Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-10-2011, 21:00   #5
Piazzo
 
Piazzo's Avatar
 
Reputacja: 1 Piazzo jest na bardzo dobrej drodzePiazzo jest na bardzo dobrej drodzePiazzo jest na bardzo dobrej drodzePiazzo jest na bardzo dobrej drodzePiazzo jest na bardzo dobrej drodzePiazzo jest na bardzo dobrej drodzePiazzo jest na bardzo dobrej drodzePiazzo jest na bardzo dobrej drodze
Mapy kuzyna Wolfganga bardzo się przydały doprowadzając Bruna najpierw do Tempelhoff, a potem tutaj wraz z jego grupą. Teraz jednak ten wyglądającego na podstarzałego mężczyznę, chociaż gdyby ludzie wiedzieli o jego wieku to by się niezwykle zdziwili, o czarnych włosach w, wielu miejscach przetykanych siwizną, opadających na na zmęczone życiem i zapewne doświadczeniami oczy, siedział sam. Chociaż był znanym w niemal całym południowym Stirlandzie łowcą nagród, to nie ubierał się jako taki. Miał na sobie czarną, skórzaną i niezwykle wytartą kórtkę, nałożoną na podziurawioną w wielu miejscach zbroję kolczą, zaś na stole koło kufla piwa leżał zbyt wiele razy połatany kapelusz w kolorze zgniłej zieleni. Jedynymi zadbanymi rzeczami w ekwipunku Bruna była wyglądająca na masywną kusza z niezwykle podłużną komorą w miejscu na bełty. Pozory jednak myliły, broń wykonywana przez krasnoludy miała wiele przydatnych właściwości, na przykład lekkość. Drugą z takich rzeczy było ostrze schowane w obitej skórą pochwie, o gardzie w kształcie skrzydeł nietoperza. Broń zdecydowanie nie dla takiego obdartusa. Już po raz któryś ogarnął wzrokiem salę wspólną w gospodzie i po raz wtóry zdziwił się widząc różne indywidua, nawet jak na standardy ponurej i dziwnej Sylvanii. Gestem zmówił następne piwo, które chociaż nie przypominało nawet odrobinę stirlandzkiego, grzanego i utonął we wsppomnieniach, a raczej w swoim jedynym koszmarze, jaki męczył go od kąd tylko pamiętał.


Był wieczór, jesienny, deszczowy wieczór. Siedmioletni chłopak machał swoim drewnianym mieczem, walcząc z niewidzialnym przeciwnikiem.
-Giń śmierdzący goblinie!- wziął swoją broń w obie ręcę i dźgnął w podłogę, w tym momencie otworzyły się drzwi a do środka wszedł mężczyzna w średnim wieku z wielodniowym zarostem i w bogatych szatach.
-Bruno!- krzyknął do dziecka- ile razy mówiłem ci żebyś się nie bawił w te głupoty!
-Ale tato...
-Żadne ale!- natychmiastowo ukrócił dyskusję- Co robisz na nogach tak późno? No już, dawaj ten kawałek drewna i idź spać!- dzieciak ociągając się oddał swoją zabawkę i zmierzał do drugiego pokoju ale w tej chwili drzwi otwarły się mimo że były zamknięte na klucz od środka i wszedł rycerz w granatowej zbroi, blady i wyglądający na młodszego niż ojciec siedmiolatka.
- Kim jesteś że w nocy włamujesz się do spokojnych ludzi!- oburzył się właściciel domu- Wiesz w ogóle kim ja jestem?- włamywacz w płytowej zbroi się zaśmiał i popatrzył na drewniany miecz jaki ten trzymał w swoich rękach.
-Wiem kim jesteś, Forlongu Tellu. Ja zwę się Lestates de Mousillon i jestem Rycerzem Zakonu Smoczej Krwi.
-Co tu robisz, jeśli masz jakąś sprawę to moje biuro będzie otwarte jutro.
-Nie jestem tu po to żeby coś kupić.- pokręcił głową- Podróżuję po całym Starym Świecie w poszukiwaniu słynnych wojowników i szermierzy a ty, młody Tellu,- tak, powiedział młody- czy może kapitanie Tell, byłeś podobno niezrównanym wojownikiem w służbie elektora, hrabiego Henryka III ale teraz widzę że przerzuciłeś się na inny rodzaj broni. Ha ha!
-Prawda byłem KIEDYŚ wojownikiem ale rzuciłem to już dawno temu, teraz jestem kupcem.
-Tak... Ale i tak chcę ciebie sprawdzić- w tej chwili wyjął dwa długie miecze, których garda wyglądała jakby dawała dla nich nietoperze skrzydła.- Łap!- rzucił Forlongowi jeden z nich a ten zręcznie złapał go w powietrzu.
-Nie będę z tobą walczył!- krzyknął kupiec rycerzowi prosto w twarz.
-Więc łatwiej będzie ciebie zabić!- natarł na Forlonga z niesamowitą szybkością i ciął mieczem z góry. Forlong ledwo zdążył się osłonić ale siła ciosu odepchnęła go tak że aż upadł u stóp swojego syna ale podniósł się natychmiast i sam z okrzykiem bojowym rzucił się na przeciwnika próbując pchnąć, potem ciąć i znowu ale Lestates parował te ciosy z łatwością i nie używając do tego prawie żadnego wysiłku.
-Mówiłeś że nie będziesz walczyć.- bawił się z przeciwnikiem parując i unikając ciosów z gracją akrobaty mimo iż nosił zbroję, która znacznie spowolniłaby ruchy najtęższego krasnoludzkiego wojownika- Czyżbyś zmienił zdanie?
-Nie... miałem... wyboru!- wykrzyknął to cały czas nacierając z coraz większą determinacją.
-Jesteś całkiem dobry, wiesz o tym?- oparł miecz o ziemię a kupiec zaatakował lecz przeciwnik zrobił błyskawiczny krok do tyłu, potem następny i następny, aż oparł się plecami o drzwi. Forlong wyczuł w tym swoją szansę i pchnął z całej siły. Dziwny rycerz zrobił błyskawiczny obrót w swoje lewo, o włos mijając ostrze i znalazł się tuż obok drugiego z wojowników, którego miecz wszedł głęboko w drzwi i utknął w nich. Lestates uderzył go rękojeścią z taką mocą że Forlong zgiął się i złapał za miejsce gdzie go bolało.
-Szybki, uparty i zdeterminowany! Ha! Zasłużyłeś by dołączyć do mojego zakonu.
-Nie chcę dołączać do żadnego zasranego zakonu! a teraz się stąd wynieś skoro sprawdziłeś to co chciałeś!- takiej stanowczości Lestates nie spodziewał się po pokonanym przeciwniku,
-Dobrze. Ale jest pewien warunek. Ja mam zasadę że pojedynek zawsze jest na śmierć i życie!- w oczach wojowniczego kupca w tej chwili ujrzał to co chciał- na śmierć a potem pójdę do twojej chorej żony i ją też zabiję a na koniec ten malec, Bruno tak? Bruno zostanie moim paziem! będzie ze mną podróżował i w końcu zapomni o swojej rodzinie! O tak.- gdy to mówił zamknął swoje szare oczy, skierował twarz i ręcę do góry, jakby jakiś bóg zsyłał błogosławieństwo na swojego najwierniejszego ze sług...


Nie! Bruno musiał uporać się ze swoją przeszłością i osiągnąć swój cel, do którego dążył od ponad 25 lat. Zemsta. Wszystko to co przeżył- służba w Straży Rzeki Stir, dezercja, a potem praca jako łowcy nagród, wszystko przyprowadziło go tutaj, do małej, zabitej dechami wioski Gabshert. Jego rozmyślania przerwało wejście nowego gościa do karczmy,młodej, pewnie dużo młodszej od Bruna dziewczyny. Zielona suknia podkreślała jej szmaragdowe oczy, a rude włosy znakomicie kontrastowały z bladym, gładkim licem. Trzeba było przyznać, że wyglądała na ładniejszą nawet od do niedawna towarzyszącej Brunowi Natalie z Bretonii. On nie dbał o to jak sam wyglądał, chociaż wiedział że szlachetnie urodzone, albo znudzone bogactwem mężów kupców kobiety lubią zerkać i wdzięczyć się do takich jak on indywiduów, co nie raz wykorzystał.
-Zbliżcie się, usiądźcie przy jednym stoliku.- okazało się nawet że to osoba na którą czekał i jak już się tego domyślał inni goście karczmy też tu przybyli na jej wezwanie. Dziewczyna po krótce, dość lakonicznie, niemal nawet po żołniersku wyjaśniła sprawę rzucając złoto. W tej misji coś jednak śmierdziało, była tu jakaś wyjątkowo duża kupa. Jeśli jakikolwiek baron imperialny, czy krasnolud się dowiedział o kopalni srebra, nie zważałby na reputację Sylvanii i przysłałby tu górników, nie zważając na koszty ochrony i tak dalej. Z drugiej strony jednak, jeśli sylvańscy szlachcice ukryliby fakt istnienia takiej kopalni, to mogłoby pomóc w zapewnieniu finansów dla ich panów. Johanes, były akolita Morra i drugi z towarzyszy mówił że każdy tutejszy szlachcic służy swym wampiżym panom, którzy traktują ich i innych, ubogich sylvańczyków jak bydło. Ta dziewczyna nie wyglądała jednak na wampira ale pozory mogą być mylące, z kolei jeśli można było wykluczyć wampiryzm, to szlachcianka mogła być jedną z ich sług. W końcu jaki amator świeżej krwi oparłby się mając taki kąsek jak ona? Prawie wypatrzył oczy szukając śladów na jej łabędziej szyii. Patrzył z ukosa jak wygalantowany być może jakiś najemnik albo któryś tam z kolei syn lorda, barona, czy czegoś tam jeszcze wita się z nią. Być może rozpoznawał jego twarz ale nie to pora i miejsce. Kiedy wrezcie dwa następne obdartusy się przedstawiły, to Bruno poczuł że teraz czas przedstawić
-Nie dbam o to jak zdołaliście ukryć przed Imperialnymi i krasnoludami kopalnie srebra i czy być może nawet niedawno na to wpadliście i nie ochodzi mnie jaka zapłata za to będzie.- chwycił dziewczynę za nadgarstek, przyciągając ją tak żeby spojrzała mu w oczy i kontynuował- Powiedz mi to co obiecał twój posłaniec i dlaczego nie mogłem zabrać ze sobą Natalie i Johanesa? Im się to należy tak samo jak mi!
Może chwyt wyglądał zbyt obcesowo i brutalnie ale to miało też inny, ukryty cel. Chciał sprawdzić czy dziewczyna miała puls.
 
Piazzo jest offline