły powóz. Nie obchodziło ją kto to będzie, choć wyraźnie dała do zrozumienia, że powinni to być ci, którzy dosiedli się podczas ostatniego przystanku. Również za nic miała fakt, że na zewnątrz deszcz zdążył już rozpadać się na dobre. Świat jest urządzony w taki, a nie inny sposób i każdy powinien pilnować godności zgodnie ze stanem do którego należy. A jeśli komuś to nie w smak to ona już się postara by jej bardzo wysoko postawieni znajomi w kolegiacie elektoralnej uprzytomnili mu zasady hierarchii.
Jakkolwiek taki atak słowny arystokratki na uzbrojonych podróżnych mógł się wydać nierozsądny, widać było, że dziewczyna nie zamierza ustąpić, a jej ochroniarka bacznie obserwuje każdy ruch Konrada, Dietricha i Imraka. Przed dalszą więc podróżą należało ten problem co rychlej rozwiązać.

***

Wczesnym popołudniem gdy deszcz przestał już padać, udało im się w końcu wbić na świeżowybrukowany szlak łączący Middenheim z Altdorfem. Wóz zaturkotał równo po sprowadzonych z Szarych Gór bazaltowych płytach brukowych, które lśniły zimną czernią na tle burej ściółki leśnej. Budowniczowie z Carroburga i Altdorfu rozplanowali trakt całkiem umiejętnie i nie mogło to ujść uwadze zarówno Imraka jak i Gomrunda. Wielka Nordsud Weg przez Imperium... Wyludniona jak to bywało o tej porze roku. Widniejąca na, leżącym tu chyba od zarania dziejów, wielkim przydrożnym kamieniu liczba głosiła 78 staj dzielących ich od stolicy Imperium. Budziło to u wszystkich słuszny optymizm szczególnie, że dyliżans po lepszym podłożu mógł w końcu ruszyć znacznie prędzej.

Nie całą chwilę później minęli stojący po prawej na uboczu zajazd należący do linii Cztery Pory Roku. Prowadzony jednak przez Gunnara dyliżans pomknął dalej, by jak najbardziej skrócić ostatni odcinek i nie narażać pasażerów na wydatki we wrażym konsorcjum. Dopiero niecałą godzinę później starszy woźnica puścił ponownie do lejc Ericha, bo Hulz nadal spał na dachu i nic nie wskazywało na to by struty okropniście biedaczyna szybko doszedł do siebie.
Mniej więcej wtedy też zaczął zmieniać się także krajobraz. Opuścili w końcu rzeczne rozlewisko i rzadkie brzozowe lasy i wjechali w dziką, ciemną knieję, która stanowiła tak naprawdę większość całego Middenlandu. Stąd do Altdorfu nie pozostało już więcej niż dzień drogi.

***

Jaskrawo pomarańczowe słońce zaczęło powoli chować się za linią drzew gdy Erich nagle zatrzymał dyliżans. W środku powozu zapanowało lekkie zdziwienie. Słychać było nerwowy głos Gunnara, ale przez to, że mówił swoim zwyczajem pośpieszenie i mamrotliwie, nic nie dało się zrozumieć. W końcu pod znaczącym spojrzeniem Isoldy siedzący na skraju Philippe i Marie uchylili drewniane okna i wyjrzeli na zewnątrz.
- Merde... Nic nie widać pod tym kątem... Panie Gunnar! Czemu stoimy??!

- Ki czort? - mruknął Gunnar wpatrując się na postać klęczącą na drodze.
Słońce już nie oświetlało drogi, a wysokie gęsto pokryte pierwszymi liśćmi drzewa nadawały traktowi bardzo nieprzyjemnego półmroku. Wyraźnie było jednak widać klęczącego na drodze jakieś półsta kroków przed dyliżansem człowieka. Chyba człowieka. Zwrócony był tyłem i zdawał się niezwykle zajęty czymś co leżało przed nim.
Gwałtowny, zimny i jakoś intuicyjnie nie wróżący niczego dobrego powiew owiał nagle twarze wszystkim znajdującym się na zewnątrz powozu. Nawet Hulz, nie wiedzieć czemu właśnie teraz, podniósł się rozmasowując łeb z równie skrzywioną, co zaniepokojoną miną. Wystające nad drogę gałęzie załopotały jak szpaler wyczekujących na pałowanie żołnierzy. Coś wisiało w powietrzu. Jeden z wałaszków, Szyling chyba, też to wyczuł. Zarżał donośnie jakby w pogonieniu woźnicy by ten czym prędzej zawracał.
I wtedy klęczący na drodze człowiek odwrócił się gwałtownie.


- Nieumarły!!! - wrzasnął Hulz chwytając za pokładowy garłacz.
Postać na drodze wyszarpnęła z ust coś co wyglądało jak kawałek ludzkiej ręki i puściła się pędem w kierunku dyliżansu. W jej dłoni można było dostrzec upaprane krwią krótkie ostrze. Odległość między tym czymś, a powozem malała w oczach.
- Huuuulz! - wrzasnął Gunnar w taki sposób, że pasażerowie powozu zadrżeli - Rozwaaal to!
Hulz wymierzył, ale nie zdąrzył strzelić. Nikt nie zdążył zrobić niczego.
Wałach Szyling dostrzegłszy potwora wizgnął przednimi kopytami w powietrzu. Swojego towarzysza nia musiał przekonywać. Oba spłoszone konie szarpnęły z całej siły dyliżansem urywając tym samym uprząż i przewracając do tyłu wszystkich pasażerów. Trzymający zaś w tej chwili lejce Erich, poleciał do przodu twarzą ku ziemi. Ci którzy podnieśli się na czas mogli dostrzec jak Gunnar w ostatniej chwili przed uderzeniem pojazdu w drzewo, zaciąga hamulec, a Erich znika w lesie za wlokącymi go końmi.

W mgnieniu oka potworny człowiek dopadł dyliżansu. Hulz wrzasnął coś przeraźliwie. Twarz napastnika wyglądała jakby należała do trupa. Purpurowo-zielonkawa skóra w wielu miejscach zwisała swobodnie z policzków odsłaniając jątrzone zepsuciem ciało, a z przekrwionych, rządnych krwi oczu sączył się niczym łzy, zielonkawy śluz. Stwór wskoczył na kozła i z impetem strącił siebie i Gunnara w chaszcze.
- Ratujcie!!! - w krzyku Gunnara wyraźnie dało się dosłyszeć panikę.

Dietrich ogarnął się pierwszy. Nim jednak zrobił cokolwiek, coś przykuło jego uwagę. Postać, która rzuciła się na Gunnara z szaleńczym błyskiem w oczach wyglądała niezwykle znajomo. Nagle zdał sobie sprawę, że to Wihajster, brat jego pijackiego kompana Ogara! Ale zmienił się diametralnie. Skóra zwisa płatami z jego ciała, a z otwartych ust wypływa krew.
Rok temu Wihajster zapadł na dziwną chorobę skóry i zaczął się nienormalnie zachowywać. Mimo iż Ogar zarzekał się, że to napewno chwilowe i mu przejdzie, pan Fritzen kazał Wihajstra wywalić na zbity pysk. Ogar miał więc wybór odejść z bratem, albo go przepędzić. Przepędził. I właściwie więcej aż do teraz Wihajstra nie widział.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline