Końskie zady unosiły się i opadały w miarę przebierania nogami, a ich hipnotyczny rytm usypiał powoli Ericha, gdy wtem jakiś bezbożny, zarośnięty typ wrzasnął mu niemal nad uchem.
Wrzeszczał coś o Middenheim i że jakoby tam jadą, ale przecież to było niemożliwe. Zaraz …
Mrużąc przepite oczu Oldenbach przyjrzał się drodze. Bagniska były jakby nie po tej stronie co zwykle, a i olszynka, którą właśnie mijali też się przeniosła na nie te pobocze.
- Ożeşz ty! Prrrrrr! – ściągnął lejce i zaczął zawracać uśmiechając się przy tym rozbrajająco.
- Niç şię nie ştało. Mała omyłeçzka. Już zawracam.
Manewr aczkolwiek wykonany z wielką precyzją nie uchronił niestety dyliżansu od pechowego wypadku i trzeba było nieco zmitrężyć na naprawie koła. To wszystko jednak było nie z winy Ericha, toteż poczuł się urażony żądaniami pasażerów, by go zastąpił w powożeniu Gunnar, który nawiasem mówiąc palił się do tego, jak pies do orki. Oddał jednak posłusznie lejce i wkrótce przysnął z garłaczem na kolanach. Gdy zaczął padać deszcz tylko bardziej postawił kołnierz i wtulił się w płaszcz, pod który schował też broń, by nie zamokła. Obudził go na dobre stukot kół o bazaltowe płyty traktu do stolicy. Po pewnym czasie Gunnar przekazał mu lejce i Erich spokojnie prowadził zaprzęg dalej. Droga była znakomita, ruch niewielki, ale konie już były zmęczone i Oldenbach nie forsował ich pozwalając na nieśpieszny kłus. Nagle zobaczył coś na drodze. Jakąś przeszkodę. Instynktownie ściągnął lejce i wyhamował. Trudno było dostrzec co to. Akurat jechali ciemnym borem, a i słońce już zachodziło za drzewa. Coś jakby zwierzę, albo nawet klęczący człowiek było odwrócone do nich tyłem. Poczuł dziwny niepokój i wtedy stwór spojrzał w ich stronę.
Erich poczuł jak jeżą mu się włosy na karku, gdy mutant pędził w ich stronę. Jednak nie miał czasu mu się przyglądać, jeden z koni wpadł w panikę nie mniejszą niż ludzie. Przestraszył drugiego i oba łamiąc dyszel pognały przed siebie. Erich trzymający lejce poczuł szarpnięcie i ból w stawach. Po chwili wyleciał z kozła i był wleczony po zeschniętych liściach. Konie poniosły w las. Desperacko próbował wyplątać ręce. Na szczęście wkrótce mu się to udało. Bolała go pierś. Musiał zahaczyć o jakiś korzeń, albo kamień, gdyż płaszcz był mocno porysowany. Wstał otrzepując ubranie. Konie zniknęły za drzewami, a trakt był ledwo widoczny z drugiej strony. Sięgnął za plecy gdzie na sznurku powinien mieć zawieszony garłacz. Na szczęście broni nic się nie stało. Erich rozejrzał się dookoła. Ciemny las to nie było miejsce, w którym woźnica chciałby się znaleźć sam o zmroku. Zwłaszcza, gdy w pobliżu grasował mutant, a może i cała grupa. Oldenbach nie miał zamiaru zgrywać bohatera. To nie były jego kurs, nawet już nie pracował dla Zębatki. Niech sobie Gunnar i Hulz szukają. Ślady kopyt i wleczonego dyszla były bardzo wyraźne, więc nie powinni mieć problemu
Gdy już postanowił co robić ruszył czym prędzej z powrotem, by wyjść z lasu na otwartą przestrzeń. Miał nadzieję, że tylu ludzi i dwa krasnoludy do tego czasu poradzą sobie z pojedynczym mutantem. Jedno mu tylko nie dawało spokoju.
Stwór pożerał czyjąś rękę. Może napadł na pojedynczego podróżnego i oby tak było, ale to równie dobrze mogła być grubsza sprawa. Tak czy siak musiał jak najprędzej wrócić do kompanów. Bo w kupie siła i kupy nikt nie ruszy.