Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-09-2011, 15:19   #195
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=jTqlIswEIu4&feature=related[/MEDIA]

Wiedziałem, ze to tak się skończy, kiedy tylko zacząłem wspinaczkę. Że nie uda nam się wspiąć w górę. Że spadniemy na samo dno rozpaczy.
Kiedy ogromny mechanizm Samaris poruszył się w obłąkańczej karuzeli tylko z pustym, na poły szalonym smiechem.

* * *

Chwilę wcześniej ....
Wisiałem.... Czy raczej próbowałem się wspinać podziwiając z fascynacją ogrom całej maszynerii ....

Ci wszyscy ludzie. Tyle obcych twarzy. Uwięzieni? Martwi? Spoczywali w sarkofagach, niczym w religijnych opowieściach, czekając na jakiś ... sąd? Ale przecież religia, jak pisał Xysthański myśliciel Xramberg było „ułudą dla mas”. Światłe społeczeństwa nie wierzyły w zabobony, nie wierzyły w gusła, nie wierzyły a bóstwa, bogów, demony. Wierzyły w potęgę techniki, w myśl ludzką, która przekraczała granice poznania.
Gdyby Xramberg wisiał na kablu, na którym ja teraz wisiałem, gdyby widział to, co ja teraz widziałem, może byłby skłonny opisać nową teorię. Bóstwa w maszynie. Ci wszyscy nieszczęśnicy wyglądali, jak ofiary na ołtarzu meta-bóstwa Nauki. Połączenie ciała z maszyną.

Moje myśli nie były już poukładane. Widok ... tego czegoś ... wywołał gorączkę, galopadę domysłów, szaleńczych hipotez. Trwało to do czasu, kiedy mój udręczony wzrok nie spoczął na jednym z sarkofagów. Widziałam tam jego. To musiał być Kristof. Ojciec zawsze pozna swoje dziecko! Zawsze!

Zawahałem się. Chciałem zejść na dół. Z powrotem do sarkofagów. Odszukać ten, w którym widziałem mojego ukochanego i jedynego syna. Tego, którego rysy z czasem nabrałyby ostrości i męskości. Tego o spojrzeniu matki i twarzy mojej. Twarzy ojca. Lecz nie zdążyłem.

Samaris ruszyło z posad. Karuzela zaczęła się obracać. Wraz z nią obracały się kable nie zważając na uczepionych do nich ludzi. Mnie i Roberta. Nie było krzyków, nie było czasu na rozpacz. Spadliśmy. By za chwilę znaleźć się w głębinach.

* * *

- To sen – myślałem gorączkowo walcząc z narastającą we mnie, instynktowną paniką. - To musi być sen!

Rozpaczliwa myśl. Nadzieja, że za chwilę obudzę się w swoim łóżku. W pachnącej krochmalem pościeli. Z rozbawieniem i nutką strachu wspominając końcówkę koszmaru. Tą, w której zanurzałem się coraz głębiej, walcząc o chociaż jeden haust powietrza.

To co widziałem musiało być wytworem mojej imaginacji. Biurko na dnie tego akwenu. Jakiś człowiek, który siedział jakby nigdy nic. Czy to ja? Ja po śmierci bliskich, kiedy bez sensu przybijałem pieczęcie na nic nie znaczących dokumentach, które z jakiś powodów jednak wymagały akceptacji urzędnika – pozwolenia, patenty, petycje, akty własności. Stuk! Czy mi się wydawało, czy usłyszałem uderzenie stempla? Czy człowiek za biurkiem poruszył się.

Unosiłem się, jak bezwolna pacynka. Moim sterem był teraz żywioł. Dziki, wezbrany nurt. Oczy traciły ostrość widzenia. Zapadałem w ciemność, pogodzony w niepojęty sposób z myślą, że za chwilę umrę.

Chyba byłem szczęściarzem. Wypadek z paramobilem czy też zamach Nathana odebrał mi ukochaną rodzinę. Żonę i syna. Jednak, jeszcze przed ostatecznym końcem los pozwolił mi ich zobaczyć. Co prawda żona była majakiem z mojego snu, ale realnym, jak nigdy wcześniej, a syn twarzą w dziwacznym sarkofagu – niemniej jednak, kto o zdrowych zmysłach mógł zobaczyć swoich martwych bliskich.

No właśnie? Kto!?

Sens tego pytania i sens odpowiedzi dotarł do mnie z bolesną świadomością tego, że oszalałem. Może tak naprawdę Samaris nie istniało, nie było żadnej wyprawy, nie było jej członków: Roberta, profesora Watkinsa, Bluma. Byłem tylko ja, zamknięty we własnym szaleństwie. Tonący we własnych urojeniach.

Dosłownie tonący.

Nie byłem w stanie wytrzymać już dłużej. Płuca płonęły ogniem. Musiałem zaczerpnąć powietrza. Ale poza wodą nie było nic wokół mnie.
Ciemna woda zalała mi płuca. Zamknąłem oczy, pogodzony z końcem, jaki mnie spotkał. Nie miałem siły walczyć. Nie miałem siły żyć.

Gdzieś przed twarzą zamajaczyły jakieś kształty. Czułem, że chwytają mnie jakieś ręce. Wypychają nad powierzchnię. Słyszałem śmiech żony i wesołe okrzyki synka! To ich ręce. To musiały być ich ręce.

Głowa przebiła wzburzoną powierzchnię wody. Z moich płuc, wraz z kaszlem, wypłynęła ciecz robiąc miejsce powietrzu. Jak manekin, nie do końca zdając sobie sprawę z tego, co czynię, dotarłem do jakiejś konstrukcji i wspiąłem się na ten niby brzeg. Kawałek dalej zamglonym wzrokiem zobaczyłem Roberta, jak również gramoli się na żelastwo, które okazało się dla nas tratwą ocalenia.

* * *

Jakiś czas później mogłem już oddychać normalnie. Nie doceni powietrza nikt, kto wcześniej nie walczył o jego haust. O tym, jak jest ono dla nas ważne, dowiadujemy się dopiero, kiedy nie możemy zaspokoić naszej podstawowej potrzeby.

Długo leżeliśmy na „tratwie ocalenia” nim byliśmy w stanie iść dalej. Wśród szumu lejącej się wody, łoskotu maszynerii i odgłosach naszych kroków na stalowych konstrukcjach.

Widok hali zrobił na mnie podobne wrażenie, jak widok pomieszczeń z „sarkofagami”. Wszystkie te tunele, cała konstrukcja. Jeśli widok „dekoracji” poruszającej się na kolosalnym mechanizmie przytłaczał, to dopiero widok hali, wszystkich tuneli, kabli, przewodów i innych elementów konstrukcyjnych pozwalał zrozumieć, jak wielkie jest Samaris. Tak. Właśnie Samaris. Tak zacząłem w myślach nazywać tytaniczną maszynerię. Bo to chyba ten kostrukt był .... prawdziwym Miastem.

Tylko kto go wzniósł? Po co? Skąd wzięli się ci wszyscy ludzie?

Mój wzrok zatrzymał się na stalowych schodach. Powędrował za ich krzywiznami i spiralami do tajemniczej .... budki. Widziałem kiedyś żuraw budowlany. Widziałem sterówkę podwieszoną pod gigantycznym, zawieszonym w powietrzu ramieniem.

Czyżby ta konstrukcja z zadymionymi szybami była czymś w rodzaju sterówki Miasta? A może ....

Nie będę wiedział, póki tego nie sprawdzę.

Fakt, że owo tajemnicze pomieszczenie znajdowało się w tak trudno dostępnym miejscu i na dodatek zamykały je drzwi – pierwsze, jakie ujrzałem we wnętrzu tej „maszyny” – świadczyło o tym, że pomieszczenie jest ważne.

Spojrzałem porozumiewawczo na Roberta. Szczękając zębami z zimna, bo przemoczone ubranie nie dawało teraz ani odrobiny osłony przed chłodem, jaki bił od wody i od stalowych konstrukcji, ruszyłem po schodach na górę.

Na chwilę zapomniałem o potwornym zmęczeniu i zimnie.

Chciałem zobaczyć, co skrywa się za zadymionymi szybami. Czy moje przypuszczenia okażą się prawdziwe i ujrzę tam jakieś tajemnicze dźwignie, lampy, pokrętła i mechanizmy? Czy wręcz coś innego.

Za chwilę się przekonam
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 30-09-2011 o 15:22.
Armiel jest offline