Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 30-09-2011, 12:34   #41
 
Suriel's Avatar
 
Reputacja: 1 Suriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skał
Kurcze, będę musiała zacząć nosić rękawiczki przy takich zabawach z duchami, zrobiło się zimno jak diabli. Właściwie skąd przekonanie że w piekle jest gorąco.

W kręgu widziałam już materializującego się ducha, ale coś było nie tak. Był mniejszy niż się spodziewałam, i o szlak to kobieta, a właściwie dziewczynka. Co tu się dzieje. Nagle wokół mnie rozbłysły nieznane mi runy, jarzyły się blaskiem, przepalając się przez brud i farbę, były ukryte pod runami nabazgranymi na chybił trafił. To pułapka przemknęło mi przez myśl. Zanim zdążyłam cokolwiek zrobić usłyszałam z oddali jakiś hałas i warczenie. Co tu się kurwa dzieje.

Przez ułamek sekundy stałam zdezorientowana cała sytuacją. Coś poszło cholernie nie tak.
Bardzo powoli przesunęłam rękę w kierunku pistoletu. Wtedy usłyszałam krzyk Nathana.
- Uciekaj !!

Zdążyłam dobyć broń z kabury i zrobić krok w stronę wyjścia, kiedy przed moim nosem przemknął rozmazany kształt Egzekutora trzymającego w zębach granat. Ruszył w stronę wyjścia. Za nim słyszała odgłosy kroków czegoś co go goniło.

Cholera jasna niech go szlak trafi zostawił mnie, uciekł i zostawił. - przemknęło mi przez głowę - i po co mu ten granat. Oczami wyobraźni widziałam jak wybuch grzebie mnie pod gruzami kamienicy. Lodowate ręce strachu zacisnęły mi się na szyi. Odgłosy szurania po posadzce zbliżały się do mojej kryjówki, wydawało mi się że słyszę drapanie pazurów. Pięknie się zaczęła moja nowa praca. Spróbowałam jak najciszej wycofać się jak najdalej w głąb boksu w którym się znajdowałam. Może to coś mnie minie, może nie zauważy.
Stanęłam w ciemnościach w najdalszym koncie pomieszczenia. Dziewczynka w kręgu patrzyła beznamiętnie na całą sytuację, czy to ona to coś sprowadziła, czy to mój cholerny rytuał wszystko wywołał, matko ale mi się oberwie od przełożonych jeśli przeżyje to wszystko. Wymierzyłam drżącą ręką broń w stronę wyjścia i czekałam.

Pojawił się, właściwie pojawiło się coś. Pies o 3 głowach, kurde gdzieś już o tym czytałam, w jakiś legendach. Rany pieprzony Cerber. Zje mnie legenda. W tych czasach to nawet nic dziwnego. Zdarza się częściej niż wypadki samochodowe. Czy teraz już będzie tak zawsze, wszystkie koszmary z szafy i spod łóżka materializują się i latają po świecie. Strach się bać.

Nie patrzył w moją stronę, nie wyczuł mnie. Szedł do wyjścia, węszył za Natanem, matko on przecież nie może wyjść na zewnątrz, jeśli się przedrze zginie mnóstwo osób, jak go zatrzymać. Już w pierwszym odruchu szaleństwa chciałam krzyknąć, zwrócić jego uwagę, zatrzymać, ale zanim zdążyłam wydobyć chociaż dźwięk z mojego zaciśniętego gardła piwnicę zalało światło.

Oślepiła mnie fala jaskrawego, światła. Przez dłuższą chwilę widziałam jedynie czerwone i złociste kręgi przed oczami na przemian z ciemnością. W pierwszej chwili poczułam przerażenie, oślepłam, co się stało. Po chwili kawałki układanki wróciły na miejsce. Granat w zębach Egzekutora to był granat błyskowy. Zajebiście, co on niby miał zrobić tej bestii, wkurzyć ją jeszcze bardziej. Zastanawiałam się czy w ogóle to zauważyła.
Za to mnie wyłączył z jakiegokolwiek działania, nie widziałam nic wokoło, teraz nawet stado takich potworów mogłoby przejść koło mnie, a ja nawet bym nie wiedziała co mnie zszamało na obiad.
A może taki był jego plan – przemknęło mi przez głowę. Odrzuciłam natychmiast tą myśl.

Nie mogłam się nawet ukryć, ani nawet spróbować się stąd wydostać. Jedynie mogłam stać nieruchomo, nie wiedziałam co jest przede mną, ani za mną. Wiedziałam że nie mogę robić hałasu, żeby nie zwracać na siebie uwagi, ale jak to do cholery zrobić jak nic człowiek nie widzi. Powinnam była zamknąć oczy. Nie znałam Nathana, nie wiedziałam jak działa.

Mrugałam bardzo intensywnie, próbując przyzwyczaić oczy ponownie do półmroku wypełniającego piwnicę. Wtedy to poczułam dominujące zimno. Lodowate palce zaciskające się na moich nadgarstkach. Gdzieś z oddali słyszałam jakieś krzyki i głośne strzały.

Znieruchomiałam. Zamknęłam oczy i wysiliła cała swoją wolę żeby zobaczyć świat swoimi nadnaturalnymi zmysłami, żeby zobaczyć otaczający mnie świat duchów i tego który próbował zwrócić moją uwagę. Reszta bodźców, krzyki, strzały odeszły poza granice zmysłów, byłam tylko ja i moje zmysły którymi próbowałam wysądować otoczenie, gotowa do obrony przed atakiem. Moje moce nekromanckie działały na podwójnych obrotach, napędzane adrenalina krążącą w żyłach.
Czułam lodowate dłonie zaciskające się coraz mocniej na moich nadgarstkach. Od widmowych palców emanowało duchowe zimno - energia Śmierci.
Moc ducha napierała na moje moce szukając szczeliny, by wlać się do umysłu, ciała lub duszy. To nie był złodziej ciał, tego byłam już pewna. Raczej widmo, możliwe że uczuciowiec, możliwe że coś, co można było nazwać “trucicielem” bowiem emocje Bezcielesnego mogły zatruć emocje człowieka. Fakt, że byłam wiedźmą ratował mnie od poddania się woli ducha bez walki, ale wynik nie był z góry przesądzony.

Starałam się uspokoić oddech. Czułam że duch napiera na moją aurę. Spróbowałam uspokoić swoje emocje, wiedziała ze oślepienie nie było trwałym efektem, owszem nie wiedziała co się dzieje wokoło, ale odgłosy walki były na tyle oddalone że nie zagrażały mi bezpośrednio. Przynajmniej taką miała nadzieję. Reszta nie miała w tej chwili znaczenia. Byłam tylko ja i on. Skupiłam się na przepływającej przeze mnie mocy i niedopuszczeniu ducha do siebie. Zamknięte oczy, spokojny oddech, ćwiczenia z jogi w końcu dawały efekty. Próbowałam go wyczuć, znaleźć jego słabe punkty, żeby w odpowiednim momencie odepchnąć go, uwolnić się od niego.

Udało się, uścisk zelżał, a później zupełnie zniknął. Odepchnęłam moc ducha, lecz nadal wyczuwałam go tuż obok siebie. Przenikliwą aurę Śmierci. Nie wiedziałam czy to ten sam duch, którego wyczułam wchodząc do kamienicy, czy przyciągnął go mój rytuał i chciał załapać się na krzywy ryj do świata żywych.

Nasłuchiwałam, spróbowałam otworzyć oczy. Zaczęłam widzieć jakieś zarysy, dobrze. Nie wiedziałam ile czasu minęło. Chciałam się wydostać z piwnicy, ale musiałam najpierw przekonać się w sytuacji. Nadal wyczuwałam ducha, miałam wrażenie że mnie obserwuje. Znałam już go jego aurę, wiedziałam jak go wyczuć i jak się go pozbyć ze swojego otoczenia, wygrałam tą walkę i miałam nadzieję że duch nie spróbuje się do mnie zbliżać ponownie.

Próbowałam dostrzec co dzieje się w kręgu, czy dziewczyna nadal się w nim znajdowała, nie chciałam jej tu zostawiać uwięzionej, chciałam ja odesłać, uwolnić.

Odgłosy strzałów ucichły.
 
__________________
Nie musisz być szalony żeby tutaj pracować, ale to pomaga:)
Suriel jest offline  
Stary 01-10-2011, 21:54   #42
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Ktoś naiwny mógłby sądzić, że spotka się z Szajbą w jego domu a naziol, pardon bojownik o prawa żywych, okaże się prywatnie równym gościem. Wiele można złego o mnie powiedzieć ale naiwny przestałem być dawno. Od śmierci Emily.
Kordon otaczał miejsce skąd naziole chcieli wyruszyć na Rewir. Od 2012 powstały nowe rodzaje samobójstwo, stare dobre metro odeszło do lamusa. Szkoda, było mniej bezbolesne niż zapuszczenie się na Rewir.
Starając się nadać twarzy miły wyraz, gwizdki i krzyki wbijające się w moją czaszkę niczym rozgrzane gwoździe tego nie ułatwiały, złapałem pierwszego lepszego glinę. Uprzejmie (uprzejmy glina! koniec świata! może jeszcze trafi mi się myślący egzekutor?) poinformował mnie, że tu nie jest bezpiecznie i jak nie mam pilnej sprawy to żebym poszedł gdzie indziej. Niestety miałem pilną i nie chciałem w raporcie dla Lynch napisać "zawróciłem bo glina mi kazał a do tego naziole mogli pobić". Zabiłaby mnie śmiechem. O ile w ogóle się śmieje. No ale wracając do gliniarza to odpowiedziałem mu lekko zbolałym uśmiechem i wytłumaczyłem, że służba nie drużba, pokazałem legitymacje i spytałem kto prowadzi akcje i gdzie go znajdę.
Thomas Maelbern, pardon kapitan Thomas Maelbern okazał się zakompleksionym typem. Czy to, że regulatorzy przy każdej okazji nim pomiatali znaczy, że miał pomiatać i mną? Według niego tak. Dupek. Wyjaśnił mi, że MR nie ma tu uprawnień, jest niebezpiecznie i inne takie pierdoły. Niby w literze prawa miał racje. Cóż, odkąd pracuje dla Lynch literę prawa mam w dupie. Jakbym miał blachę BORBLowca machnąłbym nią i kazał spierdalać. Nie miałem i musiałem zrobić coś innego. Widziałem trzy drogi więc starym dobrym zwyczajem wszystkich krętaczy (w tym panów w czerni) połączyłem dwie z nich.
- Ma pan racje, to Wasza robota, nie chce w niej przeszkadzać. Ale tam jest świadek zamieszany w dość grubą sprawę... Sięgającą znacznie wyżej niż powinna sięgać. Słyszał pan o tym co się stało z córką radnego Collinsa? On może wskazać osoby za to odpowiedzialne. A jak przekazał mi mój przełożony radny Collins chce jaja tamtych kolesi na tacy. Proszę mi wybaczyć, ja tylko cytuję. Nie chce by radny stwierdził, że póki co usatysfakcjonuje go moja głowa bo nie mogę znaleźć winnych, czy jak raczył się wyrazić “tamtych skurwieli”. To jak? Przysługa za przysługę? Wpuści mnie tam pan i poczeka trochę z akcją a ja kiedyś się odwdzięczę panu lub wskazanej przez pana osobie.
Oczywiście o radnym Collinsie wiedziałem tylko, że istnieje, ma jakąś ciepłą fuchę w Rządzie i córkę. Tak wiem, skurwiel ze mnie Rachel powiedziała mi to dawno temu.
- Jak się nazywa pana świadek? Możemy go przejąć.
No tak, Szajba na pewno będzie w siódmym niebie po pałowaniu i odpowie mi na wszystkie pytania. O ile te cioty go złapią.
- Thomas Carpenter, wołają na niego Szajba. Robi to całe zamieszanie. Tylko, że na bank będzie stawiał opór a po zatrzymaniu nie będzie skory do współpracy. Proszę mnie zrozumieć... Urwą mi jajca jak nie wyciągnę od niego informacji. Piętnaście minut, tylko o tyle proszę. Odwdzięczę się kiedy tylko będę mógł.
- Dziesięć minut. I wchodzimy.
- Dziękuje. Odwdzięczę się.

Oczywiście nie miałem zamiaru się odwdzięczać, no chyba, że będzie mi to na rękę. Przeszedłem przez kordon i zaraz natknąłem się na następny, z ludzi. Każdy praktycznie ode mnie wyższy i szerszy, do tego pod wpływem przemów Szajby. Majestatyczne transparenty wisiały nad nimi. No dobra, nie majestatyczne ale i tak były transparentami. Hasła typu “Bóg, Honor, Życie” czy też “Bóg nienawidzi kłów” miały pokazać stosunek "bojowników" do Zdechlaków. Biedni, zakompleksieni chłopcy. Prawie mi ich było żal. No dobra nie było.
Szajba krzyczał przez megafon, podjudzał. Miał do tego talent, charyzma wręcz od niego biła a do tego trafiał na podatny grunt. Wielu straciło bliskich przez Zdechlaków w tych czasach i szukali zemsty. Znałem to z autopsji. Widok zmiażdżonego łaka powrócił. Tym razem jakiś odległy. Co się ze mną dzieje? Jakbym tracił swoje życie. Jakby nie było moje. Nie mogłem stracić wspomnień o Emily, tylko one mi zostały.
Gdy kombinowałem co zrobić, Szajba darł się przez megafon. A to, że “tym, ze te pedały z policji chronią martwe dupy” czyteż “że nikt, poza braćmi i siostrami, nie dba losy żywych”. Z innych fajnych tekstów mogłem usłyszeć “jak bedziemy stali z załozonymi rękami, to z Londynu będzie drugi Liverpool”. To mnie pchnęło do działania. Wiedziałem już co zrobić. Nie mialem megafonu ale się rozdarłem licząc, że jak najwięcej osób mnie usłyszy.
- MR dba! MR pamięta! O Mike’u! O Robercie! O Felixie! Pamiętamy i niezapominamy!
Trafiłem w dobry moment, w chwilę ciszy. Sam prowodyr mnie usłyszał. Zamilkł na chwilę wypatrując kto mu przerwał teatrzyk. W końcu dostrzegł mą skromną osobę.
- Regulatorzy to skurwiałe cioty, które zatrudniają zdechlaki, kryją dupy martwym skurwysynom w Radzie oraz pozwalają, by zdechlaki rządzili rewirem. WIĘC NIE MÓW NAM, KURWA, O TYM, że MR pamięta! Nikt już nie pamięta!
Nie lubił łowców, policji i zdechlaków. Ciekawe czy chociaż siebie lubi.
Adrenalina buzowała w żyłach, czułem się lepiej niż przy normalnej walce. Ledwo zamaskowałem uśmiech, rozłożyłem szeroko ręce.
- Może zejdziesz i powiesz mi w oczy, że jestem ciotą?! Człowiekowi, który jako ostatni wyszedł z Liverpoolu! Który przelewał tam swoją krew! Za każdą pieprzoną dzielnicę! Każdy pieprzony hydrant! Który od trzech lat kasuje Zdechlaków! Powiesz, że ten człowiek to ciota i boi się stanąć na przeciwko Zdechlakom! Że nie chce pomścić chłopaków, których zabił jakiś skurwiel! Tak! Jestem z MRu! Tak! Niektórzy z nas robią różne rzeczy! Ale nie ja!
Byłem Dustym. Przeżyłem piekło i nie dam sobie w kaszę dmuchać. To ja byłem w Liverpool, twardy regulator.
- Twarde słowa! Chodź więc z nami i wspólnie pokaż, jak ogień oczyszcza świat ze zdechlaków.
- To nie są twarde słowa! To są twarde czyny! I udowodnie to takim samym! Przyniosę Wam głowę Martwiaka, który dorwał Mike, Roberta i Felixa! Nie jakiegoś przypadkowego cwela! Tego który to zrobił! Będziemy tak się przekrzykiwać czy może zejdziesz do człowieka, który od trzech lat nie żałuje swojej krwi w walce z Martwiakami?!
- Przepuście go do mnnie! Niech każdy zobaczy, jak wygląda pracownik MRu. Bohater. Jebane dziwadlo! Jebany bohater! Z takimi, jak on, mozna rozjebać tych, którzy nie chcą poznać swojego miejsca. Chodź do mnie. Stań obok mnie. Pokaż się ludziom.

Jebane to był chyba u niego jakiś przymiotnik, synonim "wielkie". Tylko ten dziwak mnie niepokoił. Jak mnie porówna do Zdechlaków ze względu na moc to mam przejebane. Szedłem szpalerem bojowników, sięgając niektórym do ramion, będąc jak połowa ich. I co z tego. Nie tylko to się liczyło. Ważny był wyraz twarzy, krok, postura... A nad tym potrafiłem panować jak nikt. Samą swoją osobą pokazać, że to ja jestem łowcą a oni co najwyżej psami gończymi. I stanąłem nad rampą, w cholerę wysoką. Musiałbym się podciągać a to by pokazało mnie jako słabeusza. Jasne mogłem lewitować ale nie chciałem na taki pokaz marnować sił, do tego uznaliby mnie za jakiegoś Zdechlaka. Na szczęście parę silnych, spracowanych rąk wciągnęło mnie na górę. Szajba patrzył na mnie, miał dziwny wzrok, pełen obłędu charakterystycznego dla szaleńców aż dziwne jak tacy zamieniali się w wizionerów.
Wyciągnąłem do niego rękę ciągle z poważną twarzą.
- Przyjmij najszczersze kondolencje. Nie potrafię tego ująć w słowa. Potraktuje skurwiela jakby to byli chłopacy z mojej grupy. Wyrok będzie tylko jeden.
Przez chwilę bałem się, że mnie zleje ale uścisnął mi dłoń, solidnie, silnie, po męsku. Mimo tego rozdarł się ponownie, chociaż bez megafonu.
- Słowa! Słowa! Pokażmy nasze czyny! Pokażmy martwym chójkom gdzie ich miejsce!
Przeszył mnie dreszcz. Jego charyzma była niesamowita, tak musieli czuć się ludzie gdy przemawiał Hitler. Mogły być z nim problemy, będzie trzeba zadbać by usłyszał o tym kto trzeba a Szajbę spotkał jakiś wypadek. Wtedy jego grupa powinna się rozpaść na parę mniejszych. No ale wracając do chwili obecnej to tłum zaczął się unosić, jak to tłuszcza. Krzyczeć, potwierdzać i ogólnie pokazywać jakie to z nich grzeczne owieczki, które myślą, że są wilkami. Za kordonem odpowiedział im trzask megafonów i donośny głos.
- Tutaj policja! To zgromadzenie jest nielegalne! Mamy prawo użyć siły by je rozpędzić! Jeśli natychmiast nie rozejdziecie się do domów, zostaniecie aresztowani i oskarżeni o prowokowanie do zamieszek i udział w nielegalnym zgromadzeniu! Dajemy wam pięć minut!
Musiałem działać, szybko. Zanim Szajba to podchwyci. Już podnosił megafon. Już... Ale byłem pierwszy. Rozdarłem się ponownie.
- Każdy cios! Każdy zadany człowiekowi cieszy tych martwych skurwieli! Nawet błądzącemu! Ale człowiekowi! Cieszą się tymi swoimi nienaturalnymi gębami! Chłopaki zasłużyli na wiele! Zasłużyli na wszystko! A w szczególności za głowę ich mordercy! I tysiące załatwionych Martwiaków nie ucieszyłoby ich tak bardzo jak ten jeden! Bo tysiące można sciągnąć zawsze a ten jedne się zaszyje! Jestem myśliwym! Jestem łowcą! Prawdziwy łowca działa w ciszy! Poluje i zadaje skuteczny cios! Nie pozwólmy temu skurwielowi wleźć do jamy! Dajcie mi go wyciągnąć! Doba! Za dobę, ja, weteran z Liverpool go dorwę! Ale żeby dorwać go, go nie jakiegoś przypadkowego łaka potrzebuje by poczuł się spokojnie! Dopóki go nie dorwę niech myśli, że jest bezpieczny! Ale już niedługo się przekona, że zabicie jednego z dobrych chłopaków nikomu nie ujdzie płazem!
Spojrzałem na Thomasa i zwróciłem się do niego ciszej, nie szeptem tak by wszyscy wokół słyszeli.
- To jak? Za dobę dorwę tego psa czy czym on tam jest. I pokażę Wam, że w MRze są jeszcze dobre chłopaki.
Tłum już wszedł w jedną melodię, stał się jednym organizmem. Owce które same chciały iść na rzeź wrzeszczały.
- Idziemy do tych psojebów! Każdy, kto nas powstrzyma jest jednym z nich! Nie damy zabijać się martwym. Ich miejscem jest trumna!
Szajba podniósł w górę ręce a potem rozdarł się przez megafon.
- CISZAAAAAAA!
Spojrzał w moje oczy twardym, dzikim spojrzeniem. Odpowiedziałem podobnym, człowieka, który od trzech lat przelewa krew by Zdechlaki były jeszcze bardziej zdechłe. Ktoś inny by już się pocił a ja ledwo skrywałem uśmiech, wymyślałem dziesiątki zagrywek na każde jego słowo. W końcu skinął głową.
- Chodź.
Tyle usłyszałem, tłumowi dostało się więcej.
- Jutro! Tutaj! O tej samej porze. Powiadomcie wszytskich naszych braci i nasze siostry! Wszytskich sympatyków naszych ruchów. Bedzie nas nie setka ale tysiac. Moze nawet i kilka tysięcy! A jeśli ten tutaj - wskazał ręką Caina - nas oszuka, pójdziemy do MRu i powiemy im całą prawdę o tym, co sądzimy o ich pracy i ich układach z trupami! Powiemy im to tak, jak robiliśmy to kilka lat temu na froncie. Bo większość z nas pamięta wojnę! Prawda!
Odpowiedział mu jeden wrzask, blisko setki bojowników.
- Prawda!!!!!!!
- Zostały trzy minuty!

Gliny jak zawsze miały dobre wyczucie chwili. Gromadzili się za linią demonstrantów. Jak próbują uspokoić konie, jak nerwowo poprawiają uchwyt na pałkach i tarczach.
- Rozejdźmy sie! Jutro o dziewiątej ranoo pokażemy Londymowi, co warte jest słowo Regulatora. Pokazęmy miastu, co znaczy słowo i honor braci i sióstr w życiu. A teraz - idźcie do domów!
Głos Szajby potoczył się po ludziach i trafił do nich. Kochali go, byli wstanie oddać za niego życie. Mniej lub bardziej chętnie rozeszli się. Po raz kolejny odwaliłem cudzą, tym razem policyjną robotę.
- A ty chodź ze mną.
Naczelny naziol odwrócił się i poszedł w kierunku magazynu, który stał przy rampie. Zostawiając liczne flagi tą UK, swastykę - dawniej symbol słońca będącym zagładą dla nieumarłych, liczne krzyże. Zostały teraz same, bez tłumu nie miały tej mocy.
- Jak się nazywasz?
Dalej zgrywałem weterana z Liverpool, twardziela.
- Dusty ale moi towarzysze mówią na mnie Pył. Po tym co zrobileś więc niech będzie Pył.
- Pył.

Weszli do hangaru przerobionego na bazę wypadową i klub, siedzenia, barek, maty treningowe i siłownia. Do tego liczne swastyki i obraz Hitlera w srebrnej ramie. Normalnie miejsce do którego każdy szanujący się obywatel piątkowego wieczoru poszedłby z kumplami na piwko. Szajba spojrzał na niego.
- Posłuchaj mnie, Pył. Masz czas do rana. Zaufałem ci. Potem... potem zrobimy to po mojemu. Nie straszę cię, bo mi zaimponowałeś. Chcę jedynie byś wiedział, że zyskałeś czas dla siebie i reszty Regulatorów.
Grałem dalej, łgałem jak z nut. Skinąłem mu poważnie głową.
- Nie. Dla mnie. Nie myl mnie z resztą Regulatorów. Tam służą różni ludzie i niestety nie tylko. Dzięki. Słuchaj, tak akcja z tym zombiaczem to było zaplanowane? Dla mnie okey, to było podpalenie mienia, niewarte nawet upomnienia. Ale może wiesz coś o tym Zdechlaku? Bo to pewnie ktoś z jego towarzystwa.
- Nie mniałem zamiaru się dowiadywać, Pył.

Ktoś przyniósł flaszkę i podał Thomasowi. Szajba pociągnął tęgi łyk i podał mi odmówiłem.
- Nie pije przed polowaniem. Chce mieć czysty łeb.
Naziol ciągnął dalej.
- Miałem zamiar zajebać wszystkie łaki z okolicy tego parku.
- Tamten siedzi głęboko w norze. Na bank. Znam się na łakach. Jeden z nich...

Zamilkłem i to nie była jedna z moich zaplanowanych pauz. Łgałem jak z nut a to co miałem powiedzieć było półprawdą. Kurwa! To była prawda. Od prawdy dzielił tylko jeden dzień. Ledwo przeszło mi to przez gardło i to dlatego, że zawarłem tam jak najwięcej kłamstw.
- Zabił moją żonę. Znam ich metody. A chłopaki zasłużyli na głowę tego jednego. Słuchaj, zaszedłem tu niejako samowolnie. Przez szacunek dla Was. Za publiczne poparcie Waszej sprawy jakiegoś młokosa by wypierdolili, ja na szczęście jestem weteranem i mam w dupie opieprz. Ale z rana nie będę mógł się pokazać przy Tobie. Wypieprzą mnie z roboty a ja dalej chcę polować. Dam Ci ta głowę, masz moje słowo ale gdzies gdzie jest mniej oczu. Tutaj? Wejdę jakoś od tyłu. Tylko Ty, ja i najblizsi chłopaków. Dobra?
Naziol ponownie pociągnął łyk.
- Dobra. Tobie łak zabił żonę, a mi wymordował całą rodzinę, Zonę i trojkę dzieci. Mamy zatem pewną wspólną cechę. Nie spierdol tego. Przez pamięć na naszych zabitych bliskich.
Ni chuja. Mogli mnie tu rozszarpać. Mogli zrobić mi najgorsze rzeczy. Szajba, Lynch, Mythos, Duch Miasta... Ni chuja nie powiem, że za Emily. Za Emily było kiedy indziej. Powinienem teraz się napić i powiedzieć za "naszych bliskich". Ni chuja. Nie straczę ostatniej cząstki siebie.
- Jutro. Tutaj. Wejdę od tyłu. Za chłopaków bo to o nich tym razem chodzi.
Wychodząc w sumie powinienem być zadowolony. Odwlekłem samosąd, który zakończyłby się masową rzezią. Dałem nam czas na śledztwo bez pochodni w tle. Tylko czemu czułem się jakbym zrobił coś Emily?
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline  
Stary 02-10-2011, 00:44   #43
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Policja zwinęła się szybciej niż ja od matki po niedzielnym obiedzie. W obu przypadkach takie zachowanie było uzasadnione. Poczekałam aż miną mnie wozy gliniarzy i poszłam pogadać z szefem GSRów o możliwości kontaktu z MRem. Facet zaprosił mnie do wozu bojowego, więc wgramoliłam się tam z wdziękiem i wtedy połączenie szlag trafił. Już myślałam, że to moja wina, bo coś kompletnie niefachowo i nieprofesjonalnie namieszałam, ale żołnierz poustawiał wszystko jak trzeba a nadal słychać było tylko szumy i trzaski. Zdechlakowo i jego uroki.

Potem dostałam prosto w głowę pociskiem złożonym z potężnej emanacji śmierci jakby mnie ktoś obuchem przez łeb zdzielił i wszystko nabrało większego sensu. Rytuał Laury musiał obudzić jakąś siłę, która zaczynała rozprostowywać, metaforycznie oczywiście, swoje kulasy w piwnicy.

Ups, no to się narobiło.
Poradziłam GSRom żeby wszyscy wsiedli do wozu bojowego razem ze mną, zatrzasnęli drzwiczki i ruszyli w stronę mostu nie oglądając się za siebie.

A tak na serio to wyskoczyłam przed wóz bojowy próbując zrozumieć, co właśnie miało miejsce w owej piwnicy.
- Cholera jasna! Chłopaki, stoicie tak wozem, żeby w razie, czego ostrzelać wyjście z piwnic gdyby pojawiło się w nich coś niepożądanego? – Krzyknęłam do GSRów.

- Nie! - Pilnujemy ulicy. Obrócić samochód! Ale już!

- Przygotujcie się! Tylko bez nerwów, nie chciałabym oberwać z tego, ok? – Miałam nadzieję, że goście mieli zaprawę w terenie i nie strzelali na byle poruszenie wokół siebie.

Obmacałam w biegu sprzęcior poukrywany w różnych zakamarkach mojej odzieży i pogratulowałam sobie przezorności i lekkiej paranoi. Dzięki temu miałam na sobie lekki kevlar, jak widać nawet w dzień takie rzeczy na Umarlakowie były podstawowym ekwipunkiem. Leciałam do piwnicy wyrzucając sobie, że zostawiłam tam dwójkę żółtodziobów.

Tuż przy wejściu do zrujnowanej kamienicy usłyszałam z dołu odgłosy strzałów. Była tam ich trójka: Nathan, Laura i jeden członek Grupy Szybkiego Reagowania. Wiedziałam, że każde z nich miało broń, chyba innego typu, ale za nic nie potrafiłabym rozpoznać po samych dźwiękach wystrzałów, czyjej broni używano. Jak dla mnie to zawsze brzmiało tak samo. Potem coś huknęło nieco głośniej. Cholera wie, co to mogło być a ja starałam się zrobić użytek z moich długich nóg i jeszcze przyspieszyć. Wbiegłam do budynku i usłyszałam ponownie terkot broni i czyjeś wrzaski. „Niech to nie będzie Laura, niech to do diaska nie będzie Laura” – powtarzałam w duchu.

Zobaczyłam zejście do piwnicy i jakiś ruch na schodkach czułam także bliską obecność nadnaturalnego gówna, więc wydobyłam srebrne ostrze z pochewki na łydce i otoczyłam się niewidzialnością Fantoma. Jeden krok – widzicie mnie, kolejny krok – a teraz już nie. Przesunęłam się bliżej ściany, aby nie zderzyć się z kimś, kto by akurat zasuwał środkiem schodów na górę.

- Chodź tutaj do mnie piesku!!!! – Usłyszałam bliski krzyk Scotta, a w chwilę później jeszcze - No dawaj! No dawaj!

Nathan pojawił się w moim polu widzenia strzelając do stworzenia, które nadal było dla mnie niewidoczne, ale już doskonale wiedziałam, z czym mieliśmy tutaj do czynienia. Pomniejsza istota piekielna. To, dlatego szum duchowy był tak silny. Poniżej schodów wyczuwałam jeszcze inne źródła emanacji, ale nie miałam czasu się na nich skupiać, bo piekielnik pojawił się już na schodach. Znałam takie potwory. Często Czarownicy i różnej maści mroczni okultyści przywoływali te pomioty i związywali z jakimś miejscem, by bestia strzegła go przed niechcianymi intruzami. Z pewnością taki stwór wyczyniał więcej hałasu niż rzeczywiście był wart. Mógł stanowić niebezpieczeństwo dla Łowcy pracującego solo, ale ekipa Regulatorów zjadała takie stworzonka na śniadanie.

Nie byłam w stanie nic zrobić tak długo jak Nathan blokował swoim ciałem dostęp do piwnicy i do potwora. Najbardziej niepokoił mnie w tym wszystkim brak Nekromantki. Egzekutor wyraźnie spierdzielał przed stworem a nigdzie nie było widać czy słychać Laury. Naprawdę miałam nadzieję, że dziewczynie nic poważnego się nie stało, ale i tak przebierałam nogami żeby jak najszybciej minąć Scotta i wbiec do piwnicy w poszukiwaniu Morales. Zerknęłam na dwójkę GSRów, którzy wbiegli za mną do budynku i gotowali się do strzałów. Nie miałam bladego pojęcia, dlaczego Nathan uciekał. Czy tam w piwnicy kryło się jeszcze potężniejsze źródło zagrożenia? Jeśli tak to Egzekutor zostawił Nekromantkę na pastwę tego czegoś, chyba, że dziewczyna już nie żyła, ale nie mogłam odpuścić i musiałam sprawdzić, czy rzeczywiście tak było.

Pies wyprysnął z piwnicy w ślad za Scottem i mało nie parsknęłam śmiechem dekonspirując się przed ogarem. Cerber – trzygłowa bestia, niewiele większa od wilka. Pies miał trzy głowy do kierowania jednym ciałem. Co za bajzel! Dziwne, że się nie wypierdalał, co trzy kroki.

Chciałam jak najszybciej dostać się do piwnicy a ten przeklęty pies nadal stał mi na drodze. GSRy najwyraźniej zamierzały tylko osłaniać Nathana, który nadal uciekał. Dwie głowy psa były mocno poturbowane a tylko środkowa sprawiała wrażenie jeszcze groźnej. Podjęłam decyzję i ukryta na “niewidoczności” ruszyłam w stronę ogara. Ustawiwszy się do niego bokiem uderzyłam sztyletem od góry celując w potylicę ostatniej głowy. Nadałam ramieniu odpowiedni rozmach i wpierdzeliłam srebrne ostrze tak głęboko jak potrafiłam.

Ostrze wbiło się tam, gdzie chciałam. Miałam mały problem, ale udało mi się je z powrotem wyszarpnąć. Ogar coś tam jeszcze poryczał, poleciało z niego więcej krwi, a potem nogi mu się poplątały i upadł po zrobieniu dwóch chwiejnych kroków. GSRy postrzelały sobie do leżącego truchła Jednak nie było takiej potrzeby. Ogar zaczął tracić swój kształt, zmieniać się w dymiącą kałużę ektoplazmy, która w szybkim tempie znikała jak kamfora pozostawiając po sobie ciemny osad na brudnej podłodze kamienicy.

Nie zwlekałam, rzuciłam tylko ostatnie spojrzenie zdychającemu psu i pognałam do piwnicy jednocześnie próbując swoim nadnaturalnym zmysłem wyczuć pozostałe zagrożenie. Zatrzymałam się na chwile przy krwawiącym GSRze sprawdzając pobieżnie jego stan a potem szybko udałam się na poszukiwanie Laury.

Wbiegłam do boksu gdzie ostatni raz widziałam Nekromantkę i znalazłam ją całą i zdrową, tylko nieco spietraną. Bełkotała coś o tym, że jej się dostanie od przełożonych za to wszystko.

- Naprawdę akurat tym się teraz martwisz? – Zdziwiłam się.
Obejrzałam sobie na szybko piwnicę, po czym wzięłam kobietę pod rękę i wyprowadziłam ją na zewnątrz. GSRzy już wedle swoich procedur zajęli się rannym kumplem a ja podprowadziłam Morales do naszego wozu i zawołałam Nathana żeby otworzył jej drzwi i dał dziewczynie posiedzieć chwilę w aucie i uspokoić się.

Kiedy pechowy członek Oddziału został już opatrzony przez sanitariusza i czekaliśmy na wóz, który miał zabrać go do szpitala zorientowałam się, że łączność musiała zostać przywrócona skoro wezwano dla niego podwózkę. Udało mi się po raz drugi wcisnąć do stanowiska przy radiu i pogadałam sobie z dyspozytorem z MRu. Poprosiłam o technicznych z aparatem fotograficznym i workami na ciała a także o jakiegoś łaka z dobrym węchem.

Potem powoli wróciłam do piwnicy żeby na spokojnie obejrzeć sobie napisy, które pojawiły się pod warstwami łuszczącej się farby i brudu. W kącie kołysała się jakaś dziewuszka, która musiała mieszkać w tym miejscu w czasach, kiedy ten budynek nie stanowił jeszcze części Zdechlakowa. Przerwałam krąg, do którego wezwała ją Laura i Bezcielesna błyskawicznie ulotniła się z tego miejsca. Wtedy zabrałam się za studiowanie symboli na ścianach. Zaklęłam pod nosem, kiedy zrozumiałam, czym były. Koniecznie potrzebowałam kogoś z MRu, kto by utrwalił je na kliszy, bo policja nie obcykała ich zwijając się zanim się pojawiły. Poza tym liczyłam na to, że eksperci po zbadaniu warstw farby przykrywającej symbole ustalą, kiedy mniej więcej znaki zostały namalowane i zamalowane.

Wylazłam sobie na słoneczko i wróciłam do Egzekutora i Nekromantki.

- Jeżeli chcecie pójść do „Chryzantemy Pamięci” i poszukać tego kto złożył doniesienie o przestępstwie to się nie krępujcie – podpuszczałam ich co tu dużo mówić.
- Ja mam zamiar poczekać na techników i łaka z MRu bo chcę dopilnować żeby zrobili to na czym mi zależy. To jak? Czekacie ze mną czy idziecie do lokalu?
 
Ravanesh jest offline  
Stary 02-10-2011, 11:48   #44
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Triskettowi zrzedła mina, jak tylko usłyszał z kim będą mieli do czynienia. Ten pieprzony koszmar nigdy się nie skończy...Zerknął na Shaya, ale na nim to nazwisko nie zrobiło żadnego wrażenia. Niby skąd, przecież Rada Bezpieczeństwa nałożyła cholerne embargo na informacje w tej sprawie. Chodziły plotki i niedopowiedzenia, rozpuszczane między innymi przez Gary’ego, bo przecież nie mógł utrzymać jęzora za zębami, ale szczegółów nikt nie znał, takich jak udział pana Carringtona.
Przypomniał sobie śmierć Mythosa i od razu blizny na piersiach i ramionach zaczęły go swędzieć. Cudem przeżyli, choć i tak nie wszyscy. Russel został w tym pieprzonym zamku, Mike znalazł sobie nowego pieska.
Potrząsnął głową, starając się odegnać złe wspomnienia. Poszedł do Loli poprzeszkadzać jej w fotografowaniu, oglądnął jeszcze dokładnie miejsce gdzie leżały ciała. Nie było się gdzie spieszyć, i tak czekali na tłumacza. To że zorganizowano go tak szybko, też świadczyło o priorytecie „Baranka”. Gary’emu nagle ta nazwa przestałą się wydawać zabawna.
Ruszyli do zajazdu, Gary zgarnął team i kobietę zatrudnioną w posiadłości.

***

Zasiadł za stolikiem w pubie i zerknął na Lolę, czekali na tłumacza, Shay poszedł do baru zamówić piwo, Litwinka zniknęła w toalecie. Dwóch dziadków nad planszą do warcabów nie zwracało na nikogo uwagi. Zamówił kawę i wysapał w końcu.
- Nie wierzę. Nie wierzę, że znowu wciąga nas to samo gówno. – pokręcił głową i trzasnął w złości zapalniczką odpalając fajka. – Lola przecież to nie jest przypadek, że pojawia się żona tego pojeba Carringtona. Skóra mi zaczyna cierpnąć na myśl, co te skurwiele tu sprowadzili. A jeszcze Nowy mówił że, no z dusz druidów niewiele zostało...
Wzdrygnął się, gdy wspomnienia zaczęły podsuwać mu krwawe obrazy. Widział po niej że to co zobaczyła też nią wstrząsnęło.

- Zip it! – uciszyła go gestem. W jej głosie nie brzmiała ani nutka wiary w to, co mówi. - Nie mamy dowodów. Może chodzi o innego sir Carringtona...

- To on. Wiesz przecież lepiej niż ja. Pierdolona historia zatacza koło. – zerknął na Shaya przy barze, ale nie mógł się zamknąć. – Tym razem musimy rozegrać to inaczej... Spokojniej, z rozwagą, nie rzucać się łbem na przód.
Zaciągnął się głęboko i zdusił peta w popielniczce.
- Jeszcze mnie trzęsie jak sobie przypomnę ten pieprzony zamek. – złapał ją za rękę i uścisnął lekko. – A może to tylko przypadek? Może to zbieżność nazwisk...
W jego słowach było jeszcze mniej wiary niż w jej.

Odwzajemniła uścisk jego dłoni. Popatrzyła mu w oczy, minę miała śmiertelnie poważną. W spojrzeniu połyskiwał strach.
- Nie ma mowy. To nie będzie powtórka z rozrywki. Jesteśmy już mądrzejsi, Gary. Nawet jeśli to on, zrobimy co będzie trzeba. Zastanawiam się, czy nie powinniśmy wrócić do Plum. Poszukać odpowiedzi na pytania, których unikamy już tyle czasu.

Spuścił głowę i wbił spojrzenie w stół. Nie chciał nawet myślami wracać do tego miejsca, ale Lola mogła mieć rację. Na razie jednak trzeba się upewnić. Sprawdzić czy to na pewno ona, ustalić co przylazło w wyniku tego druidycznego tea-party.
- Zacznijmy po kolei. Najpierw ta cała Litwinka, a potem stara dobra policyjna robota. Trzeba powęszyć za tymi neopoganami. Zamek Plum pewnie ciągle jest pod nadzorem Rady. Jak zaczniemy się tam kręcić zwrócimy na siebie uwagę. To ciągle jebana tajemnica...
Gary przynajmniej na razie chciał omijać to miejsce.

- Wiesz, że jeśli znów zacznie się piekło, nie uda się nam od tego uciec, prrrawda?

- Wiem, Lola. Ale przecież tak już z nami jest, co? Zawsze nas ciągnie w sam środek bagna.
– Spojrzał w jej ciemne oczy i wykrzywił się w uśmiechu. – Emeryturka i ciepły kąt nie nam pisane. Dobrze już było, sto lat temu.

Roześmiała się. Miał, do cholery, rację.
- Ileż można siedzieć w domu w kapciach? Byle skończyło się bez dodatkowych siwych włosów. Przysięgam, ze jak się pojawi ich choćby pięć to daję Ci dyspensę, będzie mógł sobie znaleźć młodszą.

Gary’emu uśmieszek się poszerzył. Zaczął teatralnym gestem oklepywać się po kieszeniach jedną ręką a drugą wyciągnął serwetkę i rozścielił ją na stole.
- Kochanie, wiesz przecież że ja żadnej innej nie chcę... – wydobył wreszcie długopis. – Możesz mi to... tak na wszelki wypadek... Pisz. Ja Dolorez Esperanza Ruiz daję dyspensę...
Zaraz uchylił się zręcznie wychodząc z zasięgu jej rączek. I parsknął śmiechem.

- Masz przesrrrane – śmiała się i ona. Był zbyt szybki, żeby mogła dać mu w ucho, ale warto było spróbować

***

Przyglądał się uważnie kobiecie. Wrzucił parę pytań, ale coś z tyłu głowy ciągle nie dawało mu spokoju. Może to już paranoja zaczynała dawać znak o sobie, ale zapisał sobie dokładnie jej dane i adres. Nie podobały mu się rany na rękach... W sumie to ona widziała ich ostatnia, może w ciula ich robi, a demon, czy bóg czy cholera jedna wie co siedzi właśnie w niej i umiera ze śmiechu? Wytężył swoje zmysły, i spojrzał znowu na nią, nic żadnej emanacji zagrożenia. Odpierdala ci Gary... Kartkę z nazwiskiem schował jednak do kieszeni.
Ruszyli do MRu, grzebać w papierach, wypytywać i szukać wszystkiego co mogło pomóc z „Dziećmi Płomienia”
 
Harard jest offline  
Stary 02-10-2011, 12:48   #45
 
hija's Avatar
 
Reputacja: 1 hija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodnie
Rozbłyski flesza stanowiły miały niemal idelnie równy interwał czasowy.
Wszystko w tym przeklętym miejscu nadawało się do sfotografowania. Dolores robiła to niespiesznie, z dużą systematycznością.
Krawe, oświetlone policyjną lampą błyskową pocztówki osiadały na dnie jej czaszki.
Horror slideshow.
Zapamięta ich na zawsze.
Z jej pamięcią każda wykrzywiona twarz, każde zadrapanie i każdy złamany paznokieć żyć będą tak długo, jak żyć będzie Lola, nosicielka pamięci.


Dopiero w barze, uwolniona spod aury miejsca strząsnęła z siebie napięcie.
Siedziała obok Garego, wciąż utrzymując z kim kontakt fizyczny. Patrzyła na niego i nie wiedziała, czy powinna mu powiedzieć. Czy powinien wiedzieć o złych przeczuciach, które krązyły nad jej głową jak stado głodnych kruków.
Bała się, że przesadziła. Że takie współistnienie, tak blisko drugiego człowieka, musi zakończyć się klęską. Że wkrótce przyjdzie im zapłacić za bliskość.
Zamiast podzieliś się z nim lękiem, siedziała i patrzyła jak mówi. Słuchała go. Żartowała z nim, choć miała chęć pociągnąć go za rękę i uciekać, dokąd nogi poniosą.
Myślisz, że pobiegłby z Tobą, Lola?

Tuż przed Shayem, wróciła do stolika Żirina. Ruiz przyglądała się jej uważnie, łowiąc każdy szczegól. Każdy grymas i każdą fałszywą nutę w głosie imigrantki.

*

- Shay Keane - przedstawił się szybko - Proszę jej przekazać, że jesteśmy z Ministerstwa Regulacji i chcemy żeby opowiedziała nam o znalezieniu ciał.

- Ciał? - lekka panika w głosie tłumacza, ale zadał pytanie Żirninie.

Shay wzruszył ramionami, najwyraźniej nikt nie wprowadził tłumacza w temat, policja ściągnęła go na szybko bez podania szczegółowych informacji.

Ta przez chwile mieszała łyżeczką w herbacie, a potem zaczęła odpowiadać. Powoli. Tłumacz dokonywał translacji. Starannie dobierając słowa.

- Przyjechała do pracy autobusem o 7.15, jak co dzień. Potem miała kawałek pieszo. Blisko milę. Lubiła te spacery, jak pogoda była ładna, bo pozwalały jej skupić myśli. Najpierw zobaczyła samochody, a Anton nie powitał jej, jak c dzień. Dzwoniła i dzwoniła, ale nikt nie otwierał bramy więc przeszła przez dziurę w ogrodzeniu i weszła na posesję. A potem znalazła ….ciała.

Tutaj przez dłuższą chwilę dziewczyna nie była w stanie wykrztusić słowa.

- Natychmiast wezwała policję. Z aparatu telefonicznego w holu podając jedynie słowa “Policja”, “Morderstwo” i adres, który znała na pamięć. Aż w końcu z drugiej strony ją zrozumiano. Potem wyszła przed bramę, otworzyła ją i czekała na przyjazd policji. To wszystko.

Shay pokiwał głową. - Więc pan Anton nie pojawił się, proszę spytać czy zauważyła coś jeszcze niepokojącego zanim weszła do domu?

Tłumacz przetłumaczył pytanie Żirinie, a ta odpowiedziała po dłuższym namyśle.

- Nie. Minęła jedynie samochód szefowej, która jechała do miasta. Ale widziała go, jak wysiadała z autobusu. Żirinia pyta, co z nią teraz będzie.

- Proszę zapytać czy wcześniej, przed dzisiejszym dniem zauważyła coś co odbiegałoby od normy. Może większa ilość osób, może jacyś obcy. I niech pan zapyta kim jest Anton i czy wie gdzie on mieszka. - Gary cały czas obserwował uważnie kobietę.

Tłumacz dokonał tłumaczenia, a dziewczyna, odrobinę spokojniej odpowiadała.

- Jej szefowa planowała jakieś duże przyjęcie i miała mieć więcej gości. Do jej obowiązków, znaczy do obowiązków Żiriny, należało sprzątanie pomieszczeń gościnnych, więc się tym martwiła. Pani Monday należała do oszczędnych. Zatrudniała ją bez oficjalnego ubezpieczenia i zawsze straszyła, że zombie są jeszcze tańsi, więc niech nie narzekają. A Anton był zaufanym szefowej. Szefem ochrony. Jej kontakt z nim ograniczał się do minimum. Nawet nie wie, jak miał na nazwisko. Wszyscy wołali na niego Burza. Plotkowano, że Anton ma zdolności. Że jest szybszy i silniejszy niż zwykły człowiek. Zawsze towarzyszył pani Monday podczas jej pobytów za domem. W domu mieszkało troje domowników: pani Mondey, jej siostrzenica panna Laura, jej syn z pierwszego małżeństwa Tomas. Poza tym byli prawie zawsze sir Reginald, lady Anabella i Luisa Amaretto, przyjaciółka pani Monday. Pani Monday lubiła gości i chętnie ich podejmowała.

Gary zerknął na Lolę i Shaya, po czym spytał jeszcze
- Czy któreś z tych osób o których mówiła, rozpoznała wśród ciał? A ten Anton? Widziała go dziś po wyjściu z autobusu, tak? Widziała może dokąd się udał, wie gdzie go szukać?

Po przetłumaczeniu pytania Żirina znów rozkleiła się na momenty. Po kilku zdaniach wypowiedzianych przez tłumacza łagodnym tonem dopiero zaczęła odpowiadać.

- Żirina jedynie zobaczyła tą … masakrę. Uciekła. Nie za bardzo oglądała zabitych. Ale wydawało się jej, że widziała panienkę Laurę i chyba panią Amaretto. Antona widziała chyba w samochodzie pani Monday. Ale nie jest pewna., Auto było takie luksusowe, z przyciemnianymi szybami. Nie ma pojęcia, gdzie mogli pojechać. Ona tylko sprzątała.

- Ten Anton - mruknęła pod nosem, adresując komentarz tylko do partnerów. Odpaliła papierosa.- To mi brzmi na cienkusza. Thinblood.

- Nie rozumiem - powiedział tłumacz. - Nie wiem jak to przetłumaczyć.

- Nie tłumacz - machnęła ręką - jest dostatecznie wystraszona.

- Niech jej pan powie, że nie jesteśmy z Imigracyjnego, nic jej się nie stanie z naszej strony. Nie zamierzamy jej w jakikolwiek sposób utrudniać życia. Chcemy złapać, tego który pozabijał tych ludzi. Niech się pan upewni że powiedziała nam wszystko co sobie przypomina. Nie ważne jak drobny szczegół. Wszystko nam może pomóc. I niech ją pan zapyta o te rany na rękach. - pokazał palcem na swoje nadgarstki.

Tłumacz pokiwał głową i zaczął tłumaczenie.

- To dawne rany, Jak jeszcze była młodą dziewczynką. Atak leszego. Jeszcze na Litwie. Powiedziala wszytsko, co w tym momencie byla sobie w stanie przypomnieć, ale proponuje, że zadzwoni do mnie, jeśli tylko udałoby się jej czegoś więcej przypmnieć. A ja zadzwonię do państwa. Czy taka propozycja zadawala państwa?

- Jeszcze jedno. Samochód pani Monday. Marka, kolor, rejestracja. - Wiedział że może te informacje ustalić w MRze ale tak, od razu można by przesłać wici do gliniarskich patroli na mieście.

Tłumacz przetłumaczyl, a dziewczyna powiedziała nieco zmieszana jedno zdanie. Mimowolnie tłumacz uśmiechnął się

- Niebieski - powiedział starajac się zachować powagę. - Wydaje mi się, że Żirina nie zna się na samochodach. No i wcześniej coś mówiła o przyciemnionych szybach.


Po wyjściu z baru zwróciła się do jednego z funkcjonariuszy, który mieli odstawić dziewczynę pod wskazany przez nią adres.
- Zapamiętajcie dobrze to miejsce, ok? Przekażcie też Pittowi, że chcę mieć kompletne raporty z sekcji tych ciał na moim biurku na wczoraj. Łącznie z raportami toksykologicznymi. Musimy jak najszybciej ustalić, co ich przywiodło do tego szaleństwa.
 
__________________
Purple light in the canyon
That's where I long to be
With my three good companions
Just my rifle, my pony and me
hija jest offline  
Stary 02-10-2011, 15:56   #46
 
Sam_u_raju's Avatar
 
Reputacja: 1 Sam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputację
Grupa "Trójkąt"

Kto mógł przypuszczać, że to był zwykly mało groźny dla łowcy demoniczny piesek…
Kto mogł przypuszczać, że piwnica nie została do koca sprawdzona albo lepiej, kto mógł przypuszczać, że w tej zatęchłej, śmierdzącej norze będzie znajdowała się pułapka…
Kto…
A chrzanić to.
Było jak było
Choć Egzekutor wygłupił się na całej linii

Nathan skinal głową Laurze, że jest gotów i ta może zaczynać. Oburącz trzymał karabin szturmowy i zerkajac raz po raz w korytarz piwnicy i w boks w którym Laura właśnie rozpoczęłą inkantacje przywołania Przezroczystego. Skinał głową do GSRa i wtedy to poczuł. Na początku myślał, że powodem jego rosnacego niepokoju i pobudzenia jest to co zaczynało pojawiać się w kręgu Laury na jej wezwanie, ale jednak nie. Jego wzrok raz po raz wędrował w kierunku ciemnego korytarza prowadzącego do… no właśnie dokąd. Scott nie sprawdził wszystkich odnóg licząc na to, że policjancji i GSRy rozejrzały się po całej piwnicy by wykluczyć zagrożenie. Następnym razem nie popełni takiego błędu. Jeszcze raz pospiesznie sporzał w kierunku latynoski upewniajać się, że niebezpieczeństwo nie płynie z miejsca w którym się ona aktualnie znajdowała. Zdązył jeszcze zauważyć, że przywołana Bezcielesna istota jest duchem nastoletniej dziewczyny, zanim cała swoją uwagę skierował na koniec zaciemnionego korytarza skąd usłyszał w końcu hałas. Zrobił kilka kroków unosząc wyżej karabin. Czuł na sobie spojrzenie GSRa, który obstawiał wyjście z piwnicy. Uczucie niepokoju nasiliło się przez co Nathan podświadomie mocniej ścisnął sczękę. Po dwóch kolejnych krokach stanał i wycelował lufę karabinu w mrok korytarza. Jego zmysł zagrożenia szalał z każda mijaną sekundą. Mięśnie napieły się gotowe do akcji. Słyszał jak coś sunie w ich kierunku wydajać warkot.
Lopu garou? – przemkneło po jego głowie. Pożałował, że broń która trzymał specjalnie na łaki pozostała w samochodzie. Po chwili już jednak przestał załować, bo to co wybiegło na skraj światła okazało się nie być łakiem. Zanim bestia stałą się widoczna wchodząc w krąg niewielkiego światła, ciemność rozświetliły niewielkie czerwone punkciki goręjących oczu. Na początku widząc ich ilości Nathan myślał, że jest trójka przeciwników, suma sumarum okazało się że to jeden stwór o trzech głowach




Najgorsze było w tym wszystkim to, że Nathan nie wiedział czy cholerny rytuał jaki odprawiała Laura dałoby się od tak, przerwać wysyłając pojawiającą się Przezroczystą w cholerę czyli tam skąd przybyła, i dzieki temu mógłby wyprosić stąd Laury na czas kiedy on wysprzata piwnicę, czy będzie musiał jednak radzić sobie tak jak jest. Po szybkości trógłowego cerbera Egzekutor już wiedział, że w grę wchodziła tylko druga opcja. Nie przypominał sobie by szkolono ich na temat takiego typu zagrożenia. Stawiał na to, że może to być byt podobny do jakiejśc formy pomniejszego demona. Mógl się jednak mylić. Specem w tej dziedzinie nie był.
Hiper -adrenalina popłynęła po ciele Egzekutora jak na zawołanie. Ruchy Laury spowolniły. Podczas kiedy jej ręka bardzo powoli zaczęła wędrować w kierunku pistoletu, Scott zdołał cisnąć już w kierunku pojawiającej się trójki par oczu odpaloną flarę. By być skutecznym musiał widzieć dokładnie przeciwnika i być pewien, że ten nie abrał ze sobą na kolację kolegów. Na razie nie wyglądało to najlepiej. Scott czul lekki strach ale nie było to uczucie, które go paraliżowało, czy powodowało uciążliwe skurcze żołądka. Głównym zadaniem Nathana, w obliczu niepewności z czym dokładnie ma do czynienia, stało się chronienie Laury. Wiedział że aby to skutecznie uczynić musi wywabic tego piekielnego ogara z piwnicy, tutaj nie było zbyt dużo miejsca na zabawy w „złap mnie jeśli potrafisz”.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=OHAIgpih86E[/MEDIA]

- Uciekaj !! - wrzasnął w kierunku Laury wyciągając jedną ręką granat a druga trzymając oparty na biodrze L-85 gdzie załadowane były do magazynku kule, które robiły małe kuku nieumarłym
Niepotrzebnie krzyczał .Cerber ruszał się zbyt szybko na to by latynosce udało się uciec. Musiał się pozbyć „pieska” z piwnicy zanim ten rzuci się na Laurę.
Rzucona wcześniej flara zalśniła w mrokach piwnicznych korytarzy. Zapłonęła czerwienią. W rozedrganym blasku Nathan widział pędzący w jego stronę kształt. Z grubsza stwór przypominał przerośniętego psa lub wilka, ale miał trzy łby wyrastające z masywnego korpusu. Trzy oślinione, kłapiące paszcze, trzy wspaniałe garnitury ostrych jak sztylety zębisk. Cerber - piekielny ogar - pędził, niczym pocisk wystrzelony z armaty. Pochłaniał dystans w przerażającym tempie. Jedynie Egzekutor mógł coś wskórać przeciwko takiej szybkości. Kule wystrzelone z L-85 dosięgnęły celu, chociaż część przeleciała zbyt wysoko. Jedna z głów zmieniła się w krwawą miazgę, lecz potwór pędził nadal - był tuż tuż.
Świat naokoło zwolnił. Gorejące żądzą mordu oczy nieludzkiej bestii zbliżały się z każdym ułamkiem sekundy. Zęby łowcy zacisnęły się na zawleczce granatu kiedy Egzekutor mknął w kierunku wyjścia.
Nathan wypluł zawleczkę
“121”
Miał wrażenie ze rusza się jak w smole. Noga za nogą, choć dla ludzi poruszał się niczym miraż. Biegł najszybciej jak tylko można. Czuł oddech ogara na swoich plecach.
“122”
Zawleczka uderzyła o ziemie. Nathan cisnął za sobą granat...
Błyskowy

Rzucony granat eksplodował z hukiem i błyskiem, kiedy Nathan stawiał nogi na pierwszych schodach na górę mijając w pedzie zaskoczonego żołnierza z Grupy Szybkiego Reagowania. Egzekutor nie zdawał sobie chyba do końca sprawy z szybkości, z jaką się poruszał. Dla zwykłych ludzi działania Scotta mogły wydawać się tak szybkie, jak atak krwiopijcy na głodzie. Żaden człowiek, nawet najlepiej wyszkolony GSR nie był w stanie nadążyć za działaniami Egzekutora.
Huk granatu i rozbysk jaskrawego światła!
Scott zachowywał się jak dziecko we mgle i pierwszoroczniak. Tym razem lekki stres nie wpłynął na niego zbyt dobrze. Schrzanił rozeznanie sytuacji. Przez niego, jeden z GSRów jak i Laura mogli zakończyć swój zywot w tej zatęchłej piwnicy.

Rzucajać flasha, Nathan liczył, że przyzwyczajony do ciemności ogar, oślepnie tracąc orientację i stanie się jeszcze łatwiejszy do pozbycia. Pomylił si e. Wzrok straciła jedynie Laura, kiedy zaczeła wybiegać na korytarz zgodnie z wcześniejszym poleceniem Egzekutora. Jedyny plus był taki, że kiedy wybuch granatu ją oślepił to nie wyszła na korytarz, gdzie nadziałaby się na pędzącego cerbera i nie stała się jego pierwszą ofiarą. Pozostała w piwniczym boksie.

Nathan minął zakręt korytarza i wskoczył na pierwszy stopień. Za nim, GSR zdążył otworzyć ogień do cerbera. On nie miał szans na wycofanie się. Wszystko dla niego działo się zbyt szybko. Podjął więc nierówną walkę, bo tylko to mu zostało.
Fortel Nathana udał się. GSR nagle rzucił się w bok, niezbyt szybko. Z wysokości schodów Nathan ujrzał trzygłowego potwora. Ogar rzucił się na GSRa, któremu jednak udało się wepchnąć broń do pyska bestii. Z tego, co zauważył Scott, jeden z łbów on sam zmienił w krwawą miazgę. Drugi łeb miał niesprawną szczękę. Najwyraźniej GSR trafił go w łeb.
“Cerber” napierał przygniatając GSRa do ziemi i pazurami drąc pancerz na ciele. Żołnierz wrzeszcząc, z całych sił trzymał karabin w pysku potwora.
Nathan zatrzymał się w jednej trzeciej wysokości schodów z piwnicy i pospiesznie schodząc ze schodów na ratunek zaatakowanemu żołnierzowi, strzelał w tulów bestii wrzeszcząc
- Chodź tutaj do mnie piesku!!!!
Chciał by ten odpuścił atak na GSRa i skupił swoja uwagę na Egzekutorze. Karabin wypluwał raz po raz pociski z lufy
- No dawaj! No dawaj!
Cała jego dotychczasowa akcja była szkolnym przykładem jak nie należy postępować z piekielnymi ogarami. Nathan zresztą później nie zamierzał niczego tuszować w pisanym przez siebie raporcie i sam podkreślił swoje błędne decyzje.

Ktoś inny przy takim strzelaniu w zwarciu w pierś stwora zapene zabiłby przy okazji człowieka, który się z nim siłował. Ktoś inny, ale nie Nathan. Miał pewną rękę i zimną krew. Opanowany posyłał kulki prosto w szeroki kląb bestii. Seria zrzuciła “Cerbera” z GSRa. Mężczyzna odpełznął kawłek dalej, sięgając po pistolet. Potwór potrząsnął łbem, spiął się do skoku. Tym razem celem miał być strzelec w połowie schodów.
Korytarz do piwnicy nie był wielkich rozmiarów ale to właśnie Egzekutor stał się nowym celem trójgłowego ogara. Magazynek w karabinie lada moment stanie się pusty. Wtedy Nathanowi zostanie do użytku Browning ze swoimi trzynastoma nabojami a gdyby do tego czasu Scott jeszcze by oddychał to jego ostatnią deską ratunku pozostaną noże. Jeden posrebrzany i drugi który dopiero co odebrał ze zbrojowni od kwatermistrza - nóż który potrafił dotkliwie ranić faerie
Na razie jednak stał na nogach oburącz trzymając karabin. Nie miał zamiaru stać oniemiały i podziwiać pięknego skoku do jakiego przymierzał się Cerber. Nathan nie chciał również dowiedzieć się co zrobi z nim bestia kiedy już go dopadnie. Kiedy ogar przypadł do ziemi by wybić się na schody, Nathan zerwał się na górę wbiegając co kilka stopni. Zmysł zagrożenia szalał pod czaszką Egzekutora. Korytarz nie był ani zbyt wysoki ani szeroki i na szczęście dla Nathana Cerber jednak nie był w stanie wykonać skoku. Robił jedynie krótkie susy, po kilka stopni na raz. Był tuż tuż za Egzekutorem.
Nathan był szybszy niż piekielny ogar. Wyskoczył z piwnicy, na klatkę schodową. Widział katem oka Emmę, która już szykowała się do wejścia do piwnicy. Widział dwóch GSRów stojących w wyjściu z kamienicy. Oddzielało go od nich kilka kroków - ledwie długość klatki schodowej. Siedem góra osiem metrów.
Ogar był tuż, tuż. Prawie na plecach Egzekutora. Emma widziała już jego łeb. Pędził po schodach w ślad za uciekającym Nathanem. Na widok pomiotu dwaj GSRrzy wymierzyli broń w stronę wyjścia z piwnicy, mając zamiar ochronić odwrót Egzekutora.
Scott szybko skręcił i wbiegł na kilka schodków prowadzących na parter budynku tym samym chcąc wystawić Ogara GSRom, o ile zamiarem Emmy było wyczekanie aż Cerber ją minie po to by ruszyć w głąb piwnicy do Laury, bo w innym przypadku gdyby Fantomka zaatakowała bestię GSRy na pewno by nie otworzyli ognia.
Lufy żołnierzy Grupy Szybkiego Reagowania milczały jedynie przez chwilę.
Jak się okazało najpierw niewidzialna dla zmysłów demonicznego pieska Emma przetrąciła jego trzecią i ostatnią głowę a dopiero potem żołnierze dokończyli dzieła.
Emma zbiegała już po schodach w dół w kierunku gdzie Nathan pozostawił Laurę.

- Na dole jest ranny wasz kompan - Regulator rzucił do GSRow i poszedł w ślad Emmy. Po drodze, na wszelki wypadek przeladowal magazynek karabinu szturmowego. Kiedy upewnił się, że Laura jest cała a rany bohaterskiego GSRa nie zagrażały jego życiu, ruszył w kierunku miejsca skąd przyleciał ogar. Wolał nie dać się zaskoczyć po raz drugi.

Źle ocenił zagrożenie i przeszarżował. Na szczęście nikomu nic poważnego się nie stało. Całe szczęście. Dość dotkliwa nauczka a co najgorsze nie musiała mieć miejsca.
Scott z zaciętą miną wyszedł po chwili na świeże powietrze i usiadł na masce samochodu czekając aż Laura dojdzie do siebie po ataku Przezroczystej. Zjadł pół tabliczki czekolady a drugą poczęstował latynoskę. Emma węszyła ponownie w piwnicy więc się nie załapała. Nahanowi zapewne, swoim działaniem pogłebił „miłość” Fantomki do jego osoby i do Egzekutorów a cogorszę taka sama miłością mogła zapałać do niego Laura. Co gorsza zupełnie by się jej nie dziwił.
Nathan przeprosił GSRa kiedy pakowali go do karetki, że wystawił go na tak duże zagrożenie i zyczył szybkiego powrotu do zdrowia.
Spierdolił ale nie zamierzał z tego powodu płakać.

- Jeżeli chcecie pójść do „Chryzantemy Pamięci” – głos Emmy wyrwał go z zamyślenia - i poszukać tego kto złożył doniesienie o przestępstwie to się nie krępujcie. Ja mam zamiar poczekać na techników i łaka z MRu bo chcę dopilnować żeby zrobili to na czym mi zależy. To jak? Czekacie ze mną czy idziecie do lokalu?

- I tak trzeba to zrobić, więc ja mogę iść – zadeklarował
 
Sam_u_raju jest offline  
Stary 08-10-2011, 18:11   #47
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
WSZYSCY


Słońce nad Londynem zbliżało się powoli do zenitu. Zegarki wskazywały dziesiątą trzydzieści i robiło się coraz cieplej. Druidzi z Królewskiego Instytutu Meteorologii i Przewidywania Pogody zapowiadali w najbliższym czasie upały. W gazetach sugerowano rozwagę, przyjmowanie wielu płynów, unikanie nasłonecznionych miejsc. Na razie jednak dla londyńczyków słoneczne dni były wybawieniem po przedłużającej się, pochmurnej i niezbyt pogodnej wiośnie. Było lato. Wakacje. A w taki czas ludzkie zmysły kierują swoją uwagę w zupełnie inne strony. Libido szaleje. Nie tylko ono, jak za jakiś czas mieli przekonać się mieszkańcy dumnej stolicy Zjednoczonego Królestwa.


EMMA HARCOURT

Po piekielnym pomiocie pozostała jedynie ciemna, smolista plama na brudnej posadce klatki schodowej tuż przy zejściach do piwnic, oraz zanikające wibracje Całunu. GSRy powróciły do swoich zadań polegających na ochronie terenu. Laura i Nathan poszli do „Chryzantemy Pamięci”, a Emma z ulgą powitała przyjazd ekipy techników z MRu wezwanych przez radio.

Prowadził ich znany jej, niewysoki, lecz poważnie i sumiennie podchodzący do obowiązków Simon „Gremlin” Mc Arthur.

Technicy zeszli do piwnic wraz z eskortą i Emmą i przy świetle przenośnych lamp zrobili zdjęcia aparatami migawkowymi. Przez dłuższą chwilę słychać było jedynie trzaski migawek, kaszel jednego z mężczyzn oraz widać było nieregularne błyski fleszy, jakby w piwnicy rozszalała się mała burza.

-Znaki prawie takie same jak w sprawie grupy „Hałas” – skomentował Gremiln pakując manele.

- Tak. Też to zauważyłem. I technika ukrywania taka sam.

Kiedy już ich sprzęt znalazł się w pokrowcach, futerałach i torbach technicy zebrali się do wyjścia.

- Harcourt – „Gremiln” zwrócił się do Łowczyni przed wyjściem. – Zdjęcia będziesz miała na popołudnie. w pokoju waszej grupy operacyjnej.

Emma potwierdziła, a ekipa zabrała się do opuszczenia Rewiru, czy też może jechała udokumentować miejsce innego zdarzenia.

I wtedy ją zobaczyła. Tchórzofretka, która kiedyś poharatała w przypływie szału Russela Caina. Ubrana w strój służbowy MRu.

- Powiedziano mi, że potrzebujecie loup – garou



LAURA MORALES i NATHAN SCOTT

„Chryzantemę Pamięci” nie było trudno znaleźć. Leżała trzy ulice dalej, na samym rogu. Ciepły, słoneczny dzień odsłonił wszystkie brudy Rewiru. Zalegające po kątach i w zaułkach śmieci, szpetne i często wulgarne graffiti na obdartych, poznaczonych śladami po kulach i odłamkach ścianach i murach. W biały dzień widać było, że Rewir powstał na miejscu dzielnic, które najbardziej ucierpiały w Wojnie z Nieumarłymi. Wojnie, której wszyscy mający chociaż odrobinę oleju w głowie starali się uniknąć ponownie.

To, że nie zawsze taką wojnę da się wygrać pokazywały regiony południowo - wschodnich regionów Europy, gdzie to Martwi zwyciężyli i to Martwi ustanawiali swoje prawa.

Szli obserwując uważnie nielicznych przechodniów. Ludzie – często śmiertelne sługi wampirów przychodzili na Rewir by posprzątać po nocy lokale, niekiedy wracali do domów po odespaniu nocnej balangi. Raz minęli loup – garou – wysokiego mężczyznę w jeansach i
szerokim, amerykańskim kapeluszu, który trzymał się zacienionej bramy i uważnie obserwował ulicę. Na oko obojga Łowców Zmiennokształtny był dealerem. Czym handlował? Ciałem? Krwią? Prochami? To nie była ich sprawa.

Poszukiwany klub przerobiono z dawnej sali gimnastycznej. Szeroką szybę zasłaniały pasy rolety antywłamaniowej, podobnie zabezpieczono drzwi wejściowe, nad którymi zawieszono napis „ORCHIDEA PAMIĘCI”. Informacja na wejściu wyjaśniała, że lokal czynny jest od godziny 18.00 do 3.00 w mocy.

Obok wejścia, oparty o róg, stał jakiś ubrany w skórzaną kurtkę motocyklisty człowiek. Głowę okrywała mu bandana z motywem czaszek. Podobny motyw widniał na jego kurtce, a zrobiony na niej czerwoną farbą napis głosił, że właściciel kurtki jest członkiem gangu motocyklowego „Krwawych Czaszek”. Znanego w Londynie klubu sympatyków Martwych. Pracując w policji Laura zdążyła poznać tych przestępców. Członkowie klubu zaopatrywali wampiry w krew, pomagali w prowadzeniu niektórych działalności. Plotki mówiły, że gang tak naprawdę założyły wampiry i w pełni kontrolowały jego działalność.

- Nikogo nie ma – motocyklista spojrzał w waszą stronę. – Właśnie zamknąłem i spierdalam na kwadrat.


XARAF FIREBRIDGE


Xaraf siedział na chodniku, czekając na wsparcie. Starał się nie stracić przytomności i nie wykrwawić do czasu, aż przybędą posiłki. Spoglądał raz w stronę okrwawionego samochodu służbowego, który o mało nie stał się dla niego trumną z pewnym żalem dostrzegając psi zezwłok na siedzeniu pasażera. Potem, zmęczony widokiem, przeniósł wzrok w stronę palącej się, wbitej w dom na końcu ulicy ciężarówki. Koło ruiny gromadził się coraz większy tłumek gapiów, podobnie zresztą jak koło niego samego i jego pokiereszowanego samochodu.

Echa syren słyszał jak z oddali. Sporo syren. Zapewne policja, straż, karetka. Troszkę tego musiało zjechać na miejsce takiego wypadku.

Tak, jak się spodziewał, pojawiły się wszystkie służby komunalne oraz wóz transmisyjny lokalnej kablowej TV, którą w wielu miejscach radziła sobie z Szumem Duchowym, oraz furgonetka MRu.

Dwaj ponurzy technicy ostrożnie zgarnęli do niej psie truchło, a tymczasem jakiś funkcjonariusz zajął się Xarafem.

- Ma pan nieco za duże obrażenia – pokręcił głową. – Niech pan jedzie do szpitala. Tam jakiś Ojczulek lub Siostra swoją mocą postawią pana na nogi.

Zatrzymało się kolejne auto i wyskoczył z niego Irol.

- Jasna cholera, Xaraf – powiedział koordynator obserwując płonące szczątki ciężarówki kątem oka. – CO tu się stało?

- Hartman się na mnie rzucił – wyjaśniłeś siląc się na spokój, podczas gdy sanitariusz zszywał twoje poharatane ramię.

Jakaś kobieta wśród gapiów o mało nie zemdlała widząc, co pielęgniarz robi z twoją ręką.

- Ja nie mówię o Hartmanie – żachnął się Irol – Czy wiesz, co to za budynek?

Też coś. Ty o mało nie straciłeś ręki, czy nawet życia, a ten ...

- To Ambasada Umarłych - pokiwał głową Irol. – Miejsce, w którym zdechlaki zbierały się, by walczyć o swoje prawa.

Spojrzałeś w bok przyglądając się buchającym w górę płomieniom.

- Dobra. Muszę go zabrać do szpitala, koordynatorze. Potrzebuje pomocy magicznej.

- Jasne – pokiwał głową Irol. – Xaraf. Jak już cię pielęgniarki skończą głaskać po dupie, to jedź do MRu. Po stracie Hartmana muszę wam przydzielić kogoś jako wsparcie.

Sanitariusz patrzył coraz bardziej surowym wzrokiem, więc nie marudząc więcej wsiadłeś do samochodu MRu i pojechaliście do dobrze ci znanego szpitala.



CG LAWRENCE


Centralne dzielnice Londynu tętniły życiem. Słoneczne promienie lśniły w wypucowanych witrynach sklepowych. Zakochane pary trzymały się za rączki jedząc lody w ogródkach przed kawiarenkami. Tak. Tutaj, w centrum Londynu, na reprezentatywnych ulicach, przez chwilę można było poczuć się jak przed Fenomenem Noworocznym. Żadnych duchów, żadnych Zmiennokształtnych, żadnych zombie. Tylko ludzie. Szczęśliwi, radośni, sprawiający wrażenie beztroskich.

- Taki powinien być Londyn – powiedział Ricki prowadząc CG do wybranego lokalu. – Taki powinien być cały świat.

Nie oczekiwał odpowiedzi. Po prostu wyraził swoją myśl, swoją opinię.

Ducha minęłaś wyczuwając jedynie zawirowanie Śmierci. Wyglądał jak żywy. Młodzieniec. Góra dwudziestoletni. Tylko ślad po ranie w piersi i wiecheć kwiatów w rękach, sugerowały, że chłopak nigdy nie doczekał się swojej randki. Kto go zabił? Przypadkowy bandzior? Ricki nie zwrócił na Bezcielesnego uwagi. Może go nawet nie zauważył? Może nie rozpoznał?

Lokal był w połowie ulicy. Faktycznie elegancki. Aromat kawy i świeżych ciastek unosił się nad uliczką. Kusił i wabił, niczym zapachowy odpowiednik syrenich śpiewów.

Ricki znalazł miejsce przy stoliku, odsunął ci ciężkie, żelazne krzesło. Siedliście odbębniając po chwili kawiarniany rytuał. Kelnerka, karty, zamówienie – prawie, jak w normalnym życiu.

On zamówił mocną, czarną herbatę. Tobie pozostawił, rzecz jasna, dowolność wyboru.

- Dobra. Łapię się na tym, że poznaliśmy się prawie dwie godziny temu, a ja jeszcze nie zapytałem, jak masz na imię?



GARY TRISKETT, DOLORES RUIZ, SHAY KEANE


Wracali na Cannon Street, do MRu z głowami pełnymi niewiadomych i pytań.
Za sobą zostawili podmiejską posiadłość pełną trupów, nielegalną imigrantkę przestraszoną swoim losem i więcej znaków zapytania, niż szans na ich szybkie przemienienie w konkretne informacje.

Niebo było błękitne i bezchmurne, a jaskrawe słońce mocno dawało się we znaki kierowcą. Droga prowadząca do miasta była prawie pusta, więc Triskett nie oszczędzał silnika i pokonywali dystans w naprawdę zawrotnym tempie, biorąc zakręty na granicy dachowania.

Pędzili tak, na złamanie karku, wyczuwając, że trafili na naprawdę poważną sprawę. Demon? Bożek? Dwójka z nich już spotkała kogoś podobnego. Do tej pory leczyły się blizny na ich duszy po tym spotkaniu.

Na londyńskich ulicach musieli zwolnić. Z powodu kilku incydentów – jakiś protestów, wypadku drogowego i nielegalnego strajku imigrantów z Turcji musieli jechać kilkoma objazdami przygotowanymi przez policję, co wyrównało czas zyskany poza miastem. W końcu jednak dotarli do celu.

O tej porze w samym gmachu było cicho i prawie pusto. Tylko czasami ciszę przerywały czyjeś szybkie kroki czy echo maszyny do pisania lub drażniący uszy dzwonek archaicznych telefonów, pamiętających czasy Zimnej Wojny.

Mieli plany. Informacje na temat „Dzieci Płomienia”. Członkowie, sympatycy, działalność. Kontakt z policją w celu namierzenia samochodu Cyndi Monday. Może też informację na temat jej osobistego ochroniarza. Wszystko, co udałoby się wykorzystać do ustalenia miejsca ich pobytu.

Nawet jak na trzy osoby to była gigantyczna praca, więc zgłosili sprawę koordynatorowi, który rozdał ją ekipom urzędniczym. W MRze była jedna, uniwersalna dewiza. Łowca najlepiej sprawdza się tam, gdzie mogą pomóc jego moce. Resztę pracy warto powierzać wykwalifikowanemu i zaufanemu personelowi pomocniczemu.

Zdążyli się rozsiąść za biurkami, ogarnąć kurz z doniesionych akt zgromadzenia druidycznego „Dzieci Płomienia Wiary w Byty Sakralnych Żywiołów i Wielbionych Pór Roku”, kiedy zadzwonił telefon.

- Znaleziono poszukiwany przez was samochód – powiedział koordynator Rough. – Stoi zaparkowany na Uxbridge Road niedaleko wjazdu na Bury Lake. – Policja pyta, co ma zrobić?


RUSSEL CAINE


Sprawa ze skinami wykonała spory pół piruet i zakończyła w sposób, który zaskoczył Russela. Złożona deklaracja mogła przynieść mu wiele pożytku, jak też wiele szkody, a charyzmatyczny lider bojówkarzy nie wyglądał na faceta, którego łatwo będzie oszukać, zastraszyć czy spławić.

Po rozstaniu, mijając kordon policyjny Russel widział grupki skinów rozchodzących się do swoich domów, kryjówek czy zajęć. Niczym strumienie gniewu, spływali do rynsztoku, by następnego dnia zebrać się na powrót w kałużę.

Z pierwszej mijanej budki próbował skontaktować się z Lynch, ale jej wysokość wredna ropucha, była niedostępna. Jej niedostępność dawała Russelowi do myślenia. Budziła niepokój. Budziła złe myśli.

Już przed dojazdem na miejsce zbrodni, gdzie Xaraf i Michael mieli zrobić wstępne rozpoznanie rozbolała go głowa. Miał wrażenie, że w trakcie jazdy, dosłownie z minuty na minutę zmieniła się ona w rozregulowane radio. Russel mógł przysiąc, iż słyszy głosy, których nie ma, jakieś szumy, szepty, jękliwe zawodzenia.

Wysiadł z auta czując, że słońce powoduje silniejszą migrenę. Nasila uczucie dyskomfortu. Caine wciągnął powietrze, uspokoił rozszalałe zmysły, wyciszył się i ruszył na poszukiwanie Xarafa i Hartmana.

Dzielnica faktycznie była paskudna. Okolice Batersea Park. Domy z czerwonej cegły, troszkę powybijanych okien, ale teren zamieszkany. Mieszana dzielnica. Żywi i Umarli. W proporcjach zdecydowanie po tej pierwszej stronie.

Według danych operacyjnych miejsce rozwleczenia trzech skinów znajdowało się na Albert Bridge Road na przeciwko domu z numerem 83. Mieszkańców już przesłuchano. Nikt nic nie widział, nikt nic nie słyszał. Norma.

Russel zatrzymał auto w pobliżu, pokonał ostatni odcinek pieszo i tam zorientował się. że Xarafa i Michaela tam nie ma. Stał na ulicy, na której mógł „podziwiać” jakieś przestarzałe nawet jak na czasy po Fenomenie Noworocznym rupiecie oraz dziki, zapuszczony park po prawej stronie. Mimo słonecznej pogody park wyglądał dość paskudnie – parkan oddzielający go niegdyś od ulicy w wielu miejscach był dziurawy, a zaraz za nim zaczynała się gęstwa wybujałych krzaków i drzew. Istna miejska dżungla. Idealne siedlisko dla wyrzutków pośród ludzi i Martwych.

W takiej okolicy Caine nie miał co specjalnie liczyć na działającą budkę telefoniczną, a samochód którym jeździł nie miał radiołączności. Brak Xarafa i Michaela denerwował. Drażnił, niczym ćmiący ból zęba.

Caine musiał podjąć jakąś decyzję.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 08-10-2011 o 18:21.
Armiel jest offline  
Stary 19-10-2011, 13:22   #48
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
CG poprosiła o mrożoną herbatę i zasiadła przy stoliku w towarzystwie Rickiego. Było naprawdę gorąco. Zrzuciła z siebie płaszcz i przetarła czoło papierową serwetką kiedy duchołap zaskoczył ją pytaniem.
- Dobra. Łapię się na tym, że poznaliśmy się prawie dwie godziny temu, a ja jeszcze nie zapytałem, jak masz na imię?
- No właśnie.... - CG złapała oszronioną szklankę i wychyliła kilka potężnych łyków żeby dać sobie chwilę na przemyślenie sprawy. Powieka jej nawet nie zadrgała kiedy patrzyła mu w oczy.

To wszystko było bez sensu. Fakt, nie miała grosza przy duszy ale legalna robota? Szlag, czy dostatecznie to przemyślała? Jak daleko ją to zaprowadzi? Nie mogła podać swojej prawdziwej tożsamości, nie mogła dać im żadnych papierów na potrzeby rejestracji i biurokracji. Mogłaby załatwić fałszywe papiery ale to kolejne dni zwłoki. Poza tym Ricki już zauważył, że ma na tyle silne zdolności, że aż dziw iż MR się nią nie zainteresował. Ile może minąć aż zderzą mu się kulki? Aż ktoś ją skojarzy i namierzy? A od tego już dwa kroki do pokoju bez klamek w podziemiach MRu. Powinna pozostać anonimowa. Tym bardziej, że niebawem ma uczestniczyć pełna zaangażowania w sprawie, którą naświetlił jej demon. Czy nie zagalopowała się za bardzo? Praca, mieszkanie, normalne życie? A może to potrwa tylko kilka dni i trzeba jej będzie wrócić skąd przyszła? Czyli... do piekła?

- Szlag - wstała z krzesła jakby nagle przypomniała sobie o czymś bardzo ważnym. - Wybacz Ricki... dziękuję, że mi pomogłeś tam w parku. Ale właśnie zdałam sobie sprawę, że ja... nie mogę dla was pracować. Wybacz, że wprowadziłam cię w błąd dając do zrozumienia, że jest inaczej. I... dzięki za herbatę.

Złapała płaszcz, przewiesiła go przez ramię i skinąwszy na egzorcystę skierowała się do wyjścia. Pieniądze to przecież nie problem. Istnieje wiele sposobów żeby je zdobyć. A pełnowymiarowa praca znajdowała się na samym końcu tej listy.

- Miło cię było poznać … pani Enigmo - pożegnał ją wesołym śmiechem. - Gdybyś zmieniła zdanie, masz moją wizytówkę.

- Jasne - rzuciła i już jej nie było. Szła przed siebie, bez celu jak najszybciej przebierając nogami.
Żar lał się z nieba co na londyńskie warunki było tyleż nietypowe co niepokojące. Wszelkie anomalie przykuwały uwagę i CG zastanawiała się czy ta niecodzienna pogoda to aby nie zapowiedź tego co ma się wydarzyć. Bo demon jasno dał do zrozumienia, że stanie się coś czego nie będzie dało się przeoczyć. Pozostało jej przycupnąć jak na szpilkach i czekać na wielkie bum. Przypominało to dmuchanie balona, który na twoich oczach przybiera nienormalne rozmiary i masz pewność, że nadmiar gazów rozwali go zaraz na strzępy. Czekasz na odgłos, który rozsadzi ci bębenki i sam fakt, że nie masz pewności kiedy dokładnie to nastąpi przyprawia cię o nieprzyjemny skurcz gardła.

CG zboczyła na stację benzynową, weszła do obskurnej łazienki gdzie przemyła wodą twarz, zmoczyła włosy i przylizała aby zakryć cholerne szycie. Stała przed chwilę przed lustrem wsłuchując się w szum wody. Jak mogła na szybko zdobyć jakąś gotówkę? Zpożyczyć się u niewłaściwych ludzi. Znała takich dostatek ale odsetki rosną u nich zatrważająco szybko. Możliwe, że nie będzie miała okazji nigdy ich spłacić ale co jeśli jakimś cudem się jej powiedzie i dostanie szansę na drugie życie? Zaczynać z długiem u niebezpiecznych ludzi to nic pociągającego. Do diabła... Gdyby miała dostęp do swojego starego konta... W testamencie zarówno mieszkanie jak i całe oszczędności przepisała Loli. Może po prostu powinna poprosić o ich zwrot tłumacząc się, że nie ma na pieprzony bilet na metro? “Cześć Ruiz, czy mogłabyś zwrócić mi te trzy tysiące funtów, które zostawiłam ci po śmierci?”. Przecież Latynoska urwie jej łeb... W optymistycznej wersji. Może jednak pogada z Brewerem. Pożyczy od niego jak normalny człowiek, nie potrzeba jej wiele. Żeby przeżyć kolejne dni i zmierzyć się z tym co ma się nieuchronnie wydarzyć. Cholerne czekanie...

Wychodząc ze stacji benzynowej rąbnęła parę okularów przeciwsłonecznych w zabawnych kocich oprawkach. Odpaliła papierosa i ruszyła w stronę parku przy Canal Street. Nie zakończyła pogawędki z duchem opiekuńczym drzewa czy kim był ten cholerny byt, z którym się skontaktowała. Niemniej poznał ją z imienia i nazwiska i CG zamierzała wydusić z niego coś więcej. Nie lubiła niedokończonych spraw a tą w końcu gwałtownie jej przerwano. Była uparta. I po raz wtóry wracała w to samo miejsce.

Czekał ją długaśny spacer, bo z Rickim odjechali naprawde spory kawałek od parku przy Canal Strret. Na oko okolo osiem kilometrów, jak nie więcej. Ze dwie godziny spacerkiem. W koncu nieźle spocona dotarła do celu. Park był taki, jak rankiem. Ponury, zarośnięty a przy drzewie nadal “biwakowała” krewka grupka zombie. W pbliżu wejścia jakiś hippis rozstawił kramik z pamiątkami, a kawałek dalej na saksofonie grał nostalgiczne jakiś przypominający Boba Marleya rastaman. Ławeczkę dalej obściskiwała się para nastolatków.

CG podeszła najpierw do zimbie. Odnalazła wzrokiem sprawcę jej rozwalonego łba i powiedziała:
- Błagam panowie, tym razem oszczędźcie mi łomotu. Nie zamierzam w żaden sposób zniszczyć tego drzewa.
Zasiadła na skrzyżowanych nogach i podetknęła do ust harmonijkę. Zagrała pewnie pierwszą frazę, która przywoływała ducha drzewa. Za pierwszym razem zawsze trzeba było nieco kombinować, wpaść w odpowiednią tonację i kluczyć pomiędzy dźwiękami. Za drugim razem to formalność. Pamiętała dokładnie melodię i teraz odtwarzała ją z pełnym przekonaniem jej poprawności, tak jak ksiądz recytuje z pamięci fragmenty biblii.

I pełne zaskoczenie. Wyczuwała duchy. Te same co wcześniej. Ale tym razem nie pojawiła się ta amorficzna i spójna moc. Odpowiedziało jej brzęczenie duchów samobójców i atonalne, wibrujące jak ćmienie zęba poczucie czegoś na granicy percepcji.

Nie poddawała się. Przecież czuła go gdzieś, niby w pobliżu ale bardzo daleko, na granicy swojego zmysłu śmierci. Muzyka służyła jej jako sonda, dźwięki odbijały od metabytów i wracała szepcząc do ucha odpowiedzi. Zmieniała tonacje, wariacje, wibracje. Ten sukinsyn nie mógł się rozpłynać. Ukrywał się przed nią a ona zamierzała wywlec go na światło dzienne. Tkwiła pod tym cholernym drzewem i wygrywała swoją piskliwą kakofoniczną symfonię bez ładu i składu. Dźwięki przeciągały się i wiły niemal raniąc uszy. Ale nie przyniosło to żadnych rezultatów. Miała wrażenie, ze ten byt jest zbyt silny, ucieka przed nią, drażni się, ukrywa. Wymyka się kiedy już niemal zaciskała na nim swoje matafizyczne palce. Targała nią złość. Chyba jednak nie była tak dobrym egzorcystą jak sama przypuszczała.

Wstała wkońcu z rezygnacją. Od zombie wyżebrała dwadzieścia pensów na telefon. Niezbyt mu się uśmiechało oddanie nawet tak drobnej sumy ale wywołała w nim wyrzuty sumienia i w końcu moneta wylądowała w jej dłoni.
Zadzwoniła do MR’u. Rezolutna sekretarka oświeciła ją, że sierżant Brewer jest w terenie.
- Może coś przekazać? - dodała w ramach formalności.
- Owszem - zgodziła się CG. - Proszę mu powiedzieć, że dzwoniła Cyntia. Jego kuzynka. Chcę się spotkać z nim wieczorem we włoskiej knajpie na Covent Garden. Bocca di Lupo. Zapisała pani?
- Bocca di Lupo - powtózyła z nawet ładnym włoskim akcentem.
- Dokładnie. Koło ósmej. I niech zabierze ze sobą Ruiz i Trisketta. Muszę z nimi pomówić.
- Ruiz i Trisketta - powtórzyła nieco może zdziwiona. - Coś jeszcze.
- Dziękuję. To wszystko.

Lawrence rozłączyła się i położyła w pełnym słońcu na parkowej ławeczce. Była skołowana, w głowie nadal łupało a przed oczami latały mroczki. Czy Brewer będzie na nią wkurzony, że wlątuje go w tą sprawę? Czy dobrze robi chcąc spotkać się z byłym mężem i byłą dziewczyną? Prędzej czy później i tak będzie potrzebowała ich pomocy i dostępu do śledztwa. Lola się wścieknie. Zawsze się wściekała. Ten cholerny latynoski temperament potrafił utrudnić najprostsze sprawy. Dlatego lepiej mieć to jak najszybciej za sobą. Specjalnie wybrała elegancką knajpę. Może Ruiz będzie miała opory żeby robić tam burdę. A i Triskett może coś skojarzy. W końcu to tam się jej oświadczył sześć lat temu.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 19-10-2011 o 13:40.
liliel jest offline  
Stary 20-10-2011, 01:33   #49
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Stałam oparta o ścianę i podziwiałam fachowców w akcji. Mogłam być pewna, że dostanę dobrej jakości zdjęcia każdego kawałka ściany i każdy z naniesionych tam symboli trafi do teczki sprawy.

- Znaki prawie takie same jak w sprawie grupy „Hałas” – rzucił Gremlin a ja natychmiast nadstawiłam uszu.

- Tak. Też to zauważyłem. I technika ukrywania taka sama. – Potwierdził jeszcze ktoś.

- Mieliście już do czynienia z podobną pułapką okultystyczną? – Wparowałam do środka pomieszczenia i zwróciłam się do obu mężczyzn wymieniających te informacje.

- Tak. W sprawie „Hałas”. Nie pamiętam szczegółów.

- Jak są akta sprawy to sobie znajdę. – Stwierdziłam - A co do symboli tutaj: czy po warstwach farby naniesionej na nie dacie radę ustalić, kiedy namalowano te ukryte znaki?

- Tak. W laboratorium to ustalą w try miga.

- Świetnie. O to mi chodziło.- Ach jak uwielbiałam rozmawiać z kompetentnymi w swoim fachu osobami.

Technicy zebrali się do wyjścia a Simon zwrócił się do mnie:
- Harcourt. Zdjęcia będziesz miała na popołudnie. W pokoju waszej grupy operacyjnej.

- Dzięki. – Posłałam mu przyjacielski uśmiech i skinęłam głową na pożegnanie, po czym wyszłam na górę żeby nie przeszkadzać im w wynoszeniu sprzętu.

Na zewnątrz czekała na mnie niespodzianka. Ofiara i świadek z jednej z moich poprzednich spraw. Loup- garou korzystająca z ciała swojego domowego zwierzątka tchórzofretki.

- Powiedziano mi, że potrzebujecie loup – garou – zagadnęła nieśmiało.

- O proszę. Miło zobaczyć znajomą twarz - wyciągnęłam rękę do dziewczyny - Emily, prawda?

- Tak, panno Harcourt.

Roześmiałam się na tą całą pannę Harcourt i uścisnęłam lekko podaną przez łaczkę dłoń. Jej wygląd sugerował, że dziewczyna nie zmieniła nosiciela i cały czas używała swojego pierwszego ciała tchórzofretki.

- Nie pamiętam twojego nazwiska i mów mi Emma, proszę.

- Jasne. - Uśmiechnęła się, ale nie podała mi swojego nazwiska widocznie nie łapiąc aluzji - Miałam coś sprawdzić?

- Oczywiście. Chodź za mną. Tylko muszę cię uprzedzić, że widok może być szokujący. Nie wiem czy bywałaś już na miejscach zbrodni. - Zawiesiłam wzrok na dziewczynie czekając na potwierdzenie bądź zaprzeczenie.

- Pracuję od dwóch i pół miesiąca w EmErze. Poza tym jestem …. wiesz. – To wystarczyło żeby rozwiać moje obawy.

Zeszłyśmy do piwnic. Emily już się nie odzywała. Twarz miała skoncentrowaną, tylko płatki nosa poruszające się niczym u królika zdradzały, co robiła. Obeszła zakamarki piwnicy, a ja zauważyłam, że jej oczy świeciły w półmroku żółtawo, jak latarenki.

- Teren loup- garou. Kotołaki. Kolonia. W tym jeden dominant. Nic więcej. Nie mam takiego zmysłu powonienia jak psy. Niestety. Ale jestem pewna, że to te same osoby, co znajdowały się w tej piwnicy - wskazała na miejsce gdzie znaleźliśmy ciała.

- Tylko ofiary zostawiły tu swój ślad? Nikt więcej? – Chciałam się upewnić.

- Nie czuję żadnego więcej łaka. Jest sporo innych śladów zapachowych, ale pewnie należą do zespołu MRu i policji.

- Długo musieli tu mieszkać żeby zostawić tak mocny zapach? – Nadal czułam ten drażniący odór moczu.

- Przynajmniej kilkanaście dni. Tak sądzę.

- To wszystko, czego potrzebowałam. Chodźmy na górę. - Zaproponowałam łaczce.

- Jak ci się podoba w MR? - Zagadałam, kiedy już wyszłyśmy na świeże powietrze. - Chcesz zapalić czy coś? - Dodałam.

- Nie, nie palę - uśmiechnęła się blado. - Zjem batonika. Też chcesz?

Pokręciłam przecząco głową.
- Dopiero niedawno zjadłam śniadanie.

Emily wyjęła orzechowy baton w czekoladzie.
- Plusy bycia martwą. Nie tyjesz. – Jakbym ja miała z tym kiedykolwiek problemy nawet nie będąc martwą - A co do pytania o emer. Praca w porządku. Czuję się potrzebna, ale jest niebezpiecznie. Bardzo nawet.

- Niebezpieczna? Co w takim razie zlecali ci do roboty, jeśli to nie sekret? – No cóż zaciekawiła mnie bez dwóch zdań.

- Różne sprawy. Najczęściej Zmiennokształtni. – Powiedziała wymijająco.

- Co teraz zamierzasz? Technicy zabiorą ciała to GSR się stąd wtedy zmyją, a ja czekam na moich współpracowników, którzy mieli sprawdzić jeden lokal w pobliżu i też się zwijamy do MR. Jak ci się nie spieszy to możesz się zabrać z nami na Canal Street albo cię gdzieś podrzucimy po drodze. Jak ci zależy na czasie to możesz się zabrać z nimi - wskazałam głową wozy techników - bo oni się pierwsi stąd zbiorą.

- Zabiorę się z nimi. Mam jeszcze jedno miejsce do sprawdzenia. Może kiedyś po pracy wyskoczymy na herbatę i pogadamy? – Rzuciła na odchodnym.

- Jasne. Urzęduję teraz w pokoju 343, na trzecim piętrze, więc będę tam często a jak nie to zostaw tam dla mnie wiadomość to gdzieś się wybierzemy pogadać.

- Jasne. Wpadnę. Dobra. Zabieram się stąd. Miło było spotkać.

- Do zobaczenia.

Obserwowałam jak Emily odchodzi poruszając się z gracją typową dla loup garou. Widocznie nawet tchórzofretka posiadała dużo więcej wdzięku, kiedy przyszło do poruszania się niż przeciętny człowiek. To takie niesprawiedliwe - pomyślałam, kiedy odepchnęłam się od murku, o który się opierałam i próbując pójść w ślady Emily zaczepiłam obcasem o jakiś kamulec, musiałam zamachać szaleńczo rękami w powietrzu żeby nie runąć jak długa.
- Ja pierdzielę to już przesada - zamruczałam pod nosem. Nie dość, że nie miałam szans nadać swojemu ciału ruchów, które podpatrzyłam u łaczki to jeszcze mało nie poleciałam prosto na twarz.
Podbiegłam do ekipy wywożącej właśnie trzy worki z ciałami i zatrzymałam się przy jednym z nich.
- Ostatni raz rzucę okiem - odsłoniłam zwłoki.
Była ciekawa czy nieboszczyk nadal pozostawał w stanie częściowej transformacji czy przyjął już formę dachowca, czyli innymi słowy czy to, co wpływało na wygląd zwłok było tylko tam w piwnicy czy nadal wpływało na łaka.

Ciała nadal wyglądały jak w formie przejściowej. Gdzieś pomiędzy zwierzęciem, a człowiekiem. To było coś niespotykanego. Poza tym tutaj, poza piwnicą wyraźniej wyczuwałam Całun spowijający trupy mroczną aurą. Byłam teraz pewna, że obok ciał zamordowanych łaków w jakiś sposób koncentruje się ta niezrozumiała i niezbadana energia, którą ludzie nazywają Szumem lub Emanacją Śmierci. I wyczuwałam ją silniej, niż od zwykłych Zmiennokształtnych. Coś wyraźnie było nie tak z tym cholernym morderstwem.

Przykryłam ciało z powrotem i puściłam ekipę. Powoli, zamyślona wróciłam do samochodu. Wiedziałam, że za chwilkę ekipa techniczna opuści teren Zdechlakowa a wtedy oddział GSR także wycofa się poza rzekę. Na miejscu zostanie tylko nasz wóz i ja stercząca przy nim samotnie i prosząca się o kłopoty. Nie żebym bała się przebywania tutaj sama szczególnie o tej porze, ale wolałabym żeby Egzekutor z Wiedźmą już jednak wrócili.


Kiedy w końcu Scott z Morales raczyli dołączyć do mnie przy zaparkowanym mrowskim wozie okolica już całkiem opustoszała. Po jakichkolwiek ekipach śledczych i GSRach nie pozostało za wiele śladów. Łaziłam wokół samochodu mrużąc oczy i wypatrując ewentualnego zagrożenia. Szybki krok miał ukryć moje zdenerwowanie. Wprawdzie gdyby jakiś nadnaturalny byt próbował mnie zaatakować to wyczułabym go z daleka i prawdopodobnie ukryła przed nim na czas, ale niedawno ktoś lub coś bez problemów wykończyło tu trójkę łaków, więc byłam nieco spietrana.

- Dobrze, że jesteście - Wypaliłam. - Możemy się stąd zwijać. Ekipy już odjechały - dodałam niepotrzebnie, bo sami mogli zobaczyć brak jakiegokolwiek towarzystwa.

- Znaleźliście jeszcze coś w piwnicy? Ekipa zrobiła zdjęcia tych ukrytych znaków, i co się stało z dziewczynką, dalej jest w piwnicy? Nie odjadę dopóki ona nie odejdzie.- Postawiła się Morales.

- Nie, nic więcej tam nie było. – Wyjaśniłam szybko - Techniczni zrobili fotki i zabrali ciała. Poza tym dali namiary na sprawę, przy której zetknęli się z podobnymi, ukrytymi symbolami, a duch z piwnicy sobie odszedł.
- Aa, jeszcze łaczka obniuchała teren. Wyczuła zapach tylko tej zamordowanej trójki, kotołaków jak stwierdziła. Musieli mieszkać w tym miejscu kilkanaście dni żeby pozostawić tak wyraźny ślad. Reszta zapachów należy do ludzi, prawdopodobnie policjantów i ludzi z MR, w tym naszych. – Zreferowałam im najważniejsze informacje.

Egzekutor otworzył drzwi samochodu
- Zapraszam - rzucił tylko i sam wtarabanił się do Saaba w miejscu dla kierowcy a ja wsiadłam na swoje miejsce z tyłu - Ministerstwo? - Spojrzał we wstecznym lusterku na mnie i Laurę.

- Tak, Ministerstwo. – Zastanowiłam się chwilę, ale to był najlepszy wybór w mojej opinii - Trzeba pogadać z tym wampirem od sekty, poszperać w aktach sprawy o symbolach a potem to już tylko poczekać na wyniki od technicznych i lekarza. – Wyliczyłam to, za co musieliśmy się zabrać.

- Wiecie już, kto zadzwonił na policję? – Przypomniało mi się, po co poszli na swój mały spacerek.

- Nie. Lokal był już zamknięty. Co prawda złapaliśmy jeszcze barmana ale nic nie zarejestrował. Kumasz... – Nathan zamilkł i uśmiechnął się pod nosem - taki facet nosi pseudonim. Należy do gangu sprzyjającego martwym. Mówił, że może trójka ochroniarzy loup garou coś widziała. Laura ma ich imiona, ale nie sądzę, nawet, jeżeli coś zauważyli, że nam to powiedzą. Aha. Jeszcze jedno. Lokal leży na włościach Kantyka. – Dodał na końcu jakbym tego nie wiedziała i jakby to miało jakiekolwiek znaczenie w chwili obecnej dla śledztwa.

- Podał nam też telefony do nich – wtrąciła się Laura - jak wrócimy do wydziału – użyła słowa, które może funkcjonowało w policji, ale nie w MRze, jak widać stare przyzwyczajenia umierają długo - spróbujemy ich namierzyć, czy da się sprawdzić po telefonach gdzie mieszkają. – No właśnie stare przyzwyczajenia, już chciała kogoś tropić i namierzać, tylko, że w tropieniu „psy” przegrywały z psami, czy nawet innymi zwierzakami, których mogły używać łaki - Sam telefon z zaproszeniem do rozmowy może ich tylko wystraszyć i zapadną się pod ziemię. Jeśli się da to wolę pojechać z nimi porozmawiać. Jedziesz ze mną, zwróciła się do Nathana.

- Zaraz, zaraz po kolei. – Starałam się powstrzymać jej przedwczesne zapędy - Nikt nigdzie nie jeździ, dopóki nie będzie jasne, że takie jeżdżenie ma sens. Mówicie, że barman nic nie zauważył? Coś nie chce mi się wierzyć. O której zamknął lokal? O której wyszli ostatni klienci?

- Jak sam nam powiedział jakieś 30 minut temu - Nathan ponownie zerknął w lusterko szukając swojej rozmówczyni czyli mnie - to dopiero co go zamknął. Ostatni klient zgodnie ze słowami barmana wyszedł o 5:30. Na budynku widnieje informacja, że lokal jest otwarty do 3 w nocy. Z dodatkowych obserwacji to w zasięgu wzroku od baru zauważyłem jedną budkę telefoniczną

- Hmm. - Spoglądałam na widoczną w lusterku twarz Nathana i szybko przeliczałam w myślach - Ale w samym barze nie byliście? Nie widzieliście gdzie jest tam ulokowany aparat? Czy trzeba prosić o dostęp do niego u obsługi czy po prostu wisi sobie na tyłach lokalu?

- Nie byliśmy w środku. Facet nie był chętny - Scott na chwilę przerwał wciskając pedał hamulca, bo samochód przed nim gwałtownie zahamował - nie był chętny do pokazania wnętrza zasłaniając się przełożonymi - kontynuował po chwili.

- Nic dziwnego, że nie był chętny – aż zaśmiałam się w myślach - bo to albo on sam zadzwonił albo doskonale wiedział, kto wykonał ten telefon - Poprawiłam się na siedzeniu.

- On wie doskonale, że mamy związane ręce. Czy był chętny, może i by był, ale jeśli coś tam śmierdzi to bardziej niż nas obawiał się Kantyka. Bez nakazu nie możemy wejść na teren prywatny, bo zostaniemy jeszcze oskarżeni o nadużycie władzy. Nie mamy żadnych dowodów przeciwko nim, tym bardziej, że policjant przekazał zupełnie inną nazwę lokalu, z którego dzwoniono niż tam widnieje. Możemy tylko przypuszczać, że to jeden i ten sam lokal. – Morales wyraźnie się zeźliła i doszłam do wniosku, że rozmowa musiała przebiegać nie tak jakby sobie tego życzyła.

- Okey, spoko ludzie - zaśmiałam się tym razem na głos próbując rozładować sytuację a potem skupiłam się na tym żeby przypomnieć im, jakie były nasze priorytety - coś się chyba mijamy w naszych celach. Przede wszystkim to o nic nikogo na razie nie podejrzewamy i jak dla mnie to zbyt szybko wyciągnęliście wnioski, że facet jest w coś umoczony. To jest Rewir i tutaj nie ufa się MRowcom a do tego chroni się swoich, więc nic dziwnego, że większość czy to ludzi czy nie ludzi stąd nie będzie chętnie odpowiadać na nasze pytania. A w tym lokalu mamy znaleźć trop tego, kto zawiadomił gliny, bo jest szansa, że widział coś więcej i coś więcej może nam powiedzieć. Nie szukamy jak na razie winnego a świadka a wy już mówicie o dowodach przeciwko komuś i nakazach wejścia komuś na jego teren.
- Dobra - kontynuowałam spokojnie - mówiliście, że tam pracują loup garou jako ochroniarze. Trójka, tak? Wiecie, o której oni opuścili ten lokal? Żeby się później nie okazało, że to właśnie ci ochroniarze są naszymi ofiarami. W końcu to by było logiczne, że mieszkali blisko swojego miejsca pracy.

- Też o tym pomyślałam – przyznała Nekromantka - dlatego chciałam sprawdzić adresy telefonów, jaki podał nam barman. Wyszli przed zamknięciem. Podobno siedzieli praktycznie do końca zmiany, wypili po browarze i się rozeszli do domów. Obejrzenie telefonu nic by nam nie dało, a upieranie się przy wejściu do lokalu było bezcelowe. Jeśli mam nadzieję nie są naszymi ofiarami, to na pewno nie umknął ich uwadze, a zwłaszcza węchowi fakt zadomowienia się trzech kotołaków niedaleko lokalu. Sama wiesz, że oni za nami nie przepadają, więc nie chce żeby zapadli się pod ziemię tylko dla zasady, albo mając coś na sumieniu, co nas akurat kompletnie nie interesuje i znikną.

- Słuchaj Emma. Nie pracowałem w policji – zaczął Scott a ja spojrzałam na niego nie bardzo wiedząc, do czego zmierzał - w Ministerstwie jestem jakieś pół roku. To dla mnie nowa działka, więc opieram się na twoim doświadczeniu w tej sprawie. – Otworzyłam szeroko oczy - Co do tego Kumasz to traktowaliśmy go jak świadka, a nie jak podejrzanego. Nie chciał pokazać lokalu to odpuściliśmy. To tyle. Pewnie masz rację, że to albo on albo jakiś stały bywalec lokalu dzwonił. Szczególnie, że było to poza godzinami otwarcia. A ten cały trójgłowy piesek? - Wypalił. - To był przypadek czy raczej celowe działanie? Może zdechlaki walczą miedzy sobą o kawałek Rewiru? – Dokończył odbiegając całkowicie od obecnie omawianej części sprawy.

- A może to działanie było wymierzone bezpośrednio w MR, wiedzieli, że jeśli dostaniemy zgłoszenie to się tam zjawimy i że będziemy węszyć. Zastanawiam się czy te ukryte znaki były przeznaczone dla nas, czy dla kogoś innego, kto miał się tam zjawić. Teraz i tak się już tego nie dowiemy, na Rewirze już wszyscy pewnie wiedzą o znalezisku i naszej obecności w tamtym miejscu. Jeśli ktoś się tam wybierał to pewnie już z tego pomysłu zrezygnował. Ewidentnie była to pułapka, ale kto się miał w nią złapać to już inna sprawa.

Przełknęłam ślinę i ugryzłam się w język powstrzymując słowa, jakie pierwsze cisnęły mi się na usta. Zdolność koncentracji tej dwójki na temacie rozmowy była praktycznie zerowa. Ja się pytałam o jedno a oni mówili, o czym innym zbaczając w zupełnie w innym kierunku. Co gorsza wyciągali niczym nie poparte wnioski i gdybali sobie chyba dla samego gdybania. Nie lubiłam tego. Chciałam mieć porządek we wszystkim, kiedy przychodziło do rozwiązywania sprawy. Roztrząsanie po kolei kwestii po kwestii a nie wszystkiego naraz. Działając chaotycznie można było zgubić jakiś ważny szczegół, zabrnąć w ślepy zaułek rozumowania i tym podobne rzeczy. A potem się płaciło, za własne niedbalstwo i przeoczenia.

- Dobra, to po kolei. – Wymruczałam - Powiem wam jak ja to widzę. – Kontynuowałam już głośniej - Laura, jeśli barman powiedział wam, że ochroniarze wyszli dopiero przed zamknięciem to nie mogą być naszymi ofiarami. Poza tym nie uważam żeby istniała wielka szansa, że loup garou z baru znali tych z tamtej kamienicy. To kawałek drogi a nie wszyscy loup garou muszą się znać nawzajem. I nie uważam wcale, ze nasi świadkowie zapadną się od razu pod ziemię tylko na wieść o tym, że ktoś z MR pytał o nich. Fakt, nie są zbyt chętni do współpracy i niczego nam nie ułatwiają, ale nie zmienią tożsamości, koloru futerka i nie wyemigrują do Francji tylko, dlatego, że ich szukamy.
Zaczerpnęłam tchu i nawijałam dalej.
- Koleś powiedział wam, że około 5.30 wyszli ostatni klienci. Policja natomiast twierdzi, że zgłoszenia dokonano o 5. 40 z kawałkiem. Jeżeli barman był precyzyjny, bo na przykład spojrzał na zegar po wyjściu gości oznaczałoby to, że w lokalu został tylko on i ochroniarze, więc to któryś z nich musiałby dzwonić. Jeżeli to jakiś klient cofnął się żeby zadzwonić to barman raczej też by to zarejestrował. Jeśli facet podał wam godzinę wyjścia ostatniego klienta tak pi razy drzwi to w lokalu w momencie zgłoszenia mogło się kręcić paru gości, ale uważam, że byłoby ich tak niewielu, że też by raczej zauważył kogoś dzwoniącego. No chyba, że telefon mieści się w jakiejś innej sali niż główna, co będzie łatwo sprawdzić po wejściu do baru.
- Wrócimy do MRu – planowałam zadania - i ktoś z nas zadzwoni do tych łaków z baru chociaż może być tak, że o tej porze nikt się nie odezwie. W końcu pracowali całą noc, więc muszą to odespać. Łaki potrzebują wprawdzie mniej snu niż ludzie, ale i tak muszą trochę pospać.

- Dobra, poszperam też w bibliotece i poszukam znaków. Może znajdę coś więcej o tym kielichu. – Wyskoczyła Morales.

- A, znaki. – Westchnęłam widząc kolejny odskok tematyczny w wykonaniu Nekromantki -Teraz nie ma sensu zajmować się nimi, póki nie dostaniemy ich zdjęć, a te będą dopiero na popołudnie. – Wyjaśniłam - Poza tym złożę podanie o wydanie dokumentów ze sprawy “Hałas” gdzie mieli do czynienia z podobnymi symbolami i jak je dostaniemy to sobie je porównamy. – Jeśli podczas tamtej sprawy ktoś posprawdzał znaczenia tych symboli nie było sensu wykonywać po raz drugi tej samej roboty - Trzeba też przedłożyć prośbę o dopuszczenie do tego wampira. Z tego, co zrozumiałam to on jest podejrzanym w innej sprawie, więc może być kolejka z przesłuchaniami do niego a my nie znajdziemy się w niej jako pierwsi. No i nie ma, co gadać z nim o tej porze, bo może być mocno przymulony. Ja się zajmę formularzami i druczkami a potem zamierzam iść na sekcję zwłok naghini a przy okazji dowiem się, kiedy będą kroić naszą trójkę korpusów. Potem można skoczyć na obiad, bo to będzie odpowiednia pora i popołudniu zabrać się do papierów na nowo jak już dostaniemy jakieś konkretne wyniki od technicznych.

- Dla mnie brzmi ok – zgodził się Egzekutor a ja zobaczyłam, że znajdowaliśmy się już blisko Ministerstwa.
- Słuchajcie - Nathan odezwał się po chwili milczenia, kiedy stanęliśmy na czerwonym świetle przepuszczając pieszych - poszukuje pewnego przyjaciela mojej rodziny - co wprawniejsze uchu mogło usłyszeć nutkę fałszu w słowie "przyjaciel". Egzekutor sięgnął prawą ręką do wewnętrznej kieszeni kurtki i nie odwracając wzroku od przedniej szyby samochodu podał nam obciętą w połowie fotografię. Na zdjęciu uśmiechał się ryżawy mężczyzna w wieku około czterdziestu lat. Zaraz przy miejscu gdzie widać było obciętą fotografię pozostały jeszcze fragmenty włosów i niewielkiej części policzka osoby przytulonej do mężczyzny - gość nazywa się Ryan Nolan i jest łakiem.

Laura wzięła zdjęcie do ręki.
- Nie niestety nigdy go nie spotkałam, ale możesz się zapytać tych trzech, z którymi mamy porozmawiać, oni może go skojarzą, pewnie bywa na Rewirze. Jak wrócimy sprawdzę adresy tych telefonów.

- Chyba przeceniasz moje znajomości Nathan - Mrugnęłam do niego łobuzersko - nie znam każdego łaka w tym mieście.

Scott zaparkował samochód i po chwili skierowaliśmy się do naszego biura.

- Laura - odwróciłam się w stronę Nekromantki - tak sobie myślę, że jak będziesz dzwoniła do tych loup to może przekręciłabyś też do swoich dawnych kolegów i namierzyła posterunek tego Teebirda, a jak by ci się to udało to załatw od nich szczegóły z tego zgłoszenia, bo mam wrażenie, że sam gliniarz nie za bardzo je znał. Niech ci przefaksują albo przedyktują wszystko, co się da na ten temat. Ja w tym czasie powalczę z naszą MRową biurokracją a potem pójdę zobaczyć jak kroją węża. A jeśli chcecie też możecie iść ze mną. Doktor Holcomb nie ma nic przeciwko o ile trzyma się buzię na kłódkę, kiedy ona pracuje. To jak? Przemyślcie to.

W biurze złapałam za odpowiednie druczki i zabrałam się za przygodę z formalną stroną funkcjonowania Ministerstwa Regulacji, czy raczej należałoby powiedzieć z formalistyką i biurokratyzmem bezdusznego aparatu przepływu informacji, aparatu, który miał wszystko ułatwiać a tak naprawdę zawsze tylko utrudniał. Oczywiście nie mi, bo ja to uwielbiałam i czułam się w tym jak ryba w wodze. Traktowałam to jak trening pamięci i charakteru. Poza tym jak człowiek rozgryzł już, do czego służyły te wszystkie druczki i oznaczenia kodowe to bez problemu ogarniał ogrom znaków i symboli okultystycznych z różnych kręgów kulturowych.

Złożyłam wypełnione formularze i wróciłam do biura.

- Ostatnia szansa żeby załapać się na sekcję naghini i podziwianie profesjonalistki przy pracy – rzuciłam w stronę pozostałych członków „Trójkącika”.
 

Ostatnio edytowane przez Ravanesh : 20-10-2011 o 14:25. Powód: mała zmiana zinterpretowania rozmowy
Ravanesh jest offline  
Stary 20-10-2011, 21:37   #50
 
Suriel's Avatar
 
Reputacja: 1 Suriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skał
Post Suriel & Sam_u_raju

Wyszłam z piwnicy na świeże powietrze. Emma doprowadziła mnie do otwartych drzwi samochodu. Oczy piekły mnie niemiłosiernie. Ktoś podał mi butelkę wody, którą mogłam je w końcu przemyć. Nie wiedziałam co stało się z tym czymś z piwnicy i prawdę powiedziawszy gówno mnie to obchodziło. Interesowało mnie tylko czy to coś zaatakowało nas przypadkowo czy była to pułapka na nas, czy na kogoś innego, a my się przypadkowo napatoczyliśmy.


- Jeżeli chcecie pójść do „Chryzantemy Pamięci” i poszukać tego kto złożył doniesienie o przestępstwie to się nie krępujcie – stwierdziła Emma.
- Ja mam zamiar poczekać na techników i łaka z MRu bo chcę dopilnować żeby zrobili to na czym mi zależy. To jak? Czekacie ze mną czy idziecie do lokalu?

Ten jej sarkazm w każdym słowie, aż mnie zatrzęsło. Ok. może i spieprzyliśmy na całej linii, ale i tak już nam się wystarczająco dostało i własne wyrzuty by mi w zupełności wystarczyły. Straciła w moich oczach, tak oto spadają bohaterowie w otchłań rzeczywistości.

- I tak trzeba to zrobić, więc ja mogę iść – zadeklarował Scott.
- Dobra, lepsze to niż tu siedzieć - odstawiłam butelkę na chodnik.

Jeszcze trochę oszołomiona ruszyłam za Egzekutorem przeklinając go w myślach na czym świat stoi. Stwierdziłam że nie jest to ani czas, ani miejsce na dyskusję o incydencie w piwnicy. Nie zamierzałam mu jednak odpuścić tego cholernego granatu. Jak następnym razem będzie się bawił swoimi zabawkami niech chociaż do cholery ostrzega innych, zdążą się schować.

Nathan szedł zamyślony. Nie analizował jednak ostatniej akcji z piekielnym ogarem czy jak kto woli trójgłowym pokractwem, myślał o rodzinie a głównie o Izi. Jego myśli szły w kierunku jej tragedii kiedy idąc w kierunku baru, zauważył przemykającego się łaka. Musiał ruszyć tę sprawę. Musi odnaleźć Camille i to czym prędzej. Nie powinien uganiać się po piwnicach za pieskiem o trzech głowach. Był jednak trop loup garou w sprawie do której został aktualnie przydzielony. Co prawda to łaki były ofiarami ale może w jakiś sposób trafi na trop dziewczynki.
Laura milczała. Scott czuł jednak od czasu do czasu wzrok dziewczyny na sobie. Musiała być wściekła na Egzekutora za granat błyskowy, który pozbawił ją wzroku na dobre kilkanaście minut. Nie zamierzał jej jednak przepraszać. Dziewczyna koniec końców widziała i cało opuściła piwnice. Nathaniel miał sobie jedynie do zarzucenia rozkaz jaki do niej rzucił i rannego GSRa, nic poza tym. Kiedy dotarli wreszcie na miejsce Egzekutor zatrzymał się na kilka sekund przypatrując się zawieszonemu nad drzwiami napisowi “Orchidea pamięci”

Kiedy podeszliśmy do zamkniętego lokalu moją uwagę przyciągnęła nazwa, Orchidea, a miała być qurde Chryzantema. Albo barman był pijany pisząc kartkę, albo lokal przeszedł w ręce innego właściciela całkiem niedawno i niedługo nazwa ulegnie zmianie. Mogła być to pomyłka, albo całkiem istotny fakt. Zamierzałam już ruszyć na zaplecze lokalu kiedy zauważyłam stojącego przy wylocie ulicy harleyowca.

Scott rozejrzał się na boki by mieć pewność że w pobliżu nie ma żadnych innych lokali które zawierałyby w nazwie inny kwiat “Chryzantemę” To o lokalu “Chryzantema pamięci” mówiła Emma a nie o Orchidei. Pewnie policja wprowadziła ją w błąd. Podchodząc do motocyklisty, Nathan zlustrował jeszcze okolice szukając budki z telefonem z której można było zadzwonić. Chciał mieć pewność że ta w lokalu jest najbliższa w okolicy.

- Zanim zawiniesz się do domu - Scott pokazał legitymacje MRu zachowując jednak czujność - chciałbym prosić o kilka chwil rozmowy - angielskie dobre wychowanie nie pozwalało na inny dobór słownictwa dla gościa który należał do gangu wspierającego krwiopijców.
- Kto jest właścicielem tego lokalu - nie czekając na zgodę zadał pierwsze pytanie - i gdzie go znajdę?
- Kantyk. To jego lokal. Znajdziesz go w lokalu “Krew i Pot”. Pięć ulic stąd. Ale teraz śpi. Jak większość bossów na Rewirze. Kumasz.
- Kumam - odezwał się spokojnie Scott - Macie w lokalu telefon? - zadał kolejne pytanie.
- Tak. Ale jak chcesz zadzwonić masz budkę na rogu. Powinna działać. Koleś. Nie spałem całą noc. Chciałbym już jechać do domu i przydusić komara, a nie bawić się w informację turystyczną dla hycli. Jak masz coś do mnie, do mojego szefa czy coś tam, to wpadnij wieczorem. Ale z tego co wiem wieczór był spokojny. W Orchideii na pewno nie doszło do niczego nielegalnego. Kantyk pilnuje takich spraw i ostro nas na nie uczulił. Kumasz.
- Raduje mnie że z niego taki przykładny mieszkaniec stolicy - Nathan prawie się uśmiechnął - z tego lokalu dzwoniono w sprawie odnalezienia pewnych ciał. Pan Kantyk zapewne byłby szczęśliwy jako przykładny mieszkaniec w udzieleniu wszelkiej pomocy Ministerstwu Regulacji a szczególnie temu. O której wyszedł ostatni klient? - Egzekutor nadal zadawał pytania przyjmując grzecznościowy ton. Nie zerkał na Laurę.

Stałam zaraz za nim i przysłuchiwałam się tej wymianie zdań, starając się zachować obojętny wyraz twarzy. Co przychodziło mi z wielkim trudem wsłuchując się w sposób w jaki Egzekutor rozmawiał z motocyklistą. Jedyna myśl jaka mi przychodziła do głowy to „Pogięło go do reszty, co my na wieczorku erudyckim jesteśmy, czy z harleyowcem rozmawiamy”

- O piątej trzydzieści. Gdzieś tak. Nie prowadzę jebanego rejestru, a w budzie co noc bawi się ze setka klientów jak nie więcej. Facet. Naprawdę nie jestem w nastroju na popierdułki i policyjne podszczypywania. Poza tym Kantyk to baron wampirów. Jak wy to mówicie, hycle. Nie ma żadnych praw. To skąd ten kurewski mieszkaniec, co? Jakaś zmiana polityki personalnej? Czy branie mnie pod włos, czego nie lubię. Szef na pewno chętnie odpowie na każde twoje pytanie niedorzeczne pytanie, lub każe mi to zrobić. Zawsze pomaga regulatorom, przecież wiecie. Ja nic nie wiem o żadnych ciałach. Nawet jeśli ktoś dzwonił, to pewnie klient, więc zapewne macie jago nazwisko. Jeśli nie - ups. To chyba się nazywa “anonimowe zgłoszenie”, co? I polega na tym, że ktokolwiek to zgłosił, to nie chciał by ktoś wiedział, jak się nazywa. Kumasz. I gówno mnie obchodzi, co cię raduje, a co nie raduje. Serio. Chcę spać. I jeszcze jedno debilne pytanie o numer buta, to - na Moiry - wsiadam i jadę. Kumasz.

Nie wytrzymałam, musiałam się wtrącić, bo albo z tego słodzenia krew mi się zetnie, albo oni w końcu przegną z tą uprzejmością i pójdą na noże. Nawet ja nie wytrzymam długo takiego sarkazmu, a po moim byłym mam w tym niezłą wprawę.

- Myślałam że mieścił się tutaj inny lokal jeszcze do niedawna, czy pomyliłam ulice, “Chryzantema”? - jakby od niechcenia popatrzyłam na fasadę budynku - Twój szef na pewno nie będzie zadowolony, jeśli będziemy zawracali mu głowę zbędnymi pytaniami, na które ty spokojnie mogłeś udzielić nam informacji nie fatygując jego. Czy ostatnio w okolicy doszło do jakiś incydentów, walki o terytorium wśród loup-garu i czy jakiś zmiennokształtnych zatrudniacie w barze?

Motocyklista obejrzał mnie sobie przeciągając wzrokiem od stóp do głów, zatrzymując się dłużej w okolicach piersi. A mnie nóż się otworzył w kieszeni. Teraz przyszła kolej na sarkazm w moim wykonaniu, cholera.

- Chryzantema - zamyślił się - Nie. Chyba nie było tutaj takiego lokalu. Ani w pobliżu. Incydenty, laleczko, zdarzają się prawie co noc. Kumasz. A zmienni biją się równie często, co politycy kłamią. W barze pracuje trzech loup. Franco, Tooby i Meyers. Robią za ochronę. Porządni kolesie. Ale już ich nie ma. Pewnie, farciarze, śpią. I nie muszą odpowiadać na pytania ładnych laseczek, co akurat może być na plus tej całej sytuacji. Kumasz.
- Byli w pracy do zamknięcia lokalu? Gdzie możemy ich znaleźć? – nie dawałam się zbić z tropu jego wyzywającemu spojrzeniu, nie ze mną te numery koleś, może na inne laseczki to działa, ale nie na mnie.
- Byli do końca. Wypili po browarku, a potem pojechali do domów. Mam ich telefony, jak was interesują. Ale nie wiem gdzie mieszkają. Nie jesteśmy aż tak dobrymi kumplami, kumasz.
- Kumam - uśmiechnęłam się mimo woli, w głębi ducha lubiła nawet takich gości - numery wystarczą. O której mają stawić się w pracy, jeśli nie uda nam się z nimi spotkać? I przypomnij mi nazwę lokalu w którym urzęduje twój szef.
Jeśli będziemy mieli pytania wiemy gdzie cie znaleźć.
Wyjęłam notatnik.

- Krew i pot. Już mówiłem. Lokal kilka ulic dalej. Siedziba Kantyka. Pogadajcie z jego rzecznikiem prasowym. Też jest loup. A chłopaki z ochrony wpadają około piątej, szóstej. Mogę już jechać? Spać mi się cholernie chce. Kumasz.

- Spoko, tylko jeszcze jedno. Nie przedstawiłeś się. – spojrzałam na niego.

- No tak. Jestem Kid. Kidd Candels. Ale wszyscy wołają na mnie Kumasz, kumasz.

- Dobrych snów, Kumasz – nawet go polubiłam, chociaż miałam wrażenie że nie mówi nam wszystkiego, nie miałam dowodów na to że kłamie. Jako przykładny obywatel porozmawiał z nami, ale czy mówił prawdę to już inna sprawa. Nie musiał nas wpuszczać do lokalu bez nakazu z czego doskonale zdawał sobie sprawę. Mieliśmy tylko jego słowa.

- Wpadnij wieczorkiem, laleczko. Postawię ci darmowego browarka, kumasz. A teraz spadam komara przyciąć.

Uruchomił silnik w motorze, kopnął nóżkę i ruszył ostro ulicą w stronę wyjazdu z Rewiru.

Nathan przysłuchiwał się rozmowie wiedzmy i barmana. Nie wtrącał się. Wiedział że gościu nic nie wie albo nic nie chce powiedzieć. Kiedy w powietrzu rozbrzmiewał jeszcze hałas silnika motoru gościa o dziwnej ksywce "kumasz" Egzekutor obszedł budynek przyglądając mu się.
Budynek był zwyczajny, jakich wiele w tym regionie miasta. Drzwi i okna zabezpieczono stalowymi roletami. Nad wejściem czujne oko wypatrzyć mogło piktogram - wampirze oznaczenie terenu jakiegoś barona. Najpewniej Kantyka. Większość ścian pozaklejano plakatami informującymi o koncertach zespołów, promocjach i innych atrakcjach lokalu.

- Dobra - Nathan wrócił z obchodu wokół budynku - tutaj na razie to chyba wszystko. Idziemy teraz się zameldować u przedstawiciela Kantyka i umówić spotkanie na wieczór czy zawijamy się po samochód?
- A tak właściwie to o co możemy go zapytać, Hej nie wiesz kto znęcał się ostatnio nad zwierzętami w twojej okolicy, albo próbował przywołać coś paskudnego z piekielnej otchłani? Myślę że za mało wiemy żeby wogóle z nim rozmawiać. Lepiej pogadajmy z ochroniarzami, a potem zdecydujemy. Do zmierzchu jeszcze bardzo daleko. Może Emma już skończyła oglądać i fotografować znaki. Proponuje wracać i zadzwonić do nich, umówimy się na spotkanie. Na rogu jest budka o której mówił Kumasz, możemy ją sprawdzić wracając do Emmy, to akurat prawie po drodze. Ruszyłam przodem.

Budka stała sobie spokojnie, o dziwo aparat był cały, nawet zwisał kawałek książki telefonicznej. Podniosłam słuchawkę, był sygnał. Spojrzałam na Nathana unosząc w zdziwieniu jedną brew. Zrozumiał mnie w mig.
- Mi też ciężko wyobrazić sobie, że jak ktoś odkrył zwłoki to popindalał tych kilka ulic właśnie do tego lokalu pełnego martwych, po to tylko by wykonać telefon do MRu. Albo ten telefon był zajęty, a jemu się bardzo spieszyło a chciał mieć po prostu czyste sumienie.
- Wracamy do Emmy - rzekłam krótko – tu już i tak w tej chwili nic nie zdziałamy.
 
__________________
Nie musisz być szalony żeby tutaj pracować, ale to pomaga:)
Suriel jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:10.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172