Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-10-2011, 22:10   #7
Paradoks
 
Reputacja: 1 Paradoks jest na bardzo dobrej drodzeParadoks jest na bardzo dobrej drodzeParadoks jest na bardzo dobrej drodzeParadoks jest na bardzo dobrej drodzeParadoks jest na bardzo dobrej drodzeParadoks jest na bardzo dobrej drodzeParadoks jest na bardzo dobrej drodzeParadoks jest na bardzo dobrej drodzeParadoks jest na bardzo dobrej drodzeParadoks jest na bardzo dobrej drodzeParadoks jest na bardzo dobrej drodze
Kasir stanął przed lustrem.

Trudno było mu powiedzieć, w jaki sposób się tu znalazł — tu, to znaczy w tej sytuacji, jako członek Ruchu Oporu. Podejmując przed kilkoma miesiącami decyzję o wyrwaniu się z krasnoludzich okowów nie wiedział, co go czeka. Jedynym pewnym punktem była niepewność, napędzająca świat dynamika bytu, płynność wszechrzeczy. Wszystkie te dworskie metresy, które uwiódł. Moralne ojcobójstwo, które popełnił. Cała ta wiązka wydarzeń, które uczyniły go tym, kim jest — przecież mogłyby być inne — sploty okoliczności, które zawiodły go tu — przecież mogłyby spleść się inaczej. Jedno muśniecie wiatru, przy wypuszczaniu strzały z łuku, jedna kropla eliksiru więcej, jedna źdźbło trawy mniej, subtelna zmian w smaku winogron — a inaczej popłynąłby jego myśli, co innego upodobałby sobie jako obiekt pożądania, co innego kazał nienawidzić.

Elf, na którego spoglądał w zwierciadle Kasir był więc dziełem przypadku. Dlaczego uplótł warkocz w taki sposób, na modłę elfów ze Wschodu? Skąd na taki kolor oczu? Dlaczego ma pięć palców, a nie siedem, osiem, czternaście? To przenikający całą przyrodę chaos, wymykający się rozumowi przypadek, nie mający przyczyny ni celu. Tchnienie przypadku, dziki pęd życia.
A teraz? Kasir zerka na leżącą przed nim złamaną pieczęć. „Jako członek drużyny poszukującej, przeniknąć na teren wroga i odnaleźć majora Hagora Bashę, po czym odprowadzić go w bezpieczne miejsce chronione przez Ruch Oporu Bashy”. Unosi kąciki ust w półuśmiech, elf ze zwierciadła (on, ale jakby nie on) odpowiada mu uśmiechem. To jest coś o wiele lepszego niż studiowanie pustych zwłoki golemów w ciemnicy komnat krasnoludzkich twierdz. To pęd życia i oddech śmierci nad karku, to o czym marzył. Przygoda.

Z pietyzmem złożył otwarty list i wetknął go sobie za pas, narzucił na ramiona płaszcz i zabierając ze sobą swój dobytek (nie było go wiele) ruszył do garnizonu „Wolność”. Po drodze wydobył ze swojej torby lekarskiej niewielki, błyszczący przezroczystą cieczą, nieopisany flakonik i przechylił go nad ustami. Kilka pozbawionych smaku kropel padło mu na język. Głośno mlaskając zawiesił sobie naczynko na łańcuszku na szyi, żeby pozostawało ukryte pod ubraniem.

Miał ochotę krzyczeć. Ta niepewność — to dla niej rozpoczął wędrówkę, to ona go uwiodła. Była niesamowicie podniecająca.
 
Paradoks jest offline