Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-09-2011, 22:02   #110
Bogdan
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
Kiedy tylko uporał się ze swoją niemocą wyrwał z buta. Czas był po temu najwyższy, bo wyścig dopiero teraz zaczął się na dobre.
Byli zwierzyną. Pierdoloną zwierzyną, którą się goni dla czystej przyjemności gonienia. Dla samego sportu. Nie było w tym nic z atawistycznej potrzeby zdobycia mięsa przepędzonego przez kilometry korytarzy, żeby skruszało i nabrało na soczystości. Ani nawet szlachetnego ducha współzawodnictwa właściwego tym, co pragną udowodnić sobie, że jeszcze do końca nie spierniczeli i gnają za ofiarą na wyrost ciesząc się szczęściem polowania.
Ni chuja. Nic z tych rzeczy. To był gon dla zabawy! Dla tej znanej rzadko któremu dewiantowi albo kotu, co zamiast przydusić mysz łapą i skończyć zabawę jednym celnym uściskiem szczęk, bawi się aż ta opadnie z sił niezdolna już do ucieczki – satysfakcji posiadania władzy nad życiem.
Powie ktoś, to też element polowania. Że tak myśliwy doskonali umiejętności. Może, ale Tolgy srał na to całym swoim strachem, bo to on był myszą! To on był zwierzyną pędzoną przez nieznane chodniki, a wszystkie zmysły szczutej ofiary mówiły mu, krzyczały, że zapierdala niczym wilk gnany wzdłuż ladrów dokładnie tam, gdzie chce Strażnik.

Strażnikowi odjebało! Tego cygan był pewien jak dwa razy dwa jest cztery. Do niedawna tylko podejrzewał. Teraz miał pewność, że w jakiś sposób, którego on nigdy się nie dowie, ani nie zrozumie, w jakiś przedziwny sposób Anomalia zmieniła Maszynę. Gówno znał się na robotyce, ale mimo wszystko i tak wiedział, że ma rację. Strażnik zwariował. Najpierw nabrał cech jednostki świadomej własnego istnienia, autonomicznej i samostanowiącej, a potem… potem mu odpierdoliło!
Mając takie możliwości jakich prezentacji właśnie dopiero co byli świadkami mógł, i zgodnie z wszelkimi prawami logiki powinien był zwalczyć bunt. Nawet ślepy i głuchy w sekcjach opanowanych przez więźniów miał wielkie szanse powodzenia. Po prostu dysponował zbyt wielkim potencjałem. A on odpuścił. Zasiadł jak tłusty król na włościach i spokojnie pasł swoją trzodę ograniczając się tylko do obrony zajętego terytorium przed intruzami takimi jak oni.
Kurwa! Koleś był jak oni wszyscy. Był jak szef gangu, który kiedy ma, co już wyszarpał z gardeł innych skupia się przede wszystkim na utrzymaniu zdobytej władzy, i dopiero kiedy się nudzi dla rozrywki urządza polowanie. Bo to była zasadzka! A sądząc po zaledwie ich trójce, nawet udana.
Strażnik przestał być tłem. Był graczem. Był jak Rimshank Rippers, jak the Punishers, albo Zero. Był gorszy! Bo jeśli stało się, jak podejrzewał cygan – mógł ich wszystkich już wcześniej wygnieść jak karaluchy… Z jakiegoś przewrotnego i chorego powodu byli mu potrzebni… Dla zabawy? Może. W celu szkolenia swych własnych zabójczych umiejętności? Kto wie… Aż skóra cierpła do czego jeszcze… Strach było pomyśleć jak bardzo i w którą stronę mogła sfiksować sztuczna inteligencja…
Co by o tym nie myśleć, to niedawne uruchomienie silników z pewnością miało wiele wspólnego z planami Strażnika, a w tym świetle wszystko wyglądało jeszcze posępniej.

Toteż kiedy przystanęli zaczerpnąć oddechu i nasłuchiwać zbliżających się maszyn Tolgy rozejrzał się uważnie. Tym razem dokładnie i z uwagą omiótł wzrokiem korytarz w poszukiwaniu kamer i sensorów. Ciężko sapiąc wychrypiał.
- Naganiają nas pokurwieńce… bawią się ścierwa w kotka i myszkę…
- Nie zwalniajmy... - Spook ruszyła za Apaczem, pociągnęła jeszcze za rękę cygana. Pobiegli.

Biegli na górę, po schodach, które zdawały się nie mieć końca. Poręcz chroniąca przed upadkiem, jak i same schody były mocno zdewastowane, ale w końcu dotarli na górę, gdzie schody doprowadziły ich z poziom czy może nawet dwa wyżej. Na kwadratowy łącznik z trzema korytarzami. Jeden prowadził prosto, jeden w lewo, a ostatni w prawo. Jak w jakiejś cholernej bajce. Tolgy nie pamiętał której… chyba czytał o czymś takim kiedyś jakiś komiks.
Co dziwniejsze schody nie prowadziły już dalej. Stali przez chwilę, zaledwie kilka sekund, tyle tylko by oszacować korytarz.
Ten na wprost od nich był cichy i zdewastowany. Ściany w niektórych miejscach zostały zniszczone, widać było wyprute kable niczym wnętrzności Gehenny. Ten w prawo wyglądał podobnie. Cyganowi się zdawało, że słyszy monotonne buczenie dobiegające gdzieś z jego głębi. Najczystszy, chociaż równie ciemny i mroczny był korytarz w lewo. Paliło się na nim tylko jedno światełko, gdzieś w oddali ciemnoczerwona lampka kontrolna jakiegoś urządzenia ledwie widoczna w ciemnościach. Wysoko, jakby nad jakimś urządzeniem wielkości co najmniej najwyższego ze znanych mu więźniów zwanego Gigantem.
No i chyba mieli teraz odrobinę więcej czasu do dokonania wyboru. Z dołu nie dobiegały już żadne dźwięki. Wyglądało jakby przynajmniej na moment zgubili pościg… Czyżby? Dębowy jakoś nie chciał wierzyć w taki dopust losu. Bawi się drań… jak nic się skurwiel bawi naszym kosztem… - kombinował.
- Tu chyba Strażnik nie ma już władzy - powiedział Apacz patrząc na zdemolowane korytarze. - Pytanie tylko, kto ją ma. - Tym razem nie zasugerował drogi, przykucnął tylko i oddychał głęboko, przyglądając się korytarzom.
Cygan był innego zdania, ale się nie odezwał. Spojrzał tylko na niego jakoś tak dziwnie i też zabrał się do rozglądania. Wiele uwagi poświęcił korytarzowi z migotliwą czerwoną lampką. Korciło go, żeby sprawdzić co to takiego.
- Może w lewo? - zaproponował z ociąganiem.
- Niech będzie w lewo. Tylko teraz ma być cisza, modry pozamykać i nie sapać. Idźcie cztery kroki za mną. - Apacz wstał i ruszył w stronę lewego korytarza ostrożnie jakby już nie musieli się spieszyć, a priorytetem było zachowanie ciszy.
Spook skinęła. Bardzo delikatnie ruszyła, rzeczone cztery kroki za Apaczem. Interesowało ją urządzenie ze święcącą lampką kontrolną. Mimo wszystko najważniejsze było zachowanie ostrożności. Nie pchała się na rympał. Czekała co wymyślą panowie.

Ruszyli w lewo. Bardzo ostrożnie. Światełko powiększało się z każdym zrobionym krokiem. Cisza korytarza wręcz gniotła w uszy. W końcu zobaczyli lepiej migoczące światło. To był panel kontrolny nad jakimiś drzwiami. Czerwień oznaczała, ze drzwi były zamknięte. Gdyby chcieli dalej podążać w lewo musieliby znaleźć jakiś sposób na ich otworzenie. Sęk w tym że nie znali.
Dębowy cały czas całą swoją uwagę poświęcał obserwacji korytarza. Mniej go już w tej chwili obchodziło światełko, i tak szedł jako ostatni, bardziej ewentualne oczy i uszy Strażnika. I jeszcze jedno. Bacznie rozglądał się za jakimikolwiek oznakami pobytu tutaj ludzi. Ludzie, czy to więźniowie, czy hieny wszędzie, gdzie się pojawiali zostawiali śmieci, odpady, które nie sprzątane zalegały tam, gdzie je kto porzucił. Ciemno było jak u czarnucha w dupie, ale wydawało mu się, ze korytarz jest opuszczony. Zawsze to ulga.

- Spook się na tym nie zna. – usłyszał i pogrążony we własnych myślach mało że nie podskoczył - Jeśli Cygan i Indianin nie siedzą też w elektronice to Spook proponuje zawracać i nie tracić czasu.
W sumie to miała rację. Tylko szkoda mu było tego, co za drzwiami. Tam mogło być coś wartościowego. Jak dotąd byli w plecy. Żal było wracać z gołymi rękami, tylko kwaśna mina Spook przywróciła cygana do rzeczywistości, bo dziewczyna wyglądała, jakby jej kobieca intuicja podpowiada żeby się trzymać z daleka od buczenia.
Apacz, też nie chcąc uwierzyć w ich pecha, upewnił się, że nigdzie w cieniu nie ma zamaskowanego włazu technicznego i z niechęcią przytaknął Rudej. Ruszył z powrotem do rozgałęzienia i po krótkiej konsultacji mimicznej, ruszył do cichego zdezelowanego korytarza. Zerknął jeszcze na towarzyszy dając im do zrozumienia, że zasady są te same co poprzednio - on prowadzi a oni mają być cicho.

Korytarz na wprost był ciemny i zniszczony. Co rusz pod nogami trafiali na fragmenty szkła, kawałki blachy, ślady stoczonej walki. Był długi, dość szeroki - jak łącznik - i po obu stronach widzieli rzędy solidnych, zamkniętych na głucho drzwi pokrytych śladami rdzy. Każde takie same. Solidne. Zamknięte na głucho. Zardzewiałe. W dwóch rzędach - po lewej i prawej stronie. Drzwi zapewne prowadziły kiedyś do sekcji więziennych.
Cygan podobnie, jak skradająca się przed nim kobieta zachowywał nadal szyk. Dyskutowanie o czymkolwiek zbędnym na Zakazanym było głupotą. Raz że pozbawioną sensu, dwa że niebezpiecznie rozpraszającą. No i zgodnie z prawami zwiadu zawracanie czymkolwiek zbędnym dupy szpicy było niebezpieczne dla wszystkich jednakowo. Apacz szedł pierwszy i to Dębowemu pasowało, choć nieco dziwił się, bo w dotychczasowych wycieczkach zawsze puszczali rannych do przodu. Tak, żeby nie było szkoda, jakby wlazł w jaką pułapkę...
Trochę mu tylko było szkoda nie wykorzystanej okazji. Ostatni raz tęsknie zerknął za siebie. Eh, żeby był z nimi ktokolwiek co znał by się na grzebaniu w bebechach Gehenny... a tak, dupa...
Z zalegających śmieci wygrzebał jeszcze kawałek ostrego metalu i zarysował na futrynie dwa iksy. Tak na wszelki wypadek... Ta Ariadna to była łebska dziewucha, a choć oni włóczki ze sobą nie mieli, wydrapywane na skrzyżowaniach znaki mogły przysłużyć się, gdyby bardziej pobłądzili. Szybko w kilku zdaniach podzielił się swoim patentem z pozostałymi. Zasada była prosta jeden X oznaczał że w tym miejscu skręcili w lewo, trzy że w prawo, a dwa, że przeszli tędy na wprost.
 
Bogdan jest offline