Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-09-2011, 22:32   #21
Zapatashura
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
anna Tantlor okazała się naprawdę ognistą kochanką. Wiedziała czego chciała i chciała tego dużo. Inna sprawa, czy była to jej natura, czy też zew wypitego w zbyt dużych ilościach wina, ale Zoth'illam nie narzekał. Stolik w sali biesiadnej nie był jednak zbyt wygodny, przez co koniecznym stało się wynajęcie na noc pokoju. Biorąc pod uwagę z kim Lucas miał go dzielić, był to naprawdę rozsądny wydatek.


Zoth uważał się za bardzo dobrego kochanka, ale Xara wystawiła go na naprawdę długi i ciężki test. Czy go zdał, nie do końca wiedział, bowiem po wszystkim kobieta momentalnie usnęła, chrapiąc prawie tak głośno, jak wcześniej jęczała. Zmęczenie jest jednak najlepszym łóżkiem i najcieplejszą pościelą, przez co chrapiąca kochanka nie przeszkodziła mu w zapadnięciu w sen.

Za to hałasy w środku nocy nie pozwoliły na kontynuowanie należnego mężczyźnie odpoczynku. Na początku, kiedy błoga nieświadomość trzymała go mocno w swym uścisku były to jedynie głośne dźwięki, coś co kazało otworzyć oczy. Ale potem, z każdą kolejną sekundą wszystko robiło się wyraźniejsze. Krzyki, przerażone krzyki były pierwszą rzeczą, jaką mózg zinterpretował poprawnie. Już to wystarczyło, by Stobbart poderwał się z łóżka. Tętent kopyt, stukot butów... wybuchy? Co się do cholery działo?
Zresztą, na pewno nic dobrego. Lucas schylił się i gdzieś spod łóżka wyciągnął swoje spodnie. Aby je spiąć, niezbędny był do tego pas. Leżący na nocnej szafce. Krzątanina i hałasy wyrwały z objęć snów również Xarę, ale sprawiała wrażenie walczącej z nadciągającą rzeczywistością i próbującej okopać się w krainie snów.
-Ubieraj się - polecił sucho Zoth, co jednak spotkało się jedynie z mamrotaniem 'ja chcę spać'.
Dwanaście, spiętych grubym rzemieniem pasów walało się na podłodze. Zapięcie ich wszystkich na prawej nodze, gdzie było ich miejsce zajęłoby mnóstwo czasu, więc mężczyzna zapiął jedynie sprzączki na udzie, pod kolanem i w okolicach kostki.
-Powiedziałem, ubieraj się – powtórzył.
-Bo co? – nie dawała za wygrana Tantlor.
Cztery grube pasy, które powinny chronić brzuch Zoth'illama walały się pod oknem. Podszedł do nich i po podniesieniu przerzucił sobie przez ramię. Otworzył na ościerz okiennice, a rumor w Silverymoon wdarł się z całą siłą do pokoju.
-Bo to – odpowiedział.

Miasto płonęło. Z okna widać było łuny pożarów, przed którymi uciekały dziesiątki, setki mieszkańców wszelkich ras i wieku. Słyszalne byki okrzyki bólu, wołania o pomoc, a także ogłaszany alarm: 'orki atakują'!
"Orki? Skąd, jak? Przecież te warchlaki z Grzbietu Świata okopywały się w swoim królestwie. Już mają dość sił, by zaczynać podboje?" – przeszło przez myśl Lucasowi.
To już wystarczyło Xarze, by w zalanej alkoholem panice zaczęła się ubierać. I szło jej to sprawniej, niż Zoth'owi. Może i jego strój wywierał piorunujące wrażenie, ale zakładało się go dość długo. Cztery pasy na lewej i cztery na prawej ręce, tyle samo chroniło brzuch, jeden spinał w tali spodnie, dwanaście owiniętych było wokół prawej nogi, trzy umiejscowione były na kostce, łydce i udzie nogi lewej. A wszystkie trzeba było ułożyć na odpowiedniej wysokości i zapiąć. I nawet jeżeli mężczyzna robił to z wystudiowaną wprawą, to odnajdywanie spiętych rzemieniami zestawów w środku nocy zabierało cenne sekundy.
-Chyba właśnie wzrósł popyt na Twoje usługi Xaro. Jak daleko stąd do twojego sklepu? – spytał opinając lewą rękę.
Zdezorientowanej kobiecie zajęło chwilę nim odpowidziała- niedaleko!
-To świetnie, bo właśnie tam idziemy – stwierdził Stobbart.
"Śnieg topnieje i odkrywa cały brud... Może jednak da sie tutaj zaznać prawdziwego życia."
-A czego stamtąd chcesz? – dopytywała, wciąż walcząc ze swoim ubraniem.
-Co z ciebie za handlarz? - zapytał z jakimś paskudnym uśmiechem, o tyle straszniejszym, że oświetlanym światłem palącego się miasta. -Mikstury leczące i chroniące przed ogniem właśnie dwukrotnie podskoczyły w cenie.
-Aaaaaahaaaa- odparła, wciąż na sporym rauszu.


Na szczęście wreszcie udało się im doprowadzić do garderobianego porządku i opuścić lokal, który z racji bliskości ogromnego, łatwopalnego drzewa nie uchodził w obecnym momencie za najlepsze schronienie.
-Ty tu mieszkasz o wiele dłużej niż ja, prowadź - Stobbart nakazał towarzyszce. W normalnych warunkach, pozostawianie wyznaczenia trasy pijanemu nie było rzeczą rozsądną, ale Zoth'illam naprawdę nie znał Silverymoon na tyle dobrze, by sprawnie się po nim poruszać. A już na pewno nie wtedy, kiedy ulice pełne pyły spanikowanych mieszkańców szukających jakiegoś bezpiecznego schronienia. Pechowo obrana przez Xarę trasa doprowadziła do płonącego domu.

"Co tu się w ogóle dzieje? Od kiedy to orczy szamani dysponują mocą wystarczającą do podpalenia takiej połaci terenu?" - zachodził w głowę mężczyzna.
Grupka mężczyzn, próbując przekrzyczeć panujący wszędzie hałas, domagała się wody - wiader wody. Pewnie chcieli ratować pobliskie domy, ale szczerze mówiąc, Zoth miał to gdzieś. Inna sprawa, że okoliczni mieszkańcy już niekoniecznie, przez co ulica była zablokowana przez gromadzący się tłum. A kiedy dodać do tego tych wszystkich ludzi, którzy napierali od tyłu, wizja stratowania stawała się realna.
-Mam szczerą nadzieję Xaro, że dzisiejsza obfita kolacja to nie jest dla Ciebie standard i zazwyczaj jesz mniej - wyraził nadzieję Lucas, a zanim kobieta zdążyła wymamrotać jakieś pijackie 'uważasz, że jestem gruba', albo 'ty chamie', wypowiedział słowa zaklęcia. Poczuł, jak przenika go chłód, jak zawsze wtedy gdy sięgał do Splotu. W przeciwieństwie jednak do czaru rzucanego wcześniej tego dnia, lot zadziałał. Stobbart wziął na ręce protestującą Tantlor i uniósł się cztery metry nad ziemię, dość wysoko, by jakiekolwiek tłumy nie były w stanie zagrodzić mu drogi.

Na szczęście okolice "Lśniącego Zwoju" Zoth już znał, więc odnalezienie samego kramu Xary nie było aż tak trudne. Już trudniejsze było dla kobiety odnalezienie klucza, pasującego do zamka w drzwiach. Kiedy jednak ostatnia przeszkoda stanęła otworem, Stobbart szybkim krokiem wszedł do wnętrza i obrzucił spojrzeniem pułki z miksturami.
-Masz pojemną torbę?- zapytał.
-Emmm... nie - odpowiedź kobiety mocno zdziwiła Smoczego Potomka.
-Łazisz po lochach i nie masz pojemnej, magicznej torby?
-Kiedyś mi ją rozerwało na strzępy, nie chce mi się o tym gadać.
-To masz jakiś inny pomysł, na zabranie wszystkich mikstur, jakie w takiej sytuacji można opchnąć? Bo ja mam tylko jedną taką torbę.
-Ja się stąd... hik... nie ruszam, zabieram manaty do piwnicy i tyle.
-Jak ty się utrzykmałaś na rynku? - Zoth nie mógł wyjść ze zdziwienia. -Gdzie w takiej sytuacji zaczęliby garnąć się ludzie? Pałac lady... jak-jej-tam... budynek straży, gdzie?
-Nooo... albo tam, albo tam - powiedziała wielce odkrywczo.
Zoth westchnął ciężko, podszedł do Xary i potrząsnął nią solidnie, jak workiem ziemniaków, albo czymś takim.
-Na ulicach masz bandę spanikowanych, rannych mieszkańców. Pod własnym nosem masz tuziny eliksirów, które mogą im się teraz przydać. Będą płacić ile zażądasz. Pomyśl przez moment.
Zamiast odpowiedzi... odbiło jej się paskudnie i zwymiotowała niemal na niego, w ostatniej chwili zdążył odskoczyć, ale jego buty i tak ucierpiały...
Pokręcił tylko z niedowierzaniem głową i prostym zaklęciem doprowadził się do porządku.
-Masz coś tutaj, co postawi Cię na nogi?
-Nadal nie rozumiesz? - Burknęła -Ja się nigdzie... hik... nie wybieram, ani moje eliksiry.
-Na trzeźwo też byś wolała przegapić taką okazję do zarobku? - spytał kwaśno Stobbart.
-I na trzeźwo, i teraz, przed zarobkiem stawiam swoje życie - Odparła wyjątkowo trzeźwym głosem.
-Przecież ci wszyscy ludzie pchają się do miejsca, gdzie jest bezpiecznie. Sama przyznałaś, że pewnie będą szturmem ładować się do pałacu lady. Uważasz, że tutaj jesteś bezpieczniejsza, niż tam? - spytał rzeczowo. -Poza tym, chciałaś ze mną penetrować nieznane lochy, a obawiasz się przejść po mieście w którym płonie parę budynków?
-Nie boję się ataku, ale i nie mam zamiaru paradować z torbami pełnymi eliksirów po mieście w takiej chwili. A co do pałacu, to zobaczymy jak to się dalej potoczy. Zresztą, jeśli Silverymoon padnie, to zwinę manatki i zwieję, też mi problem...
-Więc wolisz poczekać tutaj, aż Ci jacyś paladyni wparadują i zaczną konfiskować wszystko w imię swojego boga i dla dobra mieszkańców? Albo jeszcze lepiej - poczekasz aż to sami mieszkańcy zdecydują Cię okraść, wiedząc, co sprzedajesz? - Stobbart nie ustawał w próbach przemówienia kobiecie do rozsądku.
-Ech... - Westchnęła Xara-No dobra, skoro tak nalegasz, to może jednak uda się coś sprzedać, ale jak co pójdzie nie tak, to będzie twoja wina- Pogroziła jemu palcem, lecz bardziej z przekąsu, niż na poważnie.
-Ha, wiedziałem, że posłuchasz głosu rozsądku - rzekł z satysfakcją. -Chociaż wciąż sądzę, że powinnaś coś łyknąć na otrzeźwienie - dodał już ciszej, a zaraz potem kontynuował. -Przygotuj wszystkie mikstury, o których sądzisz, że się w takiej sytuacji sprzedadzą. Ile wejdzie do pojemnej torby, tyle dobrego dla nas. A potem musimy zdecydować, gdzie powstanie dzisiaj najlepszy targ.
-To chodź - Powiedziała, po czym zaprowadziła go do piwnicy, gdzie regały niemal aż uginały się pod ilością różnorodnych fiolek, o wszelakich barwach i kształtach. Xara sama również wzięła jakąś leżącą nieopodal torbę, po czym odezwała się do "Lucasa"-To pakuj te... i tamte... o, i te też...
A mężczyzna grzecznie wypełniał polecenia. Żeby było zabawnie, naprawdę zależało mu na zwiększeniu przychodów przygodnej kochanki - dzięki temu będzie miała większe środki do przygotowania się do wyprawy do lochów... naturalnie jeśli przeżyje orcze oblężenie, ale po co być pesymistą?
Gdy więc obie torby były już napełnione magicznymi fiolkami, Xara spojrzała poważnym wzrokiem na "Lucasa", po czym gwizdnęła. Zupełnie jakby znikąd zjawił się czarny kruk, siadając na regale tuż obok niej.
-Pędzimy w istne szaleństwo - Odezwała się kobieta do ptaka - Uważaj więc na siebie.
-Kraaaaa, taaaaak - Odpowiedziało jej ptaszysko!.
Następnie zaś zwróciła się już do mężczyzny:
-To idziemy?
-Naturalnie. Nie ma co dawać czasu konkurencji - uśmiechnął się Stobbart. -Wystarczy, że będziesz wskazywać drogę do źródła zarobku.
-No to do dzieła - Powiedziała Xara już przed drzwiami prowadzącymi na ulicę, po czym złożyła na ustach towarzysza kolejny, gorący pocałunek.
 

Ostatnio edytowane przez Zapatashura : 02-10-2011 o 14:59.
Zapatashura jest offline