Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-09-2011, 18:23   #28
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Myślałem, że to już koniec. Nawet nie wiedziałem w jakim byłem błędzie.

- Patrz! Widać strażników! Biegiem do nich! – Ze szczęścia aż podskoczyłem. Poczułem ulgę. Moje zmagania z nieznanym zaraz się skończą.

Nie, to nie było to.

Oni… Oni są jacyś dziwni… Dlaczego biegną na nas z bronią w ręku? Czy my wyglądamy na tamtych?

- Hej! Hej, tutaj! Jesteśmy ocalałymi! Potrzebujemy waszej pomocy – nawoływałem. Oni nie ustali w swojej szarży.
Czy oni mnie nie słyszą?
- To mi się nie podoba… Cholera, no tak, oni to ONI. Jasny gwint, cofnij się! – zawołałem do towarzyszki. Ci strażnicy nie byli źródłem pomocy, lecz problemów. Ich spojrzenia od razu zdradziły siły jakie nimi władały. Wyjąłem miecz.
Znany dźwięk rozległ się w powietrzu.
Będzie ciężko – Fakt, to nie jacyś rabusie z kijami, a uzbrojeni żołnierze. Dobrym pomysłem byłby odwrót. Nie był on jednak możliwy. Tam, za nami czeka nas to samo.
Żeby choć uratować tą kobietę, ale jak? Czy właśnie w tym miejscu zakończy się mój nędzny żywot? Po to znosiłem trudy całego mego życia, aby tu zginąć, osaczony, bez drogi ucieczki?
Chaotyczne myśli przebiegały mi po głowie, z których nijak nie można było wywnioskować jakiegoś planu. Wtedy wpadłem na pewien pomysł.
- Cofnij się jeszcze, ja ich powstrzymam. Kiedy będą zajęci mną, ty wymkniesz za bramę. Gdy znajdziesz się na zewnątrz, biegnij przed siebie i się nie zatrzymuj – krzyknąłem w stronę nieznajomej. Zapewne nie zdawała sobie sprawy z konsekwencji tego planu. Nie to jej było teraz w głowie. Rozkojarzona pokiwała tylko głową.
Po cholerę tyle ryzykuję? - Nie było już więcej czasu na przemyślenia, pierwsi strażnicy byli na wyciągnięcie ręki. Przymknąłem oczy i zacisnąłem pięść na rękojeści miecza.
Chodźcie do mnie, skurwysyny!



- Dalej do wozu! Arrrghh! – całą siłą uderzyłem tarczą, nurkującego w moją stronę kruka. Ogłuszony ptak upadł kilka metrów dalej. Było gorzej niż można się było spodziewać. Szybkie i niespodziewane ataki tych owładniętych złą mocą zwierząt, wyrządzały nam spore szkody. Sam miałem już parę zadrapań.
Kilka uników, piruetów. W głowie miałem niezły kocioł. Jednemu z tych drani udało się mnie poważnie zranić. Twardy jak stal dziób walnął w moją głowę. Upadłem. Gdy ptaszyska to zobaczyły, postanowiły wykorzystać okazję. Zleciała się cała chmara. Oblazły mnie. Każdy wbijały swoje ostre szpony w me ciepłe ciało. Uderzenia dziobów, odbierały mi dech w piersiach. Byłem bliski końca.
Jednym ruchem poderwały się do lotu, nad głową przelatywały mi strzały.
- Nigdy więcej nie zjem drobiu!



- Cholerne ptactwo – mruknąłem, kiedy znaleźliśmy się już w bezpiecznym wozie. – Porysowały mi tarczę! - Z żalem spojrzałem na kawałek wysłużonej stali. Nie wiedziałem nawet co plotę. Nawet moje rany nie zwracały mej uwagi.
Najbliższe wydarzenia, wtłoczyły w me żyły sporą dawkę adrenaliny. Nieraz odczuwałem tak zwany szał bojowy. Tylko wieloletnie doświadczenie utrzymywały mnie przy życiu. Te zdarzenia pogorszyły jednak pracę mojego umysłu. Nieświadomość otoczenia mnie przerażała. Zmusiłem się jednak na wytężenie wzroku. W karecie dopatrzyłem się kilku znajomych twarzy. Nie byłem jednak w stanie skojarzyć momentu, kiedy ostatni raz je widziałem.
Silna wola wciąż we mnie tkwiła. Z jedną myślą w głowie patrzałem przed siebie.
Trzeba uciekać... Trzeba uciekać…
Wkoło trwały rozmowy, nie rozróżniałem słów. Sam jednak głos pobudził mnie do myślenia.
- Kobieta! – zawołałem. Przecież o nią było to całe zamieszanie. Jakiś mężczyzna z łukiem odezwał się do mnie. Nie zrozumiałem go.
Ciekawe czy potrafi się tym posługiwać? – pomyślałem, spoglądając na jego broń.
- Tak, tak... – odpowiedziałem mu. Dalej rozmyślałem nad losem kobiety.
Pewnie już jest bezpieczna…
Odpłynąłem. Siły jakimi dysponowałem, opuściły mnie. Nie mogłem utrzymać mej świadomości, choć tak bardzo się starałem.

Następnego dnia.

Pierwsze co ujrzałem, po otwarciu powiek, to wirujące nad moją głową korony drzew.
Mrugnąłem parę razy, starając się wyostrzyć widmo. Dźwignąłem swe poranione ciało w pozycję siedzącą, co sprawiło mi nie mało trudu. Wkoło otaczało mnie poszycie drzew. Gdzie niegdzie widać było bagaże, do pni przywiązane zostały konie. Nieopodal płonęło ognisko, a na nim smażyło się mięso. Trochę zamroczony, zwróciłem się do nikogo konkretnego.
- Co się wczoraj działo?
- Nic nie pamiętasz? Widzę, że kompletnie cie zamroczyło zeszłej nocy – rozległ się głos. To ów właściciel, który dzierżył łuk.
- Pamiętam... pamiętam, że coś nas zaatakowało.
- Masz rację. Coś. Duże, ładnie upierzone kruki, które chciały nas pożreć, a ty nic nie pamiętasz? Taka piękna chwila – odezwała się inna osoba. Była to kobieta, lecz i ona nosiła broń. - Ładnie odpłynąłeś, byłeś niczym syrena alarmowa, wszystko co żyje uciekło przed tobą.
- Tak czy owak, musimy ustalić co dalej – powiedział ten pierwszy.
- Tak, zapewne jeszcze kiedyś wrócę do tych wspomnień - przetarłem twarz dłonią i podniósł się z ziemi. - Kim wy jesteście i co my tu robimy?
- Podpinam się pod pytaniem. Mało mnie interesuje wasza grupa, śmierdzicie problemami na kilometr, a to mi się nie podoba. Jeśli odstawicie dzieci gdzieś po drodze, nic mnie tu nie trzyma, macie trzy baby na pokładzie, dacie sobie radę – rzuciła uzbrojona panna - Swoją drogą jestem Anne, tamten który się uważa za przewodnika to Ari.
- Nie uważam się za przewodnika. Po prostu staram się nie wpakować nas w jeszcze większe bagno.
- Na tym polega robota przewodnika, złociutki - odpowiedziała z uśmiechem.

- Dobrze, rozumiem, że wpadłem w jeszcze większy chaos. Nie ogarniam tylko co tu się w ogóle dzieje. Zresztą i mnie to już nie obchodzi. Najlepiej będzie, jak się ulotnię. Wyruszę jak najdalej od tego miejsca. Nic mnie tu już nie trzyma. Sprawy, w których przybyłem do tego miasta, wydają się być anulowane. Swoją drogą, życzę wam powodzenia - podniosłem swoją broń leżącą tuż obok. Machnąłem parę razy mieczem, sprawdzając stan ręki, którą go dzierżyłem. Moje rany odezwały się przenikliwym bólem, teraz je jednak ignorowałem.

- Ja jestem Michael. Niektórzy już mnie znają, inni nie. Widzę, że już zbieracie manatki. W normalnych okolicznościach też bym tak zrobił, ale to nie są normalne okoliczności. - Uśmiechnął się nieznacznie, po czym kontynuował - Czy Bizon mówił już wam co to za opleciona kocami staruszka na pokładzie? Rozumiem, że jeszcze nie. Otóż, ta kobieta to królowa. Niesie w brzuchu syna, niedawno zmarłego Ezkaltona. Nowego króla, jedynego spadkobiercę dynastii. Może i samo w sobie nie jest to przekonywujące, ale pomyślcie, co może nam ona zaoferować za doprowadzenie jej i dziecka, które nosi bezpiecznie do Drenanu? Pieniądze, sława, przywileje, władza... Jeżeli to również was nie przekonuje, to niech wystarczy wam argument, że jedziemy w tą samą stronę. A teraz, czy komuś nie dokuczają zbytnio rany? Mogę się ich pozbyć, dziś wyjątkowo za darmo. Jacyś chętni?

Nie chciałem wdawać się w zbytnie dyskusję, szybko więc zakończyłem rozmowę.

- Nic nikomu nie jestem winien, a na zdobycie pieniędzy mam własne sposoby. Jeszcze raz dziękuję za podwiezienie, na mnie już czas - to mówiąc ruszyłem przed siebie.
- A właśnie, nie chcesz swojej zguby, tej tutaj dziewczyny? Ona jest twoja, co nie? Zostawianie jej to brak profesjonalizmu. – Dopiero ta uzbrojona dziewczyna przypomniała mi o moim celu.
- Właśnie! Ta kobieta z tych wizji. - Wzrokiem starałem się jej doszukać.
- Najwyraźniej źle cię oceniłem. Trzeba było zostawić cię krukom na pożarcie. – Odezwał się kolejny. Był to Bizon, tego osobnika dobrze zapamiętałem.
- Życie nauczyło mnie, aby nic nie robić za darmo - powiedziałem po czym skierowałem się do wozu. Dostrzegłem tą kobietę, spała. Szturchnąłem ją więc lekko w ramię. - Obudź się!
Dziewczyna zerwała się jak oparzona głośno krzycząc. Potem podwinęła nogi pod brodę i zdawała się nie wiedzieć gdzie jest. Do tego wszystkiego dzieciak śpiący w jej ramionach wybudził się i wystraszony zaczął płakać. A potem już ruszyła lawina małych beks.
- Bałwan - mruknął Bizon, ale nie ruszył się z miejsca. Spojrzał na rudowłosą i powiedział - Czasami nie mamy wyboru. Od losów tego nienarodzonego dziecka zależą i nasze przyszłe, czy ci się to podoba czy nie - w czasie kiedy kończył mówić do grupy zbliżyła się kolejna nieznajoma.
- Niestety to prawda wojowniczko - powiedziała - Coś ci pokażę - dodała kładąc dłoń na ramieniu. Ruda nagle zaczęła zachowywać się jakoś inaczej. Jakby coś na nią spłynęło.
- To jedynie preludium tego co czeka ludzkość jeśli nie ocalimy młodego dziedzica, jeśli Kalizkanowi uda się złożyć jego ciało w ofierze. Nie mogę nikogo przymusić by nam towarzyszył, ale chcę byś była świadoma jaka jest stawka tej gry - potem odeszła w stronę zapłakanych dzieci.

- O ludzie, cicho, cicho - mój głos ledwo przebijał się przez krzyki i płacz dzieci. - No już, już, zamknijcie się wreszcie! - To jednak tym bardziej podjudzało dzieci do hałasowania. Nie zważając już na dzieciarnię, mocnym uchwytem wytargałem kobietę z wozu i postawiłem przed sobą.
- Mamy sobie wiele spraw do wyjaśnienia. Najważniejsze to, kim jesteś i co robiłaś w wizjach tego starca? Odpowiadaj.
- Nie waż się mnie szarpać - dziewczyna jakby otrząsnęła się z pierwszego szoku - już żaden mężczyzna mnie nie uderzy - powiedziała z determinacją w głosie.
Potem wyprostowała się, wygładziła fałdy płaszcza, w który była owinięta i powiedziała:
- Jestem Elrica - tu zawahała się trochę - Nie wiem o jakich wizjach mówisz... i nie znam żadnego starca.

Nie byłem pewien, czy mówi prawdę.
A co jeśli jednak nic nie wie? Jeśli ta wizja to był po prostu koszmar? Ale w takim razie po co starałem się ją ocalić? Przecież miała dać mi odpowiedzi.

Zrezygnowany odszedłem kawałek.
Co mam teraz robić? Wciągać się w te całe bagno?
Nie… Nie mam powodu tego robić.
Jednak potrzebują pomocy.
To nie moja sprawa.
Właśnie. Nie moja…


Nie opuściłem ich jednak. Rozbiłem własne ognisko sto metrów od ich obozowiska. Wciąż miałem ich na oku, a przynajmniej nie byłem w centrum uwagi.
Cały dzień minął mi na rozmyślaniach. Przez ten czas zdążyłem się posilić, podleczyć rany u tego szarlatana i podreperować ekwipunek. Mój miecz wymagał naostrzenia.


Zapadł zmrok. Właśnie układałem się do snu, kiedy zdawało mi się, że ktoś mnie obserwuje. Jakaś para oczu była we mnie wlepiona. Mogłem się tylko domyślić do kogo mogły należeć.

Nie potrafiłem jednak zasnąć. Znalazłem sobie jednak zajęcie. Usiadłem ze skrzyżowanymi nogami, a na kolanach położyłem mój miecz. W tej pozycji wpatrywałem się w niego całą godzinę. Metal odbijał blaski ogniska, tworząc niesamowite obrazy. Tak zakochany w swym ostrzu, usnąłem.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline