Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-09-2011, 23:21   #66
Noraku
 
Noraku's Avatar
 
Reputacja: 1 Noraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputację
Ból. To było ostatnie co pamiętał. Nie ból fizyczny, związany z uszkodzeniem powłoki jaką stanowiło jego ciało. Nie. Te tortury były znacznie bardziej wyrafinowane. Znacznie okrutniejsze. Nie bez kozery mówiło się, że czarodzieje potrafią łamać ludzi jednym słowem. Tutaj wystarczył właściwie gest, niewielki ruch dłoni, by potężny mnich zwalił się na posadzkę, jęcząc niczym młokos. Zaatakowano jego umysł. Silna wola zdała się na nic. Początkowo próbował się bronić, dzięki naukom klasztoru, ale szybko zrozumiał, że nie miał szans z zaklęciem. Próbował więc odciąć swoje ciało od zmysłów odpowiedzialnych za ból. To także nie pomogło. Tortury gorsze, niż bicie bambusowymi kijami, niż potyczki z mistrzem Apai, niż rozgrzane pręty powoli zagłębiające się w ciało. Szlag to było nawet gorsze od igieł mistrza Zen, sztuki tak okrutnej, że używanej jedynie jako postrachu. Ciało odmawiało mu posłuszeństwa. W pewnym momencie zrozumiał, że upadł na kolana. Pot zrosił mu czoło. Włosy na całym ciele zjeżyły się. Zasieki obronne stworzone przez ciężki klasztorny rygor. Umysł mnicha padł, ale nie został złamany. Istniała bowiem ochrona, którą stworzył sam i to na wiele lat przed podjęciem nauk.

Cwałował. Mijał pola, lasy, zagrody. Nie zwracał uwagi, że w pełnym pędzie mija domostwa. Nie zwrócił uwagi, kiedy z małej leśnej dróżki, wyleciał na główny trakt, a podkowy zastukały o kamienie. Nie interesowało go, że był środek nocy, ani deszcz siekający bo po twarzy. Nie obchodziło go, że koń może bardzo łatwo okuleć w takich warunkach. Myślami ciągle był przy wydarzeniach ostatnich kilkunastu minut. Starał się od nich uciec, cały czas smagając konia piętami, ale obrazy w głowie pozostały. Jakby potężna siła wyryła go w jego umyśle na zawsze.
Gdzieś blisko uderzył piorun. Koń z przerażenia próbował się zatrzymać. Kopyta ślizgały się bowiem po mokrej drodze. Jeździec z trudem utrzymał się w siodle, ale gdy wierzchowiec stanął dęba, zsunął się po jego zadzie. Ogier, jak każdy z tej stadniny, nie zerwał się gdy tylko poczuł smak wolności. Zadudnił tylko kopytami w miejscu i parsknął kilka razy, ale nie odszedł daleko. Marcus nie miał sił się podnieść. Nie tylko z powodu stłuczonego zadka. Czuł jak brakuje mu sił na cokolwiek. Jak uchodzi z niego wola życia. Równie dobrze mógłby umrzeć tutaj i teraz. W jednej chwili stracił wszystko na czym mu zależało. Został zdradzony przez tych których kochał. Cięcie na prawym policzku nadal mocno piekło i krwawiło. Zlepione kosmyki włosów opadały mu na czoło. Wydarzenia ostatnich chwil przeniosły się z wyobraźni na zachmurzone, czarne chmury. Widok leżącego i ciężko oddychającego ojca w stajni. Stojące w oknie ich domostwa dwie kobiety. Jego matka, ze smutnym uśmiechem na ustach pełnym żalu i rozpaczy, oraz jego młodsza siostra, z przerażenia tuląca się do maminej sukni. Ryczała ze strachu, ale jej oczy wskazywały, że nie z powodu jego ucieczki. To ona zdradziła ojcu jego zamiary. Wtedy w młodzieńcu coś pękło. Osoba, którą kochał nad życie, z którą spędzał każda wolną chwilę i której się zwierzał, zdradziła go. Jego własna siostra, dla której wskoczył by w ognie piekielne gdyby coś jej groziło, złamała obietnicę i ostrzegła rodziców przed jego planem ucieczki. Stracił wszelkie wątpliwości.
Potem była już tylko gonitwa, ucieczka, pola i deszcz, który nieprzerwanie atakował go kolejnymi falami. Hartował jego ciało, tak jak ten obraz zahartował jego duszę. Po policzkach ciekły dwie strużki wody…

Znowu był w swoim ciele. Leżał na ziemi. Nie pamiętał kiedy upadł, nie widział ile trwały tortury. Ciało skwierczało z bólu. Dzięki swoim przeżyciom nie został złamany, ale tylko głupiec mógłby uwierzyć, że zniósłby takie doświadczenie bez żadnego efektu. Nie padły jednak żadne pytania. Nie było monologu. Tylko krótki gest i mocarne łapy jego ochroniarzy.
„ Jebnięty, chory zboczeniec - przemknęło tylko przez myśl Markowi.
Wleczono go do wyjścia. Nie miał siły nawet się opierać. Nie był w stanie nawet wyklinać czarodzieja w myślach. Z trudem uniósł głowę, by ostatni raz spojrzeć na schwytaną towarzyszkę. Z trudem przebił się przez mgłę i skupił na obrazie za szybą. Na kroplach krwi, kapiących ze kobiecej piersi, prosto na trzymany przez nią sztylet. Zabiła się? Wątpił. Ktoś taki nie targnął by się na swoje życie. Przynajmniej nie w pełni świadomości. Oblicze pani detektyw, wskazywało że sama była zdziwiona tym faktem.
Mimo przemożnej ochoty zamknięcia oczu i odpłynięcia w odmęty nieświadomości, trzymał głowę podniesioną. Obrazy wirowały mu w głowie. Czasami miał też dziwne przeskoki. Pamiętał murowane schody, a dosłownie sekundę później widział już zieloną trawę. Własne ciało odmawiało mu posłuszeństwa, nawet zmysły, ale obserwował. Notował w głowie ułożenie budynków i wszelkie możliwe detale, które mogą się im przydać. Zawsze się przydają. Ustawione skrzynki, pospiesznie ustawiane w oddali namioty, zbrojni i służba pędzący wykonać czyjś rozkaz. Olbrzymia ciżba, w której ujrzał kogoś, kogo nie spodziewał się zobaczyć po tej stronie. Znowu miał wrażenie, jakby jego umysł płatał mu figle. Rozmyślał na temat tej dziwnej wizji, aż do baraku służącego za ich więzienie. Nawet leżąc na chłodnej ziemi i patrząc w sufit nie wierzył. Mizzrym. Towarzysz broni żył i miał się lepiej niż oni. Co to była za magia!? Co się tutaj dzieje? Znowu wiele pytań kotłowało się w głowie mnicha. Ta aż spuchła z bólu. Przypomniał sobie informacje o dziwnych wizjach Mablunga. Może i jemu, czarodziej namieszał w głowie? Przełamał wszelkie mentalne zasłony tak delikatnie, że ten sam się nie zorientował? Była to bardzo niebezpieczna myśl. Mark zasępił się. Kolejna tajemnica do wyjaśnienia, a miał nadzieje że te będą się raczej rozwiązywać.
„Prawdziwy węzeł Gordyjski. Pociągniesz z jednej strony, w innym miejscu pętla zaciska się mocniej. Coś trzeba z tym fantem zrobić”
Słowa Flamii dotarły do niego po krótkiej chwili. Kolejną minutę zajęło mu przeanalizowanie ich. Pomysł sam w sobie był dobry. W takim zamieszaniu będą mieli większe szanse na ucieczkę. Musiał jednak spróbować zdobyć jeszcze jakieś informacje. Przełknął żółć cisnącą mu się do gardła i spokojnie, uważając by nie zwymiotować, zapytał się, z trudem klecąc zdania.
- Wybacz, że mówię to z tego poziomu, ale ciężko było by mi teraz wstać. – obserwował jej reakcję, a nie widząc sprzeciwu, kontynuował - Jesteś pewna tego strażnika? Chodzi mi o to, czy jesteś w stanie zaoferować mu więcej niż milady.
- Problem jest taki, że bogacze nie planują płacić wiele strażnikom. On zdaje sobie sprawę, że jeśli nas wsypie, milady mu nie da tak czy siak zbyt wiele, jeśli w ogóle. Natomiast my mu damy naprawdę tyle, że będzie mógł swobodnie uciec całkiem zamożny
Mark odetchnął głęboko i zmusił swoje ciało do uniesienia się do pozycji siedzącej. Poczuł jak mięśnie brzucha drżą niebezpiecznie.
- Czyli mamy zapewnione wyjście. Co z bronią? Chyba, że zamierzamy w takim stanie wędrować do najbliższego miasta licząc na szczęście.
- Najbliższe miasto jest niedaleko, jak wiesz. Jednak nie. Sadze, że jakąś broń zdobędziemy u strażników. Pamiętaj, że szykowany jest wielki bal. Mnóstwo gości oraz wiele służby. Spokojnie uda się przy takim tłumie znaleźć jakąś broń. Możesz wierzyć, że poradzimy sobie.
Mnich zastanowił się przez moment nad sytuacją. Wyglądało to dobrze, ale nie chciał nzać konkretnych szczegółów. Nadal wietrzył jakiś podstęp w tym, co zrobił mu czarodziej:
- Będziemy musieli się chyba rozstać... - powiedział po chwili wachania. - Tak to dobry pomysł. Muszę odzyskać moją broń.
- Twoją, to inna sprawa. Wątpie czy to będzie możliwe. Jednak spróbujemy zrobić co się da.
- Nie martwcie się. Do tej pory nie zginąłem i nie mam zamiaru tego zrobić zanim nie wykończę tego podłego zdrajcy. Poza tym jak poradzilibyście sobie beze mnie? - uśmiechnął się boleśnie, robiąc dobrą minę do złej gry. Nie było jednak czasu na żarty. Nie znał tak dobrze Flamii i nie wiedział jak zareaguje, a nie chciał ponownie zrobić jakiegoś głupstwa.
- Możemy teraz porozmawiać? - zapytał spokojniejszym i cichszym głosem, po krótkiej przerwie. - Na temat tego co zdarzyło się na polanie oraz dlaczego do tego doszło?
- Możemy, ale dlaczegotak się stało, nie wiem. Nie wiem kiedy nas sprzedał. Ale się dowiem, możesz wierzyć Marcusie, niezwykle rzadko nie udaje mi się czegoś osiągnąć. Niekiedy trwa wprawdzie to trochę wolno, ale prędzej czy później będę go miała na wyciągnięcie miecza - trudno było to określić, jednak ton głosu kobiety sprawiał, że mnich naprawdę nie poktraktował tego jak przechwałkę, lecz rzeczywistą prawdę.
- Mi nie chodzi o to dlaczego on nas sprzedał, ale co takiego stało się, że Milady zdecydowała się na taki krok. Dlaczego postanowiła nagle nas zdradzić?
- Nie wiem, jednak sądze że po prostu otrzymała od kogoś leszpą, jak jej się wydawało, ofertę. Może także nas chciał ktoś dorwać. Grupy najemników mają niejednego wroga.
- Niestety mam niejasne przeczucie, że chodziło o coś więcej. - rozpoczął swoją grę Mark, już ryzykując znacznie więcej niż powinien. - Myślę, że mogła nas o coś podejrzewać i mogło mieć to związek z wyprawą Dantibi... nie mieliście ostatnio jakiś wizyt? Nikt nie próbował was śledzić, podkraść się?
- Właściwie powiedziałbym, od kiedy powstała ta grupa, ciągle nas ktoś próbuje śledzić. Przyzwyczaisz się. Nie było nieczego nadzwyczajnego albo było, tylko nie dostrzegliśmy. Być może ten łajdak Edwin dbał, żebyśmy nie dostrzegli.
- Tylko jaki miałby w tym interes... ale w takim razie gdzie było Dantibia kiedy przybyłem wraz z ... - na wspomnienie towarzysza przed oczami Marka stanął obraz z obozu. Nerwowo przełknął slinę ale zdania nie dokończył. Dopiero po dłuższej chwili odezwał się do niej ponownie.
- Flamio, ja muszę to wiedzieć. Dla niego. Każdy szczegół jest ważny...
 
__________________
you will never walk alone
Noraku jest offline