Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-10-2011, 01:53   #29
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
A sądził, że gorzej już być nie może. Nie zdążył jeszcze ochłonąć po ataku napotkanych na drodze hybryd, a już ten wygadany bretończyk zaczął paplać, że szczęście to wielkie, że jedzie z nimi żak medycznego oficjum z Altdorfu. Na nic więc zdały się tłumaczenia, że kilka wykładów z historii morów i wizytacja w mortuarium nie czynią jeszcze z nikogo medyka. Ernst musiał więc zabrać się za to za co w jego wyobrażeniu medyk zabrać się winien.

- No niech go który przytrzyma! – krzyknął do tych co to dosiedli się do dyliżansu w ostatniej karczmie.
Hulz rzeczywiście rzucał się potwornie. Ilekroć Ernst starał się naruszyć tkwiący pod jego żebrami bełt, woźnica napinał się i bronił rękami. Jęczał i krzyczał raz klnąc, raz błagając. Na koniec przepraszając. Z każdym słowem coraz intensywniej też zapluwał się krwią. Ernst nie sądził by dożył do rana. Po prawdzie nie sądził by woźnica wytrzymał choćby do nocy. Krew, która sączyła się obficie z rozbabranej rany, była wystarczająco ciemna by sądzić, że bełt uszkodził też wątrobę. On sam też nie domyśliłby się, że głupie hybrydy mogą używać kusz… Paskudne wrażenie. Człowiek czasem potrafi przerosnąć swoje poczucie moralności. Ale słuchać takich wywrzasków z bliska… Paskudne wrażenie…

Zostawił umierającego Hulza w rękach tej młodziutkiej służącej i zajął się chłopakiem z obitą szczęką. Widział z wnętrza dyliżansu jak wielka małogłowa hybryda wymachuje na boki pokaźnym nasiekiem. Widział jak chłopak z toporem nie zdążył się uchylić przed uderzeniem. Gdyby stał o cal bliżej nic by z niego nie zostało. A tak skończyło się tylko na lekkim otarciu, które poza tym, że zostawi pokaźnego siniaka na gębie, to wybiło szczękę z zawiasu. A na kościach, Ernst szczęśliwie znał się trochę. Starczyło kilka zgłuszonych jęknięć i jedno chrupnięcie. Niespecjalnie szczęśliwy z tego zabiegu pacjent pocierpi pewnie jeszcze kilka dni, ale będzie żył. Przynajmniej on.

Hulz przestał krzyczeć. Ten drugi woźnica Gunnar stał przy nim z zabandażowaną ręką i posępnie łypał w kierunku Ernsta. No przecież mówił, że nie jest medykiem… pospolici ludzie to hołota.

Ranny był też jeden z krasnoludów. Ten duży. Choć zdawał się tego nie dostrzegać zarówno w momencie otrzymania rany, jak i teraz gdy spoglądał na zwłoki ubitej przez siebie hybrydy. Zresztą tak też było lepiej. Ernst nie chciał się nikomu rzucać w oczy. Chciał tylko spokojnie przemierzyć Imperium by w stolicy kontynuować naukę.

Nie czekał aż ktoś jeszcze zgłosi się z jakąś raną. Miał już schować się z powrotem do powozu by poczekać aż ktoś kto bardziej nada się do tego zadania, odszuka konie, ale ciekawość w końcu wygrała. Podszedł do pierwszej zabitej hybrydy. Korpus… duży. Czterech łokci nie miał, ale nie wiele mu brakowało. Czy nienaturalnie? Trudno stwierdzić. Zdarzają się chyba i takie wielkoludy wśród niewystawionych. Pokaźna palica, którą chyba żaden ze współpodróżnych nie mógłby się posługiwać, nadal spoczywa w zaciśniętej garści… To co się najbardziej rzuca w oczy, to mała głowa. Czaszka znaczy. Bo usta, oczy i uszy są wielkości prawidłowej tworząc trochę karykaturalny obraz. Dzika, nieposkromiona energia… Ciekawe jak wielkich zmian w mózgu poczyniła. Trącił butem głowę hybrydy powyżej głębokiego cięcia w kark jakie zostawił krasnoludzki miecz, by przyjrzeć się jej profilowi i… omal nie wrzasnął ze strachu gdy stwór drgnął poruszony jakimiś drgawkami pośmiertnymi.
Odetchnął cicho kilka razy i zmełł w ustach przekleństwo podchodząc do drugiego trupa. W tym przypadku nie było zupełnie nic ciekawego. No chyba, że się pracowało w terminie u rzeźnika. Woźnicki garłacz szczerbatego praktycznie zniszczył cały dowód mutacji. Wydłużona jak błazeńska czapka głowa tej hybrydy znajdowała się w kawałkach, które można było zbierać od kadłuba aż po dobrych kilka, a może i kilkanaście kroków wstecz. Bezużyteczna miazga…

Do ostatnich zwłok trzeba już było się pofatygować kawałek w las. Bo właśnie tu dosiągł uciekającą jajogłową hybrydę bełt z kuszy drugiego krasnoluda. Któryś ze współpasażerów dobił leżącego już stwora ciosem w plecy. Ale to co najciekawsze zostało. Znowu głowa. To też znamienne.
Tym razem ostrożniejszy już Ernst podniósł z ziemi jakąś nadpróchniałą lagę i na wszelki wypadek przy jej pomocy odwrócił trupa na plecy. Głowa hybrydy pozbawiona była wszelkich włosów. Oczodoły i wszystkie inne otwory były pokryte jakąś przeźroczystą, skórzastą błoną, która w miejscu nozdrzy i ust była chyba regularnie rozcinana nożem dla podtrzymania życia. Mutacja łamała wszystkie zasady. Te determinujące przeżycie również. Zaiste, fascynujące... Ale dość już. Do Altdorfu został przecież niecały dzień drogi.

Ernst skierował się w końcu do powozu, by oczekiwać aż inni zajmą się pracami fizycznymi.

A tych trochę było.

Zmrok właściwie już zapadł, a powóz był nadal niesprawny pośrodku ciemnej kniei w którą zbiegło ostatnich dwóch mutantów. Czy wrócą, a jeśli tak to kiedy i w jakiej sile, pozostawało na razie zagadką, jednak każda kolejna zmitrężona przy wozie chwila, rujnowała radość z odpartego ataku.

Pozostawała więc kwestia odnalezienia koni i sprawdzenia czy ktokolwiek z pasażerów drugiego dyliżansu ocalał. Gunnar nie zamierzał opuścić swojego kompana i wraz z Janną powiedział, że pozostanie przy rannym. Ernst również postanowił nie oddalać się od wozu, a za przerażoną i pozostającą w szoku arystokratkę, twardo zadecydowała Marie. One też się nie ruszą. Tylko Philip wyraził chęć pomocy, choć zaznaczył, że za żadne skarby w ten “przeklęti, szwabski las” nie wlezie.

Należało więc sprawnie zadziałać jeśli zamierzali przeżyć tę noc.

Pozytywne było to, że mimo bezradności Ernsta, Hulz nie przestawał walczyć o życie, a krew z rany jaką zostawiła kusza sączyła się już słabo pod uciskiem rąk Gunnara.

***

Pierwszy dyliżans zaatakowany przez mutantów leżał przewalony w poprzek drogi. Wyglądało na to, że i tu konie się spłoszyły, jednak solidniejsza konstrukcja powozów Czterech Pór Roku, bo do tej linii należał, uniemożliwiła złamanie dyszla i gwałtownie skręcający powóz wywróciła na bok siła odśrodkowa. Po zbliżeniu się można było dostrzec ciała zabitych pasażerów. Kilkuletni maluch, kobieta, oraz czwórka mężczyzn. Jeden w barwach linii, jeden w szatach kapłańskich i dwóch ubranych jak pospolici mieszkańcy Altdorfu, czy Carroburga. Oba konie, również były martwe. Pozostał jednak ktoś kto nadal żył. Za powozem leżał na ziemi nieruchomy ciężko oddychający stwór. Mutant najpewniej. Ciało należało do człowieka, ale plugawa magia chaosu całkowicie wynaturzyła mu głowę na podobieństwo czegoś pomiędzy dzikiem, a niedźwiedziem. Broni nie miał pod ręką żadnej i nawet nie zareagował jakoś specjalnie na pojawienie się obcych. Po chwili też wyjaśniło się czemu. Jego noga mniej więcej od połowy uda, uwięzła pod przewalonym wozem. Wokół było trochę krwi, ale wyglądało na to, że mutant nie jest umierający, a zwyczajnie uwięziony. Dużymi brązowymi oczami przypatrywał się obcym, którzy daliby głowę, że we wzroku tym tli się jakaś ludzka nadzieja.

Ostatni z trupów był już przy samych drzewach. Wyglądało na to, że mutant z kuszą zastrzelił go gdy ten próbował uciekać pieszo. Bełt tkwił niemal równo w mostku ofiary. Trochę jednak zastanawiająca była poza nieszczęśnika. Siedział na ziemi oparty o pień przydrożnego drzewa. Może jeszcze żył? Philip pierwszy wpadł na ten pomysł. Bretończyk kucnął przy mężczyźnie i uniósł jego brodę ku górze. Przez chwilę gapił się na nią bez słowa.
- Panowie - rzekł w końcu - To nie moja sprawa, ale rzućcie okiem.
Oświetlona lampką twarz nie od razu zdradzała tajemnicę tego co Philip miał na myśli, ale już po chwili stawało się to jasne. Oto leżał przed nimi martwy Erich Oldenbach. Sepleniący woźnica Zębatki. Był co prawda nieco lepiej ubrany, niezarośnięty, starszy o kilka dobrych lat i niepozbawiony siekaczy, ale... w zasadzie dokładnie on.
- Ja mam dość - stwierdził Philip patrząc na pobojowisko - Wracam do naszego dyliżansu.

***

Przedzieranie się przez las po śladzie jaki zostawił złamany dyszel było może i niezbyt wymagające, ale bez dyżurnej lampy powozowej się nie obyło. Nawet z nią jednak, bo światło dawała mizerne, ciarki przechodziły po plecach ilekroć coś zaszurało w zaroślach czeremchy, albo zahukało wśród wysoko rozłożonych szponiastych gałęzi. Szczęśliwie dzięki temu, że konie zmuszone były wybrać mniej porośniętą gęstwinami drogę ucieczki, poza lampą dochodziło tu też światło wieczornego nieba w niektórych tylko miejscach pokrytego chmurami.
Do miejsca, w którym Erich oswobodził się z lejcy dojście było bardzo łatwe. Dalej, konie przesadziły powalony dawno temu murszejący pień i skręciły nieco w dół po nierównym terenie. Szlak stratowanej roślinności pozostawał jednak cały czas doskonale widoczny i po kilku minutach wyprowadził ekipę poszukiwawczą na obszerną polanę powstałą najprawdopodobniej na skutek jakiegoś starego wyrębu. W kilku miejscach nadal było widać cienie ściętych pni, a cała polana porastana już była przez młode, szybko chcące wykorzystać prześwit dęby i buki. To co jednak od razu przykuło uwagę to spłoszone zwierzęta. Dwa wałachy stały na skraju polany nerwowo kręcąc łbami.
Było jednak coś jeszcze. W powietrzu dało się wyczuć wyraźny zapach dymu. Gdzieś w pobliżu jeszcze przed chwilą musiało być palenisko. Chwilę później dało się posłyszeć czyjś chrapliwy głos. Zupełnie niedaleko. Nerwowe wytężanie nienawykłego do mroku wzroku pozwoliło wypatrzyć dwie sylwetki krzątające się na przeciwległym skraju polany. Sposób poruszania się jednej z nich nie zostawiał wątpliwości. Mutant zamiast nóg miał racice. Drugi mówił coś do niego pośpiesznie i niewyraźnie.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline