Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-09-2011, 22:35   #115
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację


FILOZOF


Wieści o nawiedzeniu dotarły do Filozofa w drodze do Crashera. Działania kogoś, na kogo więźniowie wołali Wieszcz przyzwały demona do jednej z kantyn na terytorium Ripperrsów. Demon odszedł, ale zabił sporo ludzi, co skrupulatnie zaraportowali członkowie Lwów, w tym niejaki Jakub Szkutnik, który wyszedł cało z nawiedzenia.
Najnowsze wieści od Rippersów głosiły jednak, że demon wrócił. Tym razem w celi tegoż Wieszcza. Sprawa intrygowała Filozofa, bo wszystko wydarzyło się zaledwie kilka sekcji od niego. Nie miał jednak czasu na nic więcej. Czekało go ważne spotkanie.

Szef sekcji był już gotów do drogi. Jako ochroniarze robił Kruszynka oraz dwóch innych „mięśniaków”. Filozof znał obu. Wiedział, że Crusher dokonał dobrego wyboru. Wołano na nich Mały i Chudy. Z przekory. Mały niewiele ustępował wzrostowi Crasherowi, a Chudy ważył więcej niż Kruszyna. Kiedy tak stali obok siebie we czwórkę: Crusher, Kruszyna, Mały i Chudy Filozof przyglądał się im z pewną niezdrową fascynacją. Cała czwórka, ustawiona jeden na drugim stworzyłaby drabinę wysoką przynajmniej na osiem i pół metra, a gdyby zważyć całą czwórkę to zapewne bez problemu przekraczali pół tony mięśni. Na widok takiej grupy nawet Hieny zesrałyby się w gacie rzadkim gównem. Oczywiście, przyjmując nielogiczne założenie, że Hieny noszą coś takiego jak gacie.
Crusher uśmiechnął się na widok Filozofa i ruszyli w drogę.


* * *


Na miejsce dotarli bez problemów.

Spotkanie zorganizowali ludzie z Czarnych Panter. Na ich terenie. Wygrali ostatnie zawody na arenie i to był ich przywilej. Plotki o tym, że ktoś pokroił zwycięskiego zawodnika, już oczywiście dawno temu dotarły do Filozofa.

Spotkanie zorganizowano w jednej ze stołówek, służącej jako klub Czarnych Panter. Filozof był tutaj pierwszy raz, bo jakoś nigdy nie miał interesów w tą stronę statku, ale musiał przyznać, że Nowy Marrakesz, – bo tak nazywali lokal czarni – robił wrażenie.
Nie wiedział skąd czarne Pantery zdobyły tyle wielobarwnych płócien, ale wisiały one prawie na każdej ścianie i zwisały z sufitów, niczym starożytne sztandary. Do tego zapach opium i ciężkie fajki wodne stojące obok wzorzystych siedzisk. Normalnie – egzotyka.

Filozof siedział obok Crushera i starał się nie rzucać w oczy. Przy potężnym Punisherze nie było to aż tak trudne. Obserwował szychy pobliskich piętnastu sekcji GEHENNY. Trzech Punisherów – Crushera, Lupo – którego Filozof znał z widzenia i trzeciego – niejakiego Mister Granata – ponurego więźnia o pokiereszowanej głowie i twarzy. Dwie ghotki z Córek Rzeźni – Czarną Wdowę i Madame Pejczyk. Dwie Czarne Pantery – gospodarza spotkania Shakę i szefa pobliskiej sekcji Mangustę – wysokiego, czarnego jak heban mieszańca zambo. Był jeden Deperados – Leppricon, wyglądający jak wytatuowana bila do kręgli. Dwóch Rippersów – Arlekin i Ślepiec, ten ostatni faktycznie bez oczu, podparty przez pomagiera. Dobrze poinformowani wiedzieli jednak, że Ślepiec wcale nie jest taki ślepy, jak by się wydawało. Anomalia obdarzyła go dziwaczną zdolnością widzenia ... nazwijmy to aur, pól ciepła wokół ludzi. Było dwóch szefów G0 – niejaki ZiZi i Profesor – obaj znani jako twarde skurwiele. Całości zgromadzenia dopełniali Alfredo Goonzaga – z gangu Makaroniarzy i niejaka Laleczka Voo-doo z małego gangu Manticor rządzącego – o dziwo – jedną z sekcji. Manticory przypominały nieco Desperado połączonych z Siostrzyczkami. Miały chyzia na punkcie dziar, skaryfikacji i samookaleczenia. Znane były praktyki odcinania niektórych kawałków ciał dal przyjemności. Filozof dyskretnie obserwował Laleczkę. Coś w jej zachowaniu mocno niepokoiło informatora. Patrząc na bladą, nieładną twarz kobiety, na blizny wycięte na drobnej, obnażonej piersi, na prawe przedramię poparzone jakby kwasem, czuł dziwny ucisk w żołądku. Kobieta chyba poczuła jego spojrzenie. Odwróciła się w jego stronę. Oczy miała zasłonięte goglami R-X – urządzeniem optycznym pozwalającym zmieniać rodzaje widzenia – od normalnego, po fale proto-X pokazujące wnętrze człowieka.
Kobieta uśmiechnęła się. Usta miała czarne, a zęby przypominały kły drapieżnika. Zostały spiłowane w trójkąty.

- Zacznijmy spotkanie – powiedział Shaka. – Mamy kilka ważnych kwestii do obgadania.

Laleczka uśmiechnęła się jeszcze bardziej. Na widok tego uśmiechu Filozof poczuł, jak pęcherz domaga się opróżnienia.




JAKUB SZKUTNIK

Szedł korytarzem za stawiającym długie kroki Wielkim Q. Pomalowany, jak klaun socjopata szedł tak szybko, że długi, przypominający szlafrok płaszcz, powiewał za nim, niczym peleryna.
Po drodze do waszej niewielkiej grupki dołączały się kolejne osoby. Każdy z więźniów niósł ze sobą jakąś broń. Jedna z twarzy wydała się Jakubowi znajoma. Po chwili rozpoznał ją. To był nagus, który wskoczył mu na plecy w kantynie, w której Wieszcz dokonał przywołania demona.

- Pastor – zaśmiał się szaleńczo Wielki Q na widok nowoprzybyłego. – W samą porę, mały kutafonie, będziesz mi potrzebny.




PASTOR / SZEKSPIR


Wielki Q mógł wiedzieć. Był kluczem do dalszych informacji. A informacje te były Pastorowi niezbędne. Musiał je mieć. I chociaż niespecjalnie przepadał za szefem Rippersów w tej sekcji, to jednak nie miał wyjścia.

Szczęście sprzyjało mu tym razem. Zobaczył Wielkiego Q w asyście kilkunastu uzbrojonych Rippersów idącego gdzieś szybkim krokiem. Tuż obok niego truchtał, próbując dotrzymać kroku szefowi Rippersów znajomy więzień, o którym Pastor zdążył już zapomnieć, bowiem wydawało mu się, że ten jak i pozostali zginął w kantynie, gdzie szaleństwo Wieszcza sprowadziło demona. Już miał zamiar coś powiedzieć, ale uprzedził go szaleńczo wykrzywiony Wielki Q.

- Pastor! W samą porę, mały kutafonie, będziesz mi potrzebny.




PASTOR / SZEKSPIR i JAKUB SZKUTNIK

Szli, czy też raczej pędzili korytarzami, a więźniowie odskakiwali w popłochu, by dać im przejście.

Pastor szybko zorientował się, gdzie idą i zaczął czuć narastającą panikę. Ostatnie, na co miał ochotę, to wracać do celi Wieszcza i stawiać czoła temu, co ... co się w niej zalęgło.

Jakub też z każdym krokiem wyczuwał coś w powietrzu. Coś obcego. Coś złowrogiego. Coś dobrze znanego. Nawoływało go. Wabiło. Szydziło z niego.

W wejściu do korytarza bloku coś się poruszyło. To był jakiś więzień. Pełzł do przodu. Widzieli połowę jego twarzy. Ociekała krwią. Skóra z policzka zwisała tuż nad progiem. Mężczyzna z trudem przepełznął przez gródź. Dwóch ludzi na znak Wielkiego Q ruszyło, by mu pomóc, ale nim pokonali połowę dystansu – pięć kroków – coś z gwałtowną siłą szarpnęło pełznącym i ten zniknął im z oczu.

- Kurwa – skwitował widowisko Wielki Q wyciągając długą, zakrzywioną maczetę. – Zajebiście.

W ostatnim słowie pojawiła się ... rządza. Chora, nieludzka, trudna do zrozumienia rządza.

Mimo, że tak różni od siebie Pastor i Jakub wiedzieli, że to, co czeka na tamtym korytarzu jest śmiertelnym zagrożeniem. Czuli, że Wielki Q podobnie jak reszta więźniów, nie będzie w stanie tego powstrzymać. Nie bronią. Nie ostrzami i pistoletami.

- Niech przyjdzie – obca myśl rozbrzmiała w głowach Jakuba i Pastora. – Niech mnie nakarmi. Zasłużył na to, nie powstrzymujcie go. Nie warto! To z wami dwoma chcę rozmawiać. Reszta jest tylko karmą! Niech mnie nakarmią!

Obcy głos był ledwie słyszalnym szeptem w myślach, ale im bliżej grodzi byli, tym wyraźniej go słyszeli.

Z korytarza, w którym zniknął wleczony przez niewidzialną siłę więzień, dało się słyszeć gwałtowny, przeraźliwy i zakończony paskudnym gulgotem krzyk.



JAMES “CHASE” THORN

Trzy sekcje dalej. Niezbyt daleko. Ale też nie na tyle blisko. Chase miał już dość chodzenia. Miał wrażenie, że niepotrzebnie kusi los. Ale nie miał specjalnie wyboru. Dyskretnie wywiedział się na temat drogi i opłacając strażników przy zewnętrznej grodzi wyszedł na ziemie niczyje.
Znów kroczył, niczym przyczajony drapieżnik. Powoli, ostrożnie, wiedząc, że błąd może kosztować go życie.
Korytarze pomiędzy sekcjami nigdy nie należały do najbezpieczniejszych.

To, że ma ogon, zorientował się w połowie drogi. Zachowywali się ostrożnie, ale skracali dystans. Początkowo mógł ich wziąć za wędrowców, takich jak on, którzy mieli zamiar załatwić coś w sąsiedniej sekcji. Ale Chase wolał nie opłacać kolejnych strażników grodzi, lecz pójść głównymi korytarzami i bocznymi łącznikami.

Usłyszał ich tuż za sobą, kiedy szedł typowym korytarzem technicznym.



Byli niedaleko i zachowywali się na tyle dyskretnie, że nie potrafił podać dokładnej ich liczby. Na pewno jednak obserwowali go od jakiegoś czasu i wiedzieli, czego można się było po nim spodziewać i jak sprawnie posługuje się bronią. No i ile jej ze sobą ma.

Samotny włóczęga między sekcjami. Potencjalnie łatwy łup. Konfrontacja była ryzykowna. Mógł zaryzykować stracie na swoich zasadach. Mógł skręcić gdzieś w bok, zgubić wrogów w bocznych sekcjach. Mógł przyspieszyć, by szybciej dotrzeć do celu. Wśród innych więźniów mógł czuć się nieco pewniej. Oczywiście niewiele pewniej. Cokolwiek nie zdecyduje, zawsze wybór obarczony będzie pewnym ryzykiem.




DOUBLE B i FLAT LINE

Piskliwy dźwięk z boku korytarza zaalarmował Flat Linea. Nie tylko jego. Za sobą usłyszał ryki, a w bocznym korytarzu ... pojawił się snop latarki. To byli ludzie.
I najwyraźniej go zobaczyli.

Huknął strzał.

Kula rozpłaszczyła się na rogu, za którym przezornie skrył się Flat Line.

Double B słyszał, jak huk odbija mu się echem pod czaszką.

- Coś się tam ruszyło! – Flat Line słyszał czyjś krzyk. Double B słysząc krzyczącego Dantera skrył się za róg. The Punishers zgasił latarkę. John przykucnął. W jego rękach pojawił się długi, zakrzywiony nóż.

Flat Line przywarł plecami do ściany. Strzał zaalarmował nie tylko jego. Słyszał ich. Biegli korytarzem prosto w jego stronę. Więcej niż dwóch. Tego był pewien. Słyszał ich żarłoczne posapywanie. Słyszał, jak kroki biegnących dudnią po blachach.
John też słyszał kroki. Podobnie Danter.

- Mamy towarzystwo – syknął niepotrzebnie.
 
Armiel jest offline