[media]http://www.youtube.com/watch?v=Xw-m4jEY-Ns[/media] Miłka uderzyła niby jastrząb sponad chmur. Kiedy bestia najbardziej była walką zajęta babka wwierciła się w jego głowę i poczęła ryć jak kret. Siała w jego umyśle prawdziwe spustoszenie, szarpała wspomnienia, odwracała uwagę, atakowała nadmiarem bodźców i zapomnianych odczuć. Trzeba jednak zaznaczyć, że nie przyszło jej to bez wysiłku. Starowina czuła się przytłoczona ogromem i komplikacją smoczego umysłu jednak nie ustawała w wysiłkach aby przełamać jego linię obrony. W końcu gdy ona skupiała się jedynie na borowaniu woli przeciwnika on musiał jeszcze symultanicznie walczyć z demonem z piekła rodem, odpierać magiczne ataki Nastrucji i wściekłe ciosy topora Balricka. - Zdychaj wreszcie... - mruknęła stara i skupiła całą swoją moc formując metafizyczne ostrze, które zadało ostateczny druzgoczący cios. Wszystko zbiegło się w czasie i ten zwolnił. Smok przyjął skumulowany szturm i zwalił się z wysokości na ziemię. Wnuczuś dokończył dzieła w iście barbarzyńskim stylu na co babka się jeno skrzywiła. - W końcu ci czerep pęknie. A wtedy się obawiam, że dwie połówki odpadną a w środku nic nie obaczę... Smok wydał ostatnie tchnienie, ciepłe niczym letni wiaterek, który omiótł babcine oblicze. Ta poczuła, że z sił osłabła i na moment pozwoliła nogom się ugiąć i osunęła się na piach. Z nosa sączyła się cienka strużka krwi a oczy dosłownie wyłaziły na wierzch z wysiłku. Zaraz się jednak zaśmiała. - Pomóż no mi synku... Kiedy Balrick postawił ją na nogi babunia dokuśtykała do bestii i poczęła wdrapywać się na jego pokryty łuską pysk. Żwawo jej szło i choć stare kości stękały i rzępoliły to jednak wykonywały bez szemrania wolę Miłki. Sztylet tedy zabłysnął w jej kościstej dłoni i uchyliwszy smoczą powiekę nakłuła gałkę oczną aż zamieniła się w sączący się z oczodołu biały glut. Zebrała wszystko do skórzanego bukłaka i zakorkowawszy przerzuciła go sobie przez ramię z wilczym uśmiechem satysfakcji. - Na kolejne stulecia... - wymruczała.
Oblizała spękane usta i drżącą ręką wydobyła niewielką fiolkę z przygotowaną tam wcześniej formułą. Tylko jednego składnika jeszcze brakowało... Smocze oko... Po to się do innego wymiaru fatygowała. W rzyci miała królestwa, niewiasty w potrzebie, Marcusa i jego psie zamiary. Chciała tylko tą jedną ingridiencję... Wystarczyło niewiele. Dorzuciła do fiolki nieco galaretowatej mazi i wstrząsnęła aby zaraz cały płyn przechylić jednym haustem. - Patrzaj Nasturcjo... - szepnęła do wiedźmy. - Nieśmiertelność mówiłaś ci się marzy? A ja pytam jeszcze raz czy w dobrym ogródku szukasz odpowiedzi. Miałam ci przekazać recepturę niebawem ale po tym jak nasrałaś do własnego gniazda... Babka nie dokończyła. Głos urwał się w gardłowym skrzekocie a skóra starej poczęła pulsować, kurczyć się i rozciągać jakby harcowały pod nią wijące się robaki. Krzyknęła i opadła na kolana, jej poszarpana szata zaczęła się kotłować i w końcu Miłka... zniknęła gdzieś pomiędzy fałdami materiału. Zdawać by się mogło, że wyparowała. Ale wtedy tłumok szmat począł drżeć i spomiędzy jego zwałów wypełzła... dziewczynka. Nie więcej jak sześcioletnia, o ślicznej piegowatej buzi i ogromnych oczętach. - Na niemyte smocze jaja! – pisnęła cieniutkim uroczym głosikiem podkasując poły pożółkłej halki. Turban przekrzywił się na jej małej głowie i zsunął się na czoło. - Nie myślałam, że aż tyle mi latek odejmie... |