Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-09-2011, 23:36   #119
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Spook z trudem zebrała się na klęczki. Mięśnie miała zesztywniałe, usta spierzchnięte na wiór, oczy szczypały a w głowie... w głowie echem odbijały się te natrętne szepty. Jak długo w ogóle tutaj leżeli? Miała wrażenie, że całe wieki. Na tyle długo, że z pragnienia język zamienił się w drętwiejący kołek.
Sięgnęła do plecaka po manierkę w wodą. Napiła się oszczędnie choć i tak zaczęła się dławić. I wtedy zobaczyła cień i usłyszała dźwięk harmonijki. Spięła się cała. Mimo to napiła się jeszcze kilka łyczków i postanowiła nie reagować zwyczajową przezorną wrogością. Z drugiej strony... Kim mógł być ten facet, że zapuścił się tak daleko? I głos miała jakiś nieprzyjemny.
Podała menażkę chłopakom. Przypuszczała, że oni też zdążyli się odwodnić jak gąbka pozostawiona zbyt długo na słońcu. Sięgnęła też po paskudne batony energetyczne i rozdała po jednym. Sama wgryzła się w niego dość łapczywie. Dobrze, że w ogóle zabrała na tę “łatwą, szybką przygodę” racje i wodę.

Nie ruszyła się. Nie dobyła broni. Żuła. Mimo to miała jakieś paskudne wrażenie, że grajek jest kimś... niebezpiecznym.
- Spook cię nie zna - wypaliła sztywno w odpowiedzi na jego namowy.
- Ależ zna mnie. Zna mnie bardzo, bardzo dobrze.

Spook sięgnęła po latarkę i włączyła. Długi słup światła uderzył w miejsce gdzie czaił się nieznajomy.
Unosiła się tam rdza, jakiś pył, ale … nikogo nie było. Widziała jedynie pustą przestrzeń w miejscu, gdzie siedział grajek. Ale tuż za kręgiem światła znów rozległa się muzyka.
- Kim jesteś? - głos rudej zdradzał nerwowość.
- Kimś, kto może wam pomóc. Kimś, kto może was ocalić.
- Za ile? - to pytanie samo pchało się na usta. Pomóc? Ocalić? Na Gehhenie nic nie było za darmo. Mimo wszystko Spook zaczęła intensywnie myśleć zwyczajowo pomagając sobie językiem. Czy w ogóle potrzebowali pomocy i ocalenia? Czy tkwili aż w tak głębokiej dupie. Cóż, niewykluczone. Maszyny za plecami i psychotyczne wizje na jawie...
- Za wolność. Za … cenę krwi. Cenę krwawego paktu. Ten ból. Te szaleństwo. Ono … zrodziło mnie. Wy mnie zrodziliście.

W tej jednej chwili zaczęła mieć pewność. Pewność, że biegając po labiryncie skorodowanych korytarzy natknęli się na demona. A Indianiec, o słodka naiwności wstał zupełnie niezrażony ich gównianiutkim położeniem i zaczął leźć do poczwary jak niedźwiedź wodzony zapachem miodu.

Strach zacisnął się wokół jej gardła niby pętla. Spook przenosiła wytrzeszczone oczy to na Apacza, to na miejsce skąd dochodziły upiorne odgłosy. Jej ramiona poruszały się lekko czy to z zimna czy ze strachu. Kiedy Apacz ruszył korytarzem ruda ujęła cygana za rękę i ponagliła żeby wstał. Sama dreptała już za Indianinem i natrętnie ciągnęła za sobą Tolgiego. Za nic nie chciała się rozdzielać a na korytarzu zaczęła powoli oblepiać ich gęsta ciemność.

- Nie - szepnęła w końcu ruda. - Nie, nie, nie, nie... Ttto dddemon. Prawdziwy - głos Spook drżał. Zabrzmiał krucho i błagalnie jakby była małą przestraszoną dziewczynką, która mówi rodzicom, że pod jej łóżkiem śpi potwór.- Nie idźmy tam kurwa... To się źle skończy.
Ale Indianin nie zwalniał. Pewnie stawiał kroki a statek wokół nich ożył. Wiódł ich do przodu swoją melodią tarcia metalu o metal, przytłumionych jęków i... stukotów. Właśnie. Puk puk. Wyraźne rytmiczne uderzenia o wzmocnioną blachę wskazywały im kierunek. A oni szli, bezmyślnie jak baranki na rzeź. Spook chciała go przekonać, zawrócić w jego poczynaniach. A kiedy to nie pomagała uderzyła w błagalny niemal ton patrząc jak Apacz przyklękuje przy uchylonych drzwiach. Drzwiach za którymi czekało na nich ZŁO.

- Nie rób tego - głos rudej zabrzmiał słabo, jak szept. Ale Indianin nie słuchał. Już wsuwał dłoń w szczelinę i zamierzył otworzyć drzwi do tego co ich czeka. A Spook mamrotała dalej. - To nie jest dobry pomysł... - zaczęła cofać się w tył. - Ja nie biorę w tym udziału.
Próbowała przemówić Apaczowi do rozsądku. Ale jej słowa na niewiele się zdały. Teraz Spook zawracała coraz szybszym krokiem.
- Tolgy? - zawołała jeszcze z nadzieją graniczącą z desperacją.Głosy odbijające się echem w jej głowie sprowadzały cały ciąg złych przeczuć. Jeszcze raz zawołała cygana. - Tolgy?
Odwróciła się na pięcie i zaczęła biec w przeciwnym kierunku. Nie chciała zostać sama ale jeszcze mocniej nie chciała znaleźć się oko w oko z demonem.
Nie odbiegła daleko. Poczuła jak cios opada na nią z zaskoczenia a później twarde jak stal mięśnie ramion chwytają ją w ciasny uścisk. Kątem oka zobaczyła twarz Cygana, zwróconą w ponurym skupieniu na przeklęte drzwi. Miała wrażenie, że zaraz zgniecie jej płuca.
Dłoń odnalazła jeden ze sztyletów ale... ostatecznie się poddała. Nie po to przed momentem go ratowała aby teraz wzbogacić o kolejną tryskającą tętnicę.
- Szlag, puść... - zdążyła jeszcze wycharczeć.
Za nic nie chciała by ją tam zawlókł. Skręciła ciało w ostatnim desperackim zrywie i wymierzyła mocnego kopa w jaja.
Wyślizgnąć się z jego łap i wiać - to była jedyna myśl, która przyświecała rudej.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 28-09-2011 o 23:41.
liliel jest offline