Nie lubił paserów, to były pazerne małe gnojki żyjące z oszukiwania uczciwie zarabiających złoczyńców. Dali mu cały, ciężki jak cholera tobół precjozów, a ten szubrawy oczajdusza dał im tyle co za worek buraków. Kanalia. Bert miał ochotę ukatrupić padalca i zabrać mu całą gotowiznę. Potem krasnoludy mogłyby imć pasera rozebrać do naga i wsadzić w rzyć miotełkę do ścierania kurzu. Niestety niepisany kodeks honorowy męt społecznych zabraniał zabijania paserów. No przynajmniej nie wtedy, gdy oczywistym by było kto świnię zaszlachtował. Przyjęli tedy jałmużnę i udali się na umówione spotkanie. Choć Brokelen nie miał specjalnie ochoty tam iść. Miał już dość Novigradu i jego pokręconych spraw, od których bolała go już głowa. Jak się okazało niesłusznie, bo randka z tajnymi służbami okazała się wielce ciekawa.
Jako że Boers siedział na krześle rozwalony niczym ladacznica po obsłużeniu kompanii zaciężnej piechoty Brokelen, też posadził dupsko na krześle.
- Interesy o suchym pysku? Dajcie gorzałki skoroście Redańczycy. – zawołał z uśmiechem.
To zaczynało być ciekawe. Temeryjczycy przechwytywali transporty, a tym tutaj było to nie w smak.
Rysowała się ciekawa możliwość wzięcia odwetu na tych psich synach i ich kazirodczym króliku. - Racja. Jestem za. – wypalił po wysłuchaniu przemowy Ragnara. - Też prawda. – podsumował wystąpienie Conora.
Był gotów zaprzyjaźnić się z Redańczykami, ale … strzeżonego Melitele strzeże. |