Raetar odpoczywał w zacisznym pokoiku, w karczmie znajdującej się z dala od głównych szlaków miasta. Przybytek może nie był najwyższej jakości, jeśli chodzi o usługi, ale był czysty i cichy.
Samotnik odpoczywał, moc jego przedmiotu magicznego ograniczała potrzeby jego ciała do minimum. Więc odpoczywając w łożu rozmyślał i rozważał informacje zdobyte za dnia.
W jego głowie cicho pobrzmiewały obce szepty, do których już mag zdążył przywyknąć.
Huki. Wybuchy. Krzyki. Hałasy.
To wyrwało mężczyznę z odpoczynku. Podszedł do okna pokoju, który wynajmował, a który znajdował się na piętrze. Otworzył okno szeroko.
Na ulicy pełno było zagubionych i zaskoczonych ludzi, ale w głowie Samotnika rozbrzmiewał niemal wrzask. Desharis już wiedział... Jego wrzask przerażenia i bólu wypełniał umysł Raetara. Miasto było atakowane. I Desharis dzielił ów ból.
Na szczęście nie mógł go przenieść na Samotnika.
Raetar zaczął się ubierać. Założył zbroję, przypiął pas z mieczem. Sprawdził czy jego kusza jest pod ręką. Spakował się i... zamarł.
Co dalej czynić? Miasto było dla niego obce. Ludzie i nieludzie zaś tłumem anonimowych twarzy, choć czuł mocno potrzebę obrony miasta, to była to potrzeba Desharisa, nie jego.
Pozostałe okruchy, miały odmienne zdanie w tej sytuacji.
Rozpędził się i wyskoczył przez okno w kierunku sąsiedniego budynku. Odległość była zbyt wielka na skok, ale... pierzaste łuski jego zbroi zafurkotały i mag doskoczył przylepiając się do ściany niczym wielki pająk. Ruszył w kierunku dachu i po chwili mógł spojrzeć na Silverymoon z dachu budynku. Miasto upstrzone było ognistymi punkcikami, w kilku losowych miejscach. Mimo, że mógł to być przypadek Raetar w to nie wierzył. Spojrzenie jego lustrzanych źrenic odbijały ogniste punkciki w nieskończoność, gdy naradzał się z nieistniejącymi bytami. -Spuśćmy ogary wojny, niech pochłoną miasto, niech rozpalą żar w sercach mieszkańców.- mruczał do siebie przeskakując z dachu na dach, a czasami skacząc ze ściany na ścianę. Miasto dla Raetara było miejscem w którym ścieżki nabierały trzeciego wymiaru.
Nie musiał się poruszać z tłumem, skoro mógł przeskakiwać nad nim z dachu na dach, wędrować po ścianach i rozglądać się z góry na żywioł rozpętujący się na ulicach.
Miasto ogarnął chaos i panika.
Wzywający do broni posłańcy, magowie i kapłani przemieszczający się ulicami miasta. Żołnierze i wojownicy ruszający w kierunku zagrożeń, spanikowana ludność cywilna kierująca się do bezpiecznych miejsc.
I on sam, siedzący na dachu jednego z niezagrożonych dotąd budynków. Przyglądał się miastu i chaosowi, przyglądał się pożarom i wojnie. Obojętny, nieobecny, mamroczący do siebie.
Odległy od problemów miasta i Srebrnych Marchii. „-Czas ci się kończy”- chrapliwy i ironiczny głos rozległ się w myślach Samotnika. -Wiem. Poszukajmy na razie tej najemniczki. Jak jej było na imię?- mruknął do siebie mag. „-Dotta”.- rozbrzmiały chórem głosy w głowie maga.
Dotta... Znajoma twarz z którą nie wiązały się żadne emocje. Niemniej,może być wkrótce przydatna. Samotnik wkrótce będzie potrzebował chwili odosobnienia i spokoju. I uznał, że ta awanturniczka potrafi dopilnować, by mu nie przeszkadzano.
Skoczył w kierunku kolejnego dachu i przemieszczając się z miejsca na miejsce, wędrował w kierunku miejsca gdzie widział ją, po raz ostatni.
__________________ I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
Ostatnio edytowane przez abishai : 30-09-2011 o 15:16.
|