Herr Lynre cały czas jechał za łowcą milcząc. Był pogrążony w swoich przemyśleniach jak to zwykle mnisi. Zdarzało mu się to niezwykle często podczas podróży. Wystarczyła tylko chwila aby wyrwać go z tego stanu. Taką chwilę zafundował mu właśnie burmistrz. Zakonnik skrzywił się widząc jak mężczyzna tak o podbiega i ni z tego ni z owego, bez żadnych form szacunku zaczyna żalić się inkwizytorowi. Gdy tylko Zygfryd zwrócił mu uwagę samym spojrzeniem, Aldbert uśmiechnął się. Znał łowców i ich charakter. Samemu miał z nimi styczność i wiedział, że gniewne spojrzenie inkwizytora nie miało prawa zawieść, zawsze było tak samo przenikliwe i tak samo chłodne.
Ludzie w miasteczku dziwnie patrzyli się na jego ubiór. Płaszcz z kruczych piór wyglądał bardzo dziwnie. Był to jednak standardowy ubiór jego zakonu. W Siegfriedhof każdy otrzymuje taki habit po ukończeniu odpowiednich nauk zakończonych pierwszym odesłaniem nieumarłego do dziedziny Morra. Zarośnięty mnich cały czas został w kapturze. Nie ściągał go. Wystawała z niego długa broda. Różnokolorowe oczy patrzyły na burmistrza w pewnym politowaniem. Jak to bywało w jego zwyczaju nigdzie się nie spieszył po prostu czekał, aż burmistrz odpowie na wszystkie pytania jego poprzedników. Dopiero wtedy będzie trzeba to przeanalizować i wyciągnąć wnioski. |