Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-09-2011, 12:27   #116
Lechu
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
"Co tak jebie? Już myślałem, że na samym dole drabiny rozkładu jest gówno, które tutaj byłoby chyba na szczycie hierarchii. Obym tylko nie dostał jakiegoś choróbska. Jeszcze tego mi brakowało. Wystarczy, że się nie wysypiam. Te śliskie kratownice nie wyglądają na zbyt masywne. Najlepiej będę trzymał się z tyłu..."

***

Double B stawiał kroki powoli i spokojnie jakby stąpał po cienkim, kruchym lodzie. To co było pod kratownicami nie ułatwiało mu zadania. Ten smród sprawiał, że w ustach niemal czuł smak czegoś pośredniego pomiędzy... w sumie tego nie wiedział, ale było to okropne uczucie. Jedno z gorszych w jego życiu. To, że mają nie palić ognia wydało mu się zbędną informacją gdyż sam nie palił. Na Gehennie palenie uznawał za luksus dla ludzi zamożnych. To tak jakby na Ziemi podcierał się kasą - a tej nigdy zbyt wiele nie miał. Zawsze znalazł sprzęt zbyt drogi jak na jego kieszeń... Po chwili wspominek programista wrócił do tragicznej rzeczywistości i w ciszy szedł tuż za Carterem.

To co pływało w zbiornikach powodowało, że Double B piekły oczy. Co więcej zaczęło mu się wydawać, że coś tam się rusza. Czyżby tam istniało życie? Jak tak to określenie "gówniane" nabierało dla tych stworzeń iście boskiej wartości. W końcu John doprowadził ich do drzwi chronionych jakimś przestarzałym, kołowym mechanizmem. Ten nawet naoliwiony wydał z siebie przeraźliwy jęk. Double B przeszły po plecak ciarki. Informatyk był pewien, że połowa Gehenny usłyszała ten okropny dźwięk... Chciał uciekać, schować się gdzieś, poczekać aż wszyscy zaalarmowani fani ludzkiego mięsa przyjdą, zobaczą, że to nic i sobie pójdą. Jednak ani przewodnik ani Punisher nie zamierzali się chować a wyciągnęli broń. Zaraz miało zacząć się piekło...

***

Strzał poniósł się echem po odnodze korytarza niemal ogłuszając stojącego przy drzwiach Double B. Carter stał sporo przed nim właśnie ładując broń a John zwinnie jak polujący drapieżnik zakradł się do wylotu odnogi korytarza. Miał w rękach dziwny, zagięty nóż nieco przypominający uczonemu szpon jakiejś bestii. Programista słyszał jak ktoś biegł, słyszał zbliżające się monstra. Nie chciał aby ktokolwiek jeszcze zginął...

***

- John, kurwa. Mam w dupie jakim specjalistom jesteś. Nie narażaj się tak i daj najpierw im strzelić. Jak chcesz walcz, gdy nie będzie pocisków i pozostanie jeden Pokrak. Góra jeden... - wydyszał Double B widząc entuzjazm przewodnika.

Wtulony w koniec korytarza - tuż przy przejściu koło drzwi - informatyk spojrzał na nowego przybysza. Skąd on się tu, kurwa, wziął!? Nie wyglądał na mistrza siekiery strażackiej a tym bardziej snajpera więc dziwnym było spotkać taką osobę w tak niebezpiecznym miejscu. To pewnie długa historia... Jak będzie możliwość chętnie jej posłucha jak się z tego wydostaną.

- John daj najpierw strzelić Carterowi. Jak zostanie jeden możesz się wyżyć. Cofnij się trochę, proszę... - dukał zdenerwowany i wystraszony komputerowiec patrząc nerwowo na gotowych do walki ludzi.

Terrorysta niechętnie cofnął się stając przy przeciwnej ścianie do tej co Carter. Plan był prosty. Najpierw strzela Punisher a potem - jak zostanie góra jeden Pokrak - rzuca się na niego John. Oby tylko nie wyskoczyła ich cała masa, bo nie będą w stanie ich odeprzeć. Na samą myśl o śmierci z rąk tych mięsożerców informatyk aż się trząsł.

- Panie fanie spaghetti w sosie bolońskim... Jak chcesz strzelać podejdź no tam bliżej i w razie czego się wycofaj. Już są blisko... - rzekł cicho programista słysząc już tuż, tuż kroki.

Faktycznie. Były blisko. Nie dwóch. Nie trzech. Nawet nie czterech. Przynajmniej sześciu, może nawet siedmiu. Przygarbione, pokraczne stwory już tylko sylwetką przypominające ludzi. Wyczuwając zwierzynę, która prawie im się wymknęła tak blisko pierwszy z pokraków zawył dziko dostrzegając otworzony teren Stacji Utylizacji Odpadów Organicznych. Przez chwilę stał nieruchomo, czarny kształt na tle ciemnego korytarza, a potem z wyciem ruszył do przodu.

Członek gangu La Piovra zrównał się z Punisherem i oparł samopał o wystający ze ściany pręt zbrojeniowy. Informatykowi zdawało się, że przez chwilę mierzy lub zastanawia się nad tym ile zostało mu naboi. Carter podpuścił Pokraka kawałek a potem zwolnił cyngiel. Pewnie. Opanowanie. Przywódca kanibali zachwiał się, zakołysał, zrobił kilka chwiejnych kroków i ...szedł dalej. Reszta stada, bo przecież nie można ich było nazwać grupą, zawyła również i popędziła w ślad za liderem. Mściciel zaklął i strzelił ponownie. Masywny Pokrak poleciał w tył w końcu chyba martwy. Ale inne zbliżały się wymachując zaimprowizowaną bronią: włóczniami, siekierami, maczetami, rzeźniczymi hakami i pałkami nabijanymi kolcami. Carter już nie mierzył. Używał ciężkiej strzelby na potężne pociski, których w obrotowym magazynku mieściło się sześć, jak w starożytnym rewolwerze. Nowy też robiąc użytek z swego samopału oddał strzał i cofnął się pośpiesznie na tyły korytarza.

Double B okropnie piszczało w uszach, ale mimo to wstał i podszedł do wrót. Już chciał wyciągać komputer i podłączać się do mechanizmu, gdy zobaczył naoliwione niedawno koło. Pieprzone, starożytne koło będące pewnie powodem ich teraźniejszych zmartwień. Gdy informatyk podniósł wzrok na pole bitwy zobaczył, że strzały były morderczo skuteczne. Nawet po ciemku z tak małej odległości nie sposób było nie trafić. Obrywający przeciwnik walił się na ziemię z bolesnym wrzaskiem. Carter opróżnił magazynek. Flat Line wystrzelił z obu luf. John rzucał małymi nożami co było równie skuteczne jak strzały pozostałych. I wtedy wszyscy zorientowali się, że kiedy na nogach trzymało się jedynie trzech wrogów już nie atakowali. Uciekali w ciemne korytarze, byle dalej od broni palnej, pozostawiając wijących się w agonii kumpli na ziemi. Zapach prochu, krwi i gówna unosił się w powietrzu. Wszyscy byli prawie ogłuszeni od huku wystrzałów.

- Ostatni bębenek. - poinformował Carter przeładowując broń.

Tymczasem John ruszył w korytarz, gdzie wili się wrogowie. Ostrożnie, upewniając się, że przeciwnik nie zaatakuje dobijał jednego po drugim szybkim sztychem w gardziel, w oko lub w skroń. Pozostałej trójce wydawało się, że nożownik robiąc to doznaje sporej satysfakcji, graniczącej wręcz z przeżyciem seksualnym. Double B przełknął ślinę. Nigdy nie chciałby stać się kimś takim jak ten terrorysta. Działający bez uczuć, błyskawicznie, niemal instynktownie a przy tym cholernie skutecznie. Sam widok napawał lękiem.

Po opanowaniu się informatyk sprawdził czy Generator Szumów nadal działa. Nie mógł dopuścić aby STRAŻNIK wypuścił swoje zabawki na niemal pozbawioną amunicji czwórkę mężczyzn. Podchodząc do reszty zgarbiony, zmarniały uczony spojrzał na Flat Line'a.

- Jestem Double B. Programista Gildii Zero. Jak chcesz możesz iść dalej z nami. Udajemy się na tereny STRAŻNIKA i może być ciężko z powrotem. W sumie obawiam się czy nam się uda, ale jak nie to ZiZi rozpruje mi krocze... Idziesz z nami? - zapytał Ben.

Flat Line podniósł do góry jedną brew, gdy usłyszał ostatnią kwestię. Znowu ważył w głowie swoje opcje.

- Hmm, a daleko stąd do terenów Punishersów albo La Piovry? Muszą mi panowie wybaczyć niewiedzę, ale ostatnio poruszałem się dość... chaotycznie. - spojrzał na pokraka rozprutego z działa. - Tereny Strażnika? Mogę spytać co was tam ciągnie? Oprócz wizji rozprutych kroczy?

- Bardzo daleko mój drogi. Osobiście uważam, że jak nie masz trzech bonusowych żyć to sam tam nie dojdziesz. Na terenach STRAŻNIKA muszę coś zbadać. Chyba tyle możesz wiedzieć... - informatyk spojrzał na pozostałą dwójkę. - Ok. John prowadź dalej.

***

"Znowu walka. Znowu. Jak ja mam dożyć sędziwego wieku jak mi ostatnio nie udaje się dnia bez widoku walki odbyć? Dobrze, że tym razem chłopaki dali radę. Oby tylko dalej nie było zbyt wielu niespodzianek. Do tego ten nowy. Kurwa! Same zmartwienia..."
 
Lechu jest offline