Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-10-2011, 00:16   #25
DrD
 
DrD's Avatar
 
Reputacja: 1 DrD nie jest za bardzo znany
Karczma "Tańczący Kozioł", wieczór

Dasser nasyciwszy głód i pragnienie obserwował pozostałych gości spod półprzymkniętych powiek. Dość szybko zauważył małą dziewczynkę, wszak znacznie różniła się od pozostałych gości.
- Ciekawe czy będzie próbowała złapać i potarmosić ogon... ? - Mruknął niskim głosem w swym ojczystym języku, która dla niewprawnego ucha brzmiał jak zwykłe pomruki i parsknięcia. Gdy dziewczynka podeszła bliżej, otworzył i skierował na nią jedno oko, a na jego ustach zagościł szeroki i śnieżnobiały uśmiech.
- Witaj dziewczynko. Zgubiłaś drogę?
- Kotek? - Powiedziała mała, uśmiechając się od ucha do ucha, wpatrując w Dasserra.
Tropiciel wciąż uśmiechnięty wydał z siebie westchnienie ulgi. Wyglądało na to, że to ten typ, który prędzej zacznie głaskać niż rzucać kamieniami. Należało jednak zachować czujność, wciąż jeszcze mogła okazać się szarpiogonem.
- Tak Kotek - potwierdził przyjaznym głosem przesuwając się na ławie tak, aby usunąć ogon spoza zasięgu rączek małej, różowej małpki.
- Jesteś tutaj sama? Gdzie są Twoi rodzice? - Zapytał czujnie obserwując dziewczynkę.
- Tu - Powiedziała mała, po czym wskazała palcem na stojącego za ladą karczmarza - I tam - Pokazała gdzieś między stoliki - I tam - Pokazała na kuchenne drzwi. Cokolwiek to miało znaczyć...
Zdezorientowany ale uspokojony zdecydował się okazać dziewczynce nieco sympatii. Odczepił jeden z kilkunastu drewnianych wisiorków wiszących na ubraniu i podał go małej w wyciągniętej dłoni. Na końcu krótkiego rzemyka dyndał makabryczny kłębek kończyn, zębatych paszcz i umieszczonych na szypułkach oczu. Oraz czegoś przypominającego macki lub, gdyby bogowie okazali się wyjątkowo okrutni, samcze genitalia...
- To dla Ciebie. Upolowałem to wiele księżyców temu, w krainie leżącej za oceanem. Nie wiem czy Twój lud ma dla tego stwora nazwę, więc możesz sama nadać mu imię. - uśmiechnął się zachęcająco.
Mała już wyciągała rączkę, by wziąć wisiorek, gdy nagle na jej buźce wymalowała się dziwna mina.
- Fuuuuj - Powiedziała, cofając się - To brzydkie...
Wyraźnie zaskoczony tropiciel podniósł stworka przed oczy - Tak myślisz? Co byś powiedziała w takim razie na niedźwiedzia? - Podał małej inną figurkę - Tego ustrzeliłem gdy byłem niewiele starszy od Ciebie. - Zamyślił się - Ile Ty właściwie masz lat? Sześć? Siedem?
- Dźwiadek? - Powtórzyła mała, po czym wyciągnęła rękę po drugą figurkę. Gdy ją już wzięła... dała Dasserowi swoją szmacianą lalkę. Czyżby właśnie się wymienili?.
- Kotek, kotek - Zaczęła machać figurką w dłoni przed Tropicielem - Kotek i dźwiadek!.
- Może jednak trochę mniej... - Goniący Chmury zapatrzył się na szmacianą laleczkę i wyciągnął ją z powrotem do dziewczynki - Wisiorek był prezentem. Poza tym Twoja przyjaciółka może się bardzo nudzić na Szlaku. Wydaje mi się że lepiej jej będzie z Tobą, w ciepłym i bezpiecznym mieście. - W końcu, narastający hałas zwrócił uwagę Tropiciela. Rzucił spojrzenie na salę i sycząc w złości obnażył kły. Zanosiło się na porządną burdę, patrząc po wyglądzie dwóch neandertalczyków napastujących ludzką samicę na naprawdę ostrą. Dasser zerknął zmrużonymi oczami na owinięty naoliwioną skórą łuk i z dezaprobatą pokręcił głową. Gdyby poszło na ostro, mógłby co prawda przyszpilić wszystkich do podłogi, ale nie był do końca przekonany czy chce się w tę awanturę mieszać. Uczestnicy burdy mogliby się okazać twardsi niż przypuszczał i kilka strzał mogłoby ich nie powstrzymać. Mogliby się także okazać mięksi, a wtedy musiałby się tłumaczyć przed strażą z naszpikowanych strzałami trupów. Potrząsną głową z rezygnacją i mruknął w swym ojczystym narzeczu
- Musieli zacząć rozróbę akurat tutaj - W miarę jak awanturnicy zaczęli dokazywać coraz bardziej, Dasser, podobnie jak większa część klienteli, postanowił opuścić lokal. Sprintem.

Drzewny dom, środek nocy

Ogień. "Goniący Chmury" momentalnie rozszerzył zdumione oczy. Co najmniej kilkanaście pożarów w różnych częściach miasta, sądząc po łunach i smugach dymu. Zdumienie ustąpiło na twarzy miejsca wyrazowi intensywnego myślenia. To nie mógł być przypadek. Możliwe, że to jakieś rozruchy, możliwe, ale mało prawdopodobne. Niemal wszyscy napotkani mieszkańcy zachowywali się jakby żyli w raju i mieli tego świadomość. Miejsce, które Tropiciel wybrał sobie na nocleg nie było bezpośrednio zagrożone pożarem, mógł więc pozostać w nim jeszcze chwilę. Chwilę potrzebną, na wykonanie szybkiego rekonesansu. Noc poniosła w dal świdrujący uszy gwizd "Goniącego Chmury". Po chwili przestworza odpowiedziały wypluwając z ciemności szaroskrzydłego jastrzębia, który bezgłośnie darł powietrze pikując w dół, ku swemu panu. Wytraciwszy prędkość miękko wylądował na szerokiej gałęzi.
- Przeleć się nad miastem. Odkryj co się dzieje. Wróć zdać raport. - Ptak przekrzywił dziób po czym skoczył z gałęzi i wzbił się w przestworza, szybko stając się tylko plamką mroku sunącą w ciemnościach. Dasser w tym czasie dzielił uwagę pomiędzy odwijanie łuku z ochronnego płótna, nakładanie cięciwy i sprawdzanie wszystkich elementów broni, a obserwację całkiem pokaźnego kawałka miasta, jakie widział z drzewa, na którym przyszło mu spędzić tę noc. Część nocy. Nagle Tropiciel zamarł wpatrując się w niebo rozszerzonymi ze zdumienia oczami. Gryfy. Zrzucające na miasto bomby podpalające. Odruchowo uniósł łuk, wycelował, naciągnął cięciwę... i odpuścił. Jeden czy dwa zestrzelone gryfy nie zrobią różnicy. Zwłaszcza że w śniegu i deszczu duchy strzały noszą, żadne trafienie nie mogło być pewne. Coraz bardziej się niecierpliwiąc Dasser oczekiwał na powrót swojego towarzysza. Ludzi w dole ogarniała coraz większa panika. Coraz bardziej desperacko usiłowali gasić ogień, szukać schronienia, zrozumieć co się dzieje... Wtem pod drzewem przejechał konny, wykrzykując ostrzeżenie przed oblegającą miasto armią. Dasser parsknął rozbawiony tym pomysłem. Otarł się o kilka konfliktów zbrojnych w trakcie swych podróży i wizja oblężenia zimą była tak absurdalna, że nie mógł się powstrzymać od śmiechu. Śmiech uwiązł mu w gardle, gdy chwilę potem jego jastrząb powrócił z szybkiego rekonesansu z wieściami o armii orków zbliżających się do murów.
- Niech będą przeklęte duchy tego miejsca - warknął Dasser - przybyłem do tego nieszczęsnego miasta na jedną dobę. Jedną dobę! I te w rzyć jebane orki musiały sobie wybrać tą akurat noc na inwazję! Kilka godzin później i zdążylibyśmy się minąć. - Tropiciel przyładował w złości pięścią w drzewo, odłupując z niego kawałek kory. Dwa głębokie oddechy wystarczyły by opanować frustrację. Dwa kolejny by podjąć decyzję. Orkowie niemal na pewno przedrą się przez mury. Nie ma sensu ginąć na nich w obronie dobytku mieszczan. Próba samotnej ucieczki jest zbyt ryzykowna. Przynajmniej teraz. Gdy hordy zielonoskórych wleją się już do miasta, gdy czujność armii osłabnie - wtedy nadejdzie czas na próby ucieczki. Póki co należy się udać tam, gdzie najwięcej będzie obrońców - do Wysokiego Pałacu. Dasser wyszczerzył kły w ponurym uśmiechu i z rozbiegu skoczył ku najbliższemu dachowi budynku, ewidentnie zamierzając ominąć tłok i ścisk panujące na ulicach.
 
__________________
I saw what you did there.
DrD jest offline