Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-10-2011, 14:09   #198
arm1tage
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
Może chciałem za miasto?
Człowiek pragnie podróży.



Byliśmy w środku.

Dziwna właściwość pamięci, objawiająca się zmiennością zapamiętanej materii w miarę upływu lat, tłumaczona bywa na wiele sposobów. Najczęściej mowa jest o sposobach działania umysłu, ale nieraz przecież nie opuszcza nas wrażenie, że wszystko odbyło się zupełnie inaczej niż świadczą fakty, lub że kilku świadków tego samego zdarzenia zdaje się relacjonować całkowicie inne rzeczywistości i działania mówiąc o tym samym momencie w czasie...Zwykle jednak pamięć przybiera fantasmagoryczne formy, lub chociaż odpływa niepostrzeżenie ku lądom fantazji, dopiero po latach całych, potrzebnych by wspomnienie straciło swą niewzruszoność.

My jednak, choć tam byliśmy, już z chwilą gdy znaleźliśmy się na zewnątrz i wymieniliśmy swoje wrażenia niby uściski dłoni, zyskaliśmy pewność że każdy z nas w istocie doświadczył czegoś zgoła innego. Swojego, dlań tylko przeznaczonego. Wracał ze swojego miejsca, przeżywszy coś oznaczonego wyłącznie dla siebie. To, co tam ujrzeliśmy i przeżyliśmy, z pozoru było wspólnym wspomnieniem, z każdą kolejną chwilą jednak okazywało się że było to raczej jak spoglądanie z innych całkowicie perspektyw na rzecz jedną - ale gdy uciekały kolejne minuty nawet i to zdawało się przestawać być prawdą. Wspólne elementy parowały, rozmywały się w naszych głowach jak resztki snu. Byliśmy jednak zgodni co do jednego: to tego czego doświadczyliśmy wewnątrz, wymykało się wszelkim próbom opisu. Czy można powiedzieć, że zostaliśmy odmienieni? Ileż to razy można się odmieniać. Czy po kolejnej transformacji nie dochodzi do pełnego obrotu koła, czy w końcu nie dochodzimy i tak do centrum wszystkiego, którym jesteśmy my sami...A jednocześnie przeżycie nasze wypełniło nas i unicestwiło, ujednolicając nas ze wszystkim dookoła, pozwalając na unifikację własnego jestestwa z Obecnością, która tam na nas czekała. Przeżycie to, byliśmy pewni, było odmienne dla każdego z osobna bo też każdy z nas był inny. Tak, a w tym samym czasie...Świadomość że odrębność wszelka jest złudzeniem tylko. Absolutny paradoks, przywracający mnie raz jeszcze do punktu, w którym powtórzyć muszę: to, co się stało, nieprzystającym jest do słów naszych i nędznych prób ujęcia w karby języka paradoksu absolutu właśnie.









W zniekształconych wielokrotnych odbiciach na taflach przydymionego szkła drgają kontury rzeczy...Wnętrze mniejsze niż widziane z zewnątrz, a może całkiem odwrotnie. Nic prawie, bo w sercu przestrzeń i pustka króluje. Niedoskonała to pustka, bo rosną w niej rzeczy. Rośnie w niej miejsce, rośnie jak drzewo i zmienia się w przedmioty tak zwykłe jak krzesło, jak wisząca okrągła lampa która jest samą i jedną światłością. Może tylko to co na środku, bo przyobleczone w formę znaną choć przeznaczenia której domyślać się można jedynie. Forma taka może powiedzieć nam rzeczy różne, zależnie kim jesteśmy i co już widzieliśmy. Dla ciebie... przypomina akurat ołtarz. Ktoś inny powiedziałby może: biurko, albo katafalk ale słowa nie mają nic do tej rzeczy. Czym by nie była, funkcją jej jest to by coś na niej spoczywało, i to spoczywa w istocie.

S a m a r i s ...

Znów, forma znajoma, otwarta księga. Dla innych, pewnie jest czymś innym. Dla Ciebie, to księga. Otwarta, lecz nie pusta. Tu jasność jest większa, największa. Gdy nachylasz się nad nią, by ją czytać, dowiadujesz się, że dawno już pogrążony jesteś w lekturze. Dowiadujesz się, że czytasz ją od zawsze, gdyż ona jest Tobie, gdyż jest ona o twoim Mieście. Mieście, którego nie powinieneś był opuszczać i którego nie opuściłeś. Mieście, w którym Cię nie ma i w którym teraz jesteś. Mieście, z którego wychodzisz i którego nie opuścisz. Zagłębiasz się w słowa jak w dżunglę albo w miejski labirynt, a tekst jest coraz gęstszy i z rozkoszą gubisz w nim drogę, podziwiając coraz to nowe słowa. Podziwiając coraz to nowe drzewa, coraz to nowe domy. Im głębiej, tym mniej takich które są ci znajome, a więcej takich o których nie miałeś nigdy pojęcia, lecz te są właśnie te najwspanialsze. Zrozumienie jest coraz bardziej odległe, ale splecione w odwiecznym tańcu szczęście i żal tym bardziej widoczne.

Symbol, który jest symbolem Miasta zmienia swój kształt na ilustracji pośrodku księgi a ja wiruję razem z nim, zapadając się coraz głębiej - a jednocześnie wznosząc się coraz wyżej. Symbol, który jest tylko symbolem. Ale równocześnie wcale nie tylko, bo przecież symbol jest czymś więcej, jest czymś co wymyka się w swej istocie formie. Ujrzałem go i zapatrzyłem się weń, ujrzałem go wtedy tak jak wiele razy wcześniej. Jak niegdyś na kartach botanicznej księgi. Jak w wielkiej sali u gubernatora. Jak w skrzętnie chowanym zawiniątku. Jak pośród stalowych ścian sejfu, kiedy drzwi stanęły otworem. Jak we śnie. Jak w hali, gdzie setki rąk poruszają tysiącem przewodów, wśród miliona dźwięków. Symbol wciągał mnie głębiej, ku istocie tego co symbolizował.

S a m a r i s.

Świat jest przedmiotem symbolicznym. Nowe drzewa, nowe domy, obce formy które z rzadka tylko wyglądają znajomo. Czytasz księgę od zawsze, gdyż ona jest Tobie, gdyż jest ona o twoim Mieście. Wśród nieznajomych drzew to tylko mówi o korzeniach Miasta, które wiecznie będzie się rozrastać. To okno ukazuje podróżników, którzy od wieków przybywali i przybywać do Niego bedą po wsze czasy. Korzenie sięgają coraz dalej, kable mnożą się i biegną przez cały świat by tu mogły rosnąć ulice. By można było zobaczyć przechadzających się nimi ludzi, by wszystko trwało i rozwijało się w harmonii. Wszystko potrzebuje sprawczej siły, wszystko potrzebuje energii która płynie w korzeniach, która płynie w przewodach. Muzyka nowej ery, symfonia wykonywaną przez orkiestrę złożoną na równi z maszyn jak i głosów siedzących w równych rzędach telefonistek. Cały skomplikowany tworzenia wizerunków, Miasto potrzebuje wizerunków. Pod głowami nikną kable, głowy przepasują metaliczne wstęgi mikrofonu, a na obu uszach są słuchawki, co upodabnia do jakichś dziwnych nieziemskich stworzeń, a może owadów. Wszystko wymaga synchronizacji, budynki i ulice stają na swoich miejscach, dziesiątki rąk wtykają setki zakończeń w specjalne otwory i znowu płyną wizerunki, które wciąż muszą się odnawiać. Ale niesamowite boazerie, geometryczne pasy i charakterystyczne dekoracje, a nawet wizerunki nie są najważniejsze. Równie ważne jest tu powietrze, wszystko co jest pomiędzy. Równie ważni, ważniejsi - są ludzie. Czymże byłoby to wszystko bez nich. Miasto to ludzie. Czasem decyzje Rady wydają mi się tak irracjonalne, pozbawione wszelkiej logiki. Albo inaczej, jakby nie było już za tym ludzi, jakby cały ten skomplikowany aparat urzędniczy oplatający nasze miasto w którymś momencie ożył, a teraz produkuje prawa i polecenia, których autora nie da się odnaleźć w gęstwinie procedur czy rozporządzeń. Odwieczne pytanie. Powtarza się w księdze niby gatunek jednego z nielicznych znajomych drzew. Wszystko przestaje być tylko rzędami liter, albo inaczej: zza nich właśnie przeświecają zdarzenia, rozmowy, ulice i skwery. Czasem słychać znajome głosy, jak teraz. Tutaj widać niewielkie, otulone półmrokiem wnętrze. Przez uchylone drzwi wpełzają piękne barwy zachodu, odbite i załamane od fasad przeciwległych kamienic. Wpełzają po podłodze niby egzotyczne, piękne jaszczurki barwiąc na fantastyczne plamy buty siedzących nad filiżankami osób. Rozmawiają. Słyszysz? Teraz ktoś czyta wiersz.



Może chciałem za miasto?
Człowiek pragnie podróży.
Dryndziarz czekał i zasnął,
sen mu wąsy wydłużył
i go zaczarowali
wiatr i noc, i Ben Ali?
ZACZAROWANY DOROŻKARZ
ZACZAROWANA DOROŻKA
ZACZAROWANY KOŃ.



Profesor uśmiechnął się. Aromat kawy, unoszący się coraz intensywniej w pomieszczeniu, znakomicie komponował się z malującymi ścianę antykwariatu kolorami zachodu nad Miastem.

- Kawa prawie gotowa. Zaraz podam.

Krzątający się za ladą Blum napełniał kolejną filiżankę. Wlewana ciurkiem ciecz przyjemnym odgłosem plumkała cicho, powierzchnia napoju kołysała się lekko w porcelanie gustownego naczynia. Zasłuchani w poezję, siedzący przy stole ludzie unieśli głowy. Na ich twarzach przyjemne doznania zapachowe mieszały się z lekkim smutkiem, że wiersz dobiegł końca. Na jednej tylko twarzy widniał kąśliwy nieco grymas, ale trudno się dziwić, biorąc pod uwagę, do kogo twarz należała.

- Sądząc po woni, nic specjalnego. - Armand założył nogę na nogę poruszając lekko nozdrzami - Pijało się lepsze. Znacznie lepsze.
- Poczekaj, aż spróbujesz, Lexington. - profesor ujął już swoją filiżankę z zadowoleniem.
- On już wie, że jest gorsza. - luźnym głosem zauważył Persival, rozstawiając naczynia na drewnianym blacie. - Spróbowanie nie ma tu nic do rzeczy.

Ciemny napój popłynął w przełykach, ktoś zamknął oczy. Było cicho, nad Samaris zapadał zmierzch. Eksponaty w antykwariacie nabierały niecodziennych, zaskakujących kształtów w nietypowym oświetleniu. Długo milczano, mogli w końcu sobie pozwolić na trwonienie czasu. Wreszcie Blum przełamał ciszę, odwracając się ze śmiechem do kobiety.

- Wiesz, Sophie...Przypomniałem sobie w końcu, gdzie widziałem twoje nazwisko. Centrala...Raz zgubiłem się tam w korytarzu, gdzieś pomiędzy parterem a piwnicami, i dotarłem w mało uczęszczane miejsce. Była tam tablica z nazwiskiem architekta. Twoim nazwiskiem.
- Architekt. - odpowiedziała pięknym uśmiechem. - Daj spokój, Persivalu.
- Widziałem tabliczkę. - upierał się Blum.
- Właśnie. To tylko tabliczka. - wzruszyła ramionami. - Tylko napis na tabliczce. Nazwa. Coś, co nieudolnie próbuje opisać rzecz. Cień na ścianie jaskini. To na nic. Dopiero tutaj...
- Dopiero tutaj...- pokiwał głową profesor.

- Ktoś patrzy. - twarz Lexingtona obróciła się o kilkanaście stopni. - Ktoś czyta. Widzą nas. Rozważałbym, która ze stron jest widownią, a która sceną. Kiedyś. Teraz wiem, że to bez sensu. To na nic. Patrzcie, już wychodzą.
- Doświadczyli. - uśmiechnęła się łagodnie Sophie. Uśmiech ten rozjaśnił twarz Persivala.
- Pytanie, ile zrozumieli. - skrzywił się brzydko Armand.
Profesor westchnął.








Ale nie jest to wszystko, bo jak rzeczono, pustka nie jest doskonała, a może jednak jest... jest właśnie gdy zauważyć że wcale nią nie jest. Wtedy nagle, unosząc głowę znad księgi, rozumiesz już że nie przestałeś jej czytać, że nie przestałeś jej czytać nigdy i nigdy nie przestaniesz. Nie dlatego, że jest to wolą, a dlatego że księga nie ma początku, ni końca. Rozumiesz, że nie musiałeś tu wchodzić, by zrozumieć. Zrozumiałeś, bo rozumiałeś zawsze. A teraz już widzisz, i rozumiesz już wszystko to, co już przeczytałeś. Wystarczy obrócić głowę w którymś z kierunków, choćby w prawo. Wystarczy popatrzeć. Wystarczy otworzyć oczy. Rozumiesz nagle to, co przeczytałeś.


Kątem oka mego, po prawej stronie, ujrzałem opalizujący kształt, o doskonałości tak absolutnej, że niemalże nie dało się tego znieść. Na początku, byłem pewien że to ja sam się obracam, ale później zdałem sobie sprawę, że ten ruch był tylko iluzją, stworzoną przez odurzający, zawrotny świat istniejący wokół NIEGO. W naszych wartościach przestrzeni kształt był przecież zaiste niewielki, ale zawierał w sobie przestrzeń całą, zarówno tę rzeczywistą, jak niepomniejszoną. Każda rzecz (lustrzane odbicie, powiedzmy) była z tych nieskończonych, bo wyraźnie oglądałem ją z każdego możliwego kąta we wszechświecie. Widziałem rojące się w sobie morze. Widziałem świt i widziałem zmierzch. Widziałem ciągnące tłumy, widziałem srebrzącą się pajęczynę w czarnej piramidzie, widziałem labirynt znanego mi Miasta w drzazgach. Ujrzałem, w zbliżeniu, niekończące się oczy. Obserwowały same siebie, obserwowały we mnie samym niczym lustrze. Ujrzałem wszystkie lustra jakie istniały, a w żadnym z nich nie było mojego odbicia. Widziałem podwórze na tyłach Soler Street i te same kamienne schody, które trzydzieści lat temu widziałem u wejścia do domu Fray Bentos. Ujrzałem kiście winogron, śnieg, tytoń, żyły z metalu, obłoki pary...Ujrzałem krzywizny pustyń i każde ich ziarno piasku z osobna. Widziałem kobietę, którą ujrzawszy w Mieście niegdyś, nigdym już nie zapomniał. Ujrzałem znów jej splątane włosy, jej wysoką sylwetkę, widziałem jak w jej piersi rozwija się rak. Widziałem krąg zapieczonego błota, w miejscu gdzie kiedyś rosło drzewo. Ujrzałem letni dom w Adrogué i kopię pierwszego wydania dzieł Pliniusza, każdą literę na każdej ze stron w jednej chwili. Kiedy byłem jeszcze dzieckiem, zawsze zdumiewało mnie to, że w zamkniętej na noc książce litery nie giną jednak w niemożebnym ścisku. Ujrzałem zachód słońca w Querétaro, który miał kolory widzianego raz kwiatu róży. Ujrzałem mą własną, pustą sypialnię. Ujrzałem otwartą szafę w Alkmaar, a w środku glob, zawieszony pomiędzy dwoma przeciwległymi zwierciadłami pomnażającymi go w nieskończoność. Widziałem konie o rozwianych grzywach, na morskim brzegu pośród promieni świtu. Widziałem delikatną strukturę kośćca dłoni, widziałem ocalałych z bitwy wysyłających widokówki, widziałem talię starych kart do gry za szybą gabloty. Ujrzałem chylące się cienie paproci, majaczące na podłodze zielonego domostwa. Ujrzałem tygrysy, ujrzałem poruszające się tłoki, bizony, przypływy i odpływy, i widziałem armie. Ujrzałem wszystkie mrówki świata, ujrzałem starożytne astrolabium, zajrzałem do szuflady biurka służącego do pisania...Charakter pisma sprawił, że zadrżałem, niewiarygodne i nieprzyzwoite litery którymi Beatriz pisała do Carlosa Argentino. Ujrzałem monument cmentarny, któremu oddawałem cześć. Ujrzałem pył i kości które tak cudownie stanowiły kiedyś Beatriz Viterbo. Widziałem cyrkulację mojej własnej, ciemnej krwi. Widziałem, jak miłość łączy i to, jak zmienia śmierć. Widziałem JE z każdego punktu widzenia, z każdego kąta.W NIM ujrzałem świat, a w świecie JEGO, a w NIM świat. Ujrzałem moją własną twarz i moje wnętrzności. Ujrzałem twarz, należącą do Ciebie. Poczułem zachwyt i wstrząsnął mną szloch, bo oczy moje ujrzały ten sekretny i domniemany obiekt, którego miano jest znane wszystkim spośród ludzi ale na który żaden spośród nich dotąd nie spojrzał. Wszechświat jest czymś, czego nie można sobie wyobrazić.

Doświadczyłem nieskończonego zdumienia, nieskończonego współodczuwania.









Staliśmy w hali. Szum wody, a może to szum tego co się stało brzmiał w naszych myślach. Patrzyliśmy na siebie, dwaj podróżnicy. Co dalej? Wszystko było teraz inne, choć jednocześnie cała olbrzymia konstrukcja wokół nas zdawała się nie zmienić ani trochę. Poza jednym szczegółem, który z minuty na minutę stawał się coraz bardziej widoczny.

Przybywało wody. Jej powierzchnia w kanałach pięła się powolutku, ale coraz wyżej i wyżej po pokrytych wodorostami twardych ścianach.
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "
arm1tage jest offline