Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 05-10-2011, 15:52   #131
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Zadupie pod kontrolą Desperados. Jednego z tych gangów, którymi James w duchu gardził. Zbieranina wytatuowanych nieudaczników, którzy myślą, że są twardzi. I gdy starają to udowodnić światu... to giną.
Bo twardziele, nie muszą udowadniać, że są twardzi. To wynika samo z siebie. Nikt nie podskakuje Yakuzie, nikt nie podskakuje Włochom. Wiadomo, że to samobójstwo.
Desperados to co innego. Musieli udawać, że są ważni. Musieli się stawiać, musieli się tatuować.
Niemniej to właśnie na tym terenie przyszło Thornowi handlować. Jakby nie było jakiegoś pasera bliżej.
W dodatku Leon łgał. Wciskał mu kit w ramach typowej gadki handlarza. James dobrze wiedział, że jego zabawka dużo była warta. Cholernie dużo, bo sprzedawał ją razem z amunicją. Dlatego puszczał mimo uszu narzekania pasera.
I gdy padło pytanie ile by chciał... coś zachrobotało w systemie wentylacyjnym. Jeden, dwa, trzy... kolejne robale wypadały przez jego otwór wijąc się na podłodze.
Były duże, ale bez przesady. Wystarczyłoby jedno nadepnięcie butem. Gęby, niby ludzkie spoglądały paciorkowatymi oczami na ludzi zszokowanych tym widokiem.
Wystarczyło nadepnąć. Tylko czemu nikt tego robił?
Chroboty w otworze wentylacyjnym zmieniły się w szum i po chwili otwór zaczął wypluwać z siebie strugi robali, zalewających pomieszczenie.
I wtedy... wybuchła panika. Wszyscy rzucili się do ucieczki.
Także i James.
To był odruch niemal zwierzęcy. Czysty strach wywołany grozą pożarcia żywcem przez setki robali. Plaga, której kule nie mogły się przeciwstawić.
Ból w nodze. Odezwała się niedawna rana.
James zignorował ból. Teraz liczyła się ucieczka. dotarcie do wąskiego przejścia. Zamknięcie śluzy.
Chrobot robali i jęki strachu, tych których już dopadły, dodawały sił.
Szybciej, szybciej...
Po drodze do korytarza, był bar. Na nim dwie butelki porzuconego przez uciekających ludzi alkoholu.
Co podkusiło Jamesa do ich wzięcia? Do końca nie wiedział.
Dłonie zacisnęły się niemalże automatycznie na nich. A gdzieś w ogarniętym strachem umyśle pojawiło się skojarzenie z dzieciństwa...
Misio Smokey... samozwańczy obrońca lasu...


...przed pożarami. I natrętna myśl: „alkohol plus ogień, równa się pożar”.
Dobiegł do wąskiego przesmyku przy którym tłoczyli się ludzie, w zwierzęcej panice próbując przedrzeć się nią. Nie przejmując się tym, że jeden nieszczęśnik upadł na ziemię i właśnie po nim depczą. Gdy strach o swe życie wypełnia umysł paniką, niewiele więzi międzyludzkich ma znaczenie.
Przepychali się nie myśląc o tym, że tylko utrudniają sobie ucieczkę.
„Cholera, cholera, cholera” dudniło w głowie Chase’a. „Po kie licho brałem...”
Przypomniał sobie po co brał. Dwie butelki ciśnięte o ziemię, rozbiły się rozlewają trunek.
Thorn wyrwał zapalonego peta z ust jednego z uciekinierów i cisnął w rozlany alkohol. Mocny trunek... prawie dziewięćdziesiąt procent etanolu, zajął się prawie od razu, tworząc ognistą barierę pomiędzy ludźmi, a robakami. Jak za dawnych czasów pierwotnych... Ogień był bronią przed bestiami. Chyba, że robale okażą się ognioodporne.
Przepchali się przez wąski przesmyk. Na końcu Thorn.
Naparli na drzwi śluzy, zamknęli je. Chwila oddechu, chwila iluzorycznego bezpieczeństwa. Chwila by kląć by rozładować napięcie i wyrzucić strach słowami.
Chwila tylko.
Szyby wentylacyjne były wszak wszędzie, to układ krwionośny statku.
-Chrzanić to.- zaklął Chase i spojrzał po niedobitkach z kantyny.- Kto rządzi tym sektorem? Gadać!
Zbyt przerażeni by się sprzeciwiać, przyparci do muru martwym spojrzeniem Jamesa desperados zaczęli mówić jeden przez drugiego.
Rakieta... tutaj rządził gangster o takiej ksywce.
- Idziemy do niego. Trzeba powiedzieć co zaszło. Trzeba... sektor przepadł. Trzeba pakować manatki i się wynosić. I nasłuchiwać...- wskazał palcem wywietrznik systemu wentylacji. W obecnej sytuacji nie musiał mówić nic więcej.
Po chwili oddechu, rozejrzał się po twarzach, szukając znajomej gęby Leona. W końcu przybył to z powodu interesu. I jak sprawa robali przyschnie... miał zamiar wrócić do handlu.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 05-10-2011 o 19:23. Powód: Poprawka oczywistego błędu ;)
abishai jest offline  
Stary 05-10-2011, 16:31   #132
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Szybka reakcja Johna na zaistniałą sytuację uświadomiła Double B, że w nim naprawdę niewiele pozostało z człowieka. Nie. Niewiele było na Ziemi a teraz? Chyba nie ma już nic. Szybki, zwinny, nie silący się na żadne wyjaśnienia człowiek przemierzający śmiertelnie niebezpieczny teren w pełni pewnie jedynie co jakiś czas oblizując łapczywie swe wargi. Przypominał węża wytykającego swój obślizgły od jadu jęzor. Działał równie pewnie jak wymieniony drapieżnik, a co więcej robił to od wielu - naprawdę wielu - lat. Programista nie zdziwiłby się gdyby był on jednym z pierwszych mieszkańców Gehenny. Że też Bóg zgodził się na uwolnienie takiego zwyrodnialca. Już wolałby iść tędy z Chase. Ten też nie zdradzał uczuć, ale również nie był tak agresywny, tak dziki i wyalienowany. Sprawiał wrażenie normalnego, ale pewnie niejeden zbyt pewny siebie młodzik stracił już przez niego życie... To nie wesołe miasteczko. To Gehenna. Tu nie żongluje się małymi, żółtymi piłeczkami a zesztywniałymi ze strachu jajami swych wrogów...

Makaroniarz, który niedawno dołączył do ekipy wypadowej nie budził w Double B aż takiego lęku jak przewodnik. Nie wyglądał na rzeźnika i też się tak nie zachowywał. Z drugiej strony pozory mylą. On i Carter mieli przesrane. Do grupy dołączyli bowiem dwaj nieznani im ludzie. Ludzie, którzy za wiedzę Infostrady zapewne gotowi byliby zabić. Przynajmniej John.

Po jakimś czasie, który zlęknionemu informatykowi strasznie się dłużył przewodnik doprowadził ich do małego, żółtego włazu technicznego przymocowanego za pomocą potężnych śrub. Żaden pokrak nie byłby w stanie tego odkręcić. Double B zaczął podejrzewać, że zbliżają się do terenów STRAŻNIKA coraz bardziej. Czuł, że jest coraz bliżej jednego ze swych największych marzeń - wielkiej wiedzy. Oby tylko nie przypłacił jego spełnienia własnym życiem - nie teraz. Jeszcze miał wiele do zrobienia.

W końcu terrorysta otworzył przed nimi dalszą drogę. Przez wąski tunel techniczny. Znowu. Double B na samą myśl o powrocie zaczynały boleć gnaty. John szybko i zwinnie znalazł się w tunelu. Po nim wszedł Double B, który dość się namęczył z Generatorem Szumów, który musiał ciągnąć za sobą. Oby tylko urządzenie nie zawiodło. Nie teraz. Na terenie STRAŻNIKA...



***

"Ten mutant bez uczuć chce go zabić! Zaszlachtować jak dziką zwierzynę! Pojeb. ZiZi nie wiedział co robi pakując go do tej misji. Co więcej nie wiedział z kim on idzie. Na 100% coś wymyślę i ten jebany psychol nie dojdzie już do bezpiecznych sektorów. Oby tylko nikogo nie zabił. Carter i makaroniarz muszą się trzymać na baczności. Nie! Nie dam mu go zabić! ZiZi myśli, że jest cwany? Myśli, że przechytrzy w sprawach technicznych osobę, którą FBI, CIA oraz inne agencje rządowe do walki z sieciową przestępczością szukały przez długie lata? Że wygra z kimś kto wytykał błędy największym korporacjom na ziemi? Nie wie, że mój sprzęt ma moje własne, autorskie oprogramowanie. Każdy plik jest chroniony, każda jednostka alokacji i klaster, każdy pieprzony bit! Co więcej nieużywany dysk po dobie sam się formatuje. Jest to najwyższy poziom zabezpieczeń - ostateczna destrukcja. Nikt tego nie złamie ani nie obejdzie zabezpieczeń. Nikt, bo sam jestem w tym najlepszy… Ale John tego nie wie. Ten szaleniec mimo wszystko targnie się na moje życie, gdy stanę się zbędny. Jebany..."

***

- Carter? Idziesz? - zapytał do tunelu wystraszony Double B.

- Idę, kurwa, idę. - doszło informatyka sapanie gdzieś z głębi szybu.

John odsunął się kawałek, oparł o ścianę i beznamiętnym spojrzeniem wodził po okolicy. Programista czekając na ochroniarza bał się reakcji Johna. Ten już niejednokrotnie pokazał, że jest niezwykle szybki i zwinny a nożem potrafi robić lepiej niż większość kurew dupą. Z niecierpliwością czekając na Cartera Ben unikał wzroku nożownika. Stanął tak aby zasłonić terroryście czysty widok na wyjście tunelu. Nie chciał aby temu wpadło coś bardzo głupiego do głowy... W końcu Carter pojawił się w otworze. Wybrał pełzanie na brzuchu. Najpierw pojawiła się ręka z giwerą, potem twarz.

- Kurwa, John. - wystękał wypełzając z wąskiego szybu. - Ten Makaroniarz mówił, że macie coś do mnie.

- Zaczyna mu nad zwyczajnie odpierdalać. - powiedział cicho programista. - On chce pozbyć się niewinnego Makaroniarza. Ten nam pomógł a gdy jest chwila spokoju już mu po garze coś chodzi niedobrego. On nie rozumie, że ja nie umiem strzelać ani walczyć. Każda osoba jest na wagę złota. - powiedział Double B jakby do ogółu myśląc, że może tym zmyli terrorystę.

Chciał aby John pomyślał, że ratuje Makaroniarza tylko po to aby ten wsparł ich w razie walki. Nic bardziej mylnego. Double B nie lubił zabijania ludzi. Nie tylko tych niewinnych, ale jakichkolwiek. Nie lubił krwi i brzydził się przemocą. Co więcej teraz sam znalazł się na liście tego narwańca... W trakcie dalszej drogi będzie musiał jakoś przekazać reszcie, że po dotarciu do Infostrady muszą się pozbyć terrorysty. Nie chciał tego. Pragnął tego uniknąć, ale nie miał wyjścia. Teraz już rozumiał, że albo on albo John. Double B nie może pozwolić sobie na śmierć. Jeszcze nie...

- Ciekaw jestem co powie ZiZi, że wtajemniczyłeś kogoś spoza kręgu G0 i Punishersów, misster BiBi. Z czyjego moczowodu zrobi sobie wtedy słomkę. Jak sądzisz?

- Na pewno nie z osoby znającej się na semantyce programowania najlepiej na tym statku. - rzekł niepewnie Double B. - On zmienił umowę wyprawy wysyłając Ciebie więc wtajemniczenie jednej, mało znanej osoby nie zagraża naszej misji.

John nic nie powiedział. Uśmiechnął się jedynie tak, że Double poczuł niepokój. A co, jeśli od samego początku nikt poza Johnem nie miał wrócić żywy z tej misji? Jeśli mieli zrobić swoje i zniknąć w zapomnianych korytarzach GEHENNY? Niespokojna myśl przebiegła przez głowę informatyka.

- Kurwa! - rzekł informatyk udając przejęcie po spojrzeniu na Generator Szumów. - Coś jest nie tak! - pospiesznie wyciągnął komputer i przełączył go na matrycę aby hologram nie wyświetlił tego co zaraz zrobi. - Czekajcie chwilę... - dodał i odpalił edytor tekstu.

Widząc, że John stoi przy przeciwnej ścianie informatyk doskonale wiedział, że nie będzie widział co wyświetla urządzenie. Szybko napisał w edytorze trzymając komputer krzywo aby Carter mógł to widzieć “On nas doprowadzi do Infostrady, poczeka aż zrobię co muszę i zabije. Jak dam sygnał ręką to dalej działamy bez niego. Zabij go szybko i bez zbędnych ruchów. Ja nas doprowadzę z powrotem. Będę miał dane oraz potrafię unikać kamer i czujników STRAŻNIKA. Zrób co mówię a przeżyjemy!” Double B napisał tą wiadomość szybciej niż ktokolwiek mógłby się spodziewać. Przesunął okno z nią na górną część ekranu i zaczął niżej coś robić. Otworzył program kodujący i poszperał w nim chwilę. Gdy był pewien, że ochroniarz przeczytał wiadomość podniósł wzrok i odetchnął z ulgą.

- Już wszystko działa. Fałszywy alarm. Myślałem, że wystąpił problem ze sprzętem. - powiedział chowając do zniszczonego już plecaka urządzenia Brown.

John milczał. Spokojny, wręcz flegmatyczny. Skinął jedynie głową. Carter ledwie dostrzegalnie dał znak, że zrozumiał i jest gotowy.

- A teraz poczekajmy na Makaroniarza i ruszamy dalej. Z wiadomych przyczyn ja idę jako drugi a Carter na końcu. Co jakiś czas będę się musiał zatrzymać aby sprawdzić czy Generator działa. - powiedział Double B spokojnie.

- Jasne. - mruknął John.

Coś świsnęło w powietrzu i Carter z wywalonymi na wierzch oczami i nożem w gardle osunął się na podłogę.

- Chcesz oszukać kogoś, kto potrafi wyczuć podstęp na milę, BiBi? Nie wiem co on tam czytał i o czym pisaliście, ale na wszelki wypadek... usunąłem ci asa z rękawa. A teraz Makaroniarz i my dwaj przejdziemy się na mały spacer. - powiedział bez ogródek nożownik.

Carter leżał na podłodze, krztusił się krwią, ale jeszcze żył. Coś mówiło programiście, że ten stan nie potrwa długo. Sam znał się na udzielaniu pierwszej pomocy, ale nie miał potrzebnego sprzętu do operacji jaka będzie niezbędna. Co więcej Carter był faktycznie asem, który najwyraźniej został usunięty – jednak nie jedynym. Double B spojrzał na strzelca z politowaniem i rzucił się mu na pomoc. Postara się zatrzymać krwawienie aż do czasu, gdy z tunelu wyjdzie Makaroniarz, który pomoże mu zrobić więcej. Wystarczy przytrzymać uszkodzone naczynie krwionośne. Nagle z tunelu wentylacyjnego uszu Double B doszedł głośny huk wystrzału...
 
Lechu jest offline  
Stary 05-10-2011, 18:20   #133
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Euforia podsycana adrenaliną po zwycięstwie nad pokrakami spłynęła z niego szybciej niż po kaczce. Nadal był w ciężkiej dupie. Ci kretyni najwyrażniej szli na szaber, choć po minie technicznego, po jakimś ustrojstwie w jego plecaku no i po fakcie że myślał, że dowodzi Flat Line czuł że to jakaś grubsza sprawa. Jeśli oni serio myśleli zrobią ekstrakcję danych z węzłów Strażnika, to może powinien sam szukać szczęścia? Jeszcze jak na złość wracali tym korytarzem którym w panicznej ucieczce salwował się przed chwilą. Roben analizował wszystkie opcje. Taaak, w ciężkiej dupie. Prowadził nożownik, wydawało się że pewnie i szybko, więc wiedział co robi. Doktor zazdrościł mu teraz ze wszystkich sił. Wszystkie jego sztuczki mogły się schować, a brutalna prawda była taka że był od nich uzależniony i musiał grać jak muzyczka prowadzi. Na i dobra.

Doszli do tunelu, który otworzył Nożownik i Flat Line czekał na swoją kolej. Przyjrzał się w tym czasie Punishersowi. Facet chyba nie otworzył jeszcze gęby odkąd wpadł na nich z pokrakami na plecach. Wydawał się w porządku, techniczny zaś był dziwny. Nie odbiegało to w sumie od jego wyobrażenia, oni w większości byli dziwni. Pamiętał stację na Panis Volcanis, pełną takich jajogłowych geniuszy od elektroniki. Każdy co do jednego odbiegał od normy i to niektórzy całkiem sporo, ale najgorsi byli ci, barwnie nazywani mieszankami. Domieszka obcej krwi, a najwięcej Optrianów, wyzwalała chyba jakieś zapomniane obszary mózgu odpowiadające za fascynację migającymi światełkami ksenodiod. Ten co prawda nie miał żadnych mutacji, bo Flat Line wiedziony zawodową ciekawością obejrzał technicznego w marszu dokładnie. Ciekawość ciekawością, ale lubił wiedzieć z kim na do czynienia.
W końcu trącony lekko w ramię , ruszył tunelem.

***

John uśmiechnął się dziwnie i wyjął nóż. Spojrzał w wylot tunelu i oblizał wargi.
- Najpierw jednak, nim weźmiemy się do pracy, pozbędziemy się niepewnych osobników.

- Ani mi się waż skurwysynu. - powiedział cicho do Johna Double B zatykając wyjście własnymi plecami. - Rusz go a wyłączę to gówno a wleci tu ekipa blaszanych klawiszy, którzy albo nas zamkną albo zabiją. A nawet jak zdążysz spierdolić ZiZi wypruje Ci moczowód i zrobi se z niego słomkę. Co powiesz? Że byłeś przy infostradzie, ale już beze mnie? Tak nie zagramy gnojku... To jaka decyzja? - zapytał informatyk wkładając rękę do plecaka i sprawdzając czy Generator Szumów nadal działa.
- Blefujesz - syknął psychopata.
- Jesteś pewien? - zapytał Double B. - Chyba nie myślisz, że wpakowali mnie tu za zabijanie czy takie bzdury. Mogę to zrobić. On nam pomógł. Zostaw go.
- Powiem ZiZiemu że beczałeś jak mała pizda, że nie było z ciebie żadnego pożytku i musiałem poderżnąć ci gardło. Chcesz umrzeć za tego makaroniarza? Naprawdę? -
wycedził zimno.

Szuranie Flat Line’a było słychać coraz bliżej.

- Każdy kiedyś musi umrzeć. -
powiedział dziko się uśmiechając chociaż w środku bał się jak sam skurwysyn. - Makaroniarz... cofnij się. Pierwszy ma wyjść Carter. Mamy problem. - Double B mówił spokojnie, ale nieco szybko. - Zaraz obgadamy to z Punisherem. - powiedział informatyk mając nadzieję, że mściciel stanie po jego stronie.

Taaak. Odsiecz kawalerii w ostatniej chwili zdarza się tylko w bajeczkach dla dzieci. Coś wisiało w powietrzu, czuł to przez skórę. Flat Line spojrzał w tunel przed siebie i usłyszał głos technicznego.
- Z tym może być problem, trochę tu ciasno. Co tam chłopaki kombinujecie, hmm? - zapytał ale daleko mu było od wesołości czy spokojności ducha.

Informatyk chciałby krzyknąć i ostrzec człowieka. Człowieka, którego nie znał. Mężczyznę, który nie wiadomo czy na jego miejscu nie wzruszyłby ramionami i poczekał aż on wyjdzie z tunelu. Jednak aby kogoś poznać trzeba dać mu jedną pierdoloną szansę - żyć. Technik bał się, że terrorysta rozpłata mu gardło jak tylko powie dokładniej o co chodzi więc Double B dodał przez zęby:
- Cofaj się, kurwa, i wołaj mi tu Cartera. Masz wypełznąć z tego szybu za nim, jasny chuj. Zamknij za sobą tylko te pieprzone wrota...

Coś w głosie tego faceta ostrzegło Flat Line’a że nie jest dobrze. Nożownik od początku wydawał mu się podejrzany. Za łatwo odpuścił na początku. Widzi faceta z pokrakami na karku i przyjmuje go w szeregi? Przecież to Gehenna nie obóz pieprzonych harcerzyków. Roben sięgnął do plecaka, wyginając się w łuk i wyciągnął aplikator z toksyną. Trzeba się przygotować.
- No jak tam wolicie, - dodał niedbałym tonem. Może lepiej by się nie zorientowali że zaczął coś podejrzewać. - Puszę przodem waszego znajomka.

Wycofanie się w wąskim szybie technicznym było niezbyt łatwym zadaniem. Podczas, gdy Flat Line pocąc się i obijając zaczął się wycofywać, John spojrzał swym mętnym, zimnym wzrokiem w oczy Double B.
- Wybrałeś, pierdzielcu.
To jedno zdanie było … wyrokiem. BB to wiedział. Kiedy tylko skończy swoje zadanie, lu zaraz po powrocie do sekcji G0 spotka go ze strony Johna jakaś niemiła niespodzianka. Śmiertelna niespodzianka. Najgorsze było to, że tylko ten psychopatyczny skurwiel znał drogę przez trzewia GEHENNY.

- Co jest do kurwy nędzy - warknął Carter widząc cofającego się Flat Line. - Co ty kombinujesz, Makaroniarzu?

- Koledzy chcę zamienić z tobą słówko na osobności. Ten wielki z nożem chyba się zdenerwował. – Flat Line chciał podgrzać nieco atmosferę, licząc na to że jak wszyscy zagotują to mniejsza szansa że jemu się oberwie.. – Nie wiem kurwa po co cię tam wołają, ale ja bym uważał. Nie wiem o co chodzi, ale temu pojebowi źle z oczu patrzy.

- Kurwa - warknął Carter i z ociąganiem wcisnął się do dziury. - Pilnuj tutaj. Wydawało mi się, że widziałem jakiś ruch w głębi korytarza. Nie odeszliśmy aż tak daleko od pokrakowa.
Z tymi słowami zaczął się wślizgiwać do szybu.
Flat Line został sam. Ostatnie zdanie Cartera nie dawało mu spokoju. Obserwował mrok na korytarzu.



Nie namyślał się długo. Złapał pokrywę włazu i usiłował zamknąć za sobą przejście. Ruszył za punishersem starając się nie stracić go z oczu.
Wchodzą faktycznie zobaczył coś biegnącego po ziemi. Niezbyt dużego, wielkości małego dziecka lub psa. No ale skąd na GEHENNIE jedno lub drugie?
Nałożenie płyty za sobą było prawie niemożliwe. Śruby, które ją trzymały zostały odkręcone. Poza tym poruszanie się w tunelu możliwe było tylko poprzez czołganie - albo na brzuchu, albo na plecach - co wybierała większość pełznących. Czołgając się na plecach głowę miało się skierowaną w stronę wejścia do szybu, skąd przyszli. Czołgając na brzuchu niemożliwym było zareagowanie na zagrożenie za stopami.

Flat Line przystawił tylko płytę, tak by częściowo choć zablokować wejście po czym położył się na plecach, kładąc swoją torbę na piersi. Aplikator chwycił w zęby, zaś samoróbkę skierował na wylot tunelu. Tam się kurwa coś ruszało!. Odpychał się nogami i oddalał szybko od wlotu. Raz po raz odginał głowę do tyłu i patrzył czy Punishers jest przed nim.

Dało mu to troszkę czasu, ale kiedy odpełznął mały kawałek, nagle klapa poleciała w bok, oderwana silnymi rękami a w otworze pojawiła się koszmarna …. twarz. Czy też raczej … gęba. Morda.



Z rozwartej gęby wylewała się zielona, spieniona ślina, która kapiąc na podłoże syczała, przeżerała metal, jak kwas. Czymkolwiek był ten stwór, na pewno powstał z więźnia po przejściu przez Anomalię. Nadal miał na sobie resztki kombinezonu. Sycząc i plując żrącą śliną kreatura miała zamiar wleźć do szybu. Władowała tam szponiastą łapę.

Od początku wiedział że to się źle skończy. Serce podeszło do gardła, ale musiał opanować strach, bo inaczej zginie w tym śmierdzącym tunelu. Teraz nikt z nowo nabytych sojuszników, czy też może inaczej, nie do końca wrogów - nie mogło mu pomóc. Punisher idący przed nim nic nie mógł zrobić. Flat Line zaczął się odpychać nogami energiczniej, licząc że uda mu się oddalić jeszcze trochę. Spojrzał z przerażeniem na mordę potwora który zaglądał do tunelu i w spoconych rękach ścisnął i odblokował samoróbkę. Nie mógł ryzykować podpuszczenia bliżej maszkary, bo przypuszczał że kwas z mordy cieknie mu nie przypadkowo. Jak charknie na niego, Roben nie będzie miał żadnej możliwości manewru. Podciągnął się ostatni raz i rozkraczył nogi, przyciskając do ścian tunelu, po czym wycelował. Poczekał jedynie do momenty aż pijawka wejdzie cała do tunelu. Ściągnął jeden ze spustów opierając broń na torbie, którą dalej miał na piersiach, dla lepszej stabilizacji.


Huk strzału w ciasnym tunelu na chwilę ogłuszył Flat Linea. Miał wrażenie, że pękły mu bębenki w uszach, co oczywiście nie było prawdą. Po prostu strzał oszołomił go na kilka chwil.
Za to efekt strzału przeszedł jego oczekiwania. Głowa stwora dosłownie eksplodowała. Kawałki tkanki poleciały na boki zachlapując tunel. Kilka kropel mazi dosięgło także buta Flat Linea. Na szczęście nie miały takiej mocy, by zrobić coś więcej, niż zadymić na skórze.
Pozbawiony szpetnego łba stwór padł cielskiem w wejściu do tunelu. Wokół niego gęstniał gryzący, gesty dym - efekt kwasu wchodzącego w reakcję z metalem

Pognał odpychając się nogami, chcą c jak najszybciej oddalić się od syczącego kwasem zewłoka. Szlag nie zdziwiłby się wcale, gdyby też sukinkot nie przejął się zbytnio utratą głowy...
Z tunelu najpierw wyłoniła się ręką z samoróbką a potem Flat Line wypadł i przeturlał się po podłodze. Techniczny pochylał się właśnie nad punishersem, leżącym w rosnącej kałuży krwi. Skurwysyn z nożem. Co się tu stało? Wiedział że spec od elektroniki nie stanowi na razie dla niego zagrożenia, pomóc nawet się starał. Był pewny że ta cała zabawa z zamianą miejsc w tunelu to jego zasługa. Uratował mu właśnie życie, czy to co innego? Popatrzył przelotnie na Nożownika, po czym przykucnął nad punishersem, tak by mieć wielkiego skurwiela na oku. Nóż który zranił go w szyję techniczny już usunął. Doktor zaś wyjął medpack i zaczął czynić swoje cuda. Nie da rady sam wrócić, nie da rady sam zabić Nożownika. Ratowanie sprzymierzeńca w tych dwóch kwestiach kosztem medpacka było opłacalną inwestycją.
 
Harard jest offline  
Stary 06-10-2011, 16:08   #134
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
Wracał do domu. Posiedzenie parlamentu trwało krócej niż planowano. Kazał się wysadzić swojemu kierowcy kilometr od swojej posiadłości. Kochał spacery choć nie miał na nie teraz czasu. Potrafił podczas nich wyłączyć się z otaczającej go rzeczywistości. Narzucał sobie blokadę na umysł. Błogi stan nie myślenia, to było to czego potrzebował w tym momencie. Nie męczyła go sama praca, lubił ją. Męczyli go ludzie, z którymi musiał się użerać. Ich wizja idealnego społeczeństwa była z góry skazana na porażkę. Nie rozumiał dlaczego ludzie ich wspierali. Czasami czułby się jak ostatni sprawiedliwy gdyby nie koledzy z partii. Wszystko jednak układało się po jego myśli. Ustawa nie miała prawa przejść w najbliższym czasie przez poprawki, a kiedy tak się stanie to można ją będzie uznać za niezgodną z konstytucją. Tak, miał wszystko pod kontrolą.

Wziął głęboki oddech rozkoszując się zapachem opadłych liści. To była piękna jesień. Kochał swoją okolicę. Była oddalona od centrum co zapewniało spokój mieszkańcom. Nie śpieszył się. Obserwował życie sąsiadów. Część z nich go pozdrawiała, na co zawsze odpowiadał skinieniem głowy. Wszyscy go tu lubili i szanowali. W domu czekała na niego piękna żona, dużo młodsza od niego. Sądził, że zostanie starym kawalerem, przez to jakie życie wybrał. Sarę poznał dziesięć lat temu. Nie miała nic wspólnego z polityką, nawet się nią nie interesowała. Po roku znajomości wzięli ślub, a dwa lata później mieli już dwie piękne córeczki. Można powiedzieć, że Gregory był człowiekiem spełnionym.

Czuł zapach obiadu. Próbował zgadnąć co tym razem jego żona przygotowała. Wyszedł zza żywopłoty i stanął przed wjazdem do posesji. Zamurowało go. Pięć samochodów policyjnych i samochód telewizji byli przed domem. Coś złego musiało się wydarzyć. Nie wiedział nawet kiedy zaczął biec. Dopadł pierwszego funkcjonariusza. Coś do niego krzyczał. Nie pamiętał już nawet co. Oficer dowodzący całą akcją podszedł do niego.

- Gregory Talbot, jest pan aresztowany w związku ze śledztwem w sprawie zabójstwa i zgwałcenia Lindy Wallson. – słowa uderzyły w niego niczym pałka baseballowa. Nie wiedział czy się ma śmiać czy płakać. Próbował tłumaczyć policjantom, że to nieporozumienie, ale w tym momencie na ganek weszła jego żona z córeczkami. Małe pociechy ukrywały twarze w matczynej spódnicy. Najgorsze było jednak spojrzenie Sary, była w nim pogarda, odraza i niedowierzanie.

Udupili go. Znaleźli sposób żeby zamknąć jego jadaczkę. Wsiadając do radiowozu poprzysiągł, że zapłacą za to. Nie zapłacili…

***

Znowu jechał. Otworzył oczy. Leżał na noszach w jakimś nieznanym miejscu. Niewyraźne osoby wiązały jego ręce i nogi. Czuł jak łzy spływały po jego policzkach. Gdzie się znajdował? Kim byli ci ludzie? Próbował zaprotestować, ale z jego ust wydobył się jedynie niezrozumiały bełkot.

Wieźli go przez ciemne korytarze. Światełka zamocowane w suficie przypominały trochę pasy na drodze. Były ich dziesiątki. Białe kropeczki zaczęły się rozciągać. Filozof usłyszał szept w głowie. Nie wiedział nawet czy są to jego myśli.

„Nie ja tylko on, nie ja tylko on - demonie szaleństwa przez krew zabierz go, nie mnie - nie ja tylko on.”

- Ja… pamiętam…- zdołał powiedzieć zanim znów stracił przytomność.

***

Sala sądowa wypełniona była po brzegi. To był dzień ogłoszenia wyroku. Gregory wiedział już od kilku dni co postanowi sędzia. Te skurwiele tym razem się postarały. Spreparowane dowody wyraźnie obciążały jego. To było jednak za mało. Trzeba było zakończyć ten spektakl poniżenia i hańby w blasku fleszy. Media tego dnia mówiły tylko o nim. Największy przeciwnik nowego ładu ściąga na dno opozycję. Mógł sobie wyobrażać tytuły w telewizji. Wszystko działo się obok niego. On za to bezskutecznie chciał złowić spojrzenie swojej żony. Siedziała wiele rzędów za nim ze spuszczonym wzrokiem. Nie odwiedziła go ani razu w areszcie. Nie miał nawet okazji powiedzieć jej, że to wszystko było jednym wielkim kłamstwem.

- Czy oskarżony zamierza coś powiedzieć przed ogłoszeniem wyroku? – sędzia wyrwał go z otępienia.

- Tak wysoki sądzie. Chciałbym coś powiedzieć. – wyprostował się. Chciał przyjąć wszystkie ciosy z podniesioną głową, choć zdawał sobie sprawę jak mizernie wyglądał. Schudł przez ostatnie miesiące i zaczął znowu palić.

- Chciałbym powiedzieć tylko to, że nigdy nie uda się spełnić waszej wizji. – kierował słowa poprzez kamery do swoich przeciwników. – Myślicie, że wystarczy jeden statek żeby pozbyć się całego zła? Będzie kolejny i kolejny, aż w końcu nikt nie pozostanie na ziemi. Wtedy nie będzie przestępstw. Zapamiętajcie moje…

***

Ponownie znalazł się na korytarzu. W głowie mu dudniło. Teraz był pewien. Szept, który słyszał nie był jego myślami. Chciał go zagłuszyć.

„Nie uda wam się tak łatwo mnie złamać. Słyszycie! Nie mam już nic do stracenia. Możecie próbować. Im się nie udało i wam też się nie uda!”


Będąc w narkotycznym transie przypomniał sobie mordobicie podczas spotkania. To też były przywidzenia. Zabił kogoś, a teraz był udupiony. Drugi raz dał się wykiwać. Tym razem przeciwnikiem był jego własny umysł. Swoją najskuteczniejszą bronią strzelił sobie w kolano. Wszystko co budował runęło.

Zaczął krzyczeć na całe gardło ze złości...
 
mataichi jest offline  
Stary 07-10-2011, 20:04   #135
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Sala teatralna milczała. Balkony i widownia były puste. Nikt nie przyszedł. Nie miał którędy. W ścianach widowni nie było wejść, a jedne jedyne drzwi znajdowały się na scenie ukryte wśród dekoracji. Nie łatwo było je znaleźć, a i nie sposób otworzyć. Mocne, dębowe z mosiężną klamką i dziurką na nieistniejący kluczyk i zawieszoną na gwoździu tabliczką z napisem Erick Garter. Jedyny dowód na to, że dokądś prowadziły, stanowiło światło wydostające się spod progu i sporadycznie rzucany na nie cień.
Poza tym sala sprawiała wrażenie opuszczonej. Budynek zamknięto. O teatrze zapomniano. Nikt tu od dawna nie zaglądał. Tylko światła nadal się paliły. Jakby ostatni widz ostatniego przedstawienia zapomniał zgasić je za sobą.
Pastor nie pamiętał by jakiekolwiek przedstawienie się tu kiedykolwiek odbyło. Odkąd się tu pojawił, teatr zawsze był pusty. Między złożonymi w równych rządkach krzesłami widowni nigdy nie było nikogo poza nim i tym szaleńcem. Poza Szekspirem. Teraz też tu byli. Obaj. On stał na scenie. A Szekspir… Szekspir swoim zwyczajem zgrywał się. Ukrywał. Przez nagłośnienie słychać było jego prowokatorski, drwiący głos. Ufny w niezniszczalność tego miejsca. Ich świątyni.
Już dobrze mój Murzynie. Chodźmy zatem.
Nim jednak echo jego słów zanikło wygłuszone słabnącą akustyką, wydarzyło się coś nieoczekiwanego. Sala zadrżała. Gdzieś głęboko coś wstrząsnęło fundamentami, a z sufitu posypał się kurz i kawałki wyschniętego tynku z farbą. Za prawą ścianą coś zadudniło. Uderzyło z furią w mur. Raz, drugi, trzeci… Po czwartym kilka cegieł wpadło do środka, a drżenie całej sali zatrzymało się. Zaległa cisza. Strach dudnił w uszach. Z dziury w ścianie wychynęła po cichu pozbawiona skóry siedmiopalczasta dłoń. Nienaturalnie długie, czarne paznokcie stuknęły o twardą powierzchnię ściany. Po chwili wyłoniła się druga dłoń, a na koniec powoli do środka sali wsunęła się istota z grozy ulepiona. Była tu. Była w środku. W miejscu gdzie nigdy nie było nikogo. Wdarła się. Oblicze monstrum nie miało krztałtu, ani wyrazu. Ale Pastor nie miał wątpliwości, że patrzy się dokładnie na niego. W mgnieniu oka, demon pojawił się na scenie. Tuż przed nim.
Wasz gatunek jest słaby. Jest karmą. Tylko wybrani dostąpią przeistoczenia i ocalenia. Inni staną się pożywieniem. Każdy, kto mi się sprzeciwi, umrze. Każdy, kto mi się sprzeciwi zostanie wchłonięty.
Czerwona dłoń zacisnęła się na gardle Pastora i uniosła jego ciało w górę.
Wchłonięty.
Męzczyzna nie mógł odwrócić twarzy. Nie potrafił. Musiał wpatrywać się w zbliżający się obraz piekieł jakim był demon. Wpatrywać się i tonąć w nim nie mogąc odepchnąć tysięcy dłoni innych potępionych, którzy już tam byli. Wołali go.
Wchłonięty.
Już tam był. Już czuł piekielny żar... Szarpnięcie z tyłu.
Spróbuj mnie wchłonąć.
Demon poluzował uchwyt na gardle Pastora i obejrzał się zaskoczony w stronę Szekspira. Mężczyzna odziany w strój z nieswojej epoki spoglądał na niego bez strachu. Bez trwogi. Ociekał dumą. We trzech teraz stali na scenie.
Spróbuj mnie wchłonąć Prospero. Wyzywam cię Władco Tchórzliwych Myśli!
Demon puścił Pastora. Był silny. Nie bał się pokarmu. A jednak... dwóch? Równie nagle objawi się przed niewzruszonym obliczem Szekspira i po niego wyciągnął krwistą dłoń. Pewność, ani przez moment nie ustępowała z oblicza człowieka.
Wyzywam cię.
Twarze obu zbliżyły się do siebie. Szekspir nie bronił się. Spoglądał w samo dno piekła jakie czekało na wchłoniętych.
Pastor powoli podniósł się na kolana. Scena wirowała. Strach uleciał z niego wessany przez demonicznego intruza. Patrzył przez chwilę niewzruszenie jak Shamhayell trzyma jego jedynego kompana. Szekspir dygotał, ale nie przestawał patrzeć w serce bestii.
Wchłoń mnie Prospero.
Pastor widział jak z twarzy Szekspira unoszą się kolejne maski i wpadają w bezkształtną twarz demona. Widział jak ten pierwszy słabnie, ale nie poddaje się. Duma nie ustępuje. Jeśli jednak przegrywał, to z demonem też coś się działo. Kolejne maski aktora wchłaniały się coraz wolniej i wolniej. Jakby przerastały głód bestii.
Wchłoń mnie!
Mimo rozkazu w głosie Szekspir stawał się coraz bardziej bezwładny. Intonacja pusta. Ledwie szeptał. Shamhayell jednak drżał, słaniając się na swych odnóżach. Walczył ze sobą. Siła determinuje karmę. Nie na odwrót. Ale czuł jakby wchłaniał nie jednego człowieka, a cały ludzki rodzaj jaki kłębił się na tym statku...

Demon ryknął głośno, gdy katana opadła odcinając dłoń wznoszącą w górze Szekspira. Ciało mężczyzny osunęło się na deski teatru.

Przed demonem stał ktoś inny niż ci dwaj pozostali. Teraz to wiedział. Teraz czuł. Popełnił błąd.

Katana znów świsnęła w powietrzu rozcinając niematerialny tors. Demon ryknął po raz drugi głosem już w nim potępionych i przewrócił się na skraj widowni. Ogniste smugi buchnęły z jego ranionego ciała.
Wasz gatunek jest słaby! Jest karmą!
Erick Garter zszedł schodkami ze sceny i podszedł do tryskającego ogniem Shamhayella, Władcy Zatrutych Myśli.
Pierdol się.
Wbiegł w demona. Katana przebiła ciało bestii, a ta rzucona impetem wpadła w uczynioną przez siebie wyrwę w murze.

***

Erick Garter zachwiał się raz jeszcze i zatrzymał przy grodzi wyjściowej, za którą czekali już Wielki Q i jego Rippersi. W głowie miał dziwną pustkę. Dziwną dziurę...

- Przepraszam cię Jessi... - powiedział i zemdlał.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 07-10-2011, 23:06   #136
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Drzwi nie stawiały oporu większego, niż wypadało drzwiom zamkniętym od dobrych paru lat. Okropny zapach, który jako pierwszy rzucił się na Apacza, w pełni to potwierdzał. Mężczyzna aż cofnął się o krok, zatykając twarz i odruchowo odwracając głowę. Cokolwiek tam było, musiało długo tam siedzieć. A skoro było długo w zamknięciu, musiało być głodne.

Apacz nigdy by się do tego nie przyznał, ale ta myśl- zwykła, pojedyncza myśl- wystraszyła go bardziej niż cokolwiek przedtem. Ciągle jednak pozostawał nieugięty, ciągle zdecydowany był przeć naprzód, na spotkanie z demonem. Czego oczekiwał? Sam nie potrafił tego określić, jednak jego życie już dawno straciło głębszy sens. Stało się drogą krzyżową bez szans na zbawienie, krucjatą przeciwko światu i samemu sobie. Chyba tylko cud mógłby coś zmienić, a kto ma największe szanse na sprawienie cudu na Gehennie, jak nie demon?

Zrobił krok na przód, nie zdołał jednak przekroczyć progu, i to się zdarzyło. Chwilowy paraliż, poczucie ucisku w klatce, duszność połączona z ciągle napływającym smrodem stęchlizny, i uwolnienie. Ulga, chciałoby się powiedzieć, gdyby nie fakt, że wtedy dopiero nastało prawdziwe cierpienie. Pieczenie w płucach, wrażenie mięsa odrywanego od kości na każdym centymetrze ciała, skurcze mięśni. Apacz zdołał wrzasnąć. Chyba nigdy nie krzyczał tak panicznie i głośno. Potem coś go szarpnęło, jak szmacianą lalkę. I nie było już nic.

***

Vincent rozejrzał się w koło. Nie zobaczył nic poza znajomymi górami, postanowił więc udać się w kierunku odbijanego światła. Wiedział, że będzie to długa wędrówka, wiedział jednak też, że to jakiś rodzaj snu czy iluzji i nie ma się co zrażać pozornie dużą odległością.

Szedł czując ciepło promieni słońca na twarzy. To było przyjemne, dawno zapomniane uczucie. Każdy krok Indianina wzbijał tuman piasku. To była pustynia, jaką zapamiętał ze swojego dzieciństwa. Szedł w stronę gór, które przybliżały się niezwykle powoli. Ale szybko zorientował się, że niezależnie od tego, ile idzie, słońce nadal nie zmieniło swojego położenia.

Migotanie słonecznych zajączków było coraz wyraźniejsze.

W końcu, czując zmęczenie mięśni, Apacz stanął u stóp skały. Zerodowanej, rdzawo-pomarańczowej, wznoszącej się niemal pionowo w górę.

Fakt, w młodości lubił wspinaczkę, jednak to byłoby zbyt ryzykowne- mimo iż nie chciał tego przyznać, wierzył, że śmierć tutaj będzie jak najbardziej realna. Postanowił obejść skałę w poszukiwaniu innej drogi, lub choćby mniej stromego zbocza.

W końcu znalazł.Tak zwaną kozią dróżkę. Nadal niebezpieczną, ale umożliwiającą wspinaczkę.

- Jak to mawiają, raz kozie śmierć.

Pocieszające było to, że jeśli zginie- to szybko. Chociaż, kto wie, co przygotował dla niego demon? Ile będzie musiał wycierpieć, nim się z nim spotka, tam na szczycie? Z drugiej strony, nikt nie powiedział, że będzie tam, na górze. Nie było pewności, że ktokolwiek tam będzie, jednak tylko tam Apacz widział jakiś cel, postanowił więc nie rozmyślać za dużo i iść przed siebie. Na sam szczyt,
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
Stary 10-10-2011, 19:35   #137
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację


APACZ

Wiatr. Czuł na policzkach ciepły wiatr z pustyni. Apacz nigdy nie był sentymentalny. Sentyment był dla głupców. Ale tutaj, na tej wysokiej skale, widząc krajobraz zapamiętany ze swojego dzieciństwa poczuł, że w jego duszy budzą się nieznane mu obszary.
Szybko jednak wziął się w garść.
Mimo, że jego zmysły odbierały te wszystkie bodźce, więzień zdawał sobie sprawę z nierealności tej sytuacji. Wiedział, że żaden demon nie byłby w stanie dokonać teleportacji jego ciała na Terrę.
Pokręcił energicznie głową, jakby wierząc, że w ten sposób pobędzie się omamów i rozejrzał po szczycie skały, na którą wspiął się z takim wysiłkiem.

Nie było tutaj wiele do oglądania. Szczyt nie różnił się od tego, co Apacz zapamiętał z dzieciństwa. Skały, kamienie i słoneczny żar wypalający wszystko na pył. Ale był jeden szczegół.

Koło. Na środku skały, na wysokiej tyczce stało koło, jakie jego naród używał do tradycyjnych tańców w obrządkach religijnych i mistycznych. Z tym, że teraz, na tym kole, zamiast piór i koralików wisiały ciała. Znał te ciała. Znał doskonale każdą twarz.

W końcu sam, własnoręcznie zabił każdego z tych ludzi.




FLAT LINE, DOUBLE B


Carter konał. Nóż Johna wbił mu się głęboko i nawet pomoc Flat Line’a nie gwarantowała szans na przeżycie. Jego zabójca stał poza zasięgiem, ale obserwował czujnie działania Flat Line’a i Double B. Zimne oczy przyglądały się scenie śmierci z obojętnością drapieżnika.

Medpack był cudownym urządzeniem. Nowoczesnym, wartym każdej ceny w sytuacjach takich, jak ta. W zręcznych rękach dobrego medyka, takich jak ręce Flat Linea, potrafił zdziałać dosłownie cuda.

Huk strzału zaskoczył wszystkich. Zaskoczył Double B, który obserwował w milczeniu zmagania Flat Linea z rannym Carterem. Zaskoczył medyka, który całą swoją atencję poświęcał pacjentowi. I zaskoczył Johna, który stał pod ścianą z nożem w ręku równie emocjonalnie pobudzony, co metalowa konstrukcja, o którą się opierał.

Koło jego głowy rozkwitł czerwienią krwawy kwiat. Psychopatyczny terrorysta stał przez kilka ułamków sekund, a potem osunął się po ścianie, zostawiając za sobą rozmazaną smugę.
Jego oczy niewiele się zmieniły. Nadal były blada i martwe. Tym razem jednak śmierć była nie udawana.

- Skurwiel – wysyczał Carter niewyraźnie spoglądając na zaskoczonych towarzyszy. – Nie tylko on miał asa w rękawie.

Rozkaszlał się z wysiłku tak, że przez chwilę Flat Line myślał, ze pacjent mu zejdzie. Ale zastrzyki stymulantów z medpaka i syntskura zasklepiająca ranę zaczynały stabilizować mu życie. Nanonoboty wstrzyknięte do krwioobiegu rozpoczęły proces regeneracji tkanek, a końska dawka znieczulaczy i farmaceutyków gwarantowała życie Cartera.

Potrzebowali jednak z pół godziny odpoczynku, nim ranny będzie w stanie iść dalej. Lampka medpaka błysnęła czerwienią sygnalizując, że urządzenie wyczerpało zapas środków i medykamentów.




TÖLGY


Tölgy rzucił się do przodu szaleńczo machając nożami. Więzień nie bawił się w półśrodki. Nie certolił się. Uderzał tak, aby zabić. Uderzał z całej siły, tnąc martwe ciało, rozcinając przegniłe mięso, martwą tkankę.
Zniszczony kombinezon więzienny trupa pokryły plamy ciemnej substancji sączącej się z ran.
Długie ostrza wbiły się w gardło trupa. Gwałtowne szarpnięcie, brutalny ruch i czerep odpadł od korpusu turlając się w bok. Żuchwa trupa poruszała się rytmicznie. Trup śmiał się. Śmiał się szaleńczo.

Ten śmiech smagnął Cygana, niczym dawka prądu. Więzień wbił jeszcze ostrze noża w pierś bezgłowego truchła, odepchnął kopniakiem w bok, aż ożywieniec walnął plecami o ścianę i nagle ... cała para zeszła z Rippersa.

Zatoczył się, czując że ruch ręką, nogą czy jakąkolwiek innym fragmentem ciała przeratsa w tej chwili jego możliwości.

Nagle poczuł, jak jakaś potężna siła unosi go w powietrzu i ciska nim, niczym szmacianą lalką przez korytarz.

Walnął boleśnie plecami o kratownicę lądując obok otwartej celi, w której znikł Apacz.

Przezwyciężając ból Cygan usiadł. W głowie szumiało mu i słyszał jakieś głośne trzaski, jakby gdzieś obok skwierczała zepsuta skrzynia z transformatorami.

Odruchowo spojrzał w bok. Do celi. To co ujrzał spowodowało, że o mało nie zeszczał się w kombinezon.

Cela zniknęła. Widział w niej tylko .... jakiś tunel otwierający się prosto na wielką, zalaną promieniami słońca pustynię z górami na horyzoncie.

Tunel zamigotał i zaczął się powoli zamykać.




FILOZOF

Krzyczał z wściekłości. Krzyczał, aż zabrakło mu tchu. Krzyczał, aż ktoś nie zdzielił go w twarz z taką siłą, że zamilkł.

Stracił to, co miał najcenniejszego. Dobrze o tym wiedział. Swój rozum. Jedyna broń, jaką posiadał Filozof została skierowana przeciwko niemu.
Z jakich powodów? Przypadek? Celowe działanie? Czy on był ostatecznym celem, czy tylko narzędziem by ktoś lub coś osiągnął jakiś inny cel? Na te wszystkie pytania Filozof nie znał i być może nigdy nie pozna odpowiedzi.

Został sprzedany przez swój gang. Za utrzymanie kontraktu.

A teraz jechał mrocznymi korytarzami, pod silną eskortą do sektora Agrodomów, serca Glidii Zero.

* * *

Przejazd przez GEHENNĘ przebiegł bez problemów i Filozof ocknął się przykuty solidnymi łańcuchami do łóżka w czymś, co wyglądało na skrzyżowanie sali operacyjnej z pokojem do przesłuchań. Lampa świecącą prosto w oczy, odór krwi unoszący się w powietrzu.

Kiedy Filozof ocknął się ZiZi siedział już niedaleko. Wyglądał niczym wychudzony pająk przyglądający się swojej ofierze. Na oczach szefa G0 połyskiwały różnobarwną poświatą gogle intercepcyjne – urządzenie zmontowane z części robotów STRAŻNIKA, które pozwalało postrzegać takie rzeczy jak: rozkład ciepła, feromony, pracę najważniejszych organów wewnętrznych i dokonywanie innych, bardzo skomplikowanych odczytów. Dzięki temu obserwator urządzeń mógł stwierdzić, czy obserwowany człowiek kłamie, czy planuje coś paskudnego. Niektórzy uważali, że gogle intercepcyjne niemal odblokowują zdolności telepatyczne użytkownika.

- Dobrze – westchnął ZiZi. – Im szybciej będziemy mieli to za sobą, tym szybciej stąd wyjdziesz, Filozof. Powiedz mi, dlaczego do mnie strzeliłeś? Powiedz mi, kto ci kazał? Bądź ze mną szczery, niczego nie ukrywaj, a może jeszcze znajdziemy nić porozumienia.




JAMES “CHASE” THORN


Więzień, któremu Chase przekazał informację o robalach pokręcił z niedowierzaniem wytatuowaną głową.

- Pierdolisz – wycedził z mocnym, meksykańskim akcentem.

Wytatuowane twarze spoglądały jedna na drugą. Desperados powoli dochodzili do siebie. Oddechy uspokajały się. Oczy odzyskiwały dawny wygląd.

- Pierdolisz – dodał jakiś inny ganger. – Skąd niby to wiesz.

To zadziałało, jak iskra. Podobnie jak w każdej społeczności zaczęto szukać winnego ataku. A winny zawsze był ktoś, kto odstawał od reszty społeczności. Miejscowy dziwak, cwaniaczek, którego nikt nie lubi, handlarz, który zawyża ceny, dealer, który oszukuje na wielkości działek. Albo ktoś obcy. Ktoś, bez tatuaży. Ktoś, kogo nikt nie zna.

Spojrzenia wytatuowanych twarzy i bezlitosnych oczy coraz częściej zatrzymywały się na nie wytatuowanej i bladej twarzy Punishera. Kilka, potem kilkanaście spojrzeń. Dłonie zaciskające się wokół noży, na rękojeściach broni.

W jednej złowieszczej chwili współtowarzysze ucieczki, którym zimna krew byłego gliniarza być może uratowała dupska, zaczynali się przeistaczać w złośliwe, krwiożercze zwierzęta, które szukały ofiary na odreagowanie. Winnego przyzwania demonicznych robaków do miejsca, w którym pili, chlali i obmacywali dziwki.

- Ty, kurwa, koleś – wycedził ktoś, kto wyglądał na lokalny autorytet. – A ty, kurwa koleś, skąd możesz to wszystko wiedzieć.

A potem padło zdanie, którego Chase najbardziej się obawiał.

- A może to ten fiut sprowadził na nas demony.

Słowom wytatuowanego więźnia, który wygłosił tę kwestię, zawtórował pomruk aprobaty. Narastający, niczym głos wielogłowej, drapieżnej bestii.





PASTOR / SZEKSPIR i JAKUB SZKUTNIK


Jakub wybrał walkę. Wierzył w swoją siłę. W ochraniającą go moc Wielkiego Konstruktora. Korzystając z chwilowego osłabienia demonicznej istoty naznaczył ją symbolem Kosmicznej Harmonii i rozpoczął egzorcyzm, który miał przepędzić demona z jego celi.

Pastor tymczasem wyrwał się spod wpływów demona i zbiegł poza gródź. Wielki Q chwycił go pod ramiona, przekazał któremuś ze swoich ludzi i spojrzał na korytarz, gdzie Jakub toczył swój nierówny bój.

- Wypierdalaj z mojej celi! – wrzask więźnia odbił się echem po mrocznym korytarzu.

Jakby na skutek krzyku więźnia resztki świateł strzeliły snopem elektrycznych iskier i korytarz pogrążył się w ciemnościach.

Wielki Q i reszta więźniów zgromadzonych pod wejściem do korytarza usłyszało krzyk. Głośny, pełen bólu krzyk.

W ciemności coś się poruszyło. Chwiejnie, niepewnie. Szczęknęła metalicznie przeładowana spluwa. Ktoś skierował snop latarki w stronę korytarza. Pojedynczy promień światła przeciał ciemność.

- O kurwa ! – syknął jakiś Rippers. – Co mu się stało!?

Jakub zrobił jeszcze kilka chwiejnych kroków. Pastor przyglądał mu się rozwartymi z przerażenia oczami. Człowiek, na którego plecach wygłaszał swoje przemówienie w kantynie, wyglądał koszmarnie. Cały był we krwi. Krew płynęła z okaleczonej twarzy, która wyglądała tak, jakby przed chwilą pracował nad nią psychol z brzytwą oraz z ramion, które świeciły surowym mięsem.

Szkutnik zrobił jeszcze krok i zabrakło mu sił. Zwalił się ciężko na kratownicę zaledwie kilka kroków od wyjścia z korytarza.

Światło latarki pokazywało teraz teren za jego plecami. Kłębiła się tam masa plugawych kształtów. Dłonie, zakończone kolczastymi ogonami, przedramiona pełzające niczym odrażające węże – ludzkie szczątki pełznące krwawą falą w stronę wyjścia.

- Odcinamy korytarz – powiedział Wielki Q patrząc beznamiętnie na pełznącego niezgrabnie Szkutnika. – To COŚ nie może go opuścić.

Ręka przywódcy sektora powędrowała w stronę przycisku zamykającego grodzie.




SPOOK

Spook zacisnęła zęby i poderwała się z miejsca.

- Nie jestem taka jak on!

Te słowa były jej mantrą, jej litanią, jej modlitwą, jej tarczą przed czającą się za krawędzią rozpaczą. Była twarda, bo GEHENNA ją taką uczyniła. Ale w tej jednej chwili, w tej jednej koszmarnej konfrontacji zwątpiła w swoją twardość. Czuła się, jak balonik, z którego ktoś nagle spuścił całe powietrze. Czuła się tak, jakby ktoś w jednej krótkiej chwili wyssał z niej całą siłę i energię.

Widziała, jak Tölgy rzucił się do walki i nagle ....ojciec zniknął. A Cygan młócił powietrze jak szalony, wymachiwał rękami jak wiatrak podczas huraganu. Wyglądało to zabawnie, gdyby nie wręcz szaleńcze zacięcie na twarzy Cygana.

W pewnym momencie Spook zobaczyła jakiś niewyraźny kształt, niczym kłąb dymu lub mgły, który cisnął więźniem w tył, tak że ten przeleciał spory kawałek w powietrzu i gruchnął o kratownicę na podłodze.

- Nie jestem taka jak on!

Ojciec pojawił się ponownie. Szedł z głębi korytarza, z nożem w ręku, prosto na Cygana.

- Zabij go, Spook – dziewczyna słyszała jego głos tuż przy jej uchu. – Zabij tego człowieka, a pokażę ci wyjście.

Ojciec zatrzymał się obok Cygana.

- Jeśli tego nie zrobisz, każę mu zabić ciebie. Twoja ostatnia szansa, Spook. Nie bądź głupią pizdą.




WSZYSCY

Złożony mechanizm w sercu GEHENNY poruszył się nieznacznie. Potężny, unoszący się w wypełnionym próżnią cylindrze wał. Urządzenie to nazywało się ŻYROSKOPEM ALHENDERA i VARACZKOWA i dzięki niemu na pokładzie okrętu działała sztuczna grawitacja.

Przez morze lampek kontrolnych na urządzeniu przeszła fala zmiennych impulsów. STRAŻNIK rozpoczął kolejną procedurę. Sekwencja pisków i pulsujących barwami świateł oraz zakodowanych sygnałów powędrowała przez INFROSTRADY i tradycyjne sieci światłowodowe do określonych sterowników i urządzeń.

Bomba została aktywowana, lecz – jak na razie – niewielu zdawało sobie z tego faktu sprawę.

Zaczęło się odliczanie.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 10-10-2011 o 19:52.
Armiel jest offline  
Stary 13-10-2011, 15:17   #138
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=x_47fPXN1nU&feature=related
[/MEDIA]
Najpierw oślepiające światło.

Potem ciemność i ocean bólu.

Maczeta wysunęła się z bezwładnej ręki z brzękiem opadając na stalową kratę podłogi. Przegrał.

- Czemuś mnie opuścił? - szept i jęk bólu w jednym.

Oh, przestań pitolić Josephson. - odpowiedział wesoło nieznany młody głos w jego głowie - Jedyne co cię opuściło, to twój zdrowy rozsądek. Czy twój Wszechmogący byłby w stanie uratować dupę Daniela przed lwami, gdyby ten wrzeszczał na nie i okładał kijem? Ogarnij się, kurwa!


+

Głos Boga? Anioła Stróża? Świętego Svena Tybetańczyka, patrona powolnej i bolesnej śmierci w kosmosie? Szok pourazowy? Początki schizofrenii? - jakiekolwiek było źródło nowego głosu w głowie Szkutnika, nie można było odmówić mu racji.
Oto Głos Niebios godny rozbrzmiewania w piekle Gehenny. Oto posłanie, które warto nieść korytarzami zagubionego w kosmosie więzienia. Oto błądziłem, a Pan otworzył swe usta i rzekł:

Josephson. Ograrnij się, kurwa!

Szkutnik otworzył oczy akurat w momencie, gdy jedna z pokrak rodem z obrazu Hieronima Boscha wznosiła swoje coś-w-rodzaju-ręki-z-kostnymi-dziobami do ostatecznego ciosu.
Cofnął sie w ostatniej chwili. Uratował się przed rozszarpaniem gardła, choć cięcie rozpłatało mu policzek od ucha, po czubek nosa. Nieskoordynowanym kopniakiem posłał potworka w głąb celi. Coś zaskrzeczało i zaszeleściło. W egipskich ciemnościach z trudem dostrzegał kolejne małe, surrealistyczne kształty odrywające się od cielska porastającego sypialnię Wieszcza i jej okolice.

Mistyka się skończyła. Teraz bez komplikacji i zbędnych słów zostanie rozszarpany na strzępy i wchłonięty w uwłaczające rozumowi cielsko, gdzie spędzi długą, bolesną wieczność. Dzień po dniu. Pozbawiony jakiejkolwiek nadziei i w pełni świadomy.

Monstrualna dawka adrenaliny, wyzwolona przez strach szarpnęła nim do pionu i zmusiła do ruchu w stronę wyjścia. Bitwa była skończona. Przegrał. Nie był zbrojnym ramieniem Chrystusa w piekle, a jedynie kolejnym idiotą, który porwał się z motyką na słońce. Boże, jaki był zaślepiony...

"Jeśliby noga powiedziała: Ponieważ nie jestem ręką, nie należę do ciała - czy wskutek tego rzeczywiście nie należy do ciała?"

Shamhayell?


Nie, w zasadzie to akurat z listu do Koryntian. Faktycznie, trochę w jego stylu. Dobra, nie przerywaj. Dalej mam o twoim zaślepieniu. "Gdyby całe ciało było wzrokiem, gdzież byłby słuch?"

Kim ty jesteś?

"...Lub gdyby całe było słuchem, gdzież byłoby powonienie?"


Pół idący, pół pełznący ku wyjściu Szkunik zaśmiał się głupkowato. Dialog rozbrzmiewający w jego głowie był chyba jakąś desperacką próbą obrony umysłu przed świadomością bólu i narastającym atawistyczny strachem. A może jakąś próbą rozładowania szoku po doświadczeniu telepatii, do której nie był przystosowany.

O, to będzie dobre, słuchaj dalej: "Lecz Bóg, tak jak chciał, stworzył różne członki umieszczając każdy z nich w ciele. Gdyby całość była jednym członkiem, gdzież byłoby ciało?"

Słuchasz, Shamhayell? Dokładnie to próbowałem ci wytłumaczyć od początku...

Odpowiedział mu jedynie chór złowrogich szelestów, skrobań i mlaśnięć. Dźwięk dziesiątek dłoni, setek placów i innych koszmarnych odnóży pełznących krok w krok za nim. By dokończyć co zaczęły. Zniszczyć i wcielić. Naprawdę poruszały się tak wolno, czy może demon delektował się chwilą i bawił się jak młody kociak oszołomioną myszą?

+

Błysk latarki. Rozmazany widok Wielkiego Q, Poety i paru innych Rippersów. Ręka Wodza na wysokości panelu zamykającego gródź. Jego popierdolony, pozbawiony wyrazu uśmiech.

- Hej Q! - pokiereszowana twarz Szkutnika uniosła się w górę, duchowny znów chwiejnie stanął na nogach. Słowa sprawiały mu ból i brzmiały nieco bełkotliwie, ale były w pełni zrozumiałe. - Chyba nie pękasz, że na twoim rewirze znalazł się większy pojeb od ciebie, co? Zapewniam, że to niemożliwe. - Szkutnik, zaśmiał się plując krwią i bezwładnie zatoczył na ścianę. Zaczął niezdarnie iść wzdłuż niej zostawiając krwawy ślad. Jego głos zaczął brzmieć nieco bardziej przytomnie. - Dwa zdania: Demon słabnie. Możliwe że zdycha. Jak mnie zeżre - urośnie. Wstrzymajcie się z tym odcinaniem.

Nie mógł okazać strachu. Nie mógł się załamać. Nie teraz, gdy metry dzieliły go od wyjścia. Prał do przodu, mogąc tylko mieć nadzieję, że Rippersi docenią widowisko i wstrzymają się jeszcze choć pół minuty, pozwalając mu wyjść.
 
__________________
Show must go on!

Ostatnio edytowane przez Gryf : 13-10-2011 o 15:24.
Gryf jest offline  
Stary 14-10-2011, 14:06   #139
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Lepiej być zjedzonym przez robactwo, czy rozerwanym przez tłuszczę?
Wybór jest w sumie żaden na Gehennie. Śmierć zawsze czaiła się w ciemnościach, za każdym rogiem, w spojrzeniu wielu...
Thornowi nawet twarz nie drgnęła, gdy usłyszał słowa „A może to ten fiut sprowadził na nas demony.” Niemniej ciarki przeszły mu po plecach. Instynkt kazał uciekać, logika nakazała zostać. Dłoń mimowolnie oparł na załadowanej broni, jedno szarpnięcie i wyciągnie ją. Starczy kilka strzałów, bo grunt by nie dać się wziąć żywcem.
Zginałby i tak... tyle, że wyjątkowo powoli i boleśnie.
Po kie licho w ogóle tu został ? Po kie licho upierał się, by poinformować szefa tutejszej bandy ? Przecież mógł odejść, ci ludzie i tak zasłużyli na śmierć. Co więc go podkusiło?
Czy to te resztki motta: “ Chronić i służyć”?
Robota policjanta to wszak więcej niż tylko praca. To wrasta w umysł, naznacza duszę. Chronić i służyć... psiakrew, ale nie w tym miejscu. I nie tych ludzi.

James charknął głośno i splunął pogardliwie.- A może masz sieczkę w łepetynie? Gdybym sprowadził tu robactwo, to po co miałbym tu czekać? Pomyśl trochę...
Wskazał skinieniem głowy na kratę wywietrznika tunelu wentylacyjnego.- W kantynie robale wlazły tą drogą. Nie trzeba być geniuszem, by się domyślić, że... skoro dostały się przez wentylację w kantynie, to mogą tą samą drogą przejść do pobliskich pomieszczeń.
Zimne oczy Jamesa wbiły się niemal w oskarżyciela.- Chcesz siedzieć na dupsku w nadziei, że robaczki zadowolą się jednym pomieszczeniem? Twoja sprawa. Możesz siedzieć i czekać.
Wzruszył ramionami.- Możesz też działać, jeśli masz dość cojones i miotaczy ognia, by z nimi walczyć. Choć ja bym bez białego fosforu się do nich nie zbliżał. Możesz też ewakuować swoich ludzi, póki jeszcze jest czas. Ale...- wyciągnął broń i wycelował w oskarżyciela. Ryzykował, ale co licha, co nie było ryzykiem? Ofiary linczu zazwyczaj są słabe i bezbronne. Ludzie tak jak wilki, atakują gdy czują się bezkarni.
Co innego, gdy zagrożenie jest realne. -... nigdy nie waż się mnie oskarżać o coś na co nie masz dowodu, bo za oszczerstwa to ja rozwalam łby. Comprende amigo?- po czym Chase uśmiechnął się, opuszczając lekko broń, odrobinę tylko. By w razie czego móc strzelić, do Rakiety i każdej innej “gorącej głowy”..- Choć tym razem, to ci mogę wybaczyć. Tym razem.
Oczy Chase’a lustrowały otoczenie. To co uczynił było piekielnie ryzykowane, ale wszystko co by zrobił, wiązało się z ryzykiem.- Ja zamierzam się stąd wynosić. Przyszedłem zrobić interes, nie wypalił. Pójdę gdzie indziej. A co ty zrobisz amigo?

Rzut:
[Rzut w Kostnicy: 10]
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 14-10-2011 o 20:46.
abishai jest offline  
Stary 14-10-2011, 14:46   #140
 
woltron's Avatar
 
Reputacja: 1 woltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumny
Przebudzenie Erica było dla Pastora jak jasny grom z jasnego nieba. Uświadomiła mu, że całe swoje jestestwo, podobnie jak Szekspir, oparł na kłamstwie. Obaj byli tylko iluzją człowieka, który dokonał zbrodni tak wielkiej iż oszalał. Spotkanie z Shamhayellem uwolniło jednak Erica. Pastor przyjął to z pokorą, zaś Szekspir z przerażeniem. Żaden z nich nie zamierzał odejść od razu, każdy z nich zamierzał osiągnąć swój cel – Odkupienie i Nieśmiertelność.

*

Plan. Plan był prosty. Pastor zamierzał uratować Szkutnika, niezależnie od konsekwencji dla siebie, Erica czy Szekspira. Mężczyzna przyjrzał się dokładnie rannemu i doszedł do wniosku, że ten nie ma szans dojść do bezpiecznego miejsca o własnych siłach, a przynajmniej nie zanim Wielki Q zamknie grodzie oddzielające sekcję Wieszcza.

- Dwa zdania: Demon słabnie. Możliwe że zdycha. Jak mnie zeżre - urośnie. Wstrzymajcie się z tym odcinaniem – wypowiedział rany, a Pastor mu wierzył. „Gdyby demon był tak potężny jak się przechwalał to obaj bylibyśmy martwi” stwierdził i zebrał w sobie siły by ostatni raz przejąć kontrolę nad Eric’iem.
- Szkutnik ma rację – powiedział cicho, ale z niebywałą pewnością. – Zamknięcie grodzi nic nie da, demon po prostu przejmie kontrolę nad kimś z zewnątrz i wydostanie się z zamknięcia. A wtedy możesz pożegnać się z Cyrkiem, łatwymi dziewkami i prawdziwymi papierosami, bo ten skurwiel – Pastor wskazał na bezwładną masę ciał – ci to odbierze. – Gdy skończył mówić ruszył stronę rannego Szkutnika, mając nadzieję, że przekonał Q.
 
__________________
"Co do Regulaminów nie ma o czym dyskutować" - Bielon przystający na warunki Obsługi dotyczące jego powrotu na forum po rocznym banie i warunki przyłączenia Bissel do LI.
woltron jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:23.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172