Obserwując całe zdarzenie w sali biesiadnej, mógł dojść do wniosku, że jak coś zaczyna się pierdolić, to dzieje się tak na całej linii. Nie to, żeby bójki w "Miłej" były nie częste, przynajmniej raz na kilka dni, ktoś próbował coś zacząć w ich oberży. Oczywiście nie pozwalali na to, nie z jakiegoś tam moralnego przekonania, przepisów prawa czy innej abstrakcyjnej idei. Prawda była taka, że bójka powodowała, że ludzie zamawiali mniej piwa, a to oznaczało mniejsze zarobki. W ten sposób, prosta kalkulacja ekonomiczna, kazała im zdusić wszelkie takie wybuchy w zarodku.
Przynajmniej w większości wypadków, czasami pozwalali dwójce delikwentów, dokończyć sprawy na zewnątrz knajpy. Pod warunkiem, że większość gości, będzie zaciekawionych widowiskiem i będzie szykował się zysk. W tym wypadku tak nie było, oboje wyglądali na gołodupców. Nie mieli wokół siebie też aury kogoś, kto właśnie zrobił wielki skok na kasę i przyszedł ją rozpieprzyć w doborowym towarzystwie.
Pierwszy w wir wydarzeń skoczył Roland. Był to jego żywioł, dlatego Dalmar pozwolił mu działać. Stanął kilka metrów dalej, jakby nie przejmując się całym zdarzeniem, jednak jego ręka spoczywała na wiszącym u pasa mieczu. Dla stałych bywalców, powinien być to wyraźny znak, że Rostowie nie życzą sobie używania żadnego "sprzętu", cóż co bardziej domyślni przyjezdni, też powinni zrozumieć proste przesłanie najemnika ...
__________________ We have done the impossible, and that makes us mighty |