Widać nic nie może wiecznie trwać. Konrad nie bardzo wiedział, czemuż to wyfiokowana paniusia miała do nich jakieś pretensje, i to do tego stopnia, że zaczęła marudzić i grozić.
On sam w bardzo dużym poważaniu miał jej wszystkie koneksje i koligacje, ale jak pomyślał, że niewiasta miałaby do samego końca podróży nie robić nić innego, tylko marudzić, narzekać i biadolić... Jakby miała o co. W końcu nie zaczął jej obmacywać, chociaż usiadła na jego kolanach. A może o to jej chodziło?
Eh, pies jej mordę lizał.
Cóż, wysadzić jej i zostawić w szczerym polu raczej nie wypadało.
Na dachu trzęsło nieco mocniej, niż w środku, ale za to człowiek mógł się położyć. A że płachta jakaś tam się znalazła, to nawet deszcz zbytnio nie przeszkadzał.
W końcu nawet niebiosa dały sobie spokój i przestały polewać podróżnych wodą. A gdy mijany drogowskaz obdarzył podróżnych sympatyczną informacją, to człek miał tylko powód do radości, że w ogóle jedzie.
- Co jest, na Morra... - warknął, gdy dyliżans gwałtownie się zatrzymał, a on sam o mały włos nie zsunąłby się między woźniców, zabierając po drodze chrapiącego Hulza. - Miarkuj się...
Nie dokończył reprymendy, jaką miał zamiar wygłosić pod adresem woźnicy-nieudacznika.
Fakt... nie wypadało rozjeżdżać kogoś, kto leżał na trakcie.
Chwilę później szczerze żałował, że Erich nie był bardziej pijany i nie przejechał tego czegoś, co ruszyło w ich stronę. Bo z pewnością nie był to człowiek. Przynajmniej w tym momencie nie był to człowiek.
Erich, bardzo mądrze, zwiał razem z końmi, zostawiając ich oko w oko z tym czymś, nieumarłym ponoć, a Konrad siedział na dachu jak skamieniały, ciesząc się tylko, że jest dość wysoko nad ziemią. I ze świadomością, że paniusia z dyliżansu z pewnością teraz zazdrości mu miejsca.
Wgapiał się więc Konrad w chodzące zwłoki i dopiero gdy truposz strącił Gunnara z kozła sięgnął po topór. Raczej nie po to, by iść w stronę nieumarłego, lecz by go powstrzymać, gdyby tamten zaczął się gramolić na dach. |