| Słońce świeciło z góry, robiąc z wnętrza samochodu piekarnik. A z każdym postojem na światłach, temperatura wzrastała. Klima, kiedyś tak często używana w upały, teraz będąca praktycznie nie montowana w pojazdach. Dlaczego? Szum skutecznie ją wyłączał. Musiała pozostać otwarta szyba i tak zwany zimny łokieć. Sam loup, Łowca będący żywczykiem, siedział z nietęgą miną obok kierowcy, który założył z góry, że daje mu się we znaki temperatura. Sam nie przepadał za loupami.
To że Micheal Hartman się nie odzywał, było jeszcze do przełknięcia. W końcu o czym można gadać z egzekutorem? W dodatku z Xarafem Firebridgem. Gość nie był rozmowny. Przed wydarzeniami, które miały nastąpić, uratował Xarafa szósty zmysł. Zmysł, który mówił o zagrożeniu.
Na początku, na czole pojawiła się mała kropelka zimnego potu. W milisekundy później, zaczęła egzekutorowi cierpnąć skóra na szyi, na rękach pojawiła się gęsia skórka. Umysł sam przełączył się w stan gotowości.
Kiedy z prostopadłej ulicy, na drogę wypadła rozpędzona ciężarówka, Xaraf zadziałał automatycznie i ratował się, jak tylko mógł. Z trudem, udało mu się wjechać na chodnik, niestety wysoki krawężnik sprawił że opona pękła i z sykiem, stała się płaska. Rover, pozbawiony jednej z opon, zakręcił się wokół siebie o 360 stopni i zatrzymał ze zgrzytem. W tym samym czasie, feralna ciężarówka jak nigdy nic wjechała z impetem w budynek. Pojazd wybuchł w kuli ognia, rozsypując wokół siebie pełno gruzu i szkła. Xaraf, obrócił się do swojego partnera z pytaniem, czy to widział. Niestety Xarafowi niedane było nawet ów pytania zadać.
Loup-garou, stał się prawdziwym łakiem. Dorodne kły, wyszczerzony pysk. Okropny widok. W ucieczce przed ugryzieniem, przeszkodziły ratujące życie pasy. Duże jak noże stołowe kły, zatopiły się w ramieniu Xarafa. Dało się słyszeć nawet trzask łamanej kości, ale wszystko to spowodowało tylko złość. Nie ból, czy inne głupstwa. Na to nie było czasu. Ręka samoczynnie powędrowała do kabury z Desert Eaglem. Wielki, srebrny pistolet. Akurat zmienno kształtny szarpnął pyskiem, wyrywając z ramienia Xarafa kawałki mięsa. Mimo wszystko ręka z pistoletem, dążyła do odpowiedniej pozycji. Łak nawet nie zdążył nawet zrobić uniku, mu też przeszkadzały pasy. W okolicy dało się słyszeć pojedynczy wystrzał, a na szybę od strony pasażera, z czaszki wyskoczył niczym oparzony, mózg Hartmana.
Xaraf odłożył pistolet do kabury, z resztą nie wyczuwał więcej zagrożeń. Drzwi otworzył kopniakiem. Lewa ręka bolała, ale egzekutor miał o wiele gorsze rany. Złamanie, prawdopodobnie obojczyka to tylko pestka. Kiedy stał już przed samochodem, udało mu się zaobserwować jak Hartman zmienia się w kudłatego psa, z odstrzelonym łbem.
Nie czekał zbytnio na pomoc ze strony cywili. Chwycił mikrofon, starego tranzystorowego radia zamontowanego w pojeździe. Wezwanie miał krótkie, ale treściwe. - Tu Łowca Xaraf Firebridge, przyślijcie wozy strażackie i jakiś sanitariuszów na Oxford Street - Tu dyspozytor numer 434, czy jesteś ranny?
Xaraf spojrzał na swoją ranę z dystansem. Krwawiła, ale prawie nie bolała. Mógł poczekać. - Tak, ale to drobnostka. Podstawcie mi tylko jakiś samochód i karawan, funkcjonariusz Micheal Hartman nie żyje. Definitywnie. - Sytuacja opanowana, nie potrzebne wsparcie? - Nie - Okej, czekaj
Xaraf usiadł na krawężniku, uprzednio wyjmując samochodową apteczkę. Nie znał się na opatrunkach, więc tylko przyłożył kawał jakiejś gazy do rany i czekał. Co mógł więcej zrobić?
__________________ Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być. |