Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-10-2011, 23:01   #30
Buka
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Silverymoon

1 Ches(Marzec)
noc, dwa kwadranse od początku natarcia





Silverymoon ogarnął spory chaos. Już od naprawdę wielu lat miasto nie mierzyło się z podobnym problemem, jednak w gruncie rzeczy, nie było znowu aż takie bezbronne. W końcu gdzieś co dziesięciolecie, zielonoskórzy naprzykrzali się spokojnym mieszkańcom Północy, chcąc wszystko obrócić w ruinę. Dzielne wojska "Klejnotu Północy", Magowie, Kapłani, Paladyni, elitarni strażnicy, śmiałkowie przebywający akurat w mieście, i w końcu i zwyczajowi mieszkańcy postanowili bronić tej ostoi cywilizacji, zadając już w pierwszych chwilach dotkliwe straty wrogim siłom.

Orcze mordy były jednak wyjątkowo dobrze zorganizowane, i chyba co najważniejsze, wyjątkowo liczne. Najpierw zaskakujący nalot, podpalający miasto i wywołujący sporą panikę wśród ludności, następnie zaś zmasowany atak, wspierany przez szamańską magię, katapulty, balisty, wieże oblężnicze... do tego wszystkiego zaś wyjątkowo szokująca sprawa z... nie działającym Mythralem?. Inaczej bowiem, jak owe zielonoskóre łachudry były w stanie podejść tak blisko miasta, ba - wręcz atakować bezpośrednio jego mury, czy bramy, za pomocą całej, przebiegle zorganizowanej machinerii wojennej, oraz tak prostych rzeczy, jak drabiny?.

W chwili obecnej nikt o tym jeszcze nie wiedział, lecz atakujący podjęli zdecydowanie o wiele więcej środków mających na celu osłabienie Silverymoonczyków, jak chociażby porwanie, wywabienie z miasta, lub i w końcu zabicie wielu Magów na parę dni przed rozpoczęciem oblężenia. Nasuwała się wobec tego dziwna myśl, iż za tym całym knuciem mógł stać ktoś o wiele bardziej przebiegły i ambitny, niż Orczy król Obould. O tym jednak później...

Na murach walczono już w najlepsze, starając się powstrzymać rozwydrzoną falę napastników. Ranni i zabici padali po obu stronach wśród huku eksplodujących kul ognia, wyładowań elektrycznych, świstu bełtów, strzał, szczęku stali, krzyków i rzężenia. Ziemia Północy spłynęła w tą mroźną noc krwią.







Zoth'illam, Tarin Harvell


Zoth i jego nowo poznana towarzyszka przemykali ulicami miasta, niosąc wielce pożądaną, lecz i zarazem mocno kontrowersyjną pomoc przypadkowym osobom. Poszkodowani w wyniku pożarów, czy też i ostrzału głazami, odkupywali od dwójki potrzebne w danym momencie eliksiry, płacąc wyjątkowo często za nie tym, co akurat przy sobie mieli. Dwójka "handlarzy" sprzedawała więc co kilkanaście metrów mikstury, otrzymując za nie nie tylko złoto, lecz i wszelkiego rodzaju biżuterię, i inne, drobne kosztowności.

Tym oto kontrowersyjnym sposobem zmierzali do Placu Targowego, dokąd ulicami cisnęły tłumy mieszczan, by stamtąd udać się prosto do Wysokiego Pałacu, gdzie mogli uzyskać schronienie w chwili potrzeby pod okiem samej Alustriel i Ostroroga...


~


Tarin znajdował się na czele weselnego pochodu, o ile można tak oczywiście nazwać kilka tuzinów zdezorganizowanych (i podpitych) biesiadników. Ci z kolei, często ledwie trzymając się na nogach, przemienili ledwie krótki spacerek w wyprawę niemal godną porównania ze zdobywaniem "Mroźnych Szczytów". Goście przewracali się, śmiali, śpiewali, klnęli i lekko panikowali, dochodziło do tego do paru małych kłótni, słowem więc, zaprezentowano niezły burdel na ulicy, a Alistiane i jej małżonek mieli naprawdę wyjątkowo pamiętliwą zabawę weselną.

Część gości zamiast jednak udać się do pałacu lady, pobudzona procentami i gnana ciekawością, obrała zupełnie inny kierunek, podążając na rozległy plac, na którym co dzień stawiano liczne stragany. Tam bowiem, jakimś dziwnym sposobem, leżało coś dużego, wbitego w bruk, płonąc w środku nocy, bez jakichkolwiek widocznych źródeł mogących podtrzymać owy ogień. No cóż, nie każdy w końcu wdział w życiu niemal półtonowy, płonący kamień.

- Jeeeeeeeee, ale dupny kamyk! - Wyrwało się jakiemuś podpitemu osobnikowi.
- Hej, a może upieczemy sobie na nim kiełbasę? - Wypalił jakiś inny, efektem czego, jakieś pół tuzina podpitych osób zaniosło się śmiechem.





Sir Astegor Ravillin


"Inkwizytor" po szybkim przywdzianiu pancerza, pochwyceniu wiernego miecza, i paru innych, pomniejszych sprawach związanych z przygotowaniem do walki, ruszył czym prędzej na mury miasta, by go bronić. Tam zaś, to co ujrzał, nieco go zdziwiło. Oto bowiem, na północy Silverymoon, nie stały żadne wielkie oddziały.

Gościniec biegnący wzdłuż murów pozostawał niemal pusty, podobnie jak niewielka połać terenu między miastem a lasem. Co prawda, spory oddział wrogów atakował północną bramę, zwaną "Bramą Łowcy", jednak oprócz nich wałęsało się tam ledwie kilka tuzinów zielonych mord. Orki atakujące taranem bramę były całkiem nieźle przygotowane. Machina miała bowiem zadaszenie, dające osłonę przeciw wszelkim nieprzyjemnościom nadchodzącym z murów. Oprócz tego zaś, gdy jeden z Magów rzucił w obsługujących taran jakiś czar, ten rozbił się na jakiejś magicznej osłonie, chroniącej atakujących.

Z obu stron padały pojedyncze strzały z łuków i kusz, często jednak niecelne. Wojacy Silverymoon chronili się za murem, Orcze psy z kolei za naprawdę dużymi, podłużnymi tarczami. Dziwne to wszystko takie było...

Większe siły Orków czekały skryte w lesie?.

Nie należało jednak oczywiście lekceważyć owych miernych sił, z tego bowiem co Astegor zasłyszał, na zachodzie i południu miasta było zdecydowanie o wiele bardziej gorąco. Po rzuceniu na siebie zaklęcia urósł więc do całkiem pokaźnych rozmiarów, przewyższając o dwakroć wzrostem przeciętnego mężczyznę. W takim też, imponującym rozmiarze, zaczął rozglądać się za jakimś sposobem na uprzykrzenie zamiarów załodze taranu. Po kilku chwilach jego wzrok spoczął na drewnianym zadaszeniu jednej z niewielkich wieżyczek strażniczych, które służyły tak naprawdę jedynie za schronienie przed nieprzyjaznymi efektami pogody dla pechowych gwardzistów, pełniących akurat służbę na murach.

- "Lepsze to niż nic..." - Pomyślał, nie widząc innej możliwości. Podszedł więc do niewielkiej konstrukcji, po czym zaparł się na szeroko rozstawionych nogach i wyrwał wszystko w cholerę, wprawiając żołnierzy w zdziwienie. Następnie pomaszerował wolnym krokiem po murach do bramy, gdzie zrzucił wszystko dosyć skutecznie Orkom na łby. Obrońcy "Klejnotu Północy" zakrzyknęli uradowani, a niedobitki załogi taranu gramoliły się pod kupą drewna, by dać nogę.

Wtedy też coś potężnie ryknęło w pobliskim lesie.


~


Ta noc nie miała chyba jednak końca przykrych niespodzianek. Oto bowiem, wyjątkowo nisko nad miastem, na nocnym - choć dosyć rozjaśnionym zajściami w Silverymoon - nieboskłonie, pojawił się... wielki, czerwony smok, oznajmiając przybycie potężnym rykiem, i ogniem buchającym z jego paszczy. Unosząc się w powietrzu, wywołał grozę na murach, podobnie, jak swym kolejnym czynem. Dmuchnął ognistym oddechem prosto w "Bramę Łowcy" podpalając ją obficie.


Następnie jaszczur przeleciał nad miejskimi murami, po czym wylądował na wielkim placu.

Placu pełnym ludzi.

Mieszczan ogarnęła jeszcze większa panika, wiele osób momentalnie wytrzeźwiało, wiele innych życzyło sobie z kolei natychmiastowego stanu upojenia.





Raetar Delacross, Carre


Mężczyzna pędził po dachach Silverymoon poszukując kobiety, która przedstawiła się jemu parę godzin temu jako "Dalla". Sprawa zaś była wyjątkowo kontrowersyjna, i przypominała przysłowiowe poszukiwanie igły w stogu siana. Raetar wszak bowiem znał miejce, w którym się rozstali, jednak jakie były szanse, że owa Dalla nocowała gdzieś w pobliżu?.

Jeden do pięćdziesięciu siedmiu - Wyliczył jemu perfidnie jeden z głosów w głowie.

Zanim Raetar zdążył odpowiedzieć "mądrali", wydarzyło się coś dosyć niespodziewanego. Nad jego głową przeleciało coś wyjątkowo dużego, niemal zdmuchując mężczyznę z dachu. Smok, wielki, czerwony smok, latający nad Silverymoon. Potężny jaszczur, nic sobie nie robiący z owej cywilizowanej metropolii...

- "Będzie śmierdziało" - W umyśle Raetara odezwał się kobiecy głos.


~


Czerwony gad wylądował na placu, oznajmiając swe przybycie kolejnym rykiem. Wiele osób na jego widok narobiło w bieliznę, i była to w sumie ostatnia rzecz, jaką w swym życiu uczynili. Smok buchnął bowiem ze swojej paszczy ogniem, spopielając na miejscu przynajmniej ze dwa tuziny. Świeżo upieczony małżonek... nie, chwila, to naprawdę złe określenie. Dopiero co poślubiony małżonek kuzynki Tarina, Alistiane z domu Harvell, noszący miano Zannan Chorster, chwycił błyskawicznie swą ukochaną żonę w ramiona, po czym rzucił się z nią na ziemię.


Płonący, biały welon.

Wszystko zaś na oczach wspomnianego Tarina...

Alistiane poparzona, jednak żyła, uratowana przez swą miłość, poświęcającą dla niej własne życie. Wielu ludzi i nie-ludzi miało jednak mniej szczęścia. Zostali spaleni w mgnieniu oka przez wielką, czerwoną bestię, rozpoczynającą swój prywatny terror w Silverymoon. Terror, który jednak nie trwał zbyt długo.

Wśród mieszczan, w samym środku rozszalałego tłumu, znajdował się "Lucas" wraz z Xarą. Kobietę potrącił brutalnie jakiś przypadkowy, uciekający z istnym szaleństwem na twarzy mężczyzna. Impet z jakim na nią wpadł, obrócił ją wokół własnej osi, zakańczając owe zderzenie upadkiem Xary na bruk. Upadła zaś wyjątkowo nieszczęśliwie prosto na swej torbie pełnej magicznych mikstur. Te, koleją rzeczy biorąc, rozbiły się, raniąc ją boleśnie po boku na którym wylądowała, oraz ręce. Szlochająca z bólu kobieta, wpatrująca się w krew i szczerbki szkła wystające z jej przedramienia, przeniosła w końcu wzrok na otoczenie.

I na morze ognia, zalewające jej ciało.

Krzyk Xary zmieszał się wraz z innymi, palonymi żywcem wrzaskami nieszczęśników.

Sama Jaśnie Pani, wraz z władcą miasta, widząc, co też się w "Klejnocie Północy" dzieje, ruszyła by stawić czoła poważnemu zagrożeniu. Wywiązała się więc wielce spektakularna walka, szybko przenosząca się w przestworza ponad miastem. Na nocnym niebie buchał ogień, śmigały magiczne ataki...

Tymczasem, przed Wielkim Pałacem, elitarne straże odmawiały wpuszczenia do środka wszelakich mężów, przepuszczając przez swój zwarty szereg jedynie kobiety i dzieci. Pozostali mieli stawić czoła atakującym miasto, broniąc go do ostatniego tchu, lub ginąc szczając we własne spodnie w jakimś kącie. Było to może i brutalne rozwiązanie, jednak jedyne, w miarę w tej chwili logiczne. Należało stawić czoła napastnikom, a wspólnymi siłami można sobie było poradzić z wieloma problemami, czyż nie?.

~

Mniszka najpierw udała się do świątyni Lathandera, gdzie w uprzejmy, lecz stanowczy sposób powiedziano jej, iż w obecnej chwili kler ma większe problemy na głowie, niż leczenie jej osoby. Nie było przecież z nią tak źle, trzymała się na własnych nogach, a oprócz tego, nie wyglądała na "byle kogo" jak to pięknie określono. Niech więc się nie gniewa i tym podobne, lecz Kapłani musieli zachować swoje moce dla bardziej potrzebujących, a tych owej nocy mogło być zdecydowanie więcej, niż się obawiano...

Cerre odeszła więc z przybytku "Pana Poranka" z kwitkiem... z pokrzepiającymi słowami. Udał się więc do pałacu, wszak tam ponoć mieli się wszyscy schronić. Nie potrafiła jednak dostać się do środka, wielki tłum pragnących bezpiecznego schronienia blokował najbliższy bramie teren, zdecydowanie utrudniając podejście nawet na chociażby dwadzieścia kroków do pilnowanego przez gwardzistów wejścia.

Na nieco oddalonym, dużym placu miejskim, zaczęło się jednak dziać tak sporo, że rogata panna chwilowo straciła zainteresowanie dostaniem się do "Wysokiego Pałacu".





Dagor "Suchy Rębajło"


Wielce niezadowolony z obrotu spraw Krasnolud, usłuchaj jednak siostry, i poszedł sprawdzić co z natrętną sąsiadką. Eildiana zaś, stojąc na balkonie, i wpatrując się w miasto, na przemian szlochała, i popiskiwała ze strachu. Dagor najchętniej trzasnąłby ją w pyszczek, by się w końcu zamknęła i uspokoiła, jednak drżenie topora w dłoni zdecydowanie świadczyło o tym, że Bruna nie byłaby z tego powodu wielce zadowolona.

Skończyło się więc na kilku (w miarę) pocieszających słowach otuchy, po czym każdy ruszył swoją stroną. Dagora zaś naprawdę mało obchodziło, czy Elfka przeżyje, czy nie. W końcu powiedział jej gdzie ma szukać schronienia, a póki co, po samych ulicach Silverymoon jeszcze zielonoskóre mordy nie biegały.

Póki co...

Na murach trwała już w najlepsze walka, Dagorowi więc dwa razy powtarzać nie trzeba było. Ruszył pędem na mury...i na drobny moment zaparło mu dech w piersi. Widok wrogiej - bądź co bądź Orczej - jednak armii, był naprawdę imponujący. Sporo również się na samych murach już działo, brodacz rzucił się więc z ochotą w bój. Orki szturmujące mury na drabinach, wieżach oblężniczych, salwy kuszników i łuczników, szczęk stali, krzyki... Krasnal był w swoim żywiole.

- Na pochybel skur*ysynom!! - Ryknął, biorąc zamach toporem wymierzony w szyję wroga, pojawiającego się właśnie na murze miasta.


~

Na Astegora posypały się z kolei Orcze strzały. Ze swoim wzrostem, był niemal wymarzonym celem na murach miasta... pięć pocisków śmigało wokół jego osoby, nie czyniąc krzywdy, jedna z cholernych strzał wbiła się jednak w bok "Inkwizytora".





Wulfram Savage


Karczmarz pędząc ile sił po pomieszczeniach swego przybytku zbierał własne graty, i przy okazji swoją rodzinkę, szykując się do ewakuacji. W normalnych okolicznościach z radością pognałby w całkiem innym kierunku, mając ochotę na skrócenie wielu Orczych czerepów, tym jednak razem musiał myśleć o swych bliskich. Zwłaszcza, gdy był odpowiedzialny za córeczkę, wciąż jeszcze lekko ranną Ravalowe, i będącą w naprawdę nie najlepszym stanie ciężarną Wandahanę. I właśnie z tą ostatnią był największy problem, kobieta była bowiem w zbyt złym stanie, by mogła na własnych nogach ruszyć do Wielkiego Pałacu, gdzie z pewnością byliby bezpieczni przed wrogą armią.

Wulfram przygryzł wargę, wyraźnie ciężko myśląc...

Po czym wybiegł z karczmy, wśród wyjątkowo zdziwionych kobiet. Po chwili jednak wszystko było jasne, wojak zorganizował bowiem transport w postaci dwukółki, ciągniętej przez czyjegoś konia ze stajni "Tańczącego Kozła". Cholera wie, do kogo owy rumak należał, jednak w tej chwili to chyba nie było aż tak wielce istotne?.


~


Na zachodnią, i południową część miasta spadł deszcz płonących strzał, wzniecając jeszcze więcej pożarów, oraz co bardziej martwiące, raniąc i zabijając wiele osób przebywających na ulicach. W Silverymoon było coraz gorzej, a atak Orczej armii okazał się nie byle jakim kaprysem, czy też i nieprzemyślanym aktem agresji. Tu wydawało się wszystko wyjątkowo dobrze zaplanowane, i brutalnie skuteczne. Oczywiście to był dopiero początek.

W mieście pojawiły się dziwne, czerwone stwory, przypominające nieco Gargulce, czy też i Smoki. Miały jednak ledwie dwa metry wzrostu, i nieco bardziej humanoidalne kształty, niż chociażby zionące ogniem gady. Lądowały one w różnych częściach metropolii, cztery z nich jednak wybrały sobie za cel "Plac Targowy", na którym działo się już wystarczająco źle...


Jeden z owych stworków wylądował całkiem blisko Tarina i jego towarzyszy, inny z kolei niedaleko wstrząśniętego "Lucasa". Wyraźnie było widać, jak nozdrzami wciągają zapachy spalonych nieszczęśników, chcąc najwyraźniej zabrać się za pożeranie leżących na bruku... gdy oczywiście wrzaski żywych i przerażonych, zwróciły ich uwagę. Dziwadła kłapnęły zębiskami, po czym zaczęły podążać ślepiami za wszystkim, co się ruszało.

A ruszała się i Xara, która jakimś cudem przeżyła oddech Czerwonego Smoka. Wyglądała naprawdę fatalnie, będąc w wielu miejscach wprost zwęgloną, pozbawioną niemal wszystkich włosów namiastką pięknej kobiety, jaką jeszcze kilka chwil wcześniej była, jednak żyła. Żyła, i ze szlochem poruszyła ręką, zwracając na siebie nieświadomie uwagę.

Wszystko to, nie spodobało się za bardzo i Wulframowi, wpadającemu właśnie na plac.

Jeden z "Czerwonych" wylądował również na tym samym dachu, na którym przebywał Raetar. Spojrzeli sobie prosto w oczy z odległości jakiś pięciu kroków, stwór przeciągle syknął...





Dasser "Goniący Chmury", Morvin Lirish


Kotowaty przeskakiwał z dachu na dach, częstokroć pokonując między budynkami odległości około sześciu metrów. Przemieszczał się wzdłuż rzędów zabudowań, mniej więcej we wschodnim kierunku, by stamtąd dostać się jakoś do północnej części miasta, gdzie znajdował się pałac Alustriel. Nie pokonał jednak nawet jeszcze połowy drogi do "Księżycowego mostu", który tak naprawdę był właśnie w połowie całej owej eskapady, gdy zauważył na ulicach Silverymoon coś, przez co aż mu się warknęło.

Mniej więcej z południowego kierunku, gdzie znajdowała się "Brama Mielikki", ulicami samego już miasta pędziły pierwsze Orki. Dzielni wojacy z pobliskiego, południowego garnizonu, starli się z napastnikami, sytuacja jednak nie wyglądała najlepiej. Dassera zaś nagle łapki zaświerzbiły, by wytłuc z jakiś stu pięćdziesięciu stóp odległości parę zielonoskórych.


~


Początkowe podekscytowanie Morvina, widokiem rozpoczynającego się na jego oczach oblężenia miasta, wraz ze wszystkimi, nieraz i dobrze przemyślanymi - zważywszy kto za tym stał - posunięciami, powoli ulegały jednak zatarciu. Badanie bowiem aspektów "obcych" cywilizacji, ich kultury, zachowań, i tym podobnych, szeroko pojętych spraw, zaczęło nagle schodzić na boczny tor.

Mag bowiem znalazł się w samym niemal już środku rozgrywających się w Silverymoon wydarzeń, co zaczynało być już nieco niepokojącym faktem. Wroga armia bowiem w końcu nie rozczulała się nad atakowanymi, jakże więc tu rozwydrzonym, brutalnym Orkom wytłumaczyć, że on nie ma nic przeciw, i że jedynie chciałby sobie popatrzeć na to i owo, i nie będzie im przeszkadzał?.

Zwłaszcza, że cała klientela karczmy, wraz z obsługą, dała już nogę, podobnie jak i kto mógł, w najbliższej okolicy. Lirish został więc już w przybytku kompletnie sam, a przeciwnicy wszelakiej cywilizacji, dobrych manier, i tym podobnych byli tuż tuż. A od ich wszelakiego, mocno zaniedbanego, jednak oczywiście śmiercionośnego oręża, padały właśnie na ulicach pierwsze trupy.












***

Komentarze itd. jutro
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD

Ostatnio edytowane przez Buka : 07-11-2011 o 19:56.
Buka jest offline