Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-10-2011, 15:52   #131
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Zadupie pod kontrolą Desperados. Jednego z tych gangów, którymi James w duchu gardził. Zbieranina wytatuowanych nieudaczników, którzy myślą, że są twardzi. I gdy starają to udowodnić światu... to giną.
Bo twardziele, nie muszą udowadniać, że są twardzi. To wynika samo z siebie. Nikt nie podskakuje Yakuzie, nikt nie podskakuje Włochom. Wiadomo, że to samobójstwo.
Desperados to co innego. Musieli udawać, że są ważni. Musieli się stawiać, musieli się tatuować.
Niemniej to właśnie na tym terenie przyszło Thornowi handlować. Jakby nie było jakiegoś pasera bliżej.
W dodatku Leon łgał. Wciskał mu kit w ramach typowej gadki handlarza. James dobrze wiedział, że jego zabawka dużo była warta. Cholernie dużo, bo sprzedawał ją razem z amunicją. Dlatego puszczał mimo uszu narzekania pasera.
I gdy padło pytanie ile by chciał... coś zachrobotało w systemie wentylacyjnym. Jeden, dwa, trzy... kolejne robale wypadały przez jego otwór wijąc się na podłodze.
Były duże, ale bez przesady. Wystarczyłoby jedno nadepnięcie butem. Gęby, niby ludzkie spoglądały paciorkowatymi oczami na ludzi zszokowanych tym widokiem.
Wystarczyło nadepnąć. Tylko czemu nikt tego robił?
Chroboty w otworze wentylacyjnym zmieniły się w szum i po chwili otwór zaczął wypluwać z siebie strugi robali, zalewających pomieszczenie.
I wtedy... wybuchła panika. Wszyscy rzucili się do ucieczki.
Także i James.
To był odruch niemal zwierzęcy. Czysty strach wywołany grozą pożarcia żywcem przez setki robali. Plaga, której kule nie mogły się przeciwstawić.
Ból w nodze. Odezwała się niedawna rana.
James zignorował ból. Teraz liczyła się ucieczka. dotarcie do wąskiego przejścia. Zamknięcie śluzy.
Chrobot robali i jęki strachu, tych których już dopadły, dodawały sił.
Szybciej, szybciej...
Po drodze do korytarza, był bar. Na nim dwie butelki porzuconego przez uciekających ludzi alkoholu.
Co podkusiło Jamesa do ich wzięcia? Do końca nie wiedział.
Dłonie zacisnęły się niemalże automatycznie na nich. A gdzieś w ogarniętym strachem umyśle pojawiło się skojarzenie z dzieciństwa...
Misio Smokey... samozwańczy obrońca lasu...


...przed pożarami. I natrętna myśl: „alkohol plus ogień, równa się pożar”.
Dobiegł do wąskiego przesmyku przy którym tłoczyli się ludzie, w zwierzęcej panice próbując przedrzeć się nią. Nie przejmując się tym, że jeden nieszczęśnik upadł na ziemię i właśnie po nim depczą. Gdy strach o swe życie wypełnia umysł paniką, niewiele więzi międzyludzkich ma znaczenie.
Przepychali się nie myśląc o tym, że tylko utrudniają sobie ucieczkę.
„Cholera, cholera, cholera” dudniło w głowie Chase’a. „Po kie licho brałem...”
Przypomniał sobie po co brał. Dwie butelki ciśnięte o ziemię, rozbiły się rozlewają trunek.
Thorn wyrwał zapalonego peta z ust jednego z uciekinierów i cisnął w rozlany alkohol. Mocny trunek... prawie dziewięćdziesiąt procent etanolu, zajął się prawie od razu, tworząc ognistą barierę pomiędzy ludźmi, a robakami. Jak za dawnych czasów pierwotnych... Ogień był bronią przed bestiami. Chyba, że robale okażą się ognioodporne.
Przepchali się przez wąski przesmyk. Na końcu Thorn.
Naparli na drzwi śluzy, zamknęli je. Chwila oddechu, chwila iluzorycznego bezpieczeństwa. Chwila by kląć by rozładować napięcie i wyrzucić strach słowami.
Chwila tylko.
Szyby wentylacyjne były wszak wszędzie, to układ krwionośny statku.
-Chrzanić to.- zaklął Chase i spojrzał po niedobitkach z kantyny.- Kto rządzi tym sektorem? Gadać!
Zbyt przerażeni by się sprzeciwiać, przyparci do muru martwym spojrzeniem Jamesa desperados zaczęli mówić jeden przez drugiego.
Rakieta... tutaj rządził gangster o takiej ksywce.
- Idziemy do niego. Trzeba powiedzieć co zaszło. Trzeba... sektor przepadł. Trzeba pakować manatki i się wynosić. I nasłuchiwać...- wskazał palcem wywietrznik systemu wentylacji. W obecnej sytuacji nie musiał mówić nic więcej.
Po chwili oddechu, rozejrzał się po twarzach, szukając znajomej gęby Leona. W końcu przybył to z powodu interesu. I jak sprawa robali przyschnie... miał zamiar wrócić do handlu.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 05-10-2011 o 19:23. Powód: Poprawka oczywistego błędu ;)
abishai jest offline