Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-10-2011, 00:19   #241
Lirymoor
 
Lirymoor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodze
Kiedy już wszyscy ranni zostali już opatrzeni i leżeli w zaciszu ambulatorium, podpięci pod maszyny odmierzające ich życia jakby były czymś namacalnym, co można było dzielić lub zatrzymać wedle woli. Kiedy raban wokół ich pojawienia się ucichł a korytarze domu rodu Karnishów wypełniła ciężka cisza. Kiedy opadł szok po nieoczekiwanym starciu i do zmęczonych wojowników zaczęły docierać trudne pytania, ukryte gdzieś w uciekających na bok spojrzeniach.
Kiedy Era D’an wreszcie oderwała się od opatrunków by wreszcie spojrzeć na pełnie tego bałaganu…

Dziewczyna spojrzała na zbiornik z Ithoraninem nagle uderzyła ją świadomość, że znów cały ten bałagan spoczywa na jej głowie. Przeniosła wzrok na kozetkę. Arleq był skrępowany, jego ręce, tors i nogi oplatały stalowe obręcze, jak ponure pierścienie zaręczynowe, jednak wątpiła by dały jej więcej niż kilka bezcennych sekund przewagi, gdyby znów wpadł w szał.
Dotknęła czoła chłopaka. Spał. Spał przez cały czas. Nawet, gdy walczyli, jego oczy były wywrócone bo spał. A ona nie wiedziała, dlaczego. Jak to się stało? Kiedy to się stało? I… kto następny?

Nagle poczuła jak kolana się pod nią uginają. Żołądek skręca się w supeł a przed oczami przetaczają się chaotyczne obrazy ostatnich kilku godzin.

Zabrak nie odstępował Ery na krok. Na medycynie i leczeniu znał się jak Rancor na pilotowaniu myśliwca, ale każda para rąk jakoś jej ulży w pracy. Zawsze przecież mógł coś podać. Oczywiście po wcześniejszym opisaniu przez dziewczynę, jak to coś ma wyglądać, bo fachowe nazwy nic Zabrakowi nie mówiły. Ale kolor fiolki, czy charakterystyczny zapach opisany przez Erę już tak.
Nie był to jednak jedyny powód, dla którego Tamir pomagał dziewczynie. Właściwie to główny powód jego obecności leżał przykuty do łóżka, nieprzytomny i w tej chwili bezbronny. Alerq stanowił realne zagrożenie. Nawet jeśli uderzenie kamieniem pozbawiło go przytomności, to mógł się rzucić na wszystkich, gdy znów się ocknie. A Tamir nie mógł pozwolić, by jego ukochanej coś się stało. Nie miał nawet czasu iść coś na siebie ubrać, odmówił nawet posiłku.
- Wszystko dobrze? - zapytał podchodząc bliżej dziewczyny, gdy wyczuł niepokojącą zmianę w Mocy, która jej dotyczyła.

- Nie – odpowiedziała krótko opierając się o ścianę i zamykając oczy. Próbowała jakoś opanować nagły atak bezradnej paniki. – Chwilowo wszystko jest cholernie źle…

- Tak myślisz? - zapytał łagodnie. - Nikt nie zginął. Niczyje życie nie jest bezpośrednio zagrożone. Patrząc z tej strony, nie jest aż tak źle.

- Do następnego razu… – szepnęła. – Albo jeszcze następnego… do chwili gdy skończy się nam szczęście…
Była zmęczona i przybita całą tą sytuacją.

- Szczęście? - zapytał unosząc brwi. Jeszcze bardziej zmniejszył dystans pomiędzy nimi i położył jej dłoń na ramieniu. - Ero, dobrze wiesz, że szczęście nie istnieje. A przynajmniej nie dla Jedi. A z tego co mi wiadomo, to nie zostałaś nagle przemytniczką. - uśmiechnął się delikatnie, próbując rozładować napięcie

Wdech, wydech, narzucony siłą woli spokój powoli oddawał jej kontrole nad ciałem. Podniosła rękę i nakryła nią dłoń Zabraka. Splotła z nim swoje palce i nagle poczuła się mniej zmęczona.
Kilka miesięcy temu w lesie, kiedy zwierzyła mu się ze swoich obaw powiedział, że wszystko będzie dobrze, że sobie poradzą. I rzeczywiście od tamtego dnia był jakiś inny, pewniejszy, silniejszy. Kiedy jej powiedział o tym co się z nim stało na Tatooine starała się go nie oceniać, nie potępiać, ale bała się. Panicznie się bała, że kiedy przyjdzie następny kryzys Tamir się załamie. Tymczasem stał przy niej. I trzymał się dumnie, kiedy ona trzęsła się ze strachu.
Może jednak to szaleństwo miało jakiś cel, było wolą Mocy.
Podniosła wzrok na Torna, był ciepły choć jej twarz pozostała poważna.
- To zaatakuje znowu. Byłoby głupie gdyby tego nie zrobiło. Jesteśmy osłabieni i rozbici na małe grupy – mówiła już spokojniej. – Trzeba zebrać resztę. Musze też zawiadomić Radę o tym co się stało.

- Musimy się dowiedzieć, czym jest to coś. - zadecydował Tamir. - Jedno jest pewne. Alerq nie może zostać tutaj sam. I nikt nie może zostać z nim sam na sam nawet na chwilę. Nie wiemy, czy nie ma w sobie jakiegoś dziwnego pasożyta, czy istoty, która go kontroluje i która może wykorzystać go jak statek desantowy. -
Zabrak zamyślił się. Opuścił nieznacznie głowę i ściągnął brwi. Coś mu zaczęło świtać.
- Może teraz, gdy Alerq jest nieprzytomny, Ziew potrafiłby dostać się do jego umysłu? - zapytał z nadzieją. - Może tak odkryjemy, co stało się z naszym młodym przyjacielem? -
Młodym przyjacielem... tak jakby Tamir był przynajmniej w wieku Mistrza Windu, heh.

Skinęła głową.
- Ale najpierw Rada i noga Terr-Nyla. Nie możemy go zostawić bezbronnego. Potem… – Wskazała ruchem głowy leżącego na łóżku padawana. – …chce mu prześwietlić i dokładniej zbadać tą ranę. Wiesz kto go ostatni widział i… – zawahała się na chwilę. – …kto w dniu włamania do pokoju mistrza Karnisha widział Rillę?

Tamir odwrócił głowę w kierunku Alerqa. Wpatrywał się w nieprzytomnego padawana, z którym jeszcze tak niedawno stoczył pojedynek na śmierć i życie, z którego mógł nie wyjść cało.
- Nie. - pokręcił głową. - Nie mam pojęcia. A przynajmniej sobie nie przypominam, a nie chciałbym rzucać nazwiskami na prawo i lewo. Sama rozumiesz...

Skinęła głową.
- Trzeba to ustalić… – jeśli. – …kiedy wrócą pozostali.
Westchnęła.
- Pójdę się zameldować Radzie. Popilnujesz ich? – spytała odklejając się wreszcie od ściany i postępując krok w stronę Zabraka.

Tamir skinął głową. Wolną dłonią, ujął delikatnie rękę Ery.
- Niedługo wrócą. Nic im nie będzie. - przesunął kciukiem, po wierzchu jej dłoni. - Jeśli możesz, przyślij do mnie jakiegoś padawana. Skoro powiedziałem, że nikt nie może zostać z Alerqiem sam na sam, to nie mogę wyjść na hipokrytę robiącego za twardogłowego narwańca, prawda? - uśmiechnął się do dziewczyny raz jeszcze.

Uśmiechnęła się i sam ten gest zdjął jej wiele z serca.
- Nie możesz – przyznała.
Zrobiła jeszcze jeden krok i upewniwszy się, że drzwi są szczelnie zamknięte objęła ukochanego. Przez chwilę stała tak z głową na jego ramieniu rozkoszując się ciepłym ciałem, znajomym zapachem i skóra pod policzkiem.
- Wspaniale się dziś spisałeś – powiedziała szczerze, pocałowała go w policzek i niechętnie się odsunęła. – Ubierz się, bo będę zazdrosna – zagroziła żartobliwym tonem i ruszyła do drzwi.

Otworzyła drzwi i zerknęła jeszcze na niego i uśmiechnęła się do siebie. Gdyby nie śmiertelna powaga sytuacji pewnie próbowałaby się zaszyć gdzieś z ukochanym. Tak niewiele mieli ostatnio czasu tylko we dwoje. Spojrzała na spocony tors Tamira i poczuła przypływ gorąca.
Szybko rozproszyła uczucie i udała się do konsoli komunikacyjnej w pokoju Mistrza Karnisha. Prześladowało ją jedno wspomnienie.

***

Był środek cichej, ciemnej nocy na Tythonie. Drzewa szumiały łagodnie za oknami wiekowej posiadłości Karnishów. Moc wypełniała korytarze statecznym pewnym rytmem wieków. Era czuła się trochę jak niszczyciel przemykając się korytarzem. O tej porze wszyscy normalni mieszkańcu domu już spali. Dlatego długo wahała się nim zastukała do drzwi pokoju zabraka.
- Tamir… śpisz? – Taaak to było bardzo inteligentne pytanie.

Zabrak leżał rozłożony na swoim łóżku. Obudził się jakieś pół godziny temu i nie potrafił zasnąć. Miał za sobą męczący dzień treningu, który zmusił go do snu tuż po obiedzie, dlatego organizm uznał, że tej nocy młodemu Jedi wystarczy już snu.
Jego zielone oczy przeszywały ciemność pokoju, wpatrując się w jasne punkciki gwiazd za oknem. To była piękna noc, w sam raz na wyprawę do lasu. Tylko, że jeżeli skończyłaby się spotkaniem jakiegoś drapieżnika i Tamir wróciłby podrapany, to Era dokończyłaby dzieła. Samo wspomnienie wywołało szczery uśmiech na twarzy Zabraka. I chyba wywołało Krayta z jaskini, bo po cichym stukaniu do drzwi, po drugiej stronie usłyszał jej głos.
Marszcząc brwi, przeniósł wzrok z okna na drzwi. Przez chwilę zastanawiał się, czy to mu się nie wydawało, ale wyraźnie wyczuwał za drzwiami obecność Ery. Zsunął się z łóżka, ściągając ze stołka płaszcz Jedi. Nasunął go na siebie, jak szlafrok, zakrywając nagi tors i bokserki, w których spał.
- Też masz problemy ze snem? - zapytał zaraz po tym, jak otwarł dziewczynie drzwi, prezentując się w złotych lotach luźno opadających na ramiona i plecy.

Uśmiechnęła się blado. Wyglądała trochę jak duch w półmroku, który uwydatniał jeszcze kontrast białej cery i czarnych włosów.
- Można to tak nazwać… miałam niezbyt przyjemny sen. – odpowiedziała cicho. – I zastawiałam się czy… – wszystko u ciebie w porządku. – …czy nie masz ochoty na chwilę pogawędki… albo spacer… albo … – westchnęła. – Mogę po prostu wejść?

- Oczywiście, że tak. - odparł, odsuwając się na bok, robiąc dziewczynie miejsce. Kiedy weszła, zamknął drzwi i wszedł za nią w głąb pokoju.
- Usiądź. - zaproponował, delikatnie ujmując jej dłoń, samemu siadając na łóżku. - Co ci się śniło?

D’an przycupnęła obok opatulona swoim pledem.
- Wiesz jak to jest spadać… w coś ciemnego i pustego. Lecieć wolno i długo z własnym krzykiem dźwięczącym w uszach, rezonującym z pustki. Opadać aż wszystko straci znaczenie, zastanawiając się kiedy w końcu uderzysz w ziemię? – spytała cicho ściskając jego dłoń.

Zabrak przyglądał się jej przez chwilę, po czym pokręcił głową przecząco.
- To tylko sen, Ero. - wyszeptał, gładząc kciukiem wierzch jej dłoni. - Zły sen, ale tylko sen. Już dobrze. - powiedział czule, przysuwając się bliżej niej, obejmując ramieniem.
- Nigdy nie pozwoliłbym ci spaść. Zawsze możesz szukać we mnie oparcia, kochanie.

Kiedy on był obok wszystko było dobrze. Nie czuła tego strachu. Tak jakby na wzburzonym morzu następowała pogodna cisza. Dziewczyna wtuliła się w ramie Zabraka, szukając znajomego spokoju. Dlaczego nie był już tak pełny jak za tych pierwszych dni? Czemu teraz czuła się nie tyle zdrowa, co ostro na haju, uzależniona.
- A co jak stoczymy się razem?

- Jeśli stoczymy się razem... - zaczął, składając na jej czole delikatny pocałunek. -...to gdziekolwiek się nie znajdziemy, będziemy tam razem. - wyszeptał, przytulając ją do siebie.
Oparł ostrożnie, delikatnie policzek o jej głowę. Był spokojny i opanowany. Emanował tym w Mocy, roztaczał taką aurę wokół siebie, którą otulał Erę. Chciał, by czuła się bezpieczna.

Dziewczyna ujęła jego twarz w dłonie przesuwając palcami wolno po policzkach Zabraka. Lubiła fakturę jego skóry, włosy pod palcami.
- Razem na zawszę? Razem już wszędzie? – spytała cicho.

Dłoń Zabraka delikatnie spoczęła na policzku Ery. Czule pogładził jej skórę kciukiem. Patrzył w jej niesamowite oczy, w których się zakochał bez pamięci. Patrzył i nie wiedział co powiedzieć. Nie chciał niczego obiecywać. Nie wszystko zależało od niego. Ale w tym, co zależało był pewny, że tak.
- Razem. - odparł

Razem. Słowo przemknęło przez myśl dziewczyny. To było dobre słowo i dziwne słowo zarazem. Idą razem, pytanie tylko gdzie? Coś jej mówiło, ze ten kierunek jest bardzo istotny. Jednak po chwili nie mogła już o nim myśleć. Zanurzyła palce w złocistych lokach. Tamir był jak płomień świecy do którego leciała jak ćma, żeby spłonąć, przestać istnieć.
Pocałowała do nagle zupełnie się zapadła. Tyle, ze tym razem ten upadek jej nie przerażał. W tej chwili było jej wszystko jedno.

Nagły pocałunek był zaskoczeniem. Miłym zaskoczeniem, które Tamir przyjął, uśmiechając się w myślach. Dochodząc szybko do siebie, Zabrak odwzajemnił pocałunek Ery, poddając się rytmowi jej warg. Zatracając się we wspólnym oddechu, wsłuchując w rytm serc, który stawał się jednym. Rozchylił wargi, zapraszając Erę.

Tym razem w ciemności było miękko i przyjemnie. Wraz z pogłębieniem się pocałunku dziewczyna wtuliła się mocniej w ukochanego. Był jak błysk. Ciepły, jasny, obezwładniający.

***

Tańczyli na wibroostrzu. Ktoś w końcu zauważy te spojrzenia, lub jej nocne ucieczki z sypialni Zabraka, od czasu pamiętnej demolki i spania grupowego zaniechane. Jednak wieczorami często myślała o tym, żeby ten dziwny impas już się skończył. Żeby znów uszczknąć chwilę sam na sam. Znów się zapaść w cieple własnych ciał.
Zaufała mu. I wszystko wskazywało, że dobrze zrobiła. Czas to ostatecznie zweryfikuje.

Potrząsnęła głowa skupiając się na swoim zadaniu. Musiała szybko zameldować się Radzie a potem dokładnie przebadać tajemnicze nacięcie na skórze pod kontem im plantów.
 
Lirymoor jest offline