Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-10-2011, 18:11   #47
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
WSZYSCY


Słońce nad Londynem zbliżało się powoli do zenitu. Zegarki wskazywały dziesiątą trzydzieści i robiło się coraz cieplej. Druidzi z Królewskiego Instytutu Meteorologii i Przewidywania Pogody zapowiadali w najbliższym czasie upały. W gazetach sugerowano rozwagę, przyjmowanie wielu płynów, unikanie nasłonecznionych miejsc. Na razie jednak dla londyńczyków słoneczne dni były wybawieniem po przedłużającej się, pochmurnej i niezbyt pogodnej wiośnie. Było lato. Wakacje. A w taki czas ludzkie zmysły kierują swoją uwagę w zupełnie inne strony. Libido szaleje. Nie tylko ono, jak za jakiś czas mieli przekonać się mieszkańcy dumnej stolicy Zjednoczonego Królestwa.


EMMA HARCOURT

Po piekielnym pomiocie pozostała jedynie ciemna, smolista plama na brudnej posadce klatki schodowej tuż przy zejściach do piwnic, oraz zanikające wibracje Całunu. GSRy powróciły do swoich zadań polegających na ochronie terenu. Laura i Nathan poszli do „Chryzantemy Pamięci”, a Emma z ulgą powitała przyjazd ekipy techników z MRu wezwanych przez radio.

Prowadził ich znany jej, niewysoki, lecz poważnie i sumiennie podchodzący do obowiązków Simon „Gremlin” Mc Arthur.

Technicy zeszli do piwnic wraz z eskortą i Emmą i przy świetle przenośnych lamp zrobili zdjęcia aparatami migawkowymi. Przez dłuższą chwilę słychać było jedynie trzaski migawek, kaszel jednego z mężczyzn oraz widać było nieregularne błyski fleszy, jakby w piwnicy rozszalała się mała burza.

-Znaki prawie takie same jak w sprawie grupy „Hałas” – skomentował Gremiln pakując manele.

- Tak. Też to zauważyłem. I technika ukrywania taka sam.

Kiedy już ich sprzęt znalazł się w pokrowcach, futerałach i torbach technicy zebrali się do wyjścia.

- Harcourt – „Gremiln” zwrócił się do Łowczyni przed wyjściem. – Zdjęcia będziesz miała na popołudnie. w pokoju waszej grupy operacyjnej.

Emma potwierdziła, a ekipa zabrała się do opuszczenia Rewiru, czy też może jechała udokumentować miejsce innego zdarzenia.

I wtedy ją zobaczyła. Tchórzofretka, która kiedyś poharatała w przypływie szału Russela Caina. Ubrana w strój służbowy MRu.

- Powiedziano mi, że potrzebujecie loup – garou



LAURA MORALES i NATHAN SCOTT

„Chryzantemę Pamięci” nie było trudno znaleźć. Leżała trzy ulice dalej, na samym rogu. Ciepły, słoneczny dzień odsłonił wszystkie brudy Rewiru. Zalegające po kątach i w zaułkach śmieci, szpetne i często wulgarne graffiti na obdartych, poznaczonych śladami po kulach i odłamkach ścianach i murach. W biały dzień widać było, że Rewir powstał na miejscu dzielnic, które najbardziej ucierpiały w Wojnie z Nieumarłymi. Wojnie, której wszyscy mający chociaż odrobinę oleju w głowie starali się uniknąć ponownie.

To, że nie zawsze taką wojnę da się wygrać pokazywały regiony południowo - wschodnich regionów Europy, gdzie to Martwi zwyciężyli i to Martwi ustanawiali swoje prawa.

Szli obserwując uważnie nielicznych przechodniów. Ludzie – często śmiertelne sługi wampirów przychodzili na Rewir by posprzątać po nocy lokale, niekiedy wracali do domów po odespaniu nocnej balangi. Raz minęli loup – garou – wysokiego mężczyznę w jeansach i
szerokim, amerykańskim kapeluszu, który trzymał się zacienionej bramy i uważnie obserwował ulicę. Na oko obojga Łowców Zmiennokształtny był dealerem. Czym handlował? Ciałem? Krwią? Prochami? To nie była ich sprawa.

Poszukiwany klub przerobiono z dawnej sali gimnastycznej. Szeroką szybę zasłaniały pasy rolety antywłamaniowej, podobnie zabezpieczono drzwi wejściowe, nad którymi zawieszono napis „ORCHIDEA PAMIĘCI”. Informacja na wejściu wyjaśniała, że lokal czynny jest od godziny 18.00 do 3.00 w mocy.

Obok wejścia, oparty o róg, stał jakiś ubrany w skórzaną kurtkę motocyklisty człowiek. Głowę okrywała mu bandana z motywem czaszek. Podobny motyw widniał na jego kurtce, a zrobiony na niej czerwoną farbą napis głosił, że właściciel kurtki jest członkiem gangu motocyklowego „Krwawych Czaszek”. Znanego w Londynie klubu sympatyków Martwych. Pracując w policji Laura zdążyła poznać tych przestępców. Członkowie klubu zaopatrywali wampiry w krew, pomagali w prowadzeniu niektórych działalności. Plotki mówiły, że gang tak naprawdę założyły wampiry i w pełni kontrolowały jego działalność.

- Nikogo nie ma – motocyklista spojrzał w waszą stronę. – Właśnie zamknąłem i spierdalam na kwadrat.


XARAF FIREBRIDGE


Xaraf siedział na chodniku, czekając na wsparcie. Starał się nie stracić przytomności i nie wykrwawić do czasu, aż przybędą posiłki. Spoglądał raz w stronę okrwawionego samochodu służbowego, który o mało nie stał się dla niego trumną z pewnym żalem dostrzegając psi zezwłok na siedzeniu pasażera. Potem, zmęczony widokiem, przeniósł wzrok w stronę palącej się, wbitej w dom na końcu ulicy ciężarówki. Koło ruiny gromadził się coraz większy tłumek gapiów, podobnie zresztą jak koło niego samego i jego pokiereszowanego samochodu.

Echa syren słyszał jak z oddali. Sporo syren. Zapewne policja, straż, karetka. Troszkę tego musiało zjechać na miejsce takiego wypadku.

Tak, jak się spodziewał, pojawiły się wszystkie służby komunalne oraz wóz transmisyjny lokalnej kablowej TV, którą w wielu miejscach radziła sobie z Szumem Duchowym, oraz furgonetka MRu.

Dwaj ponurzy technicy ostrożnie zgarnęli do niej psie truchło, a tymczasem jakiś funkcjonariusz zajął się Xarafem.

- Ma pan nieco za duże obrażenia – pokręcił głową. – Niech pan jedzie do szpitala. Tam jakiś Ojczulek lub Siostra swoją mocą postawią pana na nogi.

Zatrzymało się kolejne auto i wyskoczył z niego Irol.

- Jasna cholera, Xaraf – powiedział koordynator obserwując płonące szczątki ciężarówki kątem oka. – CO tu się stało?

- Hartman się na mnie rzucił – wyjaśniłeś siląc się na spokój, podczas gdy sanitariusz zszywał twoje poharatane ramię.

Jakaś kobieta wśród gapiów o mało nie zemdlała widząc, co pielęgniarz robi z twoją ręką.

- Ja nie mówię o Hartmanie – żachnął się Irol – Czy wiesz, co to za budynek?

Też coś. Ty o mało nie straciłeś ręki, czy nawet życia, a ten ...

- To Ambasada Umarłych - pokiwał głową Irol. – Miejsce, w którym zdechlaki zbierały się, by walczyć o swoje prawa.

Spojrzałeś w bok przyglądając się buchającym w górę płomieniom.

- Dobra. Muszę go zabrać do szpitala, koordynatorze. Potrzebuje pomocy magicznej.

- Jasne – pokiwał głową Irol. – Xaraf. Jak już cię pielęgniarki skończą głaskać po dupie, to jedź do MRu. Po stracie Hartmana muszę wam przydzielić kogoś jako wsparcie.

Sanitariusz patrzył coraz bardziej surowym wzrokiem, więc nie marudząc więcej wsiadłeś do samochodu MRu i pojechaliście do dobrze ci znanego szpitala.



CG LAWRENCE


Centralne dzielnice Londynu tętniły życiem. Słoneczne promienie lśniły w wypucowanych witrynach sklepowych. Zakochane pary trzymały się za rączki jedząc lody w ogródkach przed kawiarenkami. Tak. Tutaj, w centrum Londynu, na reprezentatywnych ulicach, przez chwilę można było poczuć się jak przed Fenomenem Noworocznym. Żadnych duchów, żadnych Zmiennokształtnych, żadnych zombie. Tylko ludzie. Szczęśliwi, radośni, sprawiający wrażenie beztroskich.

- Taki powinien być Londyn – powiedział Ricki prowadząc CG do wybranego lokalu. – Taki powinien być cały świat.

Nie oczekiwał odpowiedzi. Po prostu wyraził swoją myśl, swoją opinię.

Ducha minęłaś wyczuwając jedynie zawirowanie Śmierci. Wyglądał jak żywy. Młodzieniec. Góra dwudziestoletni. Tylko ślad po ranie w piersi i wiecheć kwiatów w rękach, sugerowały, że chłopak nigdy nie doczekał się swojej randki. Kto go zabił? Przypadkowy bandzior? Ricki nie zwrócił na Bezcielesnego uwagi. Może go nawet nie zauważył? Może nie rozpoznał?

Lokal był w połowie ulicy. Faktycznie elegancki. Aromat kawy i świeżych ciastek unosił się nad uliczką. Kusił i wabił, niczym zapachowy odpowiednik syrenich śpiewów.

Ricki znalazł miejsce przy stoliku, odsunął ci ciężkie, żelazne krzesło. Siedliście odbębniając po chwili kawiarniany rytuał. Kelnerka, karty, zamówienie – prawie, jak w normalnym życiu.

On zamówił mocną, czarną herbatę. Tobie pozostawił, rzecz jasna, dowolność wyboru.

- Dobra. Łapię się na tym, że poznaliśmy się prawie dwie godziny temu, a ja jeszcze nie zapytałem, jak masz na imię?



GARY TRISKETT, DOLORES RUIZ, SHAY KEANE


Wracali na Cannon Street, do MRu z głowami pełnymi niewiadomych i pytań.
Za sobą zostawili podmiejską posiadłość pełną trupów, nielegalną imigrantkę przestraszoną swoim losem i więcej znaków zapytania, niż szans na ich szybkie przemienienie w konkretne informacje.

Niebo było błękitne i bezchmurne, a jaskrawe słońce mocno dawało się we znaki kierowcą. Droga prowadząca do miasta była prawie pusta, więc Triskett nie oszczędzał silnika i pokonywali dystans w naprawdę zawrotnym tempie, biorąc zakręty na granicy dachowania.

Pędzili tak, na złamanie karku, wyczuwając, że trafili na naprawdę poważną sprawę. Demon? Bożek? Dwójka z nich już spotkała kogoś podobnego. Do tej pory leczyły się blizny na ich duszy po tym spotkaniu.

Na londyńskich ulicach musieli zwolnić. Z powodu kilku incydentów – jakiś protestów, wypadku drogowego i nielegalnego strajku imigrantów z Turcji musieli jechać kilkoma objazdami przygotowanymi przez policję, co wyrównało czas zyskany poza miastem. W końcu jednak dotarli do celu.

O tej porze w samym gmachu było cicho i prawie pusto. Tylko czasami ciszę przerywały czyjeś szybkie kroki czy echo maszyny do pisania lub drażniący uszy dzwonek archaicznych telefonów, pamiętających czasy Zimnej Wojny.

Mieli plany. Informacje na temat „Dzieci Płomienia”. Członkowie, sympatycy, działalność. Kontakt z policją w celu namierzenia samochodu Cyndi Monday. Może też informację na temat jej osobistego ochroniarza. Wszystko, co udałoby się wykorzystać do ustalenia miejsca ich pobytu.

Nawet jak na trzy osoby to była gigantyczna praca, więc zgłosili sprawę koordynatorowi, który rozdał ją ekipom urzędniczym. W MRze była jedna, uniwersalna dewiza. Łowca najlepiej sprawdza się tam, gdzie mogą pomóc jego moce. Resztę pracy warto powierzać wykwalifikowanemu i zaufanemu personelowi pomocniczemu.

Zdążyli się rozsiąść za biurkami, ogarnąć kurz z doniesionych akt zgromadzenia druidycznego „Dzieci Płomienia Wiary w Byty Sakralnych Żywiołów i Wielbionych Pór Roku”, kiedy zadzwonił telefon.

- Znaleziono poszukiwany przez was samochód – powiedział koordynator Rough. – Stoi zaparkowany na Uxbridge Road niedaleko wjazdu na Bury Lake. – Policja pyta, co ma zrobić?


RUSSEL CAINE


Sprawa ze skinami wykonała spory pół piruet i zakończyła w sposób, który zaskoczył Russela. Złożona deklaracja mogła przynieść mu wiele pożytku, jak też wiele szkody, a charyzmatyczny lider bojówkarzy nie wyglądał na faceta, którego łatwo będzie oszukać, zastraszyć czy spławić.

Po rozstaniu, mijając kordon policyjny Russel widział grupki skinów rozchodzących się do swoich domów, kryjówek czy zajęć. Niczym strumienie gniewu, spływali do rynsztoku, by następnego dnia zebrać się na powrót w kałużę.

Z pierwszej mijanej budki próbował skontaktować się z Lynch, ale jej wysokość wredna ropucha, była niedostępna. Jej niedostępność dawała Russelowi do myślenia. Budziła niepokój. Budziła złe myśli.

Już przed dojazdem na miejsce zbrodni, gdzie Xaraf i Michael mieli zrobić wstępne rozpoznanie rozbolała go głowa. Miał wrażenie, że w trakcie jazdy, dosłownie z minuty na minutę zmieniła się ona w rozregulowane radio. Russel mógł przysiąc, iż słyszy głosy, których nie ma, jakieś szumy, szepty, jękliwe zawodzenia.

Wysiadł z auta czując, że słońce powoduje silniejszą migrenę. Nasila uczucie dyskomfortu. Caine wciągnął powietrze, uspokoił rozszalałe zmysły, wyciszył się i ruszył na poszukiwanie Xarafa i Hartmana.

Dzielnica faktycznie była paskudna. Okolice Batersea Park. Domy z czerwonej cegły, troszkę powybijanych okien, ale teren zamieszkany. Mieszana dzielnica. Żywi i Umarli. W proporcjach zdecydowanie po tej pierwszej stronie.

Według danych operacyjnych miejsce rozwleczenia trzech skinów znajdowało się na Albert Bridge Road na przeciwko domu z numerem 83. Mieszkańców już przesłuchano. Nikt nic nie widział, nikt nic nie słyszał. Norma.

Russel zatrzymał auto w pobliżu, pokonał ostatni odcinek pieszo i tam zorientował się. że Xarafa i Michaela tam nie ma. Stał na ulicy, na której mógł „podziwiać” jakieś przestarzałe nawet jak na czasy po Fenomenie Noworocznym rupiecie oraz dziki, zapuszczony park po prawej stronie. Mimo słonecznej pogody park wyglądał dość paskudnie – parkan oddzielający go niegdyś od ulicy w wielu miejscach był dziurawy, a zaraz za nim zaczynała się gęstwa wybujałych krzaków i drzew. Istna miejska dżungla. Idealne siedlisko dla wyrzutków pośród ludzi i Martwych.

W takiej okolicy Caine nie miał co specjalnie liczyć na działającą budkę telefoniczną, a samochód którym jeździł nie miał radiołączności. Brak Xarafa i Michaela denerwował. Drażnił, niczym ćmiący ból zęba.

Caine musiał podjąć jakąś decyzję.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 08-10-2011 o 18:21.
Armiel jest offline