Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-10-2011, 15:02   #199
Irmfryd
 
Irmfryd's Avatar
 
Reputacja: 1 Irmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie coś
Cisza. Czy to już wszystko? Czy tak to ma wyglądać?


Stoję niedaleko biurka w hotelowym pokoju, który do tej pory zajmowałem … można nawet powiedzieć, że nadal go użytkuję. Mebel nadal znajduje się w nienagannym porządku. Równo ułożone po lewej stronie biurka książki, czyste kartki papieru po prawej. Brakuje tylko krzesła. Leży przewrócone nieopodal, idealnie na środku pokoju. Chodzę, krążę dookoła pomieszczenia ze spuszczonym wzrokiem wokół tego co stanowi centrum. Nie wiem co powinienem teraz uczynić. Czekać … wyjść do hotelowego hallu, poszukać towarzyszy? Tylko po co? To wszystko nie ma już teraz znaczenia. Oni nie są już moimi towarzyszami. Byli osobami, które poznałem w swojej drodze. Spotkaliśmy się w określonym celu. Bez nich nie odkryłbym jedynej prawdy … o samym sobie. Więc czemu pomyślałem o wyjściu na zewnątrz. Może chęć opuszczenia pomieszczenia stanowi wolę uczynienia czegokolwiek. Bezczynność zaczyna mnie przerażać, czy tak to ma wyglądać? Znowu czuję się jak więzień. Tym razem jak pozostawiony sam sobie złoczyńca. Oczekujący wyroku, ułaskawienia … czegokolwiek. Skazany na oczekiwanie …

Przerywam karuzelę kroków. Siadam na zasłanym łóżku. Zakładam nogę na nogę. Postanawiam czekać. Nieważne ile, nieistotne jak długo. Zamykam oczy. Wsłuchuję się w odgłosy hotelu. Cisza. Nie ma nawet tego dziwnego odgłosu zgrzytu. Mijają minuty, godziny, nikt nie przychodzi. Nie czuję zniecierpliwienia, wiem, że kiedyś to nastąpi ... że kiedyś coś nastąpi. Czas … ten stary drań wreszcie przestał się liczyć.


Śmiech … poznałbym go wszędzie. Radosny, pełen życia, należący do kogoś szczęśliwego … Etienne … Rejestruję też inne odgłosy najwyraźniej zadowolonych ludzi. Głos mojej żony, nawołujący do zaśpiewania Sto Lat. Zdaję sobie sprawę, że to przyjęcie urodzinowe mojej córki. Jest taka radosna. Uśmiecha się, rozpakowuje prezenty, puszcza te kokieteryjne spojrzenia. Siedemnaste urodziny … pierwsze obchodzone beze mnie. Nie … ja tam jestem. Widzę stojący na podwyższeniu tort, schylającą się nad nim córkę … patrzę jak przymyka na mgnienie oczy po czym zdmuchuje świeczki. Przykładam ręce do unoszącego się dymu, widzę jak formuje się w kształt serca jaki zakochani zamieszczają na intymnej korespondencji. Nagle wszystko znika … nastaje cisza. Gdy otwieram oczy znajduję się w hotelowym pokoju na łóżku, w pozycji jaką zająłem siadając.


Czuję się jak złapany na ściąganiu uczeń … nie wiem skąd ale zdaję sobie sprawę, że nie powinienem tego robić. Xhystos, rodzina, Rada, towarzysze podróży … to nie jest już mój świat. Dokonałem wyboru i teraz nie wolno mi ingerować. Nie można jednocześnie tkwić na przystanku i siedzieć w pędzącym tramwaju. Alegoria żelaznego monstrum znowu powtarza się. Czemu zastanawiam się nad tym skoro teraz nie ma to już żadnego znaczenia. Mogę być tylko niemym obserwatorem i cichym zwolennikiem dopingującym najbliższym. Nikim więcej … obserwatorem skazanym na oczekiwanie.

Spoglądam na środek pokoju ... pierwszy raz od tego momentu. Najpierw zerkam na przewrócone krzesło … potem wyżej. Kolejne zdziwienie. Niczego nie odczuwam. Totalna obojętność. Strach towarzyszył mi do mementu gdy wszedłem na krzesło. Potem niczego nie pamiętam aż do chwili gdy poczułem dziwną radość i uczucie szczęścia. Zupełnie nie identyfikuje się z tym co pozostało. Nie jest mi przykro, nie wstydzę się także tego widoku. Pewnie w wielu budziłby odrazę, strach czy przerażenie ... ja nie odczuwam niczego. Patrzę na to co pozostało ze mnie … tamtego mnie. Nieruchome uwieszone na środku pokoju ciało. Najprawdopodobniej pęknięty kręgosłup szyjny będący skutkiem przeciążenia spadających bezwładnie165 funtów, ciało unurzane w fekaliach, zasinienia na twarzy i dłoniach … nie jest to ani interesujące ani ciekawe … po prostu obojętne.


Nawet w obliczu śmierci przyjemna jest świadomość posiadania przyjaciela.


Mój przyjaciel już tam jest ... tam czyli gdzie? Nie ma już tu i tam. Będąc po tej samej stronie … jedynej stronie, mam szanse go spotkać. Ale jak to uczynić … Czy siedząc w pokoju hotelowym z założoną nogą na nogę jestem wstanie znaleźć Nathana? A może to on mnie odszuka, przysiądzie się ukradkiem na parkowej ławce i cicho zapyta jak leci? Powiedział, że więcej się nie spotkamy, ale wtedy nie mógł wiedzieć o kiełkującym ziarnie, które zasiał w mojej głowie.


Ponownie przymykam oczy. Słyszę śpiew ptaków, szum drzew. To nie są pospolite ptaki … z tymi odgłosami spotkałem się w jednym miejscu … Idę przez gęstą dżunglę, zręcznie omijam opadające liany … olbrzymie liście paproci rozchylają się przede mną umożliwiając przejście. Kroczę bezszelestnie pośród olbrzymich drzew, kilkakrotnie mijam ten sam ciągnący się jak niebieska wstążka strumień.


Idę niespiesznie, wiem, że na następnym drzewie śpi w promieniach słońca czarny dziki kot. Gdy przychodzę pod nim zwierzę głośno prycha przeskakując zwinnie na następne drzewo, po czym znika w gęstwinie. Nagle rośliny ustępują miejsca skale. Jednolita bryła porośnięta mchem. Odwracam się, spoglądam na drzewa, które zaczynają się kołysać, chociaż nic ich nie porusza … spokój … nie ma nawet lekkiego wiatru. Ponownie odwracam głowę. W miejscu gdzie jeszcze przed chwilą była tylko skała teraz są drewniane otwarte na oścież drzwi. Dwa stopnie prowadzą do ciemnej czeluści.


Pytająco zerkam na drzewa. Te lekko pochylają się w moją stronę jakby potwierdzały me przypuszczenie. Uśmiecham się … oto kres mojej podróży.
 
Irmfryd jest offline