Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-10-2011, 05:05   #2
Blackvampire
 
Blackvampire's Avatar
 
Reputacja: 1 Blackvampire jest godny podziwuBlackvampire jest godny podziwuBlackvampire jest godny podziwuBlackvampire jest godny podziwuBlackvampire jest godny podziwuBlackvampire jest godny podziwuBlackvampire jest godny podziwuBlackvampire jest godny podziwuBlackvampire jest godny podziwuBlackvampire jest godny podziwuBlackvampire jest godny podziwu
Parę dni wcześniej

Zwolnił, pozwalając swojemu czarnemu wierzchowcowi przejść z galopu w spokojny kłus. Wystarczająco już zwiększył odległość od tropiącego go pościgu. Teraz nie musiał się spieszyć, przekroczył bowiem granicę Imperium i znalazł się w Sylvanii. Tutaj nie odważą się go ścigać. W każdej innej sytuacji on sam również ominąłby te krainę szerokim łukiem. Niestety nie miał już zbytniego wyjścia. Powrót nie był opcją. Poprawił się na siodle skupiając całą swą uwagę na drodze przed nim. Zastanawiał się, co też spotka w tej owianej tajemnicą grozy krainie? Chyba żadna z opowieści, którą o niej słyszał nie była zachęcająca. No...może prócz jednej, opisującej piękne kobiety o pełnych piersiach i krągłych udach. Oczywiście jeśli przymknąć oko na fragment, w którym opisywano ich zamiłowanie do pozbawiania krwi mężczyzn, których uwiodły.

Wolfganga przeszły ciarki, wyobraził sobie sytuację, w której taka ślicznotka zabawia go ustami, a w pewnym momencie wgryza się w jego "witalną część ciała". Iście straszliwa wizja dla takiego mężczyzny jak on. Ba...chyba dla każdego. Obrócił się przez ramię jakby sprawdzając czy aby na pewno nikt się nie zbliża. Miał już zdecydowanie dość uciekania, pierw ucieczka przed małą armią najętą przez żądnych zemsty kupców, a później przed ojcami rozpieszczonych, bogatych pannic, którym skradł nie tylko kosztowności, ale i cnotę. Choć "skradł" w tym wypadku jest zbyt mocnym słowem, same mu ją podarowały.

I choć teraz był tym zmęczony, to jednak uwielbiał ten dreszczyk emocji. Wybrał takie życie i tyle. Po prostu natłok ostatnich wydarzeń nieco zbyt mocno go obciążył. Nawet teraz widział przed oczami płonące obozowisko bandy Olafa, do której należał. A wszystko to za sprawą zdrady jednego skurwysyna. Nie mieli szans z regularną armią, która na dodatek przytargała ze sobą maga ognia. Na własne oczy widział jak ten kutas spalił tuzin rosłych mężów jednym ruchem dłoni. Szlag by trafił tych wszystkich czarokletów.

Pogładził podbródek przypominając sobie wydarzenia tamtejszej nocy...

Parę tygodni wcześniej

...zdmuchnął dym z lufy pistoletu, który natychmiast wsadził z powrotem za pas, wyciągając jednocześnie drugi, nabity. Nie miał czasu przeładowywać, walka zamieniła się w masakrę. Musiał jak najszybciej uciec, tylko przeżycie teraz się liczyło. Wycofał się w kierunku drzew, do których przywiązali swoje wierzchowce. Tam też znajdował się jego rosły, czarny ogier. Dreptał w miejscu wystraszony wrzaskami umierających i trzaskiem magicznego ognia.
Normalnie nie bał się ruszać w bój, kiedy jego pan siedział w siodle. Ale zwierze było teraz samo, nie widziało swojego właściciela nigdzie w pobliżu i zaczynało panikować. Kiedy Wolfgang dotarł na miejsce uspokoił wierzchowca głaszcząc go po karku i szepcząc spokojne słowa otuchy. W mgnieniu oka odwiązał go od drzewa i wskoczył na siodło. Zanim odjechał rzucił jeszcze okiem na rzeź za jego plecami.

Nigdzie nie widział Olafa, ich herszta. A człeka tego trudno było przeoczyć mimo wszystko. Miał bowiem ponad dwa metry wzrostu a w barach chyba drugie tyle. Chodziły niewybredne plotki, że ma w żyłach krew ogrów. Wrogowie nazywali go "Ogrzym bękartem". Wolfgang nie wiedział ile w tym prawdy i wolał nie dociekać. Ale patrząc po samej ohydnej mordzie Olafa, był w stanie w to uwierzyć. Można nim było straszyć dzieci, skuteczna metoda. Paskudny ryj rekompensowała mu natomiast nadludzka siła, i co niebywałe, rozum. Bowiem nie był tępym osiłkiem. Pod jego twardą jak skała czaszką pracował sprawny mózg. Dzięki niemu zdołali tak się obłowić. Ale teraz nawet ta inteligencja nie była ich w stanie uratować. Olaf albo padł gdzieś martwy, albo uciekł w głąb lasu.

Szkoda było tej bandyckiej zgrai, obłowili się razem co niemiara przy okazji wkurwiając chyba każdego kupca z Middenlandu i paru innych landów przy okazji. W końcu się to na nich odgryzło. Kupcy ściągnęli pasy i za swe oszczędności wynajęli wojsko. Gwoździem do trumny okazał się zdrajca w szeregach bandy. Wolfgang zmusił konia do galopu aby wymknąć się zbliżającej pogoni....

Dzisiaj

Huśtał się na krześle znudzonym wzrokiem spoglądając w sufit. Gęby tutejszych stałych bywalców i obcych przybyszów takich jak on sam już mu się znudziły.Gdyby nie coraz bardziej szczupła sakiewka, w ogóle by go tutaj nie było. W tej zapadłej dziurze pełnej zabobonnych przygłupów. W porównaniu z nimi, banda Olafa była światłymi ludźmi. Choć musiał przyznać, że o prawdziwości niektórych tutejszych legend zdołał się już przekonać na własnej skórze. Właśnie dlatego siedział teraz na dupsku, a nie próbował obrabiać jakiegoś pulchnego kupca. Raz, że jeszcze takiego tutaj nie widział, a dwa - kiedy takiego poszukiwał, o mało nie został rozszarpany na strzępy przez coś, co zdaje się było wilkołakiem. Gdyby nie szybkość jego wierzchowca, teraz byłby resztkami w odchodach tego kurestwa. Duch był potężnym ogierem, nie pamiętał czemu go tak nazwał...albo wydawało mu się to wtedy "ładne", albo był tak zalany, że uznał to za śmieszną ironię, gdyż koń był czarny jak smoła, zaś powszechnie uważa się, że duchy są białe.

Jakby na dobitne przypomnienie mu o tym niezbyt miłym spotkaniu zabrzmiało kolejne wilcze wycie. Spojrzał nieco zatroskany na okno. Po czym poprawił się na krześle jeszcze raz rozglądając po karczmie. Wolfgang był mężczyzną w średnim wieku, nie należał do najwyższych, ale niski także nie był. Posturę miał w sam raz, ani za gruby, ani za chudy. Jego nawet przystojną twarz ozdabiał kilkudniowy zarost, spod dobrze zaznaczonych brwi na świat spoglądały stalowoszare oczy, zaś na czoło opadały mu kosmyki brąz włosów.

Ubrany był w niebieskiej barwy jeździecki płaszcz, zwany też przez Bretończyków redingote, czarne skórzane spodnie, jeździeckie wygodne buty oraz białą koszulę z falbankami i koronkami. Tego iście szlacheckiego stroju dopełniały białe, zdobione rękawiczki z cienkiej skóry oraz niebieski Trikorn. Wszystko wysokiej jakości. Przy boku zaś nosił miecz, a za pas wetknięte miał dwa pistolety.

W końcu jego cierpliwość została nagrodzona. Do karczmy weszła piękna kobieta, którą z początku wziął za jedną z zaproszonych przez tajemniczego pracodawcę osób. Jednak okazała się być ona jego posłańcem. Jasno przedstawiła fakty i podała cenę. Nie była zbyt wysoka, ale musiał się chwycić tej okazji jeśli chciał wieść dalej taki żywot, do jakiego przywykł. A nie uważał się za zwykłego banitę, o nie. Był szlachcicem wśród rabusiów, napadał z finezją i elegancją, traktując uprzejmie swoje ofiary, szczególnie damy, których serca uwielbiał zdobywać. Gdyż otwierały one drogę do ich sypialni, a przy okazji i skarbców.

Uśmiechnął się kącikami ust na odległe wspomnienie. Uśmiech poszerzył się, kiedy spojrzał w oczy rudowłosej piękności. Wstał spokojnie ze stołka i podchodząc do niej ujął jej dłoń, całując wierzch delikatnej rączki przy okazji ściągając czapkę w ukłonie.
-Ależ po co ten pośpiech moja piękna pani. Rad bym pierwej usłyszeć twe imię, uchyl nam rąbka tajemnicy, zaszczycając nas rozmową, a jestem gotów i iść na koniec świata by parę chwil dłużej słuchać twego melodyjnego głosu.- mówił to spoglądając jej w oczy, ale już delikatnie puszczając dłoń. Był ciekawy jej reakcji, nawet jeśli wyjdzie na głupca, nie będzie to pierwszy raz.
 

Ostatnio edytowane przez Blackvampire : 05-10-2011 o 05:07.
Blackvampire jest offline