Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-09-2011, 11:31   #38
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
CG LAWRENCE


Bolała ją głowa. Nie. To było nie do końca dobre określenie. Głowa napierdalała ją dziko. Tak by chyba powiedział Gary. Kiedyś. Dawno.

Otworzyła z trudem oczy i od razu je zamknęła, bo poraziło ją jaskrawe światło. Krew zadudniła pod czaszką. Poczuła więcej szczegółów. Leżała na czymś twardym, a pod głową miała coś miękkiego. Wokół słyszała szum liści, czuła słońce i wiatr na policzkach.

- No w końcu.

To był męski głos. Znała go.

- Już myślałem, że to jednak nie kij pękł, a twoja czaszka.

Otworzyła oczy wolniej. I zrozumiała gdzie jest. Nadal w parku, na parkowej ławce. Z czyjąś kurtką pod głową. Nad nią szumiały zielone konary drzew, ćwierkały ptaki, słońce przebijało się przez listowie, a do uszu docierał stłumiony szum miasta.

- Ile palców widzisz? – to był Leon Ricki.

Pokazywał jej dłoń. Lekko rozmazaną dłoń.

- Co z zombie? – zapytała.

- Jest im strasznie głupio. Ten który cię zdzielił pomógł mi przenieść cię na ławkę. Sam poszedł po pomoc. To pewnie troszkę zajmie. Wniesiesz oskarżenie? Za atak na człowieka zostanie zniszczony. W „Wiecznym odpoczynku” mieliśmy już takie zlecenia. MR nie ze wszystkimi sprawami się wyrabia i powstał wolny rynek.

Z trudem usiadł na ławce. Dotknęła palcami włosów. Zabolało jak diabli, a kiedy cofnęła dłoń zobaczyła na niej krew. Krew brudziła też marynarkę, którą Ricki podłożył jej pod głową.

Egzorcysta zauważył to. Zbladł odrobinę.

- Słuchaj – powiedział. – Może pozwolisz zawieść się do lekarza, który współpracuje z naszą agencją. Niedaleko parku zaparkowałem rzeżączkę.

Widząc twoje zdziwione spojrzenie dodał.

- W zasadzie nazywałem to auto rzężączką bo rzęzi jak zombie z rakiem płuca, ale wszyscy nieco parafrazowali nazwę. To VW garbus. Klasyka sama w sobie. Ciasny, ale laski na niego lecą. A ty. Dasz się porwać do lekarza. Potem odwdzięczysz mi się stawiając herbatę. Pasuje?



LAURA MORALES, NATHAN SCOTT


Piwnica, po dłuższym przebywaniu w niej, nie śmierdziała już tak nieznośnie. Faktycznie zmysł zapachu zwyczajnie po dłuższym pobycie w jakimś cuchnącym miejscu przestawał działać. W tej konkretnej chwili było to istnym błogosławieństwem.

Laura rysowała krąg, a Nathan pilnował jej podczas tej czynności z zawodową obojętnością obserwując mroki piwnicy. Policja już wyniosła się z podziemi, został tylko jeden GSR, który nadal strzegł schodów. Nathan przez chwilę obserwował zarys sylwetki żołnierza. Potem przeniósł wzrok w bok. Piwnica ciągnęła się dalej. Kolejne odgałęzienia i rzędy wywarzonych drzwi. Przez chwilę przebiegła mu przez głowę niespokojna myśl, czy GSRy i policjanci sprawdzili dalsze rejony piwnicy. Dreszcz niepokoju przebiegł mu po kręgosłupie. Hyper-adrenalina, czym próbowano wyjaśnić fenomenalne właściwości fizyczne Egzekutorów, zaczynała szybciej krążyć po ciele. Scott wiedział, co to oznacza. Czuł niepokój. Jego zmysł zagrożenia zaczął budzić się z uśpienia.

W tym samym czasie Laura skończyła przygotowania i upewniając się, że Nathan jest w zasięgu wzroku zaczęła właściwe przywołanie. Była Wiedźmą – co prawda nekromantką, co oznaczało, że najlepiej jej moc radziła sobie w przypadku zombie, wampirów i ich hybryd, ale też w ograniczony sposób mogła działać na duchy czy loup – garou. W bardzo ograniczony, ale w zakresie jej możliwości była moc przyzwania bezcielesnych.

Głos Laury był pewny, słowa inkantacji nauczone stosunkowo niedawno nie były konieczne, ale wzmacniały jej naturalne zdolności, co zwiększało szansę powodzenia. W końcu się udało. Poczuła zimno – pierwszy znak nadejścia Bezcielesnego, który przybył na jej wezwanie zwabiony mocą nekromantki, zwabiony przelaną krwią i zwabiony słowami przywołania. Laura poczuła zimny powiew powietrza i w środku kręgu coś się poruszyło, zamigotało, zawirowało. Duch zaczerpnął więcej energii z otoczenia i teraz w piwnicy zrobiło się dużo zimniej. Na ceglanych, umazanych znakami ścianach, pojawił się szron. Oddech nekromantki unosił się mgiełką nad jej ustami.

W końcu ujrzała przyzwanego Bezcielesnego. To nie był mężczyzna, co wykluczało któregoś z zabitych nadal wiszących pod sufitem. W środku kręgu stała nastolatka. Miała na sobie czarny dres z podwiniętymi rękawami. Dzięki temu Laura bez trudu ujrzała krwawiące rany na przedramionach – dziesiątki małych, krwawiących nakłuć. Ślady po igłach. Wychudzona dziewczyna otworzyła usta, z których wypłynęły ciemne rzygowiny. Oczy miała blado-błękitne, zasłonięte mgiełką nieświadomości.

Scott również widział przybycie Bezcielesnego. Ale niepokój ni ustawał. Wręcz nasilał się.
I wtedy usłyszał dziwny dźwięk. Jakby ... pękające drewno. Dochodził z głębi piwnic. Z miejsc, które tak niepokoiło Egzekutora. Jego wyczulone zmysły zapłonęły. Poczuł się tak, jak wczorajszego wieczora w galerii Jagi Bindu. Z głębi piwnic Scott usłyszał potworny, głuchy warkot, a chwilę później coś szorując pazurami po betonie ruszyło wyraźnie w ich kierunku. Gdzieś, na skraju pola widzenia Nathan zobaczył trzy pary otwierających się, gorejących czerwienią ślepi.

Laura zobaczyła jeszcze jedną rzecz. Jak nagle, spod łuszczącej się farby, pod bazgrołami z krwi, które Emma określiła jako niegroźne zapalają się ogniem inne znaki – runy mocy, od których poczuła zawrót głowy. To była cholerna pułapka! A pod warstwą śmiecia ukryto prawdziwą, nieaktywną bombę mistyczną, w którą ona swoim rytuałem wkręciła zapalnik.


EMMA HARCOURT



Kiedy Laura przygotowywała się do przeprowadzenia rytuału, Emma wyszła z piwnicy i skierowała się przed zrujnowaną kamienicę, gdzie policja już zwijała swoje bambetle. GSRy – zgodnie ze znaną jej procedurą – miały ochraniać teren, aż ofiary zostaną zabrane i Regulatorzy opuszczą miejsce popełnienia zbrodni.

Już dawno powietrze znad Tamizy nie pachniało tak ożywczo, z tą subtelną nutką mułu i rozkładającej się w wodzie roślinności. Samochód policjantów już odjeżdżał pozostawiając za sobą mgiełkę spalin.

Fantomka skierowała się prosto do dowódcy patrolu.

- Potrzebuję radia. Zobacz, czy dasz radę połączyć mnie z MRem.

- Nie ma problemu – żołnierz otworzył drzwi do wnętrza bojowego wozu piechoty, tak by Emma sama mogła sprawdzić. – Łączność jest dobra. Jesteśmy na obrzeżach Zdechlakowa.

Emma wskoczyła do środka i siadła do radia, ale słyszała jedynie szumy i trzaski. Spojrzała na żołnierza, aby ten poustawiał, co trzeba. GSR z chęcią wziął się do pomocy, jednak po krótkiej chwili zaklął cicho dodając.

- Straciliśmy zasięg. Dziwne.

I wtedy Emma to poczuła. Całun Śmierci poruszył się, przesunął prosto nad ich kamieniczkę, jakby ... jakby ktoś lub coś budził nieznane, niepokojące siły. Natężenie szumu duchowego było przeraźliwie potężne. Budziło ćmiący ból głowy, jakby ktoś palcami ścisnął Fantomce skronie.

Moc budziła się w piwnicy, w której zostawiła Scotta i Laurę.



GARY TRISKETT, DOLORES RUIZ, SHAY KEANE


W czasie, w którym Gary i Shay poszli porozmawiać ze sprzątaczką Dolores zajęła się dokumentacją. Stary, wysłużony aparat fotograficzny rozbłyskiwał raz za razem dokumentując to, co wydawało się Siostrzyczce istotne. Ciała zabryzgane ciemną, skrzepniętą krwią, wystrój wnętrza, witraże, zastygłe w grymasach ostatecznej grozy twarze martwych ludzi.

Nawet nie czuła, kiedy łza popłynęła jej po policzku. Jako duchowa pośredniczka loa na tym świecie czuła, ze dokonano tutaj unicestwienia wielu istnień. Unicestwienia na płaszczyźnie zarówno materialnej, która nie miała większego znaczenia, ale też duchowej, co przerażało Kubankę najbardziej. Wiedziała, że oznacza to kłopoty. Bardzo duże kłopoty. Może nawet większe niż wtedy, pamiętnej wiosny sprzed roku, kiedy Mythos chciał zasadzić w Londynie las swoich pokręconych, mięsożernych drzewek. Wstrząśnięta brutalnością zdarzeń dokonanych wczorajszej nocy w tym miejscu obcego dla niej kultu wyszła przez chwilę na zewnątrz spoglądając na krzyż na podjeździe. W jakiś sposób widok tej majestatycznej ochrony duchowej podziałał na nią, jak zastrzyk energii. Nabrała powietrza w płuca łowiąc wzrokiem kilku uśmiechniętych i czekających na to, aż zwymiotuje policjantów. Nie dała im tej satysfakcji, mimo że obok, w całkiem ładnych kwiatowych rabatkach widziała, ze niektórzy policjanci badający jatki nie mieli tak silnej woli.

Jej wzrok powędrował wysoko, ponad wierzchołki drzew. Na niebieskim niebie krążył jakiś drapieżny ptak – myszołów, sokół wędrowny. Dolores zazdrościła mu tej wolności. Tej swobody lotu i dokonywanych wyborów. Ona ... ona była związana ze swoją zdolnością, z loa, z Garym, z tym miastem.

W tym samym czasie Gary i Shay skończyli rozmawiać z Żiriną. Potem zamienili kilka słów z mundurowymi i dowiedzieli się, ze niedaleko stąd jest mały, przyjemny pub w klimatach wiejskich „Zielony Dworek”. Brzmiało dobrze. Gary polecił mundurowym, by postarali się przywieźć tam tłumacza języka, którym mówiła dziewczyna.

Potem ruszyli do samochodu, zgarniając po drodze Lolę.

- Wiemy, kogo brakuje – inny policjant zaczepił ich tuż przed odjazdem, gdy czekali na Żirinę.

- Nazywa się Cyndi Monday. Jest żoną właściciela domu. To jej zdjęcie.

Gliniarz podał im fotografię przedstawiającą kobietę w średnim wieku z teczką.


- Od kilku lat zajmuje ważne stanowisko w sekcie „Dzieci Płomienia”. Założył ją pięć lat temu jej mąż i z tego powodu, rok później wzięli rozwód. Rok temu mąż zginął podczas jakiś niewyjaśnionych zdarzeń pod Londynem. Nazywał się sir Carrington. Znane nazwisko, prawda.

Oj tak. Dla dwójki z nich – Trisketta i Ruiz, aż za bardzo. Poplecznik Mythosa. Zdeprawowany świr. Właściciel zamku, w którym rozegrały się dramatyczne wydarzenia, o których nie mogli mówić nikomu, ponieważ sprawę z Mythosem utajniono.

Czyżby wracała ich przeszłość? Ta, o której starali się zapomnieć?


* * *


„Zielony Dworek” okazał się być faktycznie miłym zajazdem. Położony z boku kiedyś ruchliwej drogi już od rana oferował ciepłe jedzenie i picie gościom. A także coś mocniejszego, gdyby ktoś miał szczególną ochotę.
Wystrój wnętrza nawiązywał do czasów, kiedy Wielka Brytania była mocarstwem kolonialnym. Stare mapy, zapach mielonej kawy, różne pamiątki dyskretnie wyeksponowane dla gości.

Przed południem w „Zielonym Dworku” nie było wielkiego ruchu. Poza nimi i parą staruszków grających w warcaby przy herbacie nie było nikogo. Obaj panowie siedzieli jednak daleko i zajmowali się swoimi sprawami. Od jednego Dolores i Shay wyczuwali delikatną emanację śmierci. Facet był zombie, ale musiał wrócić naprawdę niedawno. A może nawet nie zauważył, że nie żyje? Takie przypadki również się zdarzały w tym pokręconym świecie.

W pubie pracowały dwie osoby. Starszy mężczyzna dobiegający na oko sześćdziesiątki oraz przeciętnej, angielskiej urody kobieta około trzydziestki. Możliwe, że byli spokrewnieni. Dziewczyna nazywała się Em, a starszy mężczyzna Jim. Przyjęli zamówienie.

Tłumacz zjawił się po godzinie. I tak dość szybko, jak na obecną dozę komunikacji. Wyraźnie komuś zależało na sprawie.

- Jestem Leopold Koneczkov – przedstawił się. – Pracownik konsulatu Federacji Bałtyckiej. Mogę służyć państwu, jako tłumacz. Od czego zaczynamy?


RUSSEL CAINE

Zgodnie z planem grupa rozdzieliła się. Russel pojechał do siedziby Strażników Życia, bo właśnie do tej formacji należeli zabici podpalacze.

Ruch narodził się w robotniczych częściach Londynu. Miał tam naprawdę żyzne podłoże, by zakwitnąć, wykiełkować i rozwinąć się do naprawdę imponujących rozmiarów. W czasach „przed Mythosem” Strażnicy Życia liczyli sobie blisko pięciuset członków i ze trzy razy tyle cichych sympatyków. W kilkumilionowym mieście może nie była to imponująca siła, ale ten, kto tak sądził, powinien zobaczyć pół tysiąca młodych, ogolonych na łysko, ubranych na czarno młodych ludzi z pałkami, srebrnymi łańcuchami i siekierami idących tyralierą środkiem ulicy i przepłaszającą każdego zdechlaka. Pamiętać też trzeba było, że wielu neo-skinów było weteranami Wojny z Umarłymi w latach 2013 – 2016. Russel pamiętał też analizy dotyczące budzenia się mocy wśród ludzi. Nie zdziwiłby się, gdyby w takiej masie ludzkiej spotkał kilku Łowców, których moce były niewielkie lub dopiero się budziły.

Tym bardziej musiał działać rozważnie i tym bardziej rozsądnym wydawało mu się pozostawianie łaka oraz Xarafa, którego przecież uważał za totalnego kretyna, w Mrze.

Na miejsce dojechał dość szybko, ale musiał zatrzymać samochód dwie przecznice dalej. Powodem była policja blokująca ulice.

- Musi pan zatrzymać auto – wyjaśnił umundurowany sierżant. – Mamy mały problem z nielegalną demonstracją. Jeśli nie musi pan tutaj przebywać, to radziłbym odjechać.

Zza kordonu policyjnego Caine słyszał głośne krzyki i jakiś mocny, męski głos zwołujący ludzi do wymierzenia sprawiedliwości na własną rękę. Siedziba Strażników Życia mieściła się zaraz za kordonem policji i nie było trudno zgadnąć, kto jest przyczyną przepychanek.

Russel zobaczył też, jak kilku mundurowych wykłóca się o coś z ośmioosobowa gromadką ogolonych na łyso bojówkarzy. Najwyraźniej siły porządkowe nie zamierzały dopuścić, aby na wezwanie swoich liderów pod siedzibę dołączyły kolejne grupki mścicieli.

Co więcej Regulator szybko rozpoznał, że to nie tylko członkowie Strażników Życia, ale także przedstawiciele mniejszych ugrupowań „Żywi Górą”, nieco radykalnie duchowe „Krzyż i Miecz” oraz czysto faszystowska „Żywa Siła” próbują dotrzeć na miejsce zbiórki.

Powietrze przecinały gwizdki policjantów. Niespokojne konie z mundurowymi w siodłach przebierały kopytami, a wozy z sikawkami wyłaniały się właśnie z bocznej uliczki.

Zanosiło się na coś dużo poważniejszego.



XARAF FIREBRIDGE


Zgodnie z pośpiesznie ułożonym planem Dusty miał pojechać do siedziby skinów i załatwić kilka tematów, a Xaraf i Michael Hartman mieli przeszukać miejsce zbrodni. Może nos loup-garou pozwoli wyłapać coś więcej z miejsca zbrodni.

Londyn o tej porze dnia był naprawdę ładny. Szczególnie, że pogoda dopisywała. Słońce świeciło jasno odbijając się refleksami w szybach.

To wydarzyło się jakąś milę przed celem, gdy samochód wjeżdżał na mniej reprezentatywne ulice metropolii.

To, że coś złego dzieje się z Hartmanem było widać od rana, może nawet od kilku dni. Ci, co go znali mogli potwierdzić, że był jakiś nieobecny. Że jeśli się odzywał, to jedynie kilkoma słowami, jakby myślami był gdzieś daleko. Teraz też, jadąc samochodem, nie odezwał się do Xarafa ani jednym słowem.

Egzekutora uratował zmysł zagrożenia. Rozpędzona ciężarówka wyjeżdżając z podporządkowanej z nadmierną prędkością o mało nie zmiotła ich z drogi. Xaraf dosłownie w ostatniej chwili skręcił w bok. Wjechał na chodnik unikając cudem zderzenia, lecz krawężnik okazał się za wysoki i opona pękła z trzaskiem.

Samochodem MRu zarzuciło w bok. Zawirował, wyczyniając na chodniku szaloną pętlę. W tym samym czasie ciężarówka nie wyrobiła na zakręcie i wbiła się w sąsiedni budynek. Ale Xaraf nie miał czasu na podziwianie dramatycznego spektaklu próbując opanować samochód.

Udało mu się cudem. Zatrzymał Rover 75 tuż przed witryną sklepową. Westchnął z ulgą. Ale to nie był koniec problemów.

Ciężarówka nieopodal nich wybuchła z przeraźliwym hukiem! Grad potłuczonego szkła, gruzu, kawałków pyłu poleciał na boki. Samochód, w którym jechali Regulatorzy był za daleko, by się tym przejmować, ale odłamki posypały się po całej ulicy tłukąc szyby w kilku zaparkowanych na niej samochodach.

Xaraf obrócił się w stronę Michaela, by zobaczyć, co z nim. Zareagował instynktownie.

Stres związany z wypadkiem musiał zburzyć tamy w duszy łaka. Zamiast bowiem Michaela Hartmana Xaraf ujrzał wyszczerzoną, zębatą paszczę.

Był zbyt wolny. Kły pso-łaka zacisnęły mu się na lewym ramieniu gruchocząc kość.

Oszalały Zmiennokształtny zacisnął je głębiej. Prawa ręka Egzekutora zadziałała jakby prowadzona własną wolą. Xaraf walczył o życie i nie miał zamiaru bawić się w półśrodki. Dłoń zacisnęła się na jednej z licznych broni, odbezpieczając ją w ruchu.

Michael szarpnął pyskiem w tył wyrywając kawał mięsa z ciała Xarafa. Egzekutor strzelił prawie z przyłożenia.

Czaszka potwora rozpadła się w dziesiątki małych kawałków, kiedy amunicja z „zestawu egzekutora” robiła swoje. Szczególnie srebrne pociski, dla których ciało loup-garou było niczym plastelina dla rozgrzanego gwoździa.

Xaraf wykopał drzwi, wyturlał się na zewnątrz spoglądając na to, jak ciało Hartmana zmienia się w kudłatego, okaleczonego psa. Seria wystrzałów dosłownie urwała mu głowę.

Okaleczone ramię krwawiło. Xaraf potrzebował szybkiej pomocy. Tylko fakt, że był Egzekutorem uratował mu przed chwilą życie.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 23-09-2011 o 13:09.
Armiel jest offline