Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-10-2011, 22:18   #34
Bielon
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
- Wezwałeś mnie Ojcze? – pokora brzmiała w głosie Słowa Bożego dziwną nutą. Ale też i Rustycja, do której wrócił po latach była jakby inna, dziwniejsza. Dziwna nuta w jego głosie na tle tego wszystkiego już tak dziwną się nie wydawała. Kiedy przed dziesięcioma laty opuszczał księstwo jako młody adept w służbie Niezwyciężonego, wysłany na służbę do klasztoru Braci Jerowitów w Senecji, zdawało mu się, że na zawsze opuścił pokryte winnicami wzgórza, pełne przyjemnego w upalne dni chłodu jary czy też głębokie, liściaste knieje Rustycji. Że już nigdy nie zobaczy rozlanych pośród boru wód Realu. Jechał w nieznane ale… wrócił. Po latach, po pierwszych w służbie Panu przygodach. Po zmianie, która w nim zaszła. Odkrył siebie na nowo i stał się tym, kim był. Słowem Bożym…

- Tak synu. Usiądź… - Przeor Berencjusz z rzadka poświęcał swój czas na rozmowy z młodymi nowicjuszami. Jednak Słowo Boże wiedział, że jest w zakonie na innych prawach. I wiedział, że Pan wybrał go dla swoich celów…

Grzeszył pychą…

- Wróciłeś. Cieszymy się z twego powrotu, ale nie dla naszej zdrożnej radości słaliśmy wezwanie dla cię. Widzisz synu, Pan wyznacza nam drogę a ta, którą muszę dziś ukazać tobie tylko przed Tobą stanąć może otworem.

- Nie rozumiem…

- Nie musisz. Wiem jednak, że nią podążysz, bo taka jest Wola Boga. Kiedy podczas rebelii Nadziaka zaginęła relikwia z Rustyckiej katedry, Tarcza Św. Horna, myśleliśmy, że już nigdy nie uda się jej przywrócić na należne jej miejsce. Teraz jednak doszły nas wieści, iż znów powróciła do stolicy, dzierżona w rękach świętokradcy…

- Powiedz gdzie znajdę tego ladaco! Ojcze ja…

- Dla tego właśnie po ciebie posłałem, synu. Słuchaj…



***


Roland nie zwykł nigdy przebierać w słowach. Nie znał ich zwyczajnie zbyt wiele. Jednakże jeśli chodziło o mordobicie ilość środków wyrazu, którymi potrafił dać do zrozumienia swoim przeciwnikom iż ma o nich niepochlebne mniemanie, potrafiła zaskakiwać prawdziwych zawodowców. W karczemnych rozróbach nie zwykł nawet sięgać do swego oręża, które przecież traktował również wyłącznie jako straszaka. Prawo zabraniało orężnych rozpraw w oberżach a i sama oberża wnet straciła by na klienteli, gdyby w jej progach zbyt często błyskano by bronią w oczy biesiadnikom. Doskonale rozumiał to Dalmar, który nosił miecz wyłącznie dla wytłumaczenia wszystkim w koło, że nie najlepszym pomysłem było by właśnie po oręż sięgać. Roland nad takimi subtelnościami się nie rozwodził. Nie musiał. Zwykł myśleć i działać w sposób bezpośredni. Prosto. W wielu przypadkach takie podejście do sprawy przynosiło doskonały skutek…

- Ja ci miejski obszczymurku już pokażę do kogo. Patrz tu! – marynarz widać w wielu oberżach bywał i z rozrywek serwowanych przez takowe czerpał pełną garścią. Wskazawszy młodziakowi ziemię odwrócił jego uwagę tylko na ułamek chwili wyraźnie lekceważąc zbliżającego się Rolanda. Czeladnik, już na pierwszy rzut oka wyraźnie nietutejszy, zgłupiał. Spojrzał w dół szukając tego, co wskazał mu marynarz w prostackim karczemnym tricku. Akurat na tyle długo by dostać w pysk. Dwa razy z rzędu. Tuż nad uchem na ile Dalmar mógł ocenić ze swej odległości. Aż nadto by zostać ogłuszonym.

Wycięty w ucho czeladnik runął na ławę, przewrócił ją i pokocił się pod nogi Miriam. W jednej chwili w oberży zawrzało. Roland doskoczył do marynarza, który już przesadzał ławę. Wyciął go w bok, pod żebra z głuchym sapnięciem wyrywając mu powietrze z płuc. Marynarz jęknął, zginając się wpół. Akurat w porę by dostać kolanem przy wtórze głośniejszych jeszcze wrzasków. Kompan marynarza już sadził w stronę bójki a ręka jego niebezpiecznie blisko lawirowała trzonka długiego noża. Dalmar wysunął się krok wprzód. Tyle, by tamten dostrzegł wiszącą w powietrzu groźbę.

- Ty zdradliwy sukinsynu! – ryknął zbierający się z ziemi czeladnik i skokiem rzucił się na marynarza z którym wnet zwarł się w zapaśniczym uścisku. Kto jednak sądził by, że teraz już tylko siła się będzie liczyć, musiał przeżyć niezłe rozczarowanie w chwili, kiedy dochodzący do siebie marynarz przyduszony ciężarem czeladnika wyrżnął go czołem w twarz. Aż chrupnęło!

- Koniec kurwa! – ryknął Roland dopadając czeladnika i chwytając go od tyłu za kabat. Drugi z marynarzy, który już porzucił zdrożną myśl o użyciu noża, dopadł trójki szarpiących się mężczyzn. Dalmar, który z boku obserwował uwikłanego w szarpaninę Rolanda, w jednej chwili zrozumiał, że bitka dopiero się rozkręca. I do obwieszczonego przez Rolanda końca, ma jeszcze kawał drogi...


***

To, że Tarcza Św. Horna znalazła się w rękach człeka, który należąc do zbuntowanych szlachciców rękę podnosił na prawowitą władzę nie zdziwiło Słowo Boże tak, jak miejsce w którym wedle słów Przeora Berencjusza ostatni raz buntownik ów był widziany. Kto by pomyślał, że człek taki pętać się będzie po portowej, podłej dzielnicy w mieście?! Kto by przypuszczał, że wola Boża tam zawiedzie Słowo Boże? Zaskoczony tym faktem Słowo Boże nawet nie zwrócił uwagi na to, że ledwie kilka godzin po nieudanej próbie zatrzymania buntowników w oberży „Miła” przez szpicli Trybunału Przeor już o tym wie. Nie zwrócił uwagi na wiele rzeczy. Teraz jednak, stojąc w progu „Miłej” i nasłuchując gwaru z jej wnętrza, zastanawiał się jak zacząć niechybnie trudną rozmowę z obsługą oberży, by uzyskać odpowiedzi, na pytania które kłębiły mu się w głowie. Miał przeczucie, że lekko nie będzie…


***


Sergio spodziewał się wszystkiego. Grupy uderzeniowej Tępicieli, bandy ponurych cicho tajnych, którzy czekali nań z worem czy w końcu wzmocnionego patrolu straży towarzyszącego Śledczemu w wykonywanych przezeń czynnościach. Za cholerę jednak nie podejrzewał, że znajdzie tam samotnego Śledczego, siedzącego na beczce okrakiem i majtającego w powietrzu nogami. Kiedy zaś w ciemności zajarzył się pomarańczowy żar a zaraz po nim w powietrzu rozlał się kłąb aromatycznego dymu Sergio zrozumiał, że wysoki rangą urzędnik siedzi u niego na podwórzu i pali fajkę majtając nogami. Cóż, życie potrafiło zaskoczyć…

- Dzięki żeś przyszedł. Siadaj. – cóż, Śledczy może nie pozbył się wszelkich nawyków, ale z całą pewnością się starał. Przyzwyczajenie jednak twoją drugą naturą, więc Sergio nie skomentował, tylko przysiadł na drugiej beczce nie wspominając o tym że on tu jest gospodarzem. – Mamy problem Rost. – Śledczy powiedział to tak, jakby wspólnie wpadli do beczki z gównem.

- Ano… - powiedział ostrożnie Sergio. Wolał poczekać, bo miał świadomość, że gość i tak sam dobrnie do sedna. A fakt pozostawał faktem. Problem miał, siedział teraz przed nim na beczce i pykał se z fajeczki.

- Ci, coście ich wypuścili, pewnie już zbiegli. Ale…! – palec wskazujący Śledczego uniósł się w górę przerywając zaprzeczenie Sergio, z którym ten już pragnął się wyrwać. - … ale nie to jest problemem. Ja sobie myślę, że tacy ludzie jak wy nie chcieliście wpaść w takie gówno. Ja zresztą też nie chciałem, wierz mi. Jak i wy wolał bym sobie mieszkać w tym kraju i robić swoje. Najbardziej to chyba bym chciał mieć winnicę. Nawet jedną na oku miałem, ale na razie za wcześnie na takie bajania. Tyle rzec jednak chciałem, że wiem ja, żeście mnie zwiedli. Moja strata. Gorzej jednak, że ci buntownicy mi się wywinęli. Bo oni, uwierz mi, kraj nasz we krwi utopią jak ich nie powstrzymamy. Wiem to, bo nie od dziś nad tym siedzę. Ja muszę ich znaleźć! Zrozum to Rost, jak ja ich nie znajdę z waszą pomocą, to sprawę dostanie kto inny. A ten już może nie będzie chciał z wami pod dobroci gadać. To nie o jakieś tam rzezane sakiewki sprawa a o cały nasz kraj. O to wszystko co wkoło. Nie wkoło waszej oberży, nie wkoło miasta nawet. O wszystko! Myślisz, że jak ja nie będę miał postępów to co się stanie? Przyszedłem się z wami prywatnie rozmówić, jak człowiek. Tamtym prywatnie zapłaciłem za rozróbę. Chcę byście zmienili zdanie i zaczęli ze mną współpracować. Bo to ostatnia, najwyższa rzekł bym na to pora. Co sądzisz, Rost, damy radę wspólnie naprawić to, co spierdoliliśmy tak cudownie za dnia?

Pytanie zawisło.

I ewidentnie wymagało odpowiedzi, choć rozmówca, człek który znów poświęcił się swej fajce, zdawał się nie naciskać.

Czekał…


.
===============================
[Witamy nowego Kolegę, Nefariusa. Miłej zabawy!]
 
Bielon jest offline