Im bardziej zbliżał się do traktu tym wyraźniej dochodziły do niego odgłosy pozostawionych przy dyliżansie towarzyszy. Mógł już rozróżnić wpierw kto mówi, a potem co mówi. Najpierw dotarło do niego głośne „Pani!” wykrzyczane przez tą nieco zbyt umięśnioną, jak na gust Ericha ochroniarkę, potem Imrak powiedział coś o pijanym snotlingu, a na koniec Dietrich, by miarkowali się z kuszami. - Nie ştrzelać, to ja Erich! – krzyknął gdy dotarło do niego, że tymi kuszami mogą mierzyć w niego.
Wychylił się ostrożnie zza krzaka, by ujrzeć wymierzoną w siebie broń. - To ja. – powtórzył ciszej wychodząc z chaszczy. - Konie şpierdoliły, ale ślady są wyraźne. Daleko ze złamanym dyşzlem i z uprzężą nie zwieją. Ço z mutantem? Dorwaliśçie go? – spytał spoglądając na kompanów, a później na drogę.
A było na co patrzeć. Traktem uciekał ranny stwór, za nim na bosaka jeno ze sztyletem w dłoni i w powiewającej błękitnej sukni pędziła Lady Isolda, za nią ochroniarka Marie, a za nimi Konrad.
Na domiar złego od lasu dochodziły jakieś dziwne dźwięki.
Nie wiedział co robić. Rozsądek nakazywał trzymać się dyliżansu, w kilku odszukać konie i ruszyć dalej, a jeszcze lepiej zawrócić z powrotem. Tyle że nie byli na trakcie sami. Ktoś został napadnięty i być może właśnie walczył o życie. Z drugiej strony nie znali siły bandytów. Po lasach mogło się kryć ich więcej.
Chciał też pomóc tej arystokratycznej idiotce, ale na bogów nie był najemnikiem. - Ço robimy Panowie? Trzeba ją ratować. – wskazał palcem w kierunku Isoldy.
Ostatnio edytowane przez Tom Atos : 28-09-2011 o 09:55.
Powód: Rano, zmęczenie, kłopoty ze zrozumieniem słowa "posiłek Wihajstra".
|