Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-10-2011, 16:08   #134
mataichi
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
Wracał do domu. Posiedzenie parlamentu trwało krócej niż planowano. Kazał się wysadzić swojemu kierowcy kilometr od swojej posiadłości. Kochał spacery choć nie miał na nie teraz czasu. Potrafił podczas nich wyłączyć się z otaczającej go rzeczywistości. Narzucał sobie blokadę na umysł. Błogi stan nie myślenia, to było to czego potrzebował w tym momencie. Nie męczyła go sama praca, lubił ją. Męczyli go ludzie, z którymi musiał się użerać. Ich wizja idealnego społeczeństwa była z góry skazana na porażkę. Nie rozumiał dlaczego ludzie ich wspierali. Czasami czułby się jak ostatni sprawiedliwy gdyby nie koledzy z partii. Wszystko jednak układało się po jego myśli. Ustawa nie miała prawa przejść w najbliższym czasie przez poprawki, a kiedy tak się stanie to można ją będzie uznać za niezgodną z konstytucją. Tak, miał wszystko pod kontrolą.

Wziął głęboki oddech rozkoszując się zapachem opadłych liści. To była piękna jesień. Kochał swoją okolicę. Była oddalona od centrum co zapewniało spokój mieszkańcom. Nie śpieszył się. Obserwował życie sąsiadów. Część z nich go pozdrawiała, na co zawsze odpowiadał skinieniem głowy. Wszyscy go tu lubili i szanowali. W domu czekała na niego piękna żona, dużo młodsza od niego. Sądził, że zostanie starym kawalerem, przez to jakie życie wybrał. Sarę poznał dziesięć lat temu. Nie miała nic wspólnego z polityką, nawet się nią nie interesowała. Po roku znajomości wzięli ślub, a dwa lata później mieli już dwie piękne córeczki. Można powiedzieć, że Gregory był człowiekiem spełnionym.

Czuł zapach obiadu. Próbował zgadnąć co tym razem jego żona przygotowała. Wyszedł zza żywopłoty i stanął przed wjazdem do posesji. Zamurowało go. Pięć samochodów policyjnych i samochód telewizji byli przed domem. Coś złego musiało się wydarzyć. Nie wiedział nawet kiedy zaczął biec. Dopadł pierwszego funkcjonariusza. Coś do niego krzyczał. Nie pamiętał już nawet co. Oficer dowodzący całą akcją podszedł do niego.

- Gregory Talbot, jest pan aresztowany w związku ze śledztwem w sprawie zabójstwa i zgwałcenia Lindy Wallson. – słowa uderzyły w niego niczym pałka baseballowa. Nie wiedział czy się ma śmiać czy płakać. Próbował tłumaczyć policjantom, że to nieporozumienie, ale w tym momencie na ganek weszła jego żona z córeczkami. Małe pociechy ukrywały twarze w matczynej spódnicy. Najgorsze było jednak spojrzenie Sary, była w nim pogarda, odraza i niedowierzanie.

Udupili go. Znaleźli sposób żeby zamknąć jego jadaczkę. Wsiadając do radiowozu poprzysiągł, że zapłacą za to. Nie zapłacili…

***

Znowu jechał. Otworzył oczy. Leżał na noszach w jakimś nieznanym miejscu. Niewyraźne osoby wiązały jego ręce i nogi. Czuł jak łzy spływały po jego policzkach. Gdzie się znajdował? Kim byli ci ludzie? Próbował zaprotestować, ale z jego ust wydobył się jedynie niezrozumiały bełkot.

Wieźli go przez ciemne korytarze. Światełka zamocowane w suficie przypominały trochę pasy na drodze. Były ich dziesiątki. Białe kropeczki zaczęły się rozciągać. Filozof usłyszał szept w głowie. Nie wiedział nawet czy są to jego myśli.

„Nie ja tylko on, nie ja tylko on - demonie szaleństwa przez krew zabierz go, nie mnie - nie ja tylko on.”

- Ja… pamiętam…- zdołał powiedzieć zanim znów stracił przytomność.

***

Sala sądowa wypełniona była po brzegi. To był dzień ogłoszenia wyroku. Gregory wiedział już od kilku dni co postanowi sędzia. Te skurwiele tym razem się postarały. Spreparowane dowody wyraźnie obciążały jego. To było jednak za mało. Trzeba było zakończyć ten spektakl poniżenia i hańby w blasku fleszy. Media tego dnia mówiły tylko o nim. Największy przeciwnik nowego ładu ściąga na dno opozycję. Mógł sobie wyobrażać tytuły w telewizji. Wszystko działo się obok niego. On za to bezskutecznie chciał złowić spojrzenie swojej żony. Siedziała wiele rzędów za nim ze spuszczonym wzrokiem. Nie odwiedziła go ani razu w areszcie. Nie miał nawet okazji powiedzieć jej, że to wszystko było jednym wielkim kłamstwem.

- Czy oskarżony zamierza coś powiedzieć przed ogłoszeniem wyroku? – sędzia wyrwał go z otępienia.

- Tak wysoki sądzie. Chciałbym coś powiedzieć. – wyprostował się. Chciał przyjąć wszystkie ciosy z podniesioną głową, choć zdawał sobie sprawę jak mizernie wyglądał. Schudł przez ostatnie miesiące i zaczął znowu palić.

- Chciałbym powiedzieć tylko to, że nigdy nie uda się spełnić waszej wizji. – kierował słowa poprzez kamery do swoich przeciwników. – Myślicie, że wystarczy jeden statek żeby pozbyć się całego zła? Będzie kolejny i kolejny, aż w końcu nikt nie pozostanie na ziemi. Wtedy nie będzie przestępstw. Zapamiętajcie moje…

***

Ponownie znalazł się na korytarzu. W głowie mu dudniło. Teraz był pewien. Szept, który słyszał nie był jego myślami. Chciał go zagłuszyć.

„Nie uda wam się tak łatwo mnie złamać. Słyszycie! Nie mam już nic do stracenia. Możecie próbować. Im się nie udało i wam też się nie uda!”


Będąc w narkotycznym transie przypomniał sobie mordobicie podczas spotkania. To też były przywidzenia. Zabił kogoś, a teraz był udupiony. Drugi raz dał się wykiwać. Tym razem przeciwnikiem był jego własny umysł. Swoją najskuteczniejszą bronią strzelił sobie w kolano. Wszystko co budował runęło.

Zaczął krzyczeć na całe gardło ze złości...
 
mataichi jest offline