Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-10-2011, 23:06   #136
Baczy
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Drzwi nie stawiały oporu większego, niż wypadało drzwiom zamkniętym od dobrych paru lat. Okropny zapach, który jako pierwszy rzucił się na Apacza, w pełni to potwierdzał. Mężczyzna aż cofnął się o krok, zatykając twarz i odruchowo odwracając głowę. Cokolwiek tam było, musiało długo tam siedzieć. A skoro było długo w zamknięciu, musiało być głodne.

Apacz nigdy by się do tego nie przyznał, ale ta myśl- zwykła, pojedyncza myśl- wystraszyła go bardziej niż cokolwiek przedtem. Ciągle jednak pozostawał nieugięty, ciągle zdecydowany był przeć naprzód, na spotkanie z demonem. Czego oczekiwał? Sam nie potrafił tego określić, jednak jego życie już dawno straciło głębszy sens. Stało się drogą krzyżową bez szans na zbawienie, krucjatą przeciwko światu i samemu sobie. Chyba tylko cud mógłby coś zmienić, a kto ma największe szanse na sprawienie cudu na Gehennie, jak nie demon?

Zrobił krok na przód, nie zdołał jednak przekroczyć progu, i to się zdarzyło. Chwilowy paraliż, poczucie ucisku w klatce, duszność połączona z ciągle napływającym smrodem stęchlizny, i uwolnienie. Ulga, chciałoby się powiedzieć, gdyby nie fakt, że wtedy dopiero nastało prawdziwe cierpienie. Pieczenie w płucach, wrażenie mięsa odrywanego od kości na każdym centymetrze ciała, skurcze mięśni. Apacz zdołał wrzasnąć. Chyba nigdy nie krzyczał tak panicznie i głośno. Potem coś go szarpnęło, jak szmacianą lalkę. I nie było już nic.

***

Vincent rozejrzał się w koło. Nie zobaczył nic poza znajomymi górami, postanowił więc udać się w kierunku odbijanego światła. Wiedział, że będzie to długa wędrówka, wiedział jednak też, że to jakiś rodzaj snu czy iluzji i nie ma się co zrażać pozornie dużą odległością.

Szedł czując ciepło promieni słońca na twarzy. To było przyjemne, dawno zapomniane uczucie. Każdy krok Indianina wzbijał tuman piasku. To była pustynia, jaką zapamiętał ze swojego dzieciństwa. Szedł w stronę gór, które przybliżały się niezwykle powoli. Ale szybko zorientował się, że niezależnie od tego, ile idzie, słońce nadal nie zmieniło swojego położenia.

Migotanie słonecznych zajączków było coraz wyraźniejsze.

W końcu, czując zmęczenie mięśni, Apacz stanął u stóp skały. Zerodowanej, rdzawo-pomarańczowej, wznoszącej się niemal pionowo w górę.

Fakt, w młodości lubił wspinaczkę, jednak to byłoby zbyt ryzykowne- mimo iż nie chciał tego przyznać, wierzył, że śmierć tutaj będzie jak najbardziej realna. Postanowił obejść skałę w poszukiwaniu innej drogi, lub choćby mniej stromego zbocza.

W końcu znalazł.Tak zwaną kozią dróżkę. Nadal niebezpieczną, ale umożliwiającą wspinaczkę.

- Jak to mawiają, raz kozie śmierć.

Pocieszające było to, że jeśli zginie- to szybko. Chociaż, kto wie, co przygotował dla niego demon? Ile będzie musiał wycierpieć, nim się z nim spotka, tam na szczycie? Z drugiej strony, nikt nie powiedział, że będzie tam, na górze. Nie było pewności, że ktokolwiek tam będzie, jednak tylko tam Apacz widział jakiś cel, postanowił więc nie rozmyślać za dużo i iść przed siebie. Na sam szczyt,
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline