Mimo zapewnień Meli, że ten smok jest mały, przyjacielski i zapewne cierpi, większość dzieci postanowił uwierzyć starym baśniom w których smoki są złe i groźne i pożywiają się tylko dziewicami, cokolwiek to słowo tak naprawdę oznaczało.
Mela miała jeszcze wątpliwości i bardzo żałowała, że nie może pomóc jednak ostatecznie ona także stwierdziła, że lepiej zostawić smoka w spokoju.
Jej małe serduszko jednak cierpiało z powodu smutku jakie malował się na pysku smoka. Tęskniła także za mamą i swoim domem, ale nie płakała mimo, że była najmłodsza.
Zawierzyła obietnicą Tomka, że w domku na plaży będą bezpieczni i spróbują się skontaktować z rodzicami.
Cała piątka ruszyła zatem w kierunku plaży. Mrok, który wygonił ich z lasu, ciągle czaił się na granicy widzenia. Zgodnie z przewidywaniami Justynki światło księżyca przepędzało straszliwą ciemność. Chumry co i raz przesłaniały srebną tarczę, ale na szczęście za chwilę wiatr przepędzał je dalej.
Ciemnośćciągle podkradała się i niebezpiecznie zbliżała do dzieci.
Smutny smok został za nimi i tylko echo niosące jego donośne warczenie, przypominało o jego obecności.
Strach i niepokój ciągle otaczały serduszka maluchów. Każdy krok jednak zbliżał je do celu wędrówki. Na szczęście teraz nie mogło być mowy o pomyłce.
Wiatr z każdym powiewem przynosił coraz wyraźniejszy zapach morza.
Marsz był długi. Bardzo długi i zmęczenie coraz bardziej dawało się we znaki. Poobcierane i zadrapane nóżki domagały się odpoczynku. Tylko Piotrek zdawał się nie odczuwać zmęczenia i to on zachęcał resztę do jeszcze odrobiny wysiłku. Jego buńczuczne zachowanie i postawa działały dopingująco nawet na najmłodszą Melę. Nikt nie chciał pokazać, że jest gorszy czy słabszy od przechwalającego się Piotrka.
Gdy na horyzoncie ukazał się posłyskujący w świetle księżyca piasek plaży, wszystkie dzieci uśmiechnęły się z radości. Wbiegły na plażę i...
… zatrzymały się w miejscu.
Ciemność przed nimi była porównywalna z tą przed którą uciekli. Morza nie było widać i tylko ryk potężnych fal świadczył o tym, że jest ono gdzieś tam pośród nieprzeniknionych ciemności, ktorych nie rozpraszało nawet srebrzyste światło księżyca.
Jedyną pociechą był fakt, że przerażający mrok pozostawał w granicach morza i nie poruszał się.
Nie zmieniało to jednak i tak tego, że cała piątka była wylękniona i przerażona.
To Mela pierwsza zobaczyła biały dach domku plażowego. Znajdował się on kilkaset metrów na prawo od miejsca w którym stały dzieci.
Ten odcinek wszyscy pokonali z radością mimo, iż marsz po piasku był wyjątkowo ciężki i męczący.
Gdy w końcu wszyscy doszli szczęśliwie do drzwi plażowego domku weszli do niego pełni nadziei i radości.
I nie rozczarowali się. Wnętrze plażowego domku było miłe i przytulne. Dokładnie takie jakie powinno być wnętrze każdego letniego domku.
Na środku leżał puszysty dywan z bawnym wzorem, a na nim stał okrągły stolik. Na stole z kolei stały przygotowane naczynia oraz waza z gorącą zupą, półmisek słodyczy oraz patera owoców, a także dzbanek pysznego kompotu.
Na wysokim regale stało setki książek w skórzanych oprawach i bogatych złoceniach. W pokoju znajdowała się też wygodna kanapa oraz półka z wszelakiego rodzaju pluszakami i zabawkami oraz zamknięte drzwi do jeszcze jednego pokoju.
Dzieciom na widok zastawionego stołu, aż zaburczało w brzuszkach. Z wielką chęcią i radością zasiadły do pałaszowania smakołyków.
Gdy wszystko było już prawie zjedzone, ktoś powiedział szeptem:
- Witajcie!
Dziecie przez chwilę nasłuchiwały sparaliżowane strachem. Rozglądały się w poszukiwaniu źródła dźwięku.
- Tu jestem - podpowiedział chłopiec - w lustrze na ścianie.
Oczy wszystkich zwróciły się w stronę okrągłego lustra w srebrnej ramie, wiszącego na jednej ze ścian.
- Witajcie! - rzekł chłopiec o wyjątkowo bladej skórze i białych włosach - Jestem Albin i cieszę się, że przyjęliście moje zaproszenie.
Przy tych słowach spojrzał wymownie w stronę Piotrka.
- Przykro mi, że nie mogę was powitać osobiście - szeptał cały czas chłopiec - i przepraszam za kłopoty jakie mieliście w drodze tutaj. Bazyli mi o wszystkim doniósł. Jednak nie byłem w stanie wam pomóc. To jak sobie poradziliście daje mi jednak nadzieję, że mój los się odmieni i dzięki wam będę znowu wolny.
Nie mam co prawda wiele czasu, ale muszę jednak wam opowiedzieć moją historię oraz wyjaśnić dlaczego was tutaj zaprosiłem.
Jak mówiłem nazywam się Albin i jestem synem Karola Możnego, króla tej krainy. Niestety mój tata zginął w czasie bitwy z siłami Ciemności na Króliczym Polu. Tron, bezprawnie zajął, jego brat, a mój wuj Benedykt. To człowiek okrutny i zły i bardzo podły. Wygnał on moją matkę, a mnie uwięził. Wziął sobie za żonę tę wiedźmę Lukrecję i teraz to oni władają teraz krainą.
Mój wuj i macocha to potworni ludzie w których sercach mieszka mrok. Nienawidzą oni wszystkiego co dobre i piękne i dlatego pragną, by cała kraina pogrążyła się w mroku. I dlatego ja wezwałem was. Tylko wy możecie mi pomóc. Wy, dzieci z innego świata. Musicie odnaleźć moją...
- Albin! - rozległ się krzyk, gdzieś za plecami chłopca. - Ty gałganie, pokurczu śmierdzący, gdzie jesteś! Albin ty mały wrzodzie, czas na lekarstwo!
Na dźwięk tego piszczącego, kobiecego głosu, dreszcze i gęsia skórka pojawiły się u całej piątki.
- Muszę już iść - szepnął jeszcze ciszej Albin - Moja macocha mnie szuka. Rana prześlę do was Bazylego z listem i wskazówkami. Teraz odpocznijcie i pamiętajcie, żeby dobrze zamknąć drzwi i okna, licho nie śpi.
Obraz w lustrze zafalował i wizerunek Albina zniknął. Pozostały w nim tylko odbicia tylko pięciu dziecięcych, zdziwionych twarzy.