Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-09-2011, 15:10   #23
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Raetar odpoczywał w zacisznym pokoiku, w karczmie znajdującej się z dala od głównych szlaków miasta. Przybytek może nie był najwyższej jakości, jeśli chodzi o usługi, ale był czysty i cichy.
Samotnik odpoczywał, moc jego przedmiotu magicznego ograniczała potrzeby jego ciała do minimum. Więc odpoczywając w łożu rozmyślał i rozważał informacje zdobyte za dnia.
W jego głowie cicho pobrzmiewały obce szepty, do których już mag zdążył przywyknąć.
Huki. Wybuchy. Krzyki. Hałasy.
To wyrwało mężczyznę z odpoczynku. Podszedł do okna pokoju, który wynajmował, a który znajdował się na piętrze. Otworzył okno szeroko.
Na ulicy pełno było zagubionych i zaskoczonych ludzi, ale w głowie Samotnika rozbrzmiewał niemal wrzask. Desharis już wiedział... Jego wrzask przerażenia i bólu wypełniał umysł Raetara. Miasto było atakowane. I Desharis dzielił ów ból.
Na szczęście nie mógł go przenieść na Samotnika.
Raetar zaczął się ubierać. Założył zbroję, przypiął pas z mieczem. Sprawdził czy jego kusza jest pod ręką. Spakował się i... zamarł.
Co dalej czynić? Miasto było dla niego obce. Ludzie i nieludzie zaś tłumem anonimowych twarzy, choć czuł mocno potrzebę obrony miasta, to była to potrzeba Desharisa, nie jego.
Pozostałe okruchy, miały odmienne zdanie w tej sytuacji.

Rozpędził się i wyskoczył przez okno w kierunku sąsiedniego budynku. Odległość była zbyt wielka na skok, ale... pierzaste łuski jego zbroi zafurkotały i mag doskoczył przylepiając się do ściany niczym wielki pająk. Ruszył w kierunku dachu i po chwili mógł spojrzeć na Silverymoon z dachu budynku. Miasto upstrzone było ognistymi punkcikami, w kilku losowych miejscach. Mimo, że mógł to być przypadek Raetar w to nie wierzył. Spojrzenie jego lustrzanych źrenic odbijały ogniste punkciki w nieskończoność, gdy naradzał się z nieistniejącymi bytami.
-Spuśćmy ogary wojny, niech pochłoną miasto, niech rozpalą żar w sercach mieszkańców.- mruczał do siebie przeskakując z dachu na dach, a czasami skacząc ze ściany na ścianę. Miasto dla Raetara było miejscem w którym ścieżki nabierały trzeciego wymiaru.
Nie musiał się poruszać z tłumem, skoro mógł przeskakiwać nad nim z dachu na dach, wędrować po ścianach i rozglądać się z góry na żywioł rozpętujący się na ulicach.
Miasto ogarnął chaos i panika.
Wzywający do broni posłańcy, magowie i kapłani przemieszczający się ulicami miasta. Żołnierze i wojownicy ruszający w kierunku zagrożeń, spanikowana ludność cywilna kierująca się do bezpiecznych miejsc.
I on sam, siedzący na dachu jednego z niezagrożonych dotąd budynków. Przyglądał się miastu i chaosowi, przyglądał się pożarom i wojnie. Obojętny, nieobecny, mamroczący do siebie.
Odległy od problemów miasta i Srebrnych Marchii.
„-Czas ci się kończy”- chrapliwy i ironiczny głos rozległ się w myślach Samotnika.
-Wiem. Poszukajmy na razie tej najemniczki. Jak jej było na imię?- mruknął do siebie mag.
„-Dotta”.- rozbrzmiały chórem głosy w głowie maga.
Dotta... Znajoma twarz z którą nie wiązały się żadne emocje. Niemniej,może być wkrótce przydatna. Samotnik wkrótce będzie potrzebował chwili odosobnienia i spokoju. I uznał, że ta awanturniczka potrafi dopilnować, by mu nie przeszkadzano.
Skoczył w kierunku kolejnego dachu i przemieszczając się z miejsca na miejsce, wędrował w kierunku miejsca gdzie widział ją, po raz ostatni.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 30-09-2011 o 15:16.
abishai jest offline